Część 40

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Sadar

Wychodząc ze szpitala, widzę, jak Carter rozgląda się szybko dookoła siebie. Jest przekonany, że czeka na nas moja świta. Kiedy zdaje sobie sprawę, że na placu przed szpitalem znajdujemy się tylko my, wygląda na prawdziwie zaskoczonego.

Spoglądam na dziewczynę, która trzyma w dłoniach kominiarkę. Nadal jestem w szoku, jak potoczył się sprawy. To zdecydowanie niezły zwrot akcji, nie tego się spodziewałem. Nigdy kurwa bym nie pomyślał, że zamaskowana postać okaże się wnuczką Stanleya Adamsa. Nieźle starzec ukrywał prawdę o swojej rodzinie. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. To tyczy się również samej zainteresowanej. Pięknie wcisnęła Carterowi historyjkę o swojej tożsamości. Chłopak, niemowa! Kurwa, genialne! Na samą myśl uśmiecham się, co błędnie odczytują moi...cóż zakładnicy.

– Wypuść dziewczynę, a ze mną zrób co chcesz. Zastrzel, zakatuj na śmierć, nie będę się bronić – proponuje Carter, a mnie jeszcze bardziej to bawi. Dziewczyna patrzy zaskoczona na swojego towarzysz.

– Carter, nie...

– Cicho Alex. Sadar, chcesz, żebym cię błagał? Zrobię to, ale ją wypuść.

Patrzę to raz na załamaną i wstrząśniętą dziewczynę, to raz na zdeterminowanego i wściekłego Cartera.

– I mam uwierzyć, że nie będziesz się bronić? No błagam, takie bajki możesz opowiadać innym, ale nie mnie. Znam cię Prescott, widziałem niejedną twoją walkę. Ty się nie poddajesz.

– Nie jesteśmy na ringu, chyba że chcesz się zmierzyć? Ty i ja, równe szanse. Załatwimy to raz na zawsze, po męsku i z honorem.

Alex

Sadar zaczyna się śmiać słysząc propozycję Cartera. Nie wiem, po co to powiedział. Przecież Sadar ma broń, nie musi się z nim bić. Nigdy nie pójdzie na taki układ, tym bardziej, że jak sam wyznał, wie jakim Carter był dobrym pięściarzem. Rozwalona warga Sadara tylko to potwierdza.

– Skąd pewność, że Eden istnieje? – pyta mnie, tym samym lekceważąc wyzwanie Cartera.

– Słyszał, jak mówił o nim jeden z wędrowców lata temu. Był tam.

– To jego mapa? – pyta, po czym wyciąga z kieszeni zwinięty papier.

– Tak, zostawił ją.

– I teraz próbujecie się do niego dostać.

– Tak.

– Bo tylko tam będziesz bezpieczna – kolejny raz stwierdza, a nie pyta. Czytał moje notatki i wie, jak argumentowałam swoje przekonywanie Cartera do podjęcia ze mną tej podróży. – A jeśli to miejsce już nie istnieje? Sama powiedziałaś, że wędrowiec zostawił mapę lata temu.

Nie potrafią odpowiedzieć na to pytanie. Prawda jest taka, że nie dopuszczam do siebie myśli, że nie ma Edenu. Wszystkie moje nadzieje na lepsze życie pokładam właśnie w tym miejscu.

– Nie mam dowodów na jego istnienie i masz rację, może już nie ma Edenu, ale jeśli nie spróbuję tam dotrzeć, to nigdy się o tym nie przekonam.

– Wyruszenie w taką podróż jest oznaką odwagi.

– Odwagi? Nie, to nie oznaka odwagi. To desperacja i strach mną kierują. Strach przed tym co się ze mną stanie, gdy nieodpowiedni mężczyźni dowiedzą się o moim istnieniu.

– No tak, czasy są...brutalne dla kobiet.

– Byłeś w Midland, wiesz, jak traktują kobiety – wtrąca się Carter. – Alex na to nie zasługuje, żadna nie zasługuje. Pozwól jej odejść, pozwól jej odnaleźć Eden. Chociaż raz zrób coś godnego podziwu, a nie dla zysku.

– Godnego podziwu? – pyta, patrząc na Cartera, ale po chwili zerka na mnie. – Carter jest godny podziwu, bo ci pomaga?

– Tak – mówię pewnie.

– Jesteś przekonana, że nie ma w tym interesu? Jesteś kobietą, może chce...coś w zamian za dotarcie do Edenu.

– Ty skurwielu! – kolejny raz unosi się Carter, a gdy robi krok naprzód, Sadar nie wygląda na przestraszonego.

– Carter pomagał mi zanim dowiedział się prawdy. Nawet gdy wydało się, że jestem kobietą, niczego nie oczekiwał. Tak, jest godny podziwu.

Sadar

Dziewczyna brzmi pewnie i stanowczo. Jest odważna, nawet jeśli tak o sobie nie myśli. To ona jest godna podziwu, a nie Carter Prescott. Może i pomaga jej z dobroci serca, ale nie wierzę, że nie rodzi się w jego głowie wizja posiadania młodej i atrakcyjnej kobiety.

Alex jest ładna, nawet powiedziałbym bardzo ładna. Ma w sobie coś urzekającego, coś...ulotnego. A może moja ocena jest tylko wynikiem braku innych kobiet w pobliżu. W Midland również znalazły się dwie młode kobiety i były naprawdę atrakcyjne, a jednak gdybym miał wybierać, to wybrałbym Alex, nawet gdy jest ubrana w te szerokie rzeczy i nosi chłopięcą fryzurę.

– Skąd wiesz, że ja nie jestem godny podziwu?

Moje pytanie zdecydowanie ją zaskakuje. Obdarzam ją uśmiechem, ale ona i tak reaguje tylko szeroko otwartymi oczami.

– Więc ją wypuść – wtrąca się ten irytujący bokser. Oglądając jego walki byłem pod wrażeniem jego umiejętności w obijaniu komuś mordy. Facet naprawdę miał talent. Jednak teraz wywołuje we mnie wzburzenie.

Postanawiam zaskoczyć moich nowych znajomych, już nie zakładników. Opuszczam broń na dół, po czym oznajmiam.

– Dobrze, ale wypuszczę was oboje.

Carter przybiera podobną minę do Alex. Oboje są zdębiali.

– Dziękuję – mówi dziewczyna.

– Pod warunkiem, że razem udamy się do tego świętego miejsca. Chętnie przekonam się, czy istnieje Eden. Kto wie, może i mnie się tam spodoba.

***

Carter

Byłem cholernie zaskoczony, nie widząc w pobliżu jego ludzi. Oczekiwałem, że zaraz pojawią się na placu i gdy tylko ujrzą Alex, szansa na jej uwolnienie zmaleje do zera. Dlatego próbowałem jak najszybciej przekonać Sadara, aby odpuścił dziewczynie. Nie podejrzewam go o wielką szlachetność, ale liczyłem, że może chociaż raz postąpi słusznie. Jednak nikt się nie pojawił, a do mnie odtarło, że Sadar przybył sam.

Jego propozycja zaskoczyła mnie jeszcze bardziej niż to, że podróżuje w pojedynkę. Chyba zwariował, sądząc, że zgodzimy się na taki układ. Nie ufam mu, nigdy nie zaufam i wątpię, by Alex była odmiennego zdania. W co ona gra? Przecież nie wierzy w Eden! Nie ma takiej szansy!

A może jego nastawienie zmieniło się, gdy poznał Alex? Przybył po recepturę, a skoro jej nie otrzyma, będzie chciał czegoś innego. Będzie chciał dziewczynę...

– Chyba wszyscy się zgodzimy, że nie ma sensu dzisiaj już podróżować. Za chwilę się ściemni, więc proponuję znaleźć miejsce do przenocowania – mówi, jednocześnie trzymając dłoń na kolbie pistoletu, który jest wsunięty za pasek od spodni. Może i już w nas nie celuje, ale nadal jego groźba jest kurewsko czytelna.

Wraz z Alex idziemy przodem, prowadząc nasze rowery, a za nami podąża Sadar pchając swój motocykl. Mógłbym odrzucić rower i zaatakować go, ale czy będę miał wystarczająco dużo czasu, aby nie zdążył zareagować. Gdyby tylko nie miał pistoletu, sprawa byłaby o wiele łatwiejsza. Nie chcę także ryzykować kolejną bójką. Sadar może w każdej chwili pociągnąć za spust i nie wybaczyłbym sobie nigdy, gdyby kula trafiła rykoszetem w dziewczynę. Chyba jeszcze nigdy nie byłem w takim potrzasku własnych myśli i chęci czegoś zdziałania. Nie wiem, jak postąpić. Ryzykować naszym zdrowiem, czy poczekać na lepszy moment?

– Tam będzie chyba dobrze. Dom wygląda na cały – mówi Sadar i oboje odwracamy się w jego stronę. Wskazuje palcem na budynek po prawej stronie. – Zapraszam do środka.

Alex

Carter obdarzam Sadara morderczym spojrzeniem, widać, że aż gotuje się w nim wściekłość. Drugi mężczyzna nie wygląda na rozzłoszczonego, ale nie odwraca wzroku, bierze udział w ich małym pojedynku.

Postanawiam zakończyć tę sytuację i ruszam w stronę budynku, który wskazał Sadar.

– Dobrze, że chociaż ona jest rozsądna – oznajmia Sadar. U mego boku szybko pojawia się Carter. Oboje opieramy rowery o ścianę, po czym patrzymy na Sadara, który ustawia motor jakieś trzy metry dalej. Wyciąga broń zza paska, następnie zabiera torbę z siedziska maszyny i rusza w naszą stronę. – Na co czekamy? – pyta z uśmieszkiem, po czym popędza nas bronią, abyśmy wchodzili do środka.

Nie pozostaje nami nic innego, jak przystać na jego rozkaz. Carter zawsze pierwszy sprawdzał budynki, w których spędzaliśmy noce, ale tym razem daje mi do zrozumienia, że mam pierwsza wchodzić. Jakby bał się, że tuż za mną będzie Sadar. Więc otwieram drzwi i wchodzę do środka. Mały dom jest nadal umeblowany, ale wszystko pokrywa gruba warstwa kurzu.

Stoimy po środku salonu, gdzie znajduje się komoda, duża kanapa w kształcie litery L i stolik. Na ścianach wisi kilka obrazów, także pokryte wszechobecnym brudem.

Sadar stawia torbę na kanapie, po czym otwiera ją i wyciąga z niej jakiś przedmiot. Rzuca go do Cartera. Nie mam pojęcia co to jest, ale widząc wściekłą minę mężczyzny, zakładam, że on doskonale zdaje sobie sprawę, co trzyma w dłoniach.

– Tam jest kaloryfer, pod oknem. Bądź tak miły i przykuj się do niego kajdankami – mówi Sadar.

– Nie zrobię tego, nie zakujesz mnie.

– Wolisz, żebym postrzelił cię w kolano? – pyta rozbawiony, po czym celuje w miejsce, o którym wspomniał. – Ustalmy jedno. Nie ufamy sobie nawzajem, to oczywiste i zrozumiałe. W nocy z pewnością być mnie zaatakował, a dzięki kajdankom, mogę czuć się komfortowo. W taki sposób będziemy mieć pewność, że tej nocy nikt nie zginie.

Carter milczy, patrząc na kajdanki, ma przy tym mocno zaciśnięte usta, tworzące wąską linię. Następnie patrzy na mnie, a gdy przytakuję, nieco się rozluźnia.

– Dobrze, razem z Alex zajmiemy miejsce przy kaloryferze – mówi, po czym podchodzi do owego miejsca. Ja również idę w stronę okna, pod którym znajduje się kaloryfer.

– Alex nie będzie przykuta – oznajmia Sadar i oboje od razu na niego patrzymy. – Po co dziewczyna ma się męczyć.

– Alex zostaje ze mną, nie ma innej opcji.

– Wszyscy tutaj zostaniemy na noc. Ty pod oknem, my na kanapie.

Przez moje ciało przechodzi nieprzyjemny dreszcz, gdy słyszę słowa Sadara, a raczej jego odgórne ustalenie. Carter także wygląda na zmartwionego, ale i tak najbardziej przebija się przez jego postawę czysta furia. Sadar ściąga z kanapy poduszkę, lekko ją otrzepuje o podłokietnik kanapy i rzuca ja w stronę Cartera. Poduszka upada tuż przed jego stopami.

– Alex, zostanie przy mnie – oznajmia jeszcze raz, na co Sadar kręci przecząco głową.

– Nie ma takiej szansy. Razem będziecie kombinować i to na moją niekorzyść. A teraz przypnij się do kaloryfera albo przestanę być taki kulturalny.

Carter nie ma innego wyjścia, my nie mamy innego wyjścia jak słuchać Sadara. To on ma broń, to on rozdaje karty. Carter nadal się nie porusza, a zdaję sobie sprawę, że taką postawą może jeszcze bardziej sobie zaszkodzić.

– Carter zrób, jak mówi. Będzie dobrze. To tylko na czas spania – mówię, więc patrzy na mnie z niedowierzaniem. Tym razem to on kręci głową przecząco, jakby nie mógł pogodzić się z takim stanem rzeczy.

– Posłuchaj dziewczyny i nie komplikuj.

– Kiedy będę miał kajdanki, możesz ją skrzywdzić. Nie pozwolę na to.

– Nie mam zamiaru jej krzywdzić. W tym przypadku, musisz mi zaufać.

– Nie ma takiej opcji.

– Naprawdę wolisz, abym cię postrzelił bądź znokautował? Jaką wtedy będziesz mieć kontrolę nad sytuacją? Żadną Carter. Niech w końcu dotrze do ciebie, że w tej chwili nad niczym nie panujesz. Im szybciej to zrobisz, tym lepiej będzie nam się współpracować w przyszłości. Zobaczysz, będzie dobrze, tak jak powiedziała Alex. Trochę wiary w ludzi Prescott.

– Nie jesteś godny takiej wiary.

– A jednak cię nie zabiłem, prawda? Mogłem cię zastrzelić i miałbym problem z głowy. Doceń, że tego nie zrobiłem. Uznajmy to za akt mojej dobrej woli.

– Pieprzę twoja dobrą wolę – mówi opryskliwie, po czym spluwa na podłogę, pokazując Sadarowi swoje nastawienie względem jego osoby. Ja natomiast w duchu modlę się, aby nie doszło zaraz do eskalacji napięcia między nimi.

– Carter, proszę... – mówię cicho i w końcu na mnie patrzy. Błagalnym spojrzeniem próbuję wymusić na nim współpracę, tylko tak przetrwamy. W tej chwili naprawdę nie mamy innego wyjścia i musi to zrozumieć.

Carter zamyka oczy i ciężko oddycha. Nie radzi sobie z emocjami, widać to gołym okiem. W końcu podchodzi do kaloryfera, kuca i przykuwa się kajdankami do rury. Siada na podłodze i patrzy mi prosto w oczy. Widzę w nich strach i obawę przed tym co teraz może zrobić Sadar. Czuję się dokładnie tak samo jak on.

– Mogę cię prosić na chwilę Alex? – pyta uzbrojony mężczyzna, po czym wskazuje bronią na drzwi wejściowe.

– Nigdzie nie pójdzie z tobą! – znów unosi się Carter, ale tym razem nie może nic więcej zrobić.

– Nic się nie stanie, obiecuję – oznajmia spokojnie, jakby nie widział naszej frustracji zaistniałą sytuacją.

Ale jaki mam wybór? Powiem nie i co? Uszanuje to?

Wychodzę zatem z domku, a Sadar podąża tuż za mną. Zanim zamknie za nami drzwi, dostrzegam w oddali Cartera, który tym razem nie ukrywa przerażenia zaistniałą sytuacją.

Sadar podchodzi do roweru, na którym Carter położył nasz worek z rzeczami.

– Co tam macie? – pyta.

– Ubrania, trochę jedzenia i kilka innych przydatnych rzeczy.

– Jakaś broń, o której nie wiem?

– Nie, wszystko straciliśmy w Midland.

Sadar patrzy na mnie uważnie, po czym chowa pistolet za skórzany pasek. Chwyta za worek i podchodzi do mnie. Ku memu zaskoczeniu, wręcza mi go.

– Proszę, to wasze. – Nie wiem co odpowiedzieć, więc tylko przyjmuję torbę. – Midland...straszne miejsce. Wykorzystaliście okazję, gdy się pojawiliśmy i zapanował chaos. Mimo wszystko jestem pod wrażeniem, że udało wam się uciec.

Rozglądam się dookoła, ponieważ chcę uciec wzrokiem. Nie mogę wytrzymać tego, jak mi się przygląda stojąc tuz obok.

– A jednak nas znalazłeś.

– Miałem już odpuścić, Moi ludzie...powiedzmy, że zadomowili się w Midland. Ja nie chciałem tam zostawać, więc postanowiłem sam was odszukać. Po znalezieniu twojego notesu i mapy, dokładnie wiedziałem, gdzie zmierzacie. A to... – mówi, po czym wyciąga z kieszeni kolejny przedmiot, tym razem jest to kompas. –...pomogło mi utrzymać dobry kierunek.

– Tyle wysiłku dla receptury.

– Jest cenna, a raczej była, zważywszy na to, iż już nigdy nie powstanie. Posłuchaj Alex, wiem, że mi nie ufasz, nie masz podstaw. Jednak nie jestem, aż takim skurwielem na jakiego wyglądam. Czy na jakiego Carter mnie przedstawia.

Słysząc puste zapewnienia Sadara coś we mnie pęka i daję ujście swojej irytacji.

– I pewnie nie jesteś człowiekiem, który lubi podpalać czyjeś domy.

Mężczyzna jest zaskoczony moimi słowami. Z początku dosłownie go zatyka, a potem ciężko wzdycha i patrzy na mnie przymrużonymi oczami.

– Widziałaś to?

– Byłam w środku.

– Co takiego? Ale...o kurwa.

– Tak, o kurwa.

– Posłuchaj, nie zrobiłem tego dla zabawy. Nie widzisz całego obrazu.

– I pewnie było to konieczne.

Sadar parska śmiechem, a ja mam ochotę rzucić w niego workiem, który trzymam.

– Carter zapewne mówił ci o Kentonie. Wiesz, że to on wydawał rozkazy.

– No tak, tylu facetów nie mogło przeciwstawić się jednemu człowiekowi.

– Oczywiście, że mogliśmy. Fizycznie nie miałby szans, nawet z najsłabszym człowiekiem z moich szeregów. Ale siła to nie wszystko, przynajmniej nie ta ukazana w pięściach. Kenton rządzi w mieście, pociąga za sznurki, to sprawia, że wszyscy się z nim liczą.

– I polecił wam znaleźć mojego dziadka i uzyskać recepturę.

– Taki był jego plan, ja miałem inny.

Tym razem to ja parskam śmiechem, co i mnie zaskakuje. Nie powinnam tak reagować, to nadal uzbrojony człowiek, któremu nie mogę ufać.

– Z pewnością nie wykonujesz posłusznie jego rozkazów – oznajmiam i ponownie ganię się w myślach za głupotę.

– Miałem zamiar schwytać Stanleya, zdobyć recepturę, tutaj wszystko się zgadza. Jednak nie miałem zamiaru oddawać takiego skarbu w ręce Kentona. Planowałem odciąć jego sznurki. Z iluzją miałbym przewagę.

– Więc chodzi ci tylko o chęć władzy? To takie...

– Małostkowe? Typowe dla facetów? – dopytuje, a ja przytakuję. – Myślisz, że Carter jest inny? Przecież zgodził się iść z tobą do Edenu tylko ze względu na przepis najlepszego narkotyku, który powstał w ostatnich latach.

– Tak było tylko z początku.

– A teraz jak jest? – pyta, po czym znów się do mnie zbliża. Cofam się o krok i to dopiero go zatrzymuje. – Jeśli obawiasz się, że mam zamiar...cię skrzywdzić, nie musisz tego robić. To, że jesteś kobietą, nie oznacza, że cię zgwałcę.

– Ty tak twierdzisz, twoje słowo nie znaczy dla mnie wiele.

– Mówiłem, że jesteś odważna – oznajmia z uśmiechem, jakbyśmy wcale nie rozmawiali o pewnej niegodziwości, jeśli mam być delikatna w tym stwierdzeniu.

– To cię bawi?

– Nie, to cholernie przykre, że kobieta musi na każdym kroku obawiać się ataku. Ale udowodnię ci prawdziwość moich zapewnień.

– Jak? – pytam, na co kolejny raz się uśmiecha, tym razem jakoś delikatniej.

– W najprostszy i jedyny sposób. Nie zgwałcę cię – mówi, po czym podchodzi do drzwi i je otwiera. – Nie taki diabeł straszny Alex, sama się przekonasz. A teraz wracajmy do Cartera, pewnie dostał palpitacji serca.

Carter

Z całej siły ciągnę za kajdanki, które są przełożone przez rurę wychodzącą z kaloryfera. Kiedy to nic nie daje, próbuję naruszyć całą konstrukcję. To także okazuje się nie wypałem. Akurat w tym domu kurwa wszystko musi być solidne?!

Gdy słyszę kroki, od razu patrzę w stronę wyjścia. Czuję ulgę widząc Alex i na pierwszy rzut oka nie wygląda na to, aby coś jej dolegało. Niesie nasz worek i od razu zaczynam się zastanawiać, czy Sadar go przeszukał. Podczas naszej bójki w szpitalu, straciłem mój własnoręcznie zrobiony nóż, ale nadal w worku są schowane skalpele.

– Nic ci nie jest? – pytam dziewczynę, uważnie ją obserwując. Nie było ich długo, ale wystarczająco, aby coś jej zrobić. Alex od razu kręci przecząco głową, po czym kładzie worek na podłodze, tuż obok kanapy.

Chciałbym zapytać, czy Sadar znalazł ostrze, ale nie mogę, gdyż także wkracza do środka.

– Jest cała i zdrowa, więc się uspokój Prescott – zapewnia, po czym siada na kanapie, a kurz unosi się pod wpływem jego ciężaru. – Co za pierdolony bałagan. No dobra, pora chyba coś zjeść. – Sadar chwyta za swoją torbę i przegląda jej zawartość. Po chwili wyciąga papierową torbę i podaje Alex, która nada stoi nieruchomo przy kanapie. – Suszona wołowina. Trochę gumiasta, ale pożywana. Gdy dziewczyna nie reaguje, ciężko wzdycha i przysuwa się na skraj kanapy. – Możesz usiąść? Nie lubię, jak ktoś stoi nade mną.

Alex tak też robi. Jest przestraszona, ja również nie wiem czego dokładnie możemy spodziewać się po tym człowieku. Słyszałem niejedną plotkę o Sadarze i żadna nie dotyczyła się jego dobrych uczynków. Razem w porozumieniu z Kentonem trzęśli całym miastem.

Dziewczyna otwiera worek i wyciąga z niego paczkę z surowymi warzywami i owocami. Następnie podaje mi marchewkę i dwa jabłka. Kiedy się nachyla nade mną, patrzę jej prosto w oczy i niemo wymawiam słowo „skalpel". Alex od razu załapuje, a gdy wraca na kanapę, by zjeść swoją porcję jedzenia, nie daje po sobie poznać, że przekazałem jej wiadomość. Wgryza się w twardą marchewkę i w ogóle nie zerka na Sadara. Ten natomiast wręcz przeciwnie, gryząc kawałki suszonego mięsa, obserwuje kobietę.

– Wegetarianie? A tak, poza tym, skąd macie marchewki? Jabłka rozumiem, wszędzie rosną drzewa, ale warzywa? Ktoś musiał jej posadzić. Kogo spotkaliście po drodze? – Oboje nie odpowiadamy, nie zdradzimy pozycji Franka, a skoro pyta o nasze zapasy, to oznacza, że nie napotkał na niego. – Mało rozmowni jesteście. A, zapomniałbym – mówi, odkłada jedzenie, po czym wyciąga z kieszeni notes. Podaje go Alex, która w końcu na niego patrzy. – Proszę, to twoje. – Dziewczyna zabiera przedmiot, przez chwilę patrzy na niego, po czym chowa go do worka. – Masz talent. Widziałem twoje rysunki. Idealnie ukazałaś na jednym z nich to starsze małżeństwo. Jak oni mieli na imię? Rose?

– Co zrobiłeś Rosalyn i Harry'emu? – pyta zmartwiona Alex. Mnie również przeszły ciarki po plecach, gdy o nich wspomniał.

– Dlaczego miałbym coś im zrobić? Tylko sobie porozmawialiśmy.

– Z pewnością, bo jesteś zajebiście kulturalny i grzeczny – mówię, na co Sadar zaczyna się śmiać. Nagle Alex wstaje z bojowym nastawieniem, co nie tylko mnie zaskakuje. Sadar również wygląda na zdumionego.

– Jeśli ich skrzywdziłeś...

– To co? – pyta, jednocześnie przerywając Alex wypowiedź. Dziewczyna nie odpowiada, bo cóż może powiedzieć? Sadar nadal ma przewagę. – Spokojnie Alex, nic im się nie stało – dodaje szybko, po czym z dziwnym, jakby melancholijnym uśmiechem przygląda się jej. Alex wraca na swoje miejsce. – Już mówiłem, nie taki diabeł straszny, jak go malują.

– Czy to nie ten sam diabeł zajął się skutecznie Blackmorem? – pytam, czym zwracam na siebie uwagę Sadara. Jego uśmiech gaśnie, doskonale wie, o czym mówię. Doszły mnie słuchy, że torturował człowieka, który był dłużnikiem Kentona. A kiedy mówię o torturach, mam na myśli obdzieranie ze skóry.

– Myślisz, że wiesz coś na temat sprawy Blackomre'a?

– Wiem, jak skończył. Wszyscy w mieście wiedzą.

– Wiesz, jaki był jego koniec, ale czy wiesz, dlaczego właśnie tak skończył?

– Dlaczego... – urywam wypowiedź, zdając sobie sprawę, że naszej rozmowie przysłuchuje się Alex. Nie chcę jej jeszcze bardziej straszyć, już teraz jest cholernie zestresowana.

– No dokończ. Dlaczego co? Dlaczego tak bardzo cierpiał podczas spotkania ze mną? Dlaczego stracił...twarz?

– Tak, mniej więcej o to mi chodzi.

– Wiesz co on zrobił?

– Zakładam, że podpadł Kentonowi.

– W pewnym sensie tak, ale to nie tak jak myślisz.

– Jasne, przecież jesteś taki szlachetny.

– Nie jestem, nigdy tak nie twierdziłem. Wymierzyłem za to sprawiedliwość Blackmorowi. Pamiętasz Cecila Monte?

– Tak, był cieślą.

– A pamiętasz jego syna? – pyta, a ja przytakuję. Pamiętam sprawę zaginięcia trzynastolatka. Wszyscy go szukali. Wbrew pozorom, potrafiliśmy jednoczyć się jako społeczeństwo, gdy chodziło o najmłodsze pokolenie. Chyba każdy myślał o tym, że ludzkość się kończy i dzieciaki są nietykalne. – A wiesz, że Cecil był kuzynem Kentona?

– Nie.

– Masz rację, działem na zlecenie naszego wspólnego, dawnego szefa, ale nie chodziło o jakiś dług czy oszustwo. Blackmore porwał chłopaka i trzymał przez miesiąc w swojej piwnicy. Zgadnij co robił z trzynastolatkiem? – pyta, a w moim żołądku zaczyna się przewracać, gdy zdaję sobie sprawę o czym mówi Sadar. Byłem przekonany, że chłopak przepadł. Nigdy go już więcej nie widziałem, a krótko po śmierci Blackmora, Cecil wyniósł się z miasta. – Blackmore przyjaźnił się z Cecilem, brał udział w poszukiwaniach. A na końcu okazało się, że to on był poszukiwanym drapieżnikiem. Tak, zabiłem go i to w paskudny sposób. Zasłużył na każde nacięcie na swoim ciele.

– Co się stało z chłopakiem?

– Nie poradził sobie z tym, co się tam wydarzyło. Przy pierwszej lepszej okazji, odebrał sobie życie. Czy nadal uważasz, że źle postąpiłem? Czy moje sumienie powinno być obciążone?

Nie odpowiadam na to pytanie, mimo iż odpowiedź sama się nasuwa. Sadar wie, jak zadawać ból i Blackmore zdecydowanie na niego zasłużył.

Czuję na sobie wzrok Alex, więc i ja w końcu kieruję na nią swoje oczy. Moja mina wskazuje na jedno. Myliłem się i dziewczyna to dostrzega. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro