Część 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Alex

Jechaliśmy tak długo, aż starczyło nam paliwa. Na szczęście udało nam się dotrzeć na oparach do gęstego lasu, gdzie schowamy już nieprzydatny motocykl. Pchanie takiej maszyny na jezdni, jak to miało w mieście, tuż po jej wykradnięciu, to jedno, ale ciągnięcie jej w gęstwinie, gdzie na każdym kroku napotykaliśmy gałęzie, to zupełnie inna historia. Oboje byliśmy zmęczeni, głodni i niewyspani, ale należało zatrzeć za sobą ślady. Przez moją nierozwagę, Sadar i jego kompani, mogą być na naszym tropie. Nie wiem, czy udało im się dotrzeć do staruszka, którem zwierzyłam się ze swoich planów, ale z pewnością nie mogę takiej ewentualności wykluczać. Tym bardziej, że stracił przez nas człowieka. Owszem, każdy w mieście mógł zaatakować i ograbić jednego z motocyklistów, ale to nas szukali i pewnie to na nas stawiają. Poza tym byliśmy widziani w mieście, gdy pchaliśmy motocykl. Tego nie dało się uniknąć. Wystarczy, że Sadar popyta i będzie wiedział, kto tak ich wykiwał.

Kiedy ukryliśmy maszynę na dnie małego urwiska pod płaszczem zebranych gałęzi, zapytałam Cartera o gang Czaszki. Opowiedział mi kilka mrożących krew w żyłach opowieści, ale w końcu czego się spodziewałam? Że to klub marnych rzezimieszków? Mój towarzysz ma rację, kieruje mną naiwność. Coraz częściej się o tym przekonuję.

„Skoro tak ciężko było nam zdobyć paliwo, to czy oni także nie będą musieli zrezygnować z pościgu?"

Carter czytając notatkę, wyciera wolnym ramieniem pot z czoła, po czym oddaje mi piśmiennik.

– Widziałem małą przyczepkę przy jednym motorze. Zakładam, że wożą ze sobą benzynę. Nawet jeśli skończą im się zapasy, mogą je uzupełnić w pobliskich miejscowościach. Zawsze znajdzie się ktoś, kto zechce z nimi handlować. Albo zwyczajnie kogoś ograbią. Są mocną grupą, mało kto im może podskoczyć.

„Shiva ich się nie bał"

Carter śmieje się pod nosem, po czym zabawnie na mnie patrzy. Chyba znowu wykazałam się naiwnością.

– Shiva to biznesmen. Jeśli ktoś dobrze mu zapłaci, będzie jego chwilowym sprzymierzeńcem. Obronił nas nie dlatego, że ma dobre serce Alex. Obronił nas, bo oddałem mu iluzję, którą mi zostawiłeś.

Nie miałam pojęcia, że tak załatwił sprawę. Ilość jaką mu zostawiłam musiała mieć dużą wartość, a jednak poświęcił swoją działkę, aby uratować mój tyłek. Już sama nie wiem, co mam myśleć o Carterze. Raz wydaje mi się, że muszę na niego uważać i nie mogę mu zaufać. W końcu sam cały czas powtarza, że muszę być ostrożna i cwana. Innym razem mam wrażenie, że pod powłoką awanturniczego człowieka, kryje się całkiem przyzwoita osoba. Jedno jest pewne, za krótko i za słabo go znam, aby wydać ostateczną opinię.

Jeszcze raz patrzymy na swoje dzieło. Nie widać motocyklu, więc chyba zadanie zostało w pełni wykonane. Carter zarzuca plecak z cięższym prowiantem, następnie zakłada strzelbę dziadka na ramię i rusza w głąb lasu. Nie pozostaje mi nic innego, jak podążać razem z nim. Zakładam swój plecak i idę w tym samym kierunku.

***

– Słyszysz? – pyta, po czym przykłada palec do ust. Wsłuchuję się w otoczenie, ale oprócz śpiewu ptaków nic nie słyszę. Carter bez żadnego wyjaśnienia nagle skręca w prawo. Idę za nim, jak to już mam w zwyczaju. – Jeśli się nie mylę, to będziemy mieli okazję się ogarnąć.

Nie rozumiem jego słów, aż dochodzimy do miejsca, gdzie wszystko staje się jasne. Przed nami rozpościera się jezioro. Carter zrzuca na ziemię strzelbę oraz plecak, po czym podchodzi do brzegu i kuca przy nim. Nabiera w złączone dłonie wodę i szybko oblewa nią swoją twarz.

Zazdroszczę mu tej chwili, tego jakże zwykłego doznania. Nigdy nie lubiłam kominiarki, a teraz mam wrażenie, że zaczynam ją szczerze nienawidzić.

Mężczyzna wstaje, po czym zaczyna się rozbierać. Na ziemię padają kolejne warstwy jego odzienia, a ja nie wiem co ze sobą począć w takim momencie. Wyciągam notatnik i szybko piszę dla niego wiadomość. Już ma ściągać bokserki, ale pokazuję mu notes.

„Spróbuję coś upolować"

– Mamy jeszcze trochę jedzenia, są konserwy. Nie wolisz najpierw się wykąpać? – pyta, ale ja jeszcze raz pokazuję mu tę samą notkę. – No dobra, jak chcesz, ale nie hałasuj. Co prawda jesteśmy daleko od drogi, ale lepiej nie ryzykować, że jednak coś usłyszą, gdy będą przejeżdżać obok.

Przytakuję na jego przypomnienia o zasadach bezpieczeństwa, po czym odchodzę. Wspinam się na małe wzniesienie, ale zanim w zupełności się oddalę, obracam się i patrzę na Cartera, który golusieńki wchodzi do wody. Słońce jest już prawie w całości schowane za wysokimi koronami drzew, ale nadal pojedyncze promienia przenikają wprost na taflę spokojnej wody. Już miałam okazję widzieć Cartera w prawie całej okazałości. Wtedy wywarł na mnie ogromne wrażenie, był pierwszym mężczyzną, którego mogłam podziwiać, a jest na co popatrzeć. Wysoki, umięśniony, szeroki w barach. Często myślałam o tym, jakie byłoby to uczucie, gdyby mnie przytulił, objął z czułością. I choć dzięki jeździe na motorze miałam możliwość w nieznacznym stopniu się do niego zbliżyć, to nie to samo o czym marzyłam po kryjomu. Gdyby to on objął mnie, pewnie czułabym bezpieczeństwo. Przynajmniej tak myślę, tak to sobie wyobrażam.

Postanawiam dać mu chwilę prywatności. Jeszcze przyłapie mnie na podglądaniu i sprawy mogłyby się skomplikować. Dla niego jestem facetem i wątpię, aby chciał mojego zainteresowania.

Kręcę głową, jakby to miało odpędzić idiotyczne myśli. Czas zając się czymś praktycznym i jednocześnie pokazać Carterowi, że ja także potrafię o nas zadbać. Czas upolować kolację.

***

Czekam ukryta za krzewem różanym i obserwuję królika, który zmierza wprost do mojej pułapki. Łatwiej byłoby mi użyć strzelby, ale Carter ma rację, musimy być cicho. Od dziecka chodziła z dziadkiem na polowania do lasu. Uczył mnie zdobywać jedzenie, choć z początku było to dla mnie makabryczne. Pamiętam, jak pierwszy raz zastrzeliłam puchate zwierzątko, które było śliczne. Jednak wiedziałam, dlaczego to robiliśmy. My również musieliśmy przetrwać, a suszone mięso pozwalało nam przetrwać często długie i srogie zimy.

Królik zwęszył pokarm, który zostawiłam na płatku dużego liścia. Nie wie, że pod tym liściem są ułożone cienkie gałązki, które skrywają pod sobą dół.

***

Carter

Nieopodal jeziora, ale na tyle daleko od niego, aby nikt nas nie zauważył, postanowiłem rozbić obóz. Poza tym nie mogę się oddalić, kiedy Alexa nadal nie ma. Mam tylko nadzieję, że nie zgubił się w lesie. Tylko tego mi brakuje, aby szukać go po tak obszernym terytorium. Zanim całkowicie się ściemni, muszę rozpalić ognisko. Pozbierałem suche gałęzie, które idealnie nadadzą się do tego zadania. Zapałkami podpaliłem ściółkę, po czym zacząłem rozglądać się w poszukiwaniu chłopaka. Im dłużej go nie ma, tym bardziej zaczynam się martwić.

Słyszę jakiś dźwięk po mojej prawej stronie. Jakby gałązki się łamały, jakby ktoś się zbliżał. Oby to był Alex, ale przecież pewności nie mam. Wyciągam zatem broń, odbezpieczam ją i celuję w stronę miejsca, gdzie usłyszałem szelest. Zza drzew dostrzegam ludzką postać, ale jest coraz ciemniej i nie jestem pewny, czy to faktycznie mój towarzysz w niedoli.

– Mam cię na muszce! – krzyczę, po czym zaczynam iść w kierunku zbliżającego się człowieka.

Dopiero po kilku metrach zauważam, że jest to jednak Alex. Unosi rękę, w której trzyma oskórowanego królika.

Alex

Mina Cartera, gdy widzi moją zdobycz jest iście komiczna. Chyba naprawdę nie spodziewał się, że uda mi się faktycznie coś upolować, a co dopiero oporządzić mięso. Opuszcza broń, a gdy podchodzę bliżej, odzywa się z uśmieszkiem.

– Zaimponowałeś mi, przyznaję. Zapomniałem, że jesteś człowiekiem lasu i potrafisz sobie radzić w takich warunkach.

Nie pozostaje mi nic innego, jak przytaknąć. Czuję dumę, że mnie pochwalił. Jak małe dziecko, które czeka na aprobatę dorosłej osoby. To śmieszne, ale tak właśnie jest.

Carter prowadzi nas do miejsca, gdzie rozbił tymczasowy obóz. Ognisko przyjemnie skwierczy, a po jego przeciwległych stronach ustawił grube gałęzie, które przysłużą nam za siedziska. Wręczam mu królika, co go nieco zaskakuje. Wyciągam następnie notes.

Zrób kolację, a ja pójdę się wykąpać"

– Tak jest, panie myśliwy – mówi, po czym salutuje żartobliwie. Następnie na jego twarzy wpływa uśmiech, co sprawia, że wygląda niezwykle łagodnie. Pierwszy raz widzę go w takim wydaniu. W końcu są różne rodzaje uśmiechu. Jest uśmiech szyderczy, zawadiacki i ten który ukazuje prawdziwe rozbawienie. Tym razem jest po prostu przyjazny. I ten najbardziej mi się podoba. Do twarzy mu z nim.

Odkładam swój plecaka, ściągam kurtkę, ale broń chowam do kieszeni bluzy, którą dał mi w domu Lori. Ciekawe czy należała do niego, ale przecież nie zapytam, to by było zbyt dziwne. Zanim odejdę, Carter prosi mnie, abym poczekała. Odkłada królika na kłodę drewna, aby go nie ubrudzić, po czym szuka coś w swoim plecaku. Następnie podchodzi do mnie i podaje mi kostkę mydła. Patrzę to raz na nią, to raz na Cartera.

– Pomyślałem, że w podróży może się przydać – mówi, jednocześnie wzrusza ramionami. – Tylko oszczędnie korzystaj. Ten towar jest deficytowy, zwłaszcza w naszym przypadku.

Zadowolona, że mam mydło, którym mogę się dobrze umyć, przytakuję, po czym obracam się do niego plecami i idę w stronę jeziora.

***

Słońce już w całości się schowało, tym samym nastała noc. Jednak zanim się rozbiorę, długo rozglądam się dookoła, aby upewnić się, że jestem sama. Nie sądzę, by Sadar już nas odnalazł, ale Carter nadal jest w pobliżu. Wiele razy komentował moją obsesję na punkcie noszenia maski, więc może nim kierować zwykła ciekawość. Mógł iść za mną, by sprawdzić, jak faktycznie wyglądam. Jak wielkie obrażenia noszę na twarzy. Kiedy nie słyszę żadnych dźwięków ujawniających czyjąś obecność ani nie widzę nic podejrzanego, postanawiam jak najszybciej się rozebrać i jeszcze prędzej się wykąpać.

Kiedy wchodzę do jeziora, zdaję sobie sprawę, że nie będzie to takie łatwe. Woda jest lodowata i moje ciało momentalnie pokrywa się gęsią skórką. To nie pora na takie kąpiele, ale jaki mam wybór. Muszę przecież się oczyścić, a zagrzanie wody nie wchodzi w grę.

Postanawiam się przełamać i zanurzam się cała w wodzie. Gdy wypływam na powierzchnię, moje serce wali jak szalone, a usta drżą od zimna. Szybko namydlam cale ciało, a potem się opłukuję. Grozi mi szok termiczny, więc czas jest w tej chwili kluczowy. Kiedy jestem czysta, prędko się ubieram. Moje rzeczy nieco przemakają, ale już za chwilę będę mogła się ogrzać przy ognisku. Zanim założę kominiarkę, oddycham głęboko. Mimo zmarznięcia, cieszę się tą chwilą, gdy jestem wolna od maski. Patrzę na gwieździste niebo i w duchu proszę Boga o to, aby Eden istniał naprawdę. I abym mogła tam być wolna. Wolna jak teraz.

Carter

Ślinka napływa do moich ust, gdy obserwuję, jak mięso nadziane na patyk robi się coraz bardziej rumiane nad ogniem. Prowizoryczny ruszt, który zrobiłem z patyków zdaje egzamin, ale największa zasługa należy do Alexa. Zaskoczył mnie i to cholernie pozytywnie. Dzięki niemu, będziemy mieli niezłą wyżerkę. I przed wszystkim gorącą. Już nie pamiętam, kiedy jadłem taki posiłek. Czas cholernie szybko ucieka. Poza tym wiele się wydarzyło, odkąd zobaczyłem zgarbionego Stanleya w gabinecie Kentona. Na myśl o doktorku czuję żal. Szkoda takiego człowieka. I szkoda mi jego wnuka.

Moją uwagę przykuwa kurtka Alexa, którą zostawił zanim poszedł nad jezioro, a raczej to co wystaje z jej kieszeni. Wstaje ze swojego miejsca, podchodzę do ubrania i kucam. Wyciągam notes i przeglądam notatki, które dla mnie pisał. Już mam odłożyć notes, gdy zauważam coś na ostatnich stronach. Szukam odpowiedniej kartki, a gdy ją odnajduję, jestem zaskoczony. To nie wiadomość, to nie notatka. To rysunek i przedstawia mnie.

Dlaczego mnie narysował? Chyba on nie jest we mnie...

Słyszę zbliżające się kroki, więc szybko odkładam notes na swoje miejsce i wstaję. Podchodzę do swojego siedziska, sięgam po broń i celuję w kierunku hałasu. Kiedy Alex się ujawnia, opuszczam broń, po czym odkładam ją na pień.

Chłopak szybko podchodzi, podnosi kurtkę i zakłada ją na siebie. Czy widział, jak oglądam jego notes? Nakrył mnie na myszkowaniu?

Moje pytanie szybko uzyskuje odpowiedź, gdy wyciąga przed siebie ręce, aby się ogrzać przy ognisku. I tak ma je prawie całe zakryte rękawiczkami, jednak rozumiem jego zmarznięcie. Woda w jeziorze była zajebiście zimna, ale lepsze to niż nic.

Gdy chłopak się rozgrzewa, zerkam na niego kątem oka. Jego szkic był cholernie dobry. Od razu się rozpoznałem, więc ma talent. Jednak po co mnie rysował? Przypomina mi się moment, gdy wkroczyłem do mieszkania należącego do Shivy. Alex coś drukował w notesie, ale gdy się pojawiłem, szybko zaprzestał. Nie rozmyślałem nad tym, ale teraz jestem prawie pewny, że właśnie to był moment, gdy powstał ten szkic.

Mam nadzieje, że rysunek jest formą pamiątki, a nie oznaką...zauroczenia. Tylko tego mi brakuje, aby potajemnie się we mnie kochał. Nie mam takich skłonności, mimo że kobiety nie widziałem od lat. Nie zmienię swoich preferencji tylko dlatego, że są pewne „ludzkie deficyty".

Mógłbym go zapytać i rozwiać swoje wątpliwości, ale przyznaję, że pierwszy raz od bardzo dawna czuję zażenowanie. Nie, nie będę z nim o tym rozmawiać. Jeśli ma jakieś uczucia względem mojej osoby, to jego problem, nie mój.

Kilka minut później sprawdzam scyzorykiem czy mięso jest już miękkie i upieczone. I jest, co mnie cholernie cieszy. Umieram z głodu. Odcinam ostrożnie kawałek mięsa i podaję go Alexowi. Następnie szykuję dla siebie porcję, po czym siadam na swoim siedzisku. Wgryzam się w białe mięso i choć brakuje przypraw, a przynajmniej soli, w tej chwili czuję się jak w niebie. Z zawrotną prędkością zjadam wszystko. Wstaję i podchodzę do paleniska ze scyzorykiem, aby jeszcze ukroić sobie kawałek. Wtedy patrzę na Alexa, który nie je. No tak, przeklęta kominiarka.

Alex

Nie do końca przemyślałam to, jak mam jeść przy Carterze. Zadowolona wręczyłam mu królika i kazałam mu go upiec, ale zapomniałam, że nie mogę ściągnąć przy nim kominiarkę. Nie mogę nawet nieco jej unieść, ponieważ od razu zauważy, że nie mam żadnych blizn. Ognisko na tyle oświetla nasz obóz, że nie mogę liczyć na słabą widoczność. Skoro dobrze widzę twarz Cartera, on ujrzy i moją.

Unoszę głowę i spotykam jego zaciekawione spojrzenie. Trzyma w dłoni scyzoryk i zamiast uciąć nim mięso, tylko stoi i patrzy na mnie.

– Mówiłem ci już, że nie musisz się mną krępować. Ściągnij to cholerstwo i zjedz normalnie.

Oczywiście jego słowa są rozsądne i gdybym faktycznie była chłopakiem z poparzeniami, już dawno pewnie ściągnęłabym osłonę z głowy. Jednak nie taka jest moja rzeczywistość. Kusi mnie, aby napisać, że nie jestem głodna, ale Carter się na to nie nabierze. Jedliśmy w ostatnim czasie bardzo mało i każdy w takiej sytuacji potrzebowałby posiłku. Poza tym coraz częściej burczy mi w brzuchu, ciało mnie zdradza. I ten zapach. Zapach upieczonego mięsa kusi mnie niemiłosiernie. Cholera, co ja mam zrobić? Zabrać porcję i zjeść w ciemnościach? Co on sobie o mnie pomyśli? Za jakiego wariata mnie weźmie.

– Widzę, że sam nie podejmiesz decyzji. Pozwól, że ci pomogę – mówi, po czym rusza w moją stronę. Odkładam mięso na plecak, po czym próbuję szybko wstać, aby odsunąć się od niego i uniemożliwić mu ściągnięcia z mojej głowy kominiarki. Rzeczy, która chroni moją tajemnice.

Nie udaje mi się uciec. Przytrzymuje moje ramiona, po czym spadam z kłody drewna i moje plecy stykają się z ziemią. Carter siada na mnie okrakiem, a ja próbuję się uwolnić. Jest o wiele silniejszy ode mnie, więc moje starania spełzają na niczym. Chwyta za materiał i gdy już myślę, że zaraz mnie zdemaskuje, on naciąga go w okolicy ust, po czym rozcina niewielki otwór. Następnie wstaje i tym samym uwalnia mnie. Odchodzi ode mnie, a ja jeszcze przez chwilę zostaje w pozycji leżącej. Zamykam oczy, aby uspokoić swoje nerwy. Było tak blisko, by odkrył mój sekret. Tak blisko...

Carter

Może nie powinienem tego robić, zwłaszcza że wiedziałem, iż go to przestraszy. Jednak musi jakoś zjeść. Jeśli będzie unikać posiłków, tylko dlatego, że mogę zobaczyć jego obrażenia, w końcu padnie mi z głodu. Otwór w ustach powinien załatwić sprawę. Wilk syty i owca cała.

Odcinam sobie jeszcze kawałek mięsa, po czym siadam na swoim miejscu. Przez chwilę Alex się nie porusza, ale nie mam zamiaru się odzywać ani tłumaczyć swojego zachowania. Niech to przetrawi, a najlepiej z królikiem w brzuchu. Jeszcze mi za to podziękuje.

W końcu chłopak podnosi się i siada na pniu. Kiedy nieśmiało chwyta za mięso, postanawiam dać mu spokój. Nie patrzę nawet na niego, tym samym dając mu nieco prywatności. Coś mi mówi, że cholernie jej teraz potrzebuje.

***

Po w miarę sytym posiłku, kładę się na ziemi i opieram głowę o plecak. Alex również skończył jeść, ale ani razu nie patrzy w moją stronę. Nawet nie napisał żadnej wiadomości, zupełnie jakby nie chciał mieć ze mną nic wspólnego.

– Nawet nie widać twoich ust przez to rozcięcie, więc nie przeżywaj – mówię nieco rozzłoszczony. I choć tak naprawdę nigdy nie był w stanie ze mną porozmawiać, aktualna cisza jest niezwykle nieznośna. – Przynajmniej teraz możesz jeść przy mnie.

Chłopak w końcu przytakuje. To pierwsza jego reakcja skierowana w moją stronę, odkąd go...no właśnie co? Zaatakowałem? Nie, to nie był przecież atak. Może mały przymus, ale miałem na względzie jego dobro. Ułatwiłem mu życie, tak naprawdę powinien mi podziękować mały gnojek.

Alex nadal ma opuszczona głowę na dół i zaczynam się zastanawiać, czy tylko to rozcięcie go trapi. Pamiętam, jak wybiegł z domu, gdzie zamordowano dwójkę ludzi. Nie musiałem widzieć wyrazu jego twarzy, aby wiedzieć, że przeżył szok. Wracam wspomnieniami także do momentu, gdy Stanley opowiedział mi co spotkało matkę Alexa. Ona także została zgwałcona przez zwyrodnialca. Chłopak o niczym nie wie. Nie wie, że jej biologicznym ojcem jest człowiek, który tak bardzo skrzywdził jej rodzicielkę. Nie wie, że jest owocem brutalności i nikczemności w czystej postaci.

– W tym domu...na gospodarstwie... – zaczynam mówić nieskładnie, po czym zerkam na Alexa. Uważnie przygląda mi się, jakby czekał na rozwinięcie mojej wypowiedzi. – Zakładam, że wiesz co się tam wydarzyło? – pytam, a chłopak lekko przytakuje na zgodę. – Świat jest do bani. Ludzie są...bezwzględni. Wojny, zarazy i inne przeciwności losu sprawiły, że wyszło z nas to co najgorsze. Obudziły się najmroczniejsze instynkty. Jak zwierzęta szukające kolejnych ofiar. Aby poczuć się lepiej albo by przetrwać. Widziałeś, jak zabiłem człowieka, ale to było przetrwanie. Nie jestem z tego dumny, ale nie miałem wyjścia. Natomiast to co zrobił czy też zrobili z tą parą? To jest bestialstwo. Musisz rozróżniać te dwie zależności, bo jeśli zatracisz granicę, jeśli nie będziesz jej widział, cóż...staniesz się faktycznie dzikim. Chcę byś wiedział, że ja widzę swoją granicę i nie mam zamiaru jej przekraczać. Zrobię wiele, by przeżyć, ale jakieś zasady jeszcze posiadam.

Alex przez chwilę wygląda na zamyślonego, ale w końcu ponownie na mnie kieruje swoje spojrzenie i przytakuje. W odpowiedzi robię dokładnie to samo. Wtedy rozlega się wycie wilków. Alex momentalnie wstaje z pnia i rozgląda się dookoła.

– Spokojnie, są daleko, ale lepiej będzie, jak zrobimy warty. Chcesz pierwszy spać? – pytam spokojnie, aby nieco ostudzić jego nerwy. Już słyszałem stado dzikich zwierząt, ale z pewnością nie ma ich w naszym pobliżu. Przynajmniej nie teraz. Alex mimo wszystko stoi na baczności, więc sam podejmuję decyzję. – Jak poczujesz się senny, obudź mnie i cię zmienię.

Odwracam się do niego plecami i zamykam oczy. Jestem zmęczony i potrzebuję odpoczynku, a skoro mój kompan jest taki rześki, niech pierwszy pilnuje naszych dup. W końcu na polowaniu to się zna. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro