Część 53

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Sadar

Jak wcześniej ustaliliśmy z Carterem, a jednocześnie przekonaliśmy do takiego planu Alex, czekamy w zaroślach na rybaków, którzy w końcu muszą pojawić się po swoje zdobycze. Dziewczyna do końca nie była przekonana względem naszych małych podchodów. Chyba świadomość, że jesteśmy tak blisko odnalezienia Edenu, sprawiła, że przestała myśleć trzeźwo. Już chyba zapomniała, przed jakimi niebezpieczeństwami musiała stanąć podczas całej podróży. Sam byłem dla niej zagrożeniem i choć teraz jesteśmy sprzymierzeńcami, nie oznacza, że każdy zmieni zdanie i się z nią zaprzyjaźni. Poza tym, jakie mamy szanse z Carterem w walce z większą grupą mężczyzn? Na ile wystarczy broń palna i nóż? Wiem, że Alex także by walczyła, choćby ze względu na nas, ale prawda jest taka, że to drobna kobieta i gdyby przyszło jej stanąć do pojedynku z facetem, nie sądzę by miała jakiekolwiek szanse na wygraną. Chyba, że jest mistrzynią karate, o czym nie wspomniała wcześniej.

Jak tylko nastał świt wprowadziliśmy nasz plan w życie. Nie wiem, ile czasu minęło, ale zaczynam zastanawiać się, czy akurat tego dnia przyjdą sprawdzić sieć.

– Muszę na chwilę odejść – mówi Alex.

– O co chodzi? – pyta Carter.

– Mam potrzebę, zaraz wracam – tłumaczy, po czym pochylona wycofuje się z naszego miejsca obserwowacji.

– Alex...

Carter co prawda ściszył głos, ale nadal można wyzuć w nim ton niezadowolenia.

– Na Boga, daj jej się wysikać w spokoju.

– Nie wiemy z której strony przybędą. A jeśli na nich natrafi?

– Alex wie, że musi być ostrożna. Nie rób z niej kaleki życiowej. Jak na takie warunki, świetnie sobie radzi, choć całe życie spędziła na odludziu.

Spoglądam na Cartera, który jak zwykle wygląda na wkurwionego. Boże, niech w końcu wyciągnie ten kij z dupy. Ileż można kogoś zabijać wzrokiem. To już nudne się robi.

– Udajesz takiego wyluzowanego, ale to ty obróciłeś w proch plany Alex, by porozmawiać z rybakami.

– Powiedziałem tylko prawdę.

– Jasne i nie miało to nic wspólnego z jej bezpieczeństwem. Przyznaj, pierwszy raz boisz się o kogoś bardziej niż o siebie? – pyta, ale nie mam zamiaru odpowiedzieć. Nawet już na niego nie patrzę, tylko skupiam się na plaży. – Wiem, jak to jest Sadar. Odkąd w moim życiu pojawiła się Alex, wszystko stało się trudniejsze. Oczywiście martwię się o swoje życie, nie chcę go tracić, ale bardziej przeraża mnie myśl, że przez błędną decyzję to ona najbardziej ucierpi. I nawet nie mówię tutaj o śmierci.

Nadal nie reaguję na jego wypowiedź, ale mentalnie przyznaję mu rację. Czuję się podobnie, choć wcale tego nie chciałem. Nie prosiłem się o troskę wobec innej osoby. Nawet nie wiem, w którym momencie zaczęło mi tak zależeć na czyimś bezpieczeństwie.

– Już jestem, pojawili się?

Gdy dociera do nas głos zbliżającej się Alex, obaj obracamy głowy w jej stronę. Dziewczyna ukryta pod kominiarką. Nawet nie ma pojęcia, jak bardzo nas zmieniła.

– Nikt jeszcze się nie pojawił – oznajmiam, po czym znów kieruję swój wzrok na plażę.

***

Carter

Czekanie jest najgorsze, choć obawiam się co będzie dalej. Jednak zabrnęliśmy za daleko, by teraz się wycofać. Musimy to tylko dobrze rozegrać. Najpierw zlokalizujemy Eden, a potem pomyślimy jak się do niego dostać i przy okazji nie zginąć na dzień dobry.

– Ktoś się zbliża – mówi Sadar, po czym poprawia swoją pozycję, alby mieć lepszy widok. Odsuwam nadmiar liściastych gałęzi i skanuję obszar na plaży, gdzie powinni pojawić się ludzie, którzy zastawili sieci.

I faktycznie, po chwili również dostrzegam cztery postacie. Sami młodzi mężczyźni. Dwóch z nich idzie przodem i trzymają coś w rękach. Jeśli mam zgadywać, jest to broń. Pozostała dwójka ciągnie za sobą mały wózek. To na pewno rybacy. Nie ma innej możliwości.

W ciszy obserwujemy, jak pracują przy wydobyciu sieci, bez świadomości, że ich obserwujemy. I choć jeden z nich stoi na czatach i rozgląda się dookoła, nie ma możliwości, aby nas wypatrzyć.

Ich zajęcie trwa dłużej niż się spodziewałem, ale w końcu nastaje moment, gdy ich wózek jest zapełniony rybami i zaczynają iść w kierunku, z którego przybyli. To czas, abyśmy i my zaczęli się przemieszczać. Niech doprowadzą nas do miejsca, które było wyznacznikiem naszej długiej podróży. Czas odnaleźć Eden.

***

Mur wzbity na ponad dziesięć metrów, potężna i solidna brama jest równie wysoka, jak i ciężka do sforsowania. Po prawej stronie mogę dostrzec jedną z czterech wieżyczek. Pozostałych nie widać, więc obszar musi być rozległy. Poza tym bujna roślinność nie pozwala na oszacowanie tego, jak wielki Eden może faktycznie być. Czas i brak ingerencji człowieka zrobiły swoje i dzięki temu twierdza jest nieźle ukryta.

Jeden z mężczyzn podchodzi do bramy i wyciąga coś z kieszeni. Następnie jakimś przyrządem zaczyna walić we wrota. Chwilę później prawa część bramy zostaje uchylona. Z miejsca, gdzie jestem, nie widzę co jest za murami. Mężczyźni wraz z nową porcją jedzenia znikają za bramą, która od razu zostaje zamknięta.

Ponownie spoglądam na wieżyczkę. Tym razem zauważam postać z karabinem. Tak zdecydowanie to broń.

– E06? – pyta Alex.

– Co?

– E06. Na bramie jest tak napisane.

– To musi być jakieś oznaczenie – oznajmia Sadar.

– E jak Eden? – dopytuje dziewczyna.

– Możliwe, choć nazwa Eden mogła powstać dzięki opowieściom wędrowców. Może wcale tak mieszkańcy nie nazywają swojego domu.

– A 06?

– Nie mam pojęcia.

Zerkam na Alex, która i na mnie zwraca uwagę.

– Są uzbrojeni, musimy być rozważni. Nie możemy tego spieprzyć – mówię, na co dziewczyna przytakuje.

– Oczywiście, że są uzbrojeni. Muszą bronić swojego domu. Ty byś tak nie zrobił? – pyta Sadar, więc tym razem to na nim muszę się skupić.

– Tak, z pewnością. Teraz musimy wymyśleć, jak się tam dostać i sprawdzić co się kryje za tymi murami. Jeśli faktycznie to tylko miasto, gdzie żyją normalni ludzie, to będzie zajebiście. Ale jeśli zastaniemy tam samych uzbrojonych po pas facetów, wycofujemy się.

– Proponuję mały zwiad. Jednoosobowy.

– To znaczy?

– Może uda mi się wdrapać na ten mur.

– Jak spadniesz to się zabijesz – wtrąca się zdenerwowana Alex. Na jej troskę mogę zareagować tylko w jeden sposób. Uśmiecham się do niej szeroko.

– Nie martw się o mnie. Jestem zwinny i nawet mur Edenu mnie nie pokona. Przedostanę się na drugą stronę i sprawdzę z czym mamy do czynienia.

– Ja pójdę – zgłasza się Carter i ponownie odbywa się między nami męski pojedynek na mocne spojrzenia.

– Chcesz zabłysnąć przed dziewczyną? Daj spokój Prescott, nie kradnij mi pomysłu.

– Możesz przestać żartować ze wszystkiego?

– Mogę, ale po co, skoro jednocześnie mówię prawdę.

– Gówno wiesz, jakimi pobudkami się kieruję. Nawet jeśli się tam przedostaniesz niezauważony, to nie znaczy, że cię nie złapią podczas inwigilacji.

– Ciebie także mogą złapać.

– Ale ja nic nie odpierdolę podczas rozmowy. Ty wkurzasz wszystkich swoimi docinkami.

– Przesadzasz.

– A co było w rezerwacie? Wparowałeś z bronią i zrobiłeś tylko zamieszanie. Gdyby nie my, zabiliby cię.

– Tego nie wiesz.

– Wiem, bo jesteś narwany i krnąbrny. Przez lata przewodziłeś bandą przestępców i twoje ego wyjebało w kosmos, a my nie chcemy z nimi zadzierać. Wręcz przeciwnie, chcemy się z nimi dogadać.

– Bo ty jesteś oazą spokoju i dyplomacji. Może niech zdecyduje osoba, która nie bierze udziału w tej kłótni. Alex, który z nas...

Sadara urywa wypowiedź, a jego mina wyraża zaskoczenie. Obracam się do dziewczyny, ale i ja jestem zszokowany, gdy nigdzie jej nie widzę.

– Alex? Gdzie jesteś?

Nie odpowiada, nie słyszę nawet szelestu. Kurwa! Czy my tak długo się kłóciliśmy, że nawet nie zarejestrowaliśmy, kiedy się oddaliła? Bo przecież nikt jej nie zabrał. Broniłaby się, to z pewnością byśmy usłyszeli.

Patrzę na Sadara, który także kieruje na mnie swój wzrok. Mam wrażenie, jakbyśmy obaj znaleźli się w punkcie bez wyjścia.

– Może poszła na siku? – pyta, ale chyba sam w to nie wierzy.

– Musimy ją znaleźć, zanim zrobi coś głupiego.

– O kurwa, za późno Prescott. Spójrz kto zbliża się do bramy...

Wysuwam się bardziej do przodu, dzięki czemu mam dobry widok na Alex, która podchodzi do wrót Edenu. Człowiek stojący na straży w wieżyczce kieruje w jej stronę broń. To moment, w którym wstaję i biegnę w jej kierunku.

Alex

Miałam dosyć ich kłótni, ich planów, które wcale nie są bezpieczniejsze, niż to co teraz robię. Wspiąć się na tak gigantyczny mur? Obszukiwanie terenu i możliwość schwytania? Nie, nie mogłam na to pozwolić. Są tutaj z mojego powodu, to ja od samego początku nalegałam na dotarcie do Edenu. Może mój plan ma wady, może jest nawet nietrafiony, ale jeśli ktoś ma ryzykować, to ja, a nie oni. Tym razem muszę odpowiedzialność wziąć na swoje barki.

Widzę uzbrojonego mężczyznę w wieżyczce, który celuje wprost na mnie. Unoszę dłonie do góry na znak pokoju, ale to nie zmienia jego pozycji. Wiem, co może go przekonać. To samo, co przekonało Sadara. Zatem ściągam kominiarkę i znów unoszę głowę do góry, aby strażnik mógł mnie dobrze zobaczyć.

– Nazywam się Alex Adams! Przychodzę w pokoju! Nie jestem uzbrojona!

– Alex do cholery!

Głos, a raczej krzyk zza moich pleców zmusza mnie do opuszczenia rąk i obrócenia się w stronę nadbiegającego Cartera. Ma na twarzy wypisaną nie tylko wściekłość, ale i przerażenie. To moja wina, ale kiedyś mi to wybaczy.

Gdy jest u mego boku, zasłania mnie swoim ciałem, aby to w niego była wycelowana broń. Jednak na murze pojawiają się kolejne lufy karabinów, a za nimi strażnicy. Nagle rozbrzmiewa jakiś dźwięk. Czy to dzwon? Trwa to kilka sekund, a potem nastaje totalna cisza. Wtedy myślę o Sadarze, którego nigdzie nie widzę. Jeśli mam zgadywać, obserwuje nas z ukrycia, nie dlatego, że nie chce nam pomóc, on jest naszym planem awaryjnym. Tak, to jedyne wytłumaczenie, dlaczego nie stoi obok nas. Przecież nie porzuci nas prawda?

Sadar

Normalnie mu wyjebię! Po cholerę wyszedł z ukrycia?! Przecież tak jej nie pomoże, jedynie zarobi zaraz kulkę w łeb! Oczywiście będę musiał ratować nie tylko Alex, ale też tego zakochańca! I to ja jestem narwany?!

Przyznaję, że sam chciałem za nią pobiec, ale jak widać ktoś tu musi myśleć trzeźwo w ekstremalnych warunkach. Wyciągam broń i sprawdzam, czy na pewno magazynek jest pełny. Następnie skupiam uwagę na moich towarzyszach w niedoli.

Po chwili brama lekko się uchyla i wybiega z niej kilku równie uzbrojonych mężczyzn. Otaczają Alex i Cartera, jednocześnie łapiąc ich w pułapce bez wyjścia. Zza mur Edenu wychodzi kolejny facet i jeśli mam zgadywać, on przewodzi armii. Podchodzi do moich przyjaciół, więc celuję wprost na niego. Alex, coś ty narobiła...


No właśnie, co ta Alex narobiła? Uważacie, że słuszną decyzję podjęła? :-)

Gdzie dwóch się kłoci, tam trzeci korzysta :-)

Do następnego kochani! Dziękuję, że jesteście! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro