Część 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Carter

W środku nocy opuszczamy bezpieczną przystań, nad którą sprawuje pieczę Shiva i cały zastęp jego przydupasów. Samym wyglądem potrafią wystraszyć na śmierć, nawet jeśli większość z nich jest już w podeszłym wieku. Siła morderczego wizerunku potrafi zdziałać cuda.

Postanawiamy przemieszczać się mniej ruchliwymi dzielnicami. Shiva dał nam wskazówki, które części miasta są niezamieszkałe i jak omijać główne ulice. Cały czas mam w myślach gang Czaszki, więc moja uwaga jest nie tylko skupiona na tym co mam przed oczami, ale też na tym co dotrze do moich uszu. I faktycznie, już po kwadransie spaceru, słyszę w oddali charakterystyczny warkot silników maszyn spalinowych.

– Motocykle, musimy się schować – mówię cicho do Alexa, który przytakuje na zgodę.

Zauważam zbitą witrynę w budynku, gdzie niegdyś był sklep z ubraniami. Wytarty napis zwisa na kilku śrubkach i tylko czeka na większy podmuch wiatru, który dokończy zniszczenia. Biegniemy w kierunku naszej chwilowej kryjówki. Alex wchodzi pierwszy, potem nadchodzi moja kolej. Ostrożnie omijam wystające kawałki szkła z dolnej części futryny, po czym zeskakuję na podłogę w środku pomieszczenia. Nie wstaję, tylko przykucam tuż przy oknie i zaglądam co się dzieje na ulicy. Dźwięk nadjeżdżających motorów jest coraz intensywniejszy, są coraz bliżej. Oglądam się za siebie, aby sprawdzić co robi Alex. On także przykucnął, tuż przy obalonym wieszaku ze starymi ciuchami. Przykładam do ust palec, aby pokazać mu, że musimy zachować ciszę. Potem zdaję sobie sprawę, jak głupio się zachowuję. Ten chłopak jest cichutki jak myszka, nawet nie wydaje z siebie żadnego dźwięku. Może jest nieco oderwany od rzeczywistości i tym samym nieogarnięty, ale z pewnością nie jest fajtłapą.

Ponownie wyglądam przez okno. Noc i brak oświetlenia na zewnątrz pomagają nam zachować dogodną pozycję. Jedynie blask księżyca nieco daje nam widok na ulicę.

Po chwili nadjeżdżają motocykle. W duchu przeklinam, gdy mężczyźni gaszą silniki i parkują dokładnie naprzeciw naszej kryjówki. Albo ktoś nas widział i podał nam nasze namiary albo mamy zajebiście dużego pecha.

Odsuwam się od okna i pokazuję Alexowi, aby ruszał za mną. Idziemy, a raczej czołgamy się na koniec pomieszczenia, gdzie lata temu ludzie robili zakupy i zostawiali swoje ciężko zarobione pieniądze, aby wyglądać modnie. Dzisiaj coś takiego jak metka nie ma znaczenia, nie ma żadnej wartości.

Zauważam drzwi, tuż za obdrapaną ladą i właśnie tam się kieruję. Czekam, aż Alex do mnie dołączy, a gdy w końcu tak się dzieje, wyciągam rękę do góry, aby chwycić za klamkę i sprawdzić, czy drzwi są otwarte. Wtedy nagle strumień światła pada na drewniane skrzydło. Szybko opuszczam dłoń, ale nie mam pewności czy ktoś mnie nie zauważył. Mógł to być strumień z reflektora motocyklu, który zawracał. Ale istnieje inna możliwość. Ktoś zajrzał do budynku i przyświecił sobie widok latarką.

Patrzę na Alexa, który trzyma dłoń tam, gdzie powinny być jego usta. Nie może nic powiedzieć, ale rozumiem odruch. Siedzi tuż przy ścianie dyktowej lady, a na kolanach ma położony plecak.

Alex

Czekamy w ciszy i w strachu przed tym, że odkryli naszą obecność w tym dziwnym miejscu. Jeśli zobaczyli rękę Cartera, jest już po nas. Dowiedzą się, że dziadek nie żyje. Potem zabiją Cartera albo wydadzą go Kentonowi i prawdę mówiąc nie wiem co w takiej sytuacji byłoby dla niego gorsze. A co zrobią ze mną? Z pewnością Sadar uczyni to, co chciał zrobić kilka godzin temu. Ściągnie z mojej głowy kominiarkę i będzie to początek mojego koszmaru.

Światło pojawiło się dosłownie na sekundę, ale sprawiło, że prawie się odezwałam. Chciałam wymówić imię mojego towarzysza, kierował mną odruch bezwarunkowy. Na szczęście w porę się powstrzymałam. O mało co nie zdradziłam swojej tajemnicy. Muszę być bardziej ostrożna, jeśli chcę przerwać w tym brutalnym świecie mężczyzn. Nie mogę nikomu ufać bezgranicznie. Teraz Carter mi pomaga, ale co się stanie, gdy pozna prawdę o mnie? Będzie chciał mnie wykorzystać dla własnej przyjemności czy też przehandluje w zamian za swoje życie? Kenton czy też Sadar pewnie byliby zainteresowani taką transakcją i nie zdziwiłoby mnie, gdyby właśnie takie rozwiązanie wybrał Carter.

Kiedy widzę, że kolejny raz próbuje wyciągnąć rękę, by sprawdzić, czy drzwi są otwarte, chwytam za jego kurtkę i go powstrzymuję.

– Nikt tutaj nie wszedł, nie wiedzą, że tutaj jesteśmy i niech tak pozostanie – mówi szeptem, p czym ponownie unosi dłoń.

W momencie, gdy chwyta za klamkę, żadne światło się nie pojawia, ale i tak jestem cholernie zdenerwowana. Mam wrażenie, jakby za chwilę miało rozszaleć się piekło. Już dosłownie słyszę serie strzałów ostrej amunicji w naszą stronę, a raczej drewniana sklejka nas nie osłoni.

Jednak nic się nie dzieje. Dosłownie nic. Drzwi są zamknięte, więc Carter opuszcza dłoń i przysiada tuż obok mnie. Kładzie na podłodze strzelbę mojego dziadka, po czym szuka coś w kurtce. Jest ciemno i widzę tylko zarys jego postaci. Mogę jednak dostrzec co trzyma. Broń. Ja także wyciągam pistolet z kieszeni i trzymam go mocno w swoich dłoniach.

***

Słyszę hałas, dobiegający z zewnątrz. Donośne śmiechy, potem rozmowy równie głośne i trwa to tak długo, że zaczynam się zastanawiać co poczniemy, gdy nastanie świt. Siedzimy tu pewnie pół nocy, zamiast zmierzać do wyznaczonego celu, ale jakie mamy wyjście. Przecież nie możemy tak po prostu sobie wyjść i przejść obok bandy bandziorów, która nas szuka na zlecenie Kentona. Możemy tylko czekać.

***

Carter dotyka mojego ramienia i wtedy zdaję sobie sprawę, że prawie usnęłam. Zanim zdążę zrozumieć co się dzieje, mężczyzna wychodzi zza lady i kieruje się w stronę okna, przez które weszliśmy. Nie wiem co on wyprawia, ale postanawiam ruszyć za nim. Zakładam plecak, chowam broń do kieszeni i zaczynam się czołgać. Nadal jest ciemno, ale nie słychać już żadnych rozmów motocyklistów. Oboje wyglądamy przez okno. Na ulicy stoi jeden facet i pali papierosa. Carter pochyla głowę w moją stronę i szepcze.

– Śpią w budynku naprzeciwko. Ten został na straży, aby nikt nie ukradł motorów.

Chciałabym zapytać, co w takim razie możemy zrobić. Facet, który stoi jako czujka z pewnością jest uzbrojony. Nawet gdybyśmy chcieli go zastrzelić z ukrycia, narobilibyśmy mnóstwa hałasu.

Motocyklista rzuca niedopałek, po czym odchodzi kilka metrów od zaparkowanych pojazdów i staje tuż przy ścianie budynku. On...sika.

Wtedy Carter robi coś jak dla mnie niespodziewanego i cholernie głupiego. Wychodzi po cichu z pomieszczenia, po czym skrada się do mężczyzny. Nie mogę nic zrobić, nie zatrzymałam go w porę, a teraz będę oglądać, jak ginie na moich oczach!

Zachodzi faceta od tyłu, lecz zanim zdąży go zaatakować, ten się odwraca i go zauważa. Carter pierwszy wyprowadza cios. Musiał być mocny, ponieważ jego przeciwnik pada na ścianę plecami. Jednak nie traci przytomności. Przez chwilę się szamoczą, ale nie trwa ona długo. Nagle Carter się odsuwa, bandzior pada na kolana, a potem na chodnik.

Nie wiem co się właśnie wydarzyło, ale gdy widzę, jak Carter kuca tuż przy nim, postanawiam wyjść z ukrycia. Podbiegam do miejsca, gdzie się znajdują. Dopiero z bliskiej odległości widzę, jak Carter wyciąga z kieszeni jego kurtki kluczyk. Patrzę na mężczyznę, który leży na chodniku i się nie porusza, mimo że właśnie jest okradany. Zajmuje mi to chwilę, aby zrozumieć, że nie żyje. Jego oczy są otwarte, a z długiego cięcia na szyi wycieka krew. Carter poderżnął mu gardło...

Carter

Trzymając kluczki w dłoni, wstaję i zaczynam sprawdzać po kolei każdy motor. Musi do któregoś pasować. Przy czwartym kluczyk wchodzi bez żadnego oporu. Nie mogę jednak odpalić maszyny. Do świtu pozostało jeszcze chwila czasu, więc reszta załogi jest zapewne nadal pogrążona we śnie. I lepiej dla nas, aby tak zostało jak najdłużej.

Nie pozostaje mi nic innego, jak pchać maszynę tak długo, aż oddalimy się na tyle, by odjechać. Zerkam na Alexa, który wpatruje się denata. Nie miałem innego wyjścia, jak szybko, sprawnie i przede wszystkim cicho usunąć go z obrazka. Jeśli chłopak tego nie rozumie, to już jego problem. Ja zdecydowanie chcę przeżyć.

Pchając motor oddalam się od chłopaka. Wiem, że pójdzie za mną, przecież nie ma innego wyboru. Poza tym ta cała podróż jest jego pomysłem. Musi wziąć się w garść i ruszać na przód. Nie ma innej opcji.

Chwilę później, po drugiej stronie motoru pojawia się Alex. Kładzie dłoń na siedzisku i pomaga mi pchać ciężki sprzęt. Nie wypowiadam żadnego słowa, choć przez chwilę miałem ochotę, aby wytłumaczyć mu moje zachowanie. Nie, nie mogę niczego żałować. Alex też to w końcu zrozumie.

Kiedy mijamy dwóch pijanych czy też w inny sposób odurzonych facetów w podeszłym wieku, pokazuję odrywam dłoń od kierownicy i klepię lekko w strzelbę, którą mam przewieszoną na ramieniu. Dla nich jest to wyraźne ostrzeżenie i widząc ich miny, chętnie z niego skorzystają. Chowają się w pobliskim budynku, a my dalej przemierzamy uliczki miasta.

***

– Tutaj możemy się zatrzymać. Już nas nie usłyszą – mówię, po czym oboje przestajemy pchać motor. Wsiadam pierwszy, a gdy Alex nie zajmuje miejsca za mną, wzdycham ciężko i klepię w wolne siedzisko. – Albo jedziesz ze mną albo idziesz piechotą.

Chłopak w końcu podejmuje słuszną decyzję i zajmuje miejsce za mną. Jednak zanim odpalę silnik, zdaję sobie sprawę, że on nie wie co dalej zrobić.

– Musisz objąć mnie w pasie, inaczej spadniesz.

Alex

Zdecydowanie nie chcę spać z tej maszyny. Wiem, czym ona jest i do czego służy, ale nigdy na niczym nie jechałam. Nie mam pojęcia jakie to uczucie, gdy coś cię tak po prostu niesie bez twojego żadnego wysiłku.

Za wskazówką Cartera, obejmuję go w pasie, przez co całe moje ciało przylega do jego ciała. To również jest dla mnie coś nowego.

Carter odpala silnik, po czym wprawia w ruch motocykl. Z początku jedzie powoli, ale gdy wjeżdżamy na ulicę, która wyprowadzi nas poza granice miasta, przyspiesza. Jeszcze mocniej obejmuję go, bojąc się, że spadnę z maszyny. Czuję jak motor pod wpływem jazdy cały drży, a my wraz z nim. Pęd wiatru, dźwięk silnika i bark mojej kontroli sprawiają, że początkowo ogarniało mną przerażenie. Jednak z każdą kolejną mijającą na jeździe minutą, moje ciało się rozluźnia. Choć moje serce cały czas bije jak szalone, mam pewność, że tym razem jest to skutek adrenaliny niż ciągłego poczucia zagrożenia.

Wkrótce nastaje świt, a my jesteśmy daleko od miasta. Cieszę się jazdą na motorze, jak małe dziecko, które dostało niezwykły podarunek. Obserwuję wszystko co nas otacza. Stare domy na obrzeżach miasta, opuszczone gospodarstwa, a nawet dostrzegam od czasu do czasu zwierzęta, spokojnie pasące się na odległych polach. Wirusy, które dobiły ludzkość po licznych wojach, nie dotknęły w dużej mierze zwierzęta. Dziadek uważał, że natura tak się broni przed zagrożeniem. I to my, ludzie, byliśmy najgorszym wirusem, które spotkało ziemię. Zwierzęta stały się dzikie, ale wolne. Powietrze jest czyste, a niebo należy tylko do ptaków. Roślinność ponownie rozkwita, a wody nie są skażone odpadkami. Może dziadek miał rację, może gdy nas zabraknie, powróci ład i spokój.

Łzy kręcą się w moich oczach, bo prawda o naszej egzystencji jest smutna. Nie chcę umierać, nie chcę nikogo ani niczego krzywdzić, nie chcę nic psuć, ale na ile mogę obiecać, że tak się nie stanie? Czy jeśli nasz gatunek przetrwa dzięki Edenowi, czy znów nie zaczniemy niszczyć świata, gdy nadarzy się taka sposobność? Nie wiem, nie znam odpowiedzi. Mogę jedynie wierzyć, że to co się wydarzyło ponad trzydzieści lat temu, czegoś nas nauczyło. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro