Część 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Carter

Opuszczenie miasta nie było takie łatwe, jakby mogło się zdawać. W nocy co prawda nie wychodzi na ulice wielu mieszkańców z obawy przed zamieszkami. Ale ci, którzy je wywołują to zupełnie inna sprawa. Nocą rządzą, jakby do nich należała. Rozboje, krzyki, śpiewy, palenie starych witryn sklepowych. Miasto staje się małym piekiełkiem na ziemi. To wszystko obserwował Alex, a kiedy dotknąłem jego ramienia, aż wzdrygnął ze strachu. Taki widok musi być dla niego wstrząsem. W końcu całe swoje dotychczasowe życie spędził z dala od społeczeństwa.

Staraliśmy się nie rzucać w oczy, wybierać małe uliczki. A gdy jakaś przecznica była tymczasowo przejęta przez walczące gangi, czekaliśmy ukryci w opuszczonych budynkach. Gdy tylko całe towarzystwo się rozchodziło, wracaliśmy do kontynuowania naszej piekielnej wędrówki.

Na szczęście zdążyliśmy przed świtem. Kiedy słońce wzeszło, za plecami mieliśmy betonowy świat, w którym się wychowałem. Który był moim domem. Nie będę żałować opuszczenia tego miejsca. Jest złe do szpiku kości. Jedynie za Lori będę tęsknić. Mam nadzieję, że sobie poradzi i jeszcze kiedyś będzie nam dane się spotkać.

Najmądrzejszą decyzją, jaką mogliśmy podjąć, było trzymanie się pobocznych dróg. I choć to rzadkość, aby ktoś podróżował pojazdami mechanicznymi, to nadal istniało takie ryzyko.

Od kilku godzin maszerujemy, a do tego nie przespana noc i ucieczka z chatki, to wszystko zaczyna wpływać na moją kondycję. Zatrzymuję się i obracam się w stronę Alexa. Idzie kilka metrów za mną, a jego chód jest powolny, jakby miał zaraz upaść.

– Zrobimy przerwę. Zjemy coś, odpoczniemy i ruszymy dalej – mówię, na co Alex przytakuje. Następnie ściąga z pleców pakunek i bezceremonialnie siada na drodze. – Nie tutaj młody, schowajmy się w jednym z tych domków.

Pokazuję palcem na mały dom, który otoczony jest polami. Ruszam w danym kierunku i nawet nie muszę oglądać się za siebie. Jestem pewny, że chłopak za mną podąży. Cóż innego może uczynić w takiej sytuacji.

Najpierw sam podchodzę do domku, aby sprawdzić, czy na pewno jest opuszczony. To, że na taki wygląda, nie oznacza, iż faktycznie nikt w nim nie mieszka. Zawsze trzeba być ostrożnym, zawsze trzeba być przygotowanym na wszystko.

Alex czeka w oddali na mój sygnał, a gdy po zajrzeniu do środka przez wszystkie okna, macham do niego ręką, na znak, że jest czysto i może do mnie dołączyć. Kopniakiem otwieram drzwi. Były tak spróchniałe, że nie musiałem nawet wkładać w to wiele sił.

Alex

Stęchlizna unosi się w powietrzu i coś jeszcze. Jakby coś tutaj niedawno zdechło. Kiedy wchodzę do małego salonu za Carterem, zatrzymuję się nagle, gdy lis przebiega przez sam środek pomieszczenia.

– Kurwa! – krzyczy odruchowo, po czym patrzy wściekle na miejsce, gdzie przed chwilą pojawiło się zwierzę.

Także się przestraszyłam. No może Cartera nie kierował strach, ale gdy coś ci wyskakuje niespodziewanie tuz przy twoich nogach, ciężko zapanować nad pewnymi odruchami ciała. Dla mnie to zmrożenie, dla Cartera to przekleństwa. Ja nauczyłam się być cicho, nawet gdy się boję. On jest głośniejszy niż zazwyczaj, gdy coś się dzieje. Ogień i woda. Dwa przeciwieństwa.

Carter siada na starej kanapie, z której pod wpływem ciężaru i nacisku, unosi się kurz. Carter kaszle, po czym i tak opiera się o poduszkę.

– Moje nogi, aż pieką – mówi, po czym skupia swój wzrok na mnie. – Ciebie nie bolą od marszu? – W odpowiedzi mogę tylko skinąć i tak czynię. – Więc usiądź. – Podchodzę do krzesła w kącie pokoju, na co Carter zaczyna się śmiać. – Naprawdę wybierasz twarde krzesło, zamiast usiąść na kanapie? Może i jest nieco zakurzona, ale za to miękka i jest sporo miejsca. Dalej, siadaj i odpocznij chłopaku. Przed nami jeszcze kawałek drogi.

Kanapa wydaje się być kusząca, ale krzesło jest jakby bezpieczniejsze. Jednak muszę zadać mu pytanie, więc i tak zbliżenie się do niego jest nieuniknione.

Siadam na kanapie ostrożnie i tym razem nie ma chmary kurzu. Dzieli mnie metr od Cartera, który zakłada dłonie na potylicy i zamyka oczy. Wyciągam z kieszeni mój notes i piszę. Następnie dotykam przedmiotem jego ramienia. Mężczyzna otwiera oczy i zerka na mnie niepochlebnie. Wiem, że chce odpocząć, ale musi udzielić mi odpowiedzi. Zanim mi tutaj zaśnie.

Wzdycha ciężko, po czym zabiera ode mnie notes i czyta na głos.

– Dokąd zmierzamy? Cóż Alex, do innego miasta. Tam handlowałem iluzją. Teraz wiesz, dlaczego tak szybko nie wracałem do was. Podróż jest czasochłonna i męcząca.

Oddaje mi notes i szybko piszę kolejne pytanie, zanim odpłynie w krainę snu.

„A co dalej po sprzedaniu iluzji?"

– Dalej się pożegnamy – mówi, jednocześnie patrząc mi w oczy.

Carter

Słysząc moje zamiary, Alex opuszcza głowę na dół. Jest mi oczywiście żal chłopaka, ale będzie najlepiej dla nas obu, jak się rozdzielimy.

– Słuchaj, Kenton będzie mnie szukać, zwłaszcza gdy jest przekonany, że doktorek podróżuje ze mną. To byłoby głupie, gdybyś trzymał się mnie w takiej sytuacji. Nie wie o twoim istnieniu i niech tak pozostanie.

Alex ponownie coś pisze, po czym wręcza mi notes.

„Nie znam nikogo, pozwól mi zostać z tobą, chociaż przez jakiś czas"

To nie tak, że nie mam sumienia. Mam, ale i tak wpadam w gniew. Raptownie wstaję z kanapy, co wywołuje lęk u mojego towarzysza. Odsuwa się szybko na koniec kanapy i czeka na to, co mam mu do powiedzenia.

– Nie jestem za ciebie odpowiedzialny. Razem dotrzemy do miasta, upchnę towar, podzielimy się zyskiem, a potem nasze drogi się rozchodzą. Uwierz mi, że wyjdzie ci to na dobre.

Rzucam notes na kanapę, po czym podchodzę do plecaka, w którym mamy zapasy żywności. Wyciągam z niego dwie puszki konserwowe i jedną z nich także rzucam na siedzisko.

– Zjedz coś i się zdrzemnij. Zanim się ściemni wyruszymy w dalszą podróż – oznajmiam, nawet nie patrząc na niego. Biorę swoją porcję jedzenia, po czym wychodzę przed dom. Siadam na stopniu, wyciągam z kieszeni kurtki scyzoryk i otwieram wytrychem puszkę.

Posiłkując się, jestem wręcz zły. Nie wiem, czego się spodziewał. Że przejmę rolę doktorka? Z jakiej racji miałbym to zrobić? Pomogłem mu, bo miałem poczucie winy, iż to przeze ze mnie Kenton i gang Sadara odnalazł jego dom. Jednak czy jestem zobowiązany, aby opiekować się nim do końca swego życia? O nie, z pewnością nie zrobię tego. Sam muszę zadbać o siebie, zwłaszcza że wisi nade mną wyrok śmierci. Gdy tylko pozbędę się iluzji, wyniosę się jeszcze dalej. Alex będzie musiał odnaleźć się w nowej rzeczywistości, nie ma innego wyjścia.

Rzucam pustą puszkę na ziemię, po czym wstaję ze schodów. Nadal w dłoni dzierżę nożyk, który posłużył mi za widelec. Wracam do środka, a gdy Alex, który mocuje się z puszką na środku saloniku, zauważ mnie, zatrzymuje swoje ruchy. Jego lekko pochylona głowa na dół, zdradza na co patrzy. Na scyzoryk.

Podchodzę do chłopaka, który w odpowiedzi robi krok w tył. Zabieram z jego rąk puszkę i otwieram za pomocą małego, ostrego przedmiotu, który tak go wystraszył. Czyżby myślał, że mam zamiar go zabić, bo zapytał, czy może ze mną zostać? Kurwa, może i jest we mnie coś z tego Okrutnego Cartera, ale bez przesady. Otwartą puszkę podaję Alexowi, po czym ponownie wychodzę z domu.

Alex

Carter jest ewidentnie na mnie zły, choć nie zrobiłam nic złego. Przecież musiał domyślać się, że jest w tej chwili dla mnie jedyną nadzieją na przetrwanie. Nie mam do kogo innego się zwrócić o pomoc, nie mam absolutnie nic. Z wyjątkiem iluzji, która da nam środki do tymczasowego przetrwania. Co najbardziej mnie martwi to fakt, że nadchodzi zima. Nawet jeśli zostanę sama, nawet jeśli zaadoptuję się w nowym miejscu, to jak poradzę sobie ze zdobyciem jedzenia oraz innych potrzebnych rzeczy do egzystencji. Carter odejdzie, a ja zostanę z niczym. On sobie poradzi, jest bystry i obeznany w świecie. Ja? Jestem jego totalnym przeciwieństwem. Po sprzedaży iluzji, zostanę bez środków do życia.

Iluzja.

Zaraz. To może być rozwiązanie. Od czasu ucieczki z chatki, po mojej głowie krąży pewien pomysł. Chciałam porozmawiać z Carterem o tym, ale tyle się działo, że nie miałam okazji. Teraz kiedy otwarcie przyznał, że nasz wspólny czas właśnie się kończy, muszę złożyć mu propozycję nie do odrzucenia.

Wykorzystuję okazję jego nieobecności w tym opuszczonym domu i zjadam szybko mięsną konserwę. Smakuje nawet znośnie, choć to nie to samo co gulasz z przyprawami. Tęsknię za swoim dawnym życiem. Za dawnym rytuałem dnia. I pomyśleć, że tak bardzo chciałam zmian. Byłam głupia, nie doceniałam tego co miałam. Nie doceniałam życia jakie podarował mi dziadek. Teraz nie ma odwrotu. Nie mam do czego wracać. Muszę zadbać o siebie, a Carter pomoże mi w tym. Nawet jeśli jeszcze o tym nie wie.

***

„Porozmawiajmy"

Carter czyta moją notatkę, po czym oddaje papier i dalej maszeruje. Nawet nie zwalnia, a ja ledwo dotrzymuję mu kroku.

– Najpierw dostańmy się do miasta. Potem porozmawiamy. Najważniejsze, aby jak najszybciej upłynnić iluzję i znaleźć bezpieczne miejsce.

Pisanie podczas szybkiego chodu nie jest łatwe, moje litery są koślawe, ale nadal można je odczytać. Ponownie podtykam mu pod nos notes, a jego zacięta mina zradza jego emocje. Jest wściekły, traci dla mnie cierpliwość, ale przecież nie mogę odpuścić. Chodzi o moje życie, o moją przyszłość.

„Chodzi o iluzję"

– Powiedziałem ci, że podzielimy się zyskiem! Błagam, daj mi teraz spokój. W tej chwili myślę tylko o tym, aby jak najszybciej dostać się do miasta i uciec przed najemnikami Kentona. Czy to takie trudne do zrozumienia?!

Carter jeszcze bardziej przyspiesza, jakby chciał zostawić mnie w tyle. Może nie, aby zgubić i pozbyć się problemu, ale by zaznać chwilę spokoju. Postanawiam więcej go nie zaczepiać. Powiedział, że porozmawiamy i gdy tylko sprzeda iluzję, nie odpuszczę.

***

Carter

Całą noc szliśmy do miasta. Kilku mężczyzn szwendało się po mieście, jak zagaduję, bez większego powodu. Zapełniają swój czas na szukaniu w śmieciach, proszeniu przechodnich o jałmużnę bądź próbach ubicia jakiegoś interesu. Omijamy większe skupiska, ale i tak kilkoro zaczepia nas z pytaniem o jedzenie. Alex w pewnym momencie chwycił za plecak, ale go powstrzymałem. Jeśli ma zamiar rozdawać nasze zapasy, to zrobi to ze swojego przydziału. Gdy mu tak przedstawiłem sprawę, zrozumiał powagę sytuacji. Nie jesteśmy dobroczyńcami, a jeśli nie uda mi się dobrze sprzedać iluzji, sami będziemy potrzebować pomocy.

Alex o końca drogi nie zarzucał mnie już więcej wiadomościami. Byłem w duchu wdzięczny, że odpuścił. Nie mam teraz głowy do jego wątpliwości. Dotrzymam słowa, podzielimy się zyskiem z towaru i na jakiś czas będzie zabezpieczony.

Docieramy w końcu do miejsca, gdzie zatrzymałem się na kilka dni przy ostatniej wizycie. Jest wiele pustostanów, moglibyśmy zająć dowolny budynek, ale zawsze istnieje ryzyko, że jakiś szabrownik zaatakuje nas podczas snu. A odpoczynek z pewnością nam się przyda.

Pukam kilka razy w metalową bramę. Zerkam na Alexa, który jest wpatrzony we wrota. Po chwili jedna ich część otwiera się, a przed nami staje Shiva.

– Prescott, myślałem, że już się nie zobaczymy – mówi właściciel kamienicy, po czym kieruje swój wzrok na Alexa. – Widzę, że tym razem nie jesteś sam. Będziesz musiał coś dorzucić ekstra.

– Nie ma problemu. Jest wolne moje mieszkanie?

– Twoje?

– Wiesz, co mam na myśli. To, które zawsze wynajmuję.

– Tak, tak. Wszystko co zażyczy sobie klient – odpowiada z uśmieszkiem Hindus, po czym wpuszcza nas do środka.

Przechodzimy przez dziedziniec, który jest wyłożony kamieniami. I choć elewacja budynków jest zniszczona, nadal mam wrażenie, że to najbardziej schludne miejsce do zatrzymania się w całym mieście. Ba, może nawet i na całej kuli ziemskiej.

Pewien staruszek siedzi na ławce, tuż przy wejściu do kamienicy. Jest wychudzony i zarośnięty. Jego ubrania także nie prezentują się dość dobrze. Shiva nawet na niego nie zerka, ale za to Alex ponownie dostaje chyba obuchem w głowę. Zatrzymuje się naprzeciw staruszka i wskazuje na coś palcem. Staruszek uśmiecha się, po czym ujmuje w dłoń wiszący na jego szyi krzyżyk.

– Bóg to miłość, Bóg mnie ochroni przed wszelkim złem – mówi, po czym całuje krzyżyk.

– Bóg o nas zapomniał – odpowiadam. Nie było to potrzebne, ale złość, która się we mnie kłębi od śmierci matki, czasami potrzebuje odnaleźć swoje ujście.

– Nie zapomniał. Testuje nas. Wybierze tych, którzy zasługują na wejście do raju.

– Jasne, cokolwiek mówisz.

Wchodzę do kamienicy za Shivą, a gdy nie słyszę kroków Alexa, obracam się i wołam jego imię. Po chwili pojawia się w korytarzu i idziemy już razem na drugie piętro.

Mieszkanie jest całkiem obszerne, możne nawet kiedyś było jednym z tych wspaniałych apartamentów dla bogaczy. Jako dziecko widziałem starą, kolorową gazetę, w której były zdjęcia takich nieruchomości. Mama nazywała ją magazynem, cokolwiek to znaczyło. Z uśmiechem wpatrywała się w te obrazki, marzyła o lepszym życiu, a ja wraz z nią. Udawaliśmy, że mamy się przeprowadzić do takiego wypasionego domu. Robiliśmy listę rzeczy, które ze sobą zabierzemy. Żyliśmy mrzonką i przez jakiś czas dałem się porwać nadziei na lepsze jutro. Byliśmy szczęśliwi w swojej bańce, w swoim wyimaginowanym świecie. Aż umarła w boleściach i już nikt nigdy nie powiedział mi, że jeszcze może mnie spotkać coś dobrego. Coś, na co warto czekać i o co warto byłoby walczyć. Owszem, walczyłem. Na gołe pięści w spelunie Kentona. Walczyłem o życie, o przetrwanie. Nie było w tym nic pięknego, nic co wiązało się z nadzieją i szczęściem.

Alex rozgląda się po wielkim salonie, a ja w tym czasie rozliczam się z Shivą. Daję mu kilka fiolek z iluzją, znacznie więcej niż poprzednio, mimo że zajmuję to samo miejsce co ostatnio. Shiva za to zapewni nam względne bezpieczeństwo.

Kiedy opuszcza mieszkanie, podążam za Alexem. Trzyma w dłoni poduszkę z kwiatowym wzorem. Patrzy na nią, a dłoń przesuwa po materiale.

– Odpocznij – mówię, na co chłopak szybko się odwraca i zaczyna szperać w swojej kieszeni. Wiem, czego szuka. Notatnika. – Najpierw daj mi się wyspać. Nie jestem w stanie rozmawiać, kiedy oczy same mi się zamykają.

Po tych słowach idę w stronę sypialni. Jest tam sfatygowane łóżko, ale nadal lepiej można się na nim wyspać niż na podłodze. Zanim zamknę drzwi, widzę Alexa, który faktycznie trzyma notes. Jednak to czas na odpoczynek, nie da mi święty spokój, chociaż na kilka godzin.

***

Wyspany i w miarę wypoczęty wychodzę z pokoju. Alexa zastaję nadal śpiącego na kanapie, z przyciśniętą do siebie poduszką, która ewidentnie mu się spodobała.

Jestem pod wrażeniem, że udało mu się dotrzymać mu kroku podczas podróży. Jest wątły i za duże ciuchy tego nie ukryją. Zastanawiam się także nad tym, jak może cały czas nosić to coś na głowie. To nie może być wygodne.

Chwytam za plecak z iluzją, wyciągam część towaru i chowam go do drugiego plecaka. Następnie sprawdzam swoją broń, umieszczam ją za pasek spodni i wychodzę z mieszkania. Czas zrobić interes.

***

Z ciężkim ekwipunkiem wracam wieczorem do kamienicy. Goryl Shivy otwiera wrota, po czym wpuszcza mnie na posesję.

Kluczem otwieram drzwi, po czym wchodzę do środka. Alex momentalnie wstaje z kanapy i zamyka swój notes. Wyprostowany jak struna, czeka pewnie na moje wyjaśnienia.

– Wybacz, że cię zamknąłem, ale mam tylko jedną parę kluczy. Uznałem, że tak będzie bezpieczniej dla ciebie. – Podchodzę do niego i kładę plecak na stolik. – Zdobyłem wiele przydatnych rzeczy. W tym naboje i...nową broń dla ciebie. – Wyciągam z worka podobny do mojego pistolet i wręczam Alexowi. – Strzelba jest dobra na polowanie w lesie, ale nie do obrony. Musisz być szybki, a ta broń to ci zagwarantuje. Strzelbę przehandluj na jedzenie. Sporo za nią dostaniesz. I nie daj się oszukać. W drugim plecaku zostawiłem także część iluzji. Wymień ją na opał. Tylko nie zabieraj całej iluzji od razu na miasto. Najpierw poznaj kupców, zasięgnij języka...to znaczy zapytaj pisząc. Na początku będzie ci trudno, ale dasz sobie radę. A za odpowiednią zapłatą, pomoże ci Shiva z nawiązaniem znajomości. Jednak nie zdradzaj, ile masz towaru. Nigdy nie ufaj do końca.

Chłopak wysłuchuje się w moje doradzanie, ale nie przytakuje. W końcu otwiera notes i coś pisze.

„Już odchodzisz?"

– Muszę młody. Sadar i jego ludzie niedługo tu przybędą. Wpadną w końcu na pomysł, że tutaj mogłem się zatrzymać. Muszę zniknąć, ale ty nie. Nikt nie wie o twoim istnieniu, nikt cię nie zna. Sadar przejdzie obok ciebie i nawet nie będzie miał pojęcia, że jesteś wnukiem doktorka. Nic ci nie grozi, a mnie tak, więc spierdalam stąd.

Alex odkłada notes na stolik, po czym ściąga z niego wypchany plecak. Następnie szuka coś w wewnętrznej kieszeni kurtki. Rozkłada papier, który zajmuje prawie całą powierzchnię małego stolika. Cholera, to mapa.

Wskazuje palcem na Eden.

– To tego szukałeś w regale, gdy był czas na schowanie się w piwnicy?! Chodziło o mapę?! Kurwa!

Chłopak wzdryga się słysząc mój krzyk, ale szybko chwyta za notes i pisze.

„Zabierz mnie do Edenu"

Już nie krzyczę, tylko głośno się śmieję.

– Alex, nie ma mowy. Niech do ciebie w końcu dotrze, że to miejsce to tylko wymyślona bajka. Nie ma Edenu.

„Dostaniesz iluzję"

– Ilość, którą ci zostawiłem w plecaku wystarczy ci na opał tej zimy i tak ją wykorzystaj. Nie mam zamiaru dla takiej ilość ryzykować i przemierzać prawie cały kraj. To szaleństwo.

„Nie chodzi mi o iluzję w plecaku"

Po przeczytaniu ostatniej notki, patrzę z niedowierzaniem na chłopaka ukrytego pod stertą ciuchów. Wtedy do mnie dociera, co próbuje mi powiedzieć.

– Znasz recepturę? – pytam, a w odpowiedzi Alex przytakuje. – I dasz mi ją, jeśli zaprowadzę cię do Edenu, tak? – Kolejny raz przytakuje, a ja znów zaczynam się śmiać. – Koleś, a nie pomyślałeś, że mogę sam stworzyć iluzję? W końcu otrzymałem listę składników od doktorka. Mogę znaleźć jakiegoś bystrego chemika i rozpocząć własny biznes.

Chłopak pochyla się i znów pisze szybko wiadomość na papierze.

„Kenton także zna listę składników, a jednak nadal szuka dziadka"

– Ty skurczybyku! Nie, to Stanley był skurczybykiem! Co za cwaniaki! Powiedz, lista była niepełna, nie chodziło tylko o proporcje.

„Są potrzebne jeszcze składniki naturalne, nigdy ich nie poznałeś, Kenton także. Pomóż mi dostać się do Edenu, a dam ci cały przepis. Obiecuję."

Przez chwilę zaczynam się zastanawiać nad propozycją Alexa. Przyznaję, że zaskoczył mnie ten chuderlak. Myślałem o tym, aby spróbować odtworzyć narkotyk, ale teraz wiem, że i tak by mi się nie udało.

– Alex, a co zrobisz, jak ten cały Eden okaże się jednym, wielkim kłamstwem? Co wtedy?

„Nadal otrzymasz recepturę i dodatkowo będziesz daleko od Kentona"

– To prawda, będę daleko. Ale co, jeśli tam dosłownie nic nie ma. Nie ma ludzi, nie ma warunków do życia? Co mi przyjdzie po recepturze?

„Nie wierzę, że druga część kraju jest niezamieszkana"

– Alex czy dziadek opowiadał ci o przeszłości? Wiesz o wojnach, które toczył się, gdy był młody? I jakie zniszczenia wyrządziły? Ja co nieco słyszałem i zachodnie wybrzeże podobno zostało zrujnowane w pierwszej kolejności. Tam nic już nie ma.

„Receptura za Eden. Przysługa za przysługę. Tak teraz przecież wygląda życie, prawda?"

– Przysługa za przysługę? Dla mnie to trochę szantaż. A co z wymuszeniem?

„Nie chcę wymuszać, proszę cię o pomoc za odpowiednią zapłatę"

– Nie o twoim wymuszeniu mówię. – Podchodzę bliżej chłopaka, który momentalnie zdaje sobie sprawę ze znaczenia moich słow. Odsuwa się ode mnie i próbuje wyminąć, ale zagradzam mu drogę. – Mogę zmusić cię, abyś teraz podał mi recepturę. Znam wiele sposobów, aby zadać komuś ból. Potrafię być kreatywny. – Alex próbuje kolejny raz odsunąć się ode mnie, ale chwytam za poły jego kurtki i przyciskam go do ściany. – Myślisz, że możesz mną rządzić, bo znasz przepis dziadka? Myślisz, że masz władzę nade mną? Gówno prawda, gdyby nie ja, już byś nie żył. Czułem się winny temu, że do twojego domu dotarł Kenton i Sadar, ale wiesz co? Już nie jestem. Ty i tak byś zginął. Żyłeś tylko dzięki Stanleyowi.

Puszczam chłopaka, po czym odsuwam się do niego. Sięgam po wirek z nowym ekwipunkiem i wyciągam małą flaszkę bimbru. Odkręcam zakrętkę, biorę pierwszy łyk. Mocna ciecz pali mnie w gardło, ale już w krótce czuję przyjemne ciepło rozprzestrzeniające się w moim całym ciele.

Wracam do swojego pokoju. Mam dosyć tego chłopaka.

Alex

Spodziewałam się jego oporu, jego prób wybicia mi z głowy pomysłu dotyczącego podróży do Edenu, nawet liczyłam się z tym, że mnie wyśmieje i powie, że kieruje mną dziecinna naiwność, jednak takiego szału zdecydowanie nie uwzględniałam. Kiedy chwycił za poły mojej kurtki i przywarł mnie do ściany, przestraszyłam się, że mnie uderzy. Na szczęście nie doszło do rękoczynów, choć mało brakowało. Nie rozumiem jego nadmiernej złości. Nie chciałam przecież go zmuszać, lecz przekonać. Chciałam, aby zgodził się kuszony ciekawą propozycją. W końcu tak wygląda dzisiejszy świat. Przysługa za przysługę. Coś za coś. Ile razy słyszałam to od dziadka, nawet Carter tłumaczył mi zasady funkcjonowania we współczesnym społeczeństwie. Więc skąd ta furia?

Nie ma chyba sensu dłużej się zastanawiać nad jego zachowaniem. Tym bardziej nie ma sensu dalej prosić go o pomoc. Wyraził się jasno i klarownie. Nie ma zamiaru pomóc mi dostać się do Edenu. Ma już mnie serdecznie dosyć.

Przepakowuję plecak, w którym zostawił mi część iluzji. Zostawiam mu połowę towaru, ponieważ nie chcę mu być nic winna. Zabieram także rzeczy, które mogą mi się przydać w trakcie wędrówki. Następnie zarzucam plecak na ramię, po czym chwytam za pistolet, który mi podarował. Miał rację, jest bardziej poręczny niż strzelba. Dzięki niemu będę mogła lepiej się obronić. Obym tylko potrafiła dobrze z niego strzelać. To nie to samo co dubeltówka dziadka, ale cóż innego mi pozostało. Chowam broń do kieszeni kurtki, po czym wychodzę z mieszkania.

W drodze na dół myślę o tym co powiedział na mój temat. Miał rację twierdząc, że prawdopodobnie zginęłabym w chatce bez żadnej pomocy. Dziadek Stanley otoczył mnie bańką bezpieczeństwa, która pękła w momencie jego śmierci. Jednak Carter w jednym się myli. Nie potrzebuję go, sama dam sobie radę. Muszę tylko być ostrożna i sprytna. A najlepiej, jak nie będę rzucać się w oczy.

Na dziedzińcu spotykam tego samego dziadka, który pięknie mówił o Bogu. Idzie powoli, opierając się o drewnianą laskę. Kiedy tylko mnie zauważa, uśmiecha się serdecznie.

– Miłego dnia chłopcze – wita się grzecznie. W odpowiedzi przytakuję. Postanawiam jednak wyciągnąć notes i coś mu przekazać.

„Odszukam raj. Proszę trzymać za mnie kciuki"

Staruszek, gdy tylko czyta moją notatkę, uśmiecha się jeszcze szerzej.

– Tego ci życzę. Pomodlę się za ciebie.

Kolejny raz przytakuję, po czym omijam mężczyznę i ruszam w stronę wyjścia. Na mój widok jeden z ochroniarzy pana Shivy, otwiera bramę, a gdy tylko przekraczam próg posiadłości, z hukiem zamyka ją, jednocześnie oddzielając mnie od bezpiecznego miejsca.

Pod dachem Hindusa nie było zagrożenia, póki płatność się zgadzała, ale nie mogłam dłużej tam pozostać. Strata czasu nie jest w tej chwili najlepszym pomysłem, zwłaszcza, że zbliża się najgroźniejsza pora roku. Muszę jak najszybciej dostać się do Edenu.

Słońce jest bardzo nisko na niebie. Już niedługo zniknie za budynkami, a tym samym zostanę sama w ciemnościach. Carter uważał, że tak najlepiej przemieszczać się po mieście, ale wierzyła w to, gdy był u mego boku. Teraz mam wrażenie, jakby noc miała mnie pożreć. Gdy tylko wydostanę się z miasta, znajdę ustronne miejsce, aby przeczekać do ranka. Tak, tak właśnie zrobię.

Idąc ulicą, modę się w duchu, aby nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Jak na razie na nikogo nie natrafiłam. To miasto jest chyba jeszcze bardziej wyludnione niż w tym, gdzie mieszkał Carter.

Spokój przerywa krzyk. Momentalnie odwracam się i widzę, jak jakiś mężczyzna biegnie w moją stronę. Jest daleko, jakieś trzydzieści metrów ode mnie, ale i tak czuję przerażenie. Nagle wybrzmiewa huk, a biegnący facet pada jak koda na chodnik. Moim oczom ukazuje się kolejny facet, który trzyma w dłoni strzelbę. Podchodzi do leżącego, kopie go w bok, po czym zraniony odwraca się na plecy. Wyciąga przed siebie ręce, jakby chciał zatrzymać uzbrojonego napastnika. Ten jednak kieruje w jego stronę strzelbę i pociąga za spust. Kolejny huk rozbrzmiewa w dzielnicy, a ja aż podryguję ze strachu. W szoku obracam się i biegnę jak najszybciej przed siebie. Słyszę swój ciężki oddech i oszalałe bicie mego serca. Skręcam w kolejną uliczkę, aby zniknąć z oczu uzbrojonego mężczyzny. Dlaczego zabił tego biedaka?! Dlaczego go nie oszczędził?!

Zamyślona i przerażona do szpiku kości, wpadam nagle na coś twardego. Upadam na ulicę i o mało co z moich ust nie ucieka krzyk. Unoszę głowę do góry, a moim oczom ukazuje się kolejny postawny mężczyzna. Pierwsze co zauważam to jego czarne ubrania. Skórzana kurtka przypomina tą, którą nosił Carter, ale ubranie obcego ma naszywki na jej połach. Są to ryciny czaszki.

– Uważaj, jak chodzisz matole! – krzyczy, po czym kopie mnie w nogi. Odsuwam się jak najdalej od niego, ale prawdę mówiąc boję się wstać. Patrzy na mnie groźnie, jakby chciał zrobić mi krzywdę tylko dlatego, że nieumyślnie na niego wpadłam. – Co za łajza pierdolona!

– Co się dzieje?

Obcy głos rozbrzmiewa po mojej prawej stronie, więc obracam głowę, aby sprawdzić komu jeszcze będę musiała zmierzyć czoła. Podobnie ubrany, także mający na kurtce upiorne naszywki facet podchodzi do nas w towarzystwie kilku innych mężczyzn. Zamieram na widok ludzi stojących przede mną. I wtedy rozpoznaję człowieka, który zapytał o całe zajście. Ten sam człowiek był przed moim domem, gdy płonął, a ja i Carter nadal byliśmy w środku.

Sadar. Tak, tak nazwał go Carter. Sadar, przywódca gangu Czaszki.

– Ten lump wpadł na mnie, ma szczęście, że nie zniszczył mi kurtki, inaczej zabiłbym go gołymi rękoma!

– Chcesz mi powiedzieć, że taki chuderlak wyrządziłby jakiekolwiek zniszczenia? Daj spokój, zostaw go – mówi z uśmieszkiem przywódca, ale gdy zerkam na jego rozwścieczonego kolegę, na którego wpadłam, wcale nie mam pewności, czy faktycznie zaraz nie rzuci się na mnie z pięściami.

– Nikt nie będzie na mnie wpadać! Nawet skurwiel nie przeprosił!

Rozgoryczony mężczyzna robi krok w moją stronę, więc jeszcze bardziej cofam się do tyłu. Zatrzymuje go Sadar, kładąc rękę na jego klacie.

– Uspokój się Rafe, nie po to tutaj przybyliśmy.

Sadar sprawia, że jego kumpel odsuwa się na bok, a sam staje tuż naprzeciwko mnie.

Jest wysoki, dobrze zbudowany, a jego nieco dłuższe włosy są czarne jak smoła. Jego karnacja także jest ciemniejsza od mojej czy też Cartera. Na oko mogę stwierdzić, że obaj są w podobnym wieku. Zauważam małą bliznę nad górną wargą, ale to jego oczy przyciągają największą uwagę. W książkach, które miałam okazję przeczytać, nazywają je hipnotyzującymi. Błękitne jak niebo. Można by powiedzieć, że łagodne, ale z pewnością ich właściciel nie zasługuje na takie miano. Pamiętam co zrobił z moim domem. Bez powodu spalił cały mój i dziadka dobytek. Zniszczył wszystko na co tak ciężko pracowaliśmy.

Sadar przygląda się mi z uśmieszkiem, po czym machnięciem ręki nakazuje mi wstać. I choć najchętniej zostałabym skulona na chodnika, aż do momentu ich odejścia, robię to czego oczekuje. Nie ma chyba sensu jeszcze bardziej im podpadać. Wstaję, poprawiam swój plecak na ramieniu, po czym czekam na dalszy rozwój sytuacji.

– Jak masz na imię? – pyta przywódca.

– Po cholerę z nim rozmawiasz?! – grzmi Rafe, który nadal wyglądną na niezdrowo pobudzonego. Pozostała część grupy tylko przygląda się całej sytuacji w milczeniu. Sadar w odpowiedzi raczy go ostrym spojrzeniem. Momentalnie dynamika między dwoma mężczyznami się zmienia. Rafe zamyka buzię, po czym zbesztany cofa się do tyłu o kilka kroków.

– Więc kim jesteś? – pyta ponownie, a ja mogę jedynie unieść dłoń, przyłożyć ją sugestywnie do gardła i kręcąc przecząco głową pokazać, że nie mogę mówić. Sadar od razu prawidłowo odczytuje moją sugestię. Patrzy na mnie przenikliwie, jakby był zaintrygowany moją osobą. Boże, obym się myliła. – Ściągnij kominiarkę – rozkazuje, a ja zamieram. 



Alex ma kłopoty. Myślicie, że zostanie teraz zdemaskowana?

A tak przy okazji. Sadar jest jedną z głównych postaci w książce.  Czy to pozytywny bohater? Tego na razie nie zdradzę, ale obiecuję, że nieco namiesza :-) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro