Część 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Alex

Nie mam pojęcia jak długo jedziemy, ale moje ciało całe zdrętwiało od niezmiennej pozycji na motocyklu. Cały czas zastanawiam się nad tym, czy zaraz gang Sadara nas nie dogoni. Kiedy ostrożnie oglądam się za sobie, nikogo nie dostrzegam na pustej drodze, ale to nie oznacza, że nie są już na naszym tropie.

Przed nami, po lewej stronie od drogi, pojawia się jakiś budynek. Im bliżej jesteśmy, tym więcej dostrzegam zniszczenia. Nie wiem, czym dokładnie są one spowodowane. Upływem czasu czy może działalnością człowieka.

Carter zwalnia, po czym skręca w stronę zrujnowanego przybytku.

Zatrzymuje się koło prostokątnego pojemnika, który jako jedyny z trzech nadal jest przymocowany do betonowego podłoża. Silnik gaśnie i oboje schodzimy z maszyny. Mężczyzna podchodzi do pojemnika i ściąga z niego jakąś giętką rurę. Pochyla wylot w dół, coś naciska i czeka, wpatrzony w podłoże.

Nie wiem co wyprawia. Rozglądam się dookoła i wtedy widzę zdarty napis nad szklaną bądź plastikową ścianą budynku. „Stacja benzynowa".

I wszystko staje się jasne. Potrzebujemy paliwa. Nie widziałam nigdy stacji, nie miałam pojęcia, że tak właśnie wygląda. Nie było potrzeby, aby rozmawiać o tym z dziadkiem, w końcu z niej nie korzystaliśmy. Pamiętam tylko, jak czasami wspominał o takich miejscach, gdy był młody i podróżował z rodzicami, gdy był mały. Zazdrościłam mu tych wspomnień. Tyle widział, tyle przeżył. Dorastał w zupełnie innym świecie niż mi przyszło się narodzić. Z drugiej strony to on wiele stracił. Znał inną rzeczywistość, lepsze czasy i to on musiał za nimi tęsknić. Nie wiem co jest gorsze, nie zaznać normalności czy ją utracić.

– Kurwa! Niech to szlag trafi! Dystrybutor jest pusty!

Krzyk Cartera zmusza mnie do tego, by spojrzeć w jego stronę. Rzuca rurę, po czym patrzy na pojemnik wściekły, a na końcu kopie metalową konstrukcję.

Postanawiam nie wkraczać, tym bardziej, że wątpię, by chciał teraz czytać moje notatki, kiedy wyżywa się na przedmiocie, stojącym przed nim.

Po kilku minutach czystej furii, Carter zdyszany zatrzymuje swoje ruchy i bierze kilka głębokich oddechów. Następnie podchodzi do motoru i patrzy na wskaźniki.

– Zostało mało paliwa, a jesteśmy na jebanym pustkowiu. Jeśli czegoś nie wymyślimy, Sadar w końcu nas znajdzie.

Teraz rozumiem jego wściekłość. Patrzę na pustą drogę przed nami i faktycznie, jeśli nie możemy na dłuższą metę poruszać się motocyklem, mamy przechlapane.

Wyciągam z kieszeni notatnik. Następnie piszę wiadomość i zbliżam się do Cartera, aby mógł ją przeczytać.

„Może wybrali inną drogę"

Carter parska śmiechem, po czym kręci głową przecząco.

– Chcesz tak ryzykować? Chcesz tu zostać dłużej? Rozejrzyj się, tutaj nic nie ma. Nic kurwa tutaj nie ma! Jesteśmy odsłonięci!

„Więc jedźmy przed siebie tak długo, ile będziemy mogli. Potem coś wymyślimy"

Carter tym razem nie wyśmiewa mojej sugestii. Przecież i tak nie mamy innego wyboru. Mam tylko nadzieję, że te zbiry faktycznie obrały błędną drogę. W końcu nie wiedzą, gdzie zmierzamy. Nikomu nie zdradzaliśmy naszych planów.

Cholera. Właśnie zdałam sobie z czegoś sprawę.

– Może masz rację. Mogli pojechać inaczej, może niepotrzebnie tak się martwię.

Mogłabym przemilczeć swój błąd, ale co nam to da. Lepiej jak Carter będzie w pełni świadomy zagrożenia. Ponownie piszę notatkę, a kiedy mu ją wręczam mam nadzieję, że nie potraktuje mnie tak samo, jak ten cały dystrybutor.

„Powiedziałem o Edenie staruszkowi, który mieszka u Shivy"

Carter wpatruje się w notatkę z zaciśniętymi ustami w wąską linię. Odsuwam notatnik i cofam się krok do tyłu. Nie chcę być w polu rażenia jego wściekłości. Mężczyzna kieruje swoje ostre spojrzenie na mnie. Potem zamyka na chwilę oczy i bierze głęboki oddech, jakby chciał się uspokoić.

– Oczywiście, że tak zrobiłeś. Czego się spodziewałem? Że będziesz ostrożny? – pyta prześmiewczo, po czym zaczyna się śmiać. Jednak nie ma w tym nic wesołego. – Ależ mamy przejebane. Jeśli tak ma wyglądać droga do twojego raju, to będzie to droga przez piekło Alex. Mam nadzieję, że się opłaci i Bóg nam wynagrodzi wszelkie trudy.

Jego drwiny zaczynają mnie denerwować. Rozumiem, że nie musi wierzyć w to samo co ja, ale nie musi sobie ze mnie żartować.

„To długa droga i Sadar mógł z niej zrezygnować. Zapłata Kentona mogła być niewystarczalna. Ale zabiłeś jego człowieka, może i przyjaciela, więc teraz pewnie nie odpuści"

Unoszę notatnik do góry, tak, aby mógł przeczytać. Carter czyta, potem patrzy na mnie z przymrużonymi oczami i wyciąga rękę, aby zabrać notatnik. W porę odsuwam rękę. Nie zabierze mi jedynej formy, przez którą mogę się komunikować. Nawet jeśli moje słowa mu nie odpowiadają.

– Uważasz, że źle postąpiłem tak? A co miałem zrobić Alex? Poprosić go o pojazd? Walczył ze mną do chuja pana! Musiałem szybko go zlikwidować, aby nie zaczął krzyczeć. Obudziłby pozostałych, a wtedy bylibyśmy już martwi albo i gorzej. Pamiętaj albo oni, albo my.

Ma wiele racji, ale moje sumienie rządzi się własnymi prawami. Nic nie poradzę na to, że żal mi człowieka, który stracił życie przez nas. W końcu nic o nim nie wiedzieliśmy, nie musiał być zły do szpiku kości, jak to przedstawia Carter. Piszę kolejną notatkę i pokazuję ją w bezpiecznej odległości. Tak, aby mógł ją przeczytać, a zaraz nie był w stanie odebrać mi notatnika.

„Nie chcę nikogo zabijać. Nie chcę być jak inni"

– No pewnie, ja też nie chcę zabijać, ale wiesz co? Czasami nie ma się wyboru. Witamy na świecie Alex. Poza tym mówiłem ci, że ta droga będzie niebezpieczna i cholernie ryzykowana, więc teraz nie płacz. To dzięki mnie teraz oddychasz. Zrobiłem, co musiałem i nie mam zamiaru żałować tego faceta. On zabiłby mnie bez wahania – oznajmia z powagą, a gdy nie widzi żadnej reakcji z mojej strony, kontynuuje. – To ty namawiałeś mnie na podróż do Edenu, więc teraz nie kwestionuj tego co robię, aby przeżyć. Korzystasz z tego, pamiętaj. To ja zapewniam ci bezpieczeństwo, ty tylko stoisz z boku i się przyglądasz. To ja odwalam najtrudniejszą robotę, więc mnie nie oceniaj.

„Odmówiłeś i byłem gotów wyruszyć sam"

Moja kolejna notatka tym razem go rozbawia.

– No tak, mistrz ucieczki. Przypominam ci, że zaledwie sto metrów od posiadłości Shivy wpadłeś w ręce Sadara. Taki sprytny i obrotny jesteś – mówi, po czym wsiada na motor. – Ruszajmy dalej, nie ma sensu zostawać tutaj dłużej i czekać na kłopoty. A gwarantuje ci, że one nadejdą.

Carter

Jak mnie ten chłopak wkurza. Czy on nie rozumie, że zabijając tego faceta uratowałem nam życie. Czego się podziewał? Że będziemy spacerkiem szli do Edenu i śpiewali „kumbaya". Jest tak oderwany od rzeczywistości, że aż nie wiem czy bardziej mnie to złości czy też śmieszy.

Alex zajmuje miejsca za mną, oplata mnie ramionami i zanim odpalę silnik, mówię:

– To wrogowie, a wrogów się niszczy.

***

Co chwilę zerkam na wskaźnik baku paliwa. Za chwilę maszyna stanie i czeka nas wędrówka na otwartym terenie. W oddali widzę las, ale jest za daleko, a my mamy za mało benzyny, by tam dotrzeć.

Sadar z pewnością depcze nam po piętach i jeśli czegoś nie wymyślimy wkrótce, może nas spotkać marny los.

Alex ciągnie mnie za rękaw kurtki, więc zwalniam, a następnie zatrzymuję motocykl. Już mam pytać, o co chodzi, ale gdy lekko obracam się w jego stronę, widzę, jak wskazuje palcem na coś po prawej stronie drogi. Ja widzę tylko pola na wzniesieniach.

– Nic tam nie ma – oznajmiam, ale on nadal wymachuje ręką i wskazuje na jeden punkt. Czyżby coś dostrzegł? Unoszę się lekko i wtedy to widzę. – Kurwa, to komin?

Jeśli za tym wzniesieniem jest dom, mamy szansę, aby schować motor i ruszyć dalej piechotą. Może nawet uda nam się zdobyć paliwo. W końcu na gospodarstwach jest potrzebne. A skoro dom jest ukryty za wzniesieniem, niewiele osób mogło dostrzec go z drogi. Sam bym przejechał dalej, nieświadomy, że ktoś tam kiedyś mieszkał. Ba, może nadal mieszka.

Nie ma co dłużej się zastanawiać. Do lasu jest za daleko, za chwilę i tak motor na nic się nie przyda. Warto sprawdzić tę posiadłość.

Skręcam, zjeżdżam z ulicy i ruszam w stronę domku.

***

Parkuję motor, po czym Alex szybko z niego zeskakuj. Zatrzymuję go ręką, gdy widzę, iż jest gotów od razu podejść do budynku mieszkalnego.

– Poczekaj, może ktoś tutaj być.

Alex przytakuje. Podobnie jak ja, wyciąga z kieszeni pistolet, po czym idzie tuż za mną, aby sprawdzić czy piętrowy dom jest nadal zamieszkany.

Wchodzę po drewnianych schodkach tarasowych, po czym sięgam za klamkę. Drzwi okazują się otwarte, więc jest to dobry znak. Nikt, kto by tutaj żył, nie zostawiłby otwartego domu. To nie są czasy, gdzie ludzie są ufni.

Otwieram skrzydło i wchodzę do środka. Alex nadal czeka na tarasie, jak go o to prosiłem. W saloniku, który jest połączony z kuchnią panuje względny porządek. Meble są na miejscu, nic nie jest rozwalone. Jednak gruba warstwa kurzu i zatęchłe powietrze potwierdzają moje wcześniejsze przypuszczenia. Wychodzę z domu.

– Nikt od dawana tutaj nie mieszka. Chyba możemy uznać, że nic nam nie grozi, ale mimo wszystko trzymaj broń. Nigdy nie wiadomo.

Schodzę z tarasu, z zamiarem rozejrzenia się po podwórku. Stara stodoła jest na wpół rozwalona. Albo pocisk artyleryjski rozwalił budowlę albo piorun załatwił sprawę. Kiedy okrążam dom, moim oczom ukazuje się kolejne pomieszczenie gospodarcze. Podchodzę do drewnianych wrót, które mierzą ponad dwa metry w górę, chowam pistolet do kieszeni i chwytam za belkę, która jest dawnym sposobem na zamknięcie. Jest cięższa niż się spodziewałem, ale udaje mi się ją ściągnąć za pierwszym razem. Rzucam ją na bok, po czym otwieram wrota.

Uśmiech wypływa na mojej twarzy, gdy przed moimi oczami ukazuje się samochód. Jest zniszczony przez upływ czasu, ale to nie oznacza, że jest kompletnie nieużyteczny.

– Bingo – mówię, po czym wchodzę do środka. Pociągam za klamkę i kolejny raz nawiedza mnie fala dziwnego szczęścia. Auto nie jest zamknięte. Siadam na miejscu kierowcy, po czym ścieram kurz ze wskaźnika na benzynę. U mego boku pojawia się Alex, który nieśmiało zagląda do środka. Parzy na siedzenia i deskę rozdzielczą. Zapominam, że dla niego wszystko jest nowe. Widzieliśmy w mieście stare, porzucone samochody na poboczach drogi, ale nie zatrzymywaliśmy się, aby chłopak mógł je obejrzeć. Nie było na to czasu. – Widzisz tą wskazówkę? Oznacza poziom paliwa. Trochę zostało. Może uda nam się odpalić samochód.

Stacyjka jest pusta, podobnie schowek. Unoszę rękę i ściągam na dół osłonę przeciwsłoneczną. Wtedy na moje kolana spadają kluczyki.

– Chyba jednak mamy fart Alex – mówię, po czym wsuwam kluczyki do stacyjki i próbuję uruchomić silnik. Niestety nic się nie dzieje. Nie słychać nawet rzężenia auta. Jeszcze przez kilka minut ponawiam próby, po czym puszczam kluczki oraz kierownicę i opieram się o siedzisko. – Cofam to, co powiedziałem wcześniej. Nie mamy szczęścia.

Alex oczywiście nic nie odpowiada i ta cisza w tej chwili jest jak lekarstwo. Wysiadam z samochodu i zaczynam się rozglądać po garażu. W końcu znajduję to co szukałem. Pokazuję plastikową rurkę chłopakowi i mówię, że ściągnę paliwo z baku.

Alex przytakuje, po czym zostawia mnie podczas pracy.

Alex

Nie przydam się Carterowi w tej chwili, więc postanawiam nieco zwiedzić posiadłość. Nie pozwolił mi wejść do domu, jak sądzę z obawy, że ktoś może mnie zaatakować. Mimo jego wcześniejszej złości na moje pretensje i tak stara się mnie chronić. A może po prostu nie chce, abym mu przeszkadzała? Cóż, bić się nie potrafię, więc chyba jednak chodzi o tą drugą opcję.

Staję naprzeciwko tarasu i patrzę na uchylone drzwi. Słońce dzisiaj przyjemnie nas ogrzewa, ale w głębi pomieszczenia jest ciemno. Okna są zabite dechami. Podobnie wyglądał nasz dom. Czy rodzina tutaj mieszkająca też obawiała się nieproszonych gości?

Decyduję się wejść do środka. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale nie potrafię się powstrzymać. Jestem ciekawa ludzi, którzy kiedyś wiedli tutaj życie. Próbuję sobie wyobrazić, jak pracowali na gospodarstwie, a w domu odpoczywali. Wszystko jest zakurzone, ale można dostrzec, że kiedyś był to piękny i zadbany dom. Zaglądam do kuchni. Wszystko jest poukładane, jakby czas się zatrzymał. Na lodówce dostrzegam przyczepioną kartkę. Ściągam magnes w kształcie truskawki i strzepuję kurz z kartki.

To rysunek dziecka. Podobne dzieła sztuki wręczałam dziadkowi, gdy byłam mała. On jednak wszystko chował do komody, z obawy, że kiedyś ktoś odkryje moją obecność. Nie miałam wiele zabawek, a te które dla mnie zdobył bądź zrobił własnoręcznie, kazał zawsze chować w szafie. Od małego byłam uczona, aby nie zostawiać po sobie żadnego śladu.

Odkładam obrazek przedstawiający pieska, po czym wychodzę z kuchni. W głębi salonu dostrzegam korytarz i tam właśnie zmierzam.

Na ścianach, pokrytych boazerią wiszą zdjęcia w ramkach. Ręką przecieram jedno z nich i moim oczom ukazuje się szczęśliwa rodzina. Dwoje młodych ludzi uśmiech się. Kobieta trzyma w ramionach małe dziecko, owinięte w kolorowy kocyk. Mężczyzna natomiast obejmuje swoją rodzinę, jednocześnie patrząc na dziecko. Mimowolnie uśmiecham się na ten widok, choć nic nie wiem o tych ludziach. Są mi kompletnie obcy.

Postanawiam sprawdzić co znajduje się na piętrze i wchodzę po skrzypiących schodach na górę. Kolejny korytarz skrywa w sobie troje drzwi. Otwieram pierwsze. Jest to zdecydowanie pokój dziecięcy. I choć tutaj także wkradł się brud oraz nieświeże powietrze, pokój wygląda cudownie. Niebieskie ściany, drewniane łóżko z wyżłobieniami w kształcie misiów, komoda oraz wielki regał, na którym znajdują się książki, zabawki i pluszowe maskotki. W tak urządzonym pokoju dziecko musiało być szczęśliwe.

Wychodzę z pomieszczenia i otwieram drzwi obok. Pierwsze co rzuca się mi w oczy to uchylone okno. Chyba jako jedyne w całym domostwie. Przekraczam próg i kieruję swój wzrok na lóżko sypialniane. Wtedy zamieram.

Na łożu znajdują się zwłoki. Wyschnięte prawie do kości.

Mój oddech momentalnie przyspiesza, kiedy zdaję sobie sprawę, iż to kobieta na się na nim znajduje. Do tego jej ręce są skute kajdankami do ramy łózko. Podobnie unieruchomione są jej nogi w dużym rozkroku. Nadal mogę dostrzec kwiatowy wzór na jej sukience, która została rozszarpana.

Kiedy zdaję sobie sprawę co ją spotkało, cofam się do tyłu i wpadam na skrzydło drzwi. Upadam na podłogę, przytłoczona makabrycznym widokiem przed sobą. A gdy obracam głowę w prawą stronę zauważam kolejne zwłoki. Tym razem należą one do mężczyzny, który został przywiązany łańcuchami do fotela. Jakby ktoś kazał mu siedzieć na przeciwko łózka i patrzeć na związaną kobietę.

Czuję momentalnie mdłości, zdając sobie sprawę, że to może być małżeństwo z fotografii. Czołgam się do korytarza, po czym wstaje i ruszam w stronę schodów. Mijając pokój dziecięcy, zaczynam zastanawiać się co się stało z chłopcem.

Napływające do oczu łzy, zasłaniają mi widoczność. Chciałabym krzyczeć albo chociaż wydać jakikolwiek dźwięk ukazujący moje emocje, ale nie mogę niczego takiego zrobić. Zawsze cicho, zawsze trzymająca uczucia na wodzy. Cały chaos, cała rozpacz rozgrywa się wewnątrz, nigdy na widok innych.

Carter

Nie było wiele paliwa, ale jedna trzecia część kanistra powinna wystarczyć, aby dostać się do lasu. Tam będzie łatwiej nam się ukryć przed ścigającymi nas bandziorami Kentona.

Idę w stronę motocyklu, gdy z domu wychodzi Alex i zamyka za sobą drzwi.

– Mamy trochę paliwa! Jesteśmy uratowani! – mówię uniesionym głosem, aby chłopak mnie usłyszał, ale on chyba jednak tego nie robi. Zbiega ze schodów jak poparzony. Od razu zapala się w mojej głowie lamka.

Odkładam kanister na ziemię, wyciągam pistolet, po czym biegnę w jego stronę. Alex nawet mnie nie zauważ, tylko biegnie, jednocześnie oglądając się na dom. Łapie go za ramiona, co sprawia, że nagle się wyrywa w szale i przez co upada na ziemię.

– Co się stało?! Ktoś tam jest? Zaatakował cię? – pytam równie zdenerwowany. Alex kręci przecząco głową, po czym wstaje z ziemi i zaczyna krążyć w kółko. Patrzę na dom, zastanawiając się co się tam wydarzyło. – Zostań tutaj.

Idę do domu, muszę wiedzieć, co go tak wystraszyło. Ani w salonie, ani w kuchni nie znajduję nic niepokojącego. Natomiast na piętrze to już inna bajka, a raczej koszmar, który musiał się rozegrać wiele lat temu. Zwłoki są w strasznym stanie, jak z upiornego koszmaru. Można jednak z nich wywnioskować, co się tutaj wydarzyło. Alex musiał wyciągnąć te same wnioski co ja.

Ktoś przybył do tego domu, ktoś wykorzystał kobietę, a człowiek przytwierdzony do siedziska musiał to wszystko obserwować. Co za chorzy ludzie robią takie rzeczy? Jakim trzeba być zwyrodnialcem, aby cieszyć się czyjąś męką. Jak musiał się czuć ten biedak patrząc na krzywdę kobiety, którą zapewne kochał. I ta kobieta. Chryste, co za barbarzyństwo.

Zaczynam się także zastanawiać, czy ich zabili po tak brutalnym akcie, czy też tak po prostu zostawili uwięzionych i jednocześnie skazanych na powolną śmierć w męczarniach.

Wychodzę z sypialni i zerkam do pokoju dziecięcego. Jest pusty. Pozostało kolejne wejście, je także sprawdzam. W łazience także nie odnajduję zwłok dziecka. Czy go zabrali po tym, jak zabili jego rodziców?

Mnóstwo pytań krąży po mojej głowie, ale zdaję sobie sprawę, że nigdy nie uzyskam na nie odpowiedzi. Opuszczam zatem dom i idę w stronę Alexa, który stoi tuż przy motorze. Po drodze zabieram zostawiony przeze mnie kanister, po czym otwieram wlot do baku i nalewam paliwa.

– Powinniśmy już ruszać. Niedługo się ściemni. Mam nadzieję, że starczy nam paliwa, aby dojechać do lasu. Tam schowamy w gęstwinie motor i resztę drogi będziemy przemierzać pieszo. Nie wrócimy na drogę, zostaniemy w lesie. Tam trudniej będzie nas wytropić.

Czuję na sobie wzrok chłopaka, który pewnie przeżył załamanie widokiem właścicieli domu. Jednak co mam powiedzieć? Przykro mi? Tak, jest mi przykro, ale to nic nie zmienia. Tak wygląda świat, jest brutalny i niesprawiedliwy. Nie ma co roztrząsać i płakać. Przede wszystkim musimy teraz myśleć o sobie. Im już nie zwrócimy życia, ale swoje nadal możemy obronić. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro