Część 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Carter

Przyjemne ciepło otula moje ciało. Do tego zapach czegoś aromatycznego dociera do moich nozdrzy. Kiedy próbuję otworzyć oczy, atakuje mnie nieznośny ból głowy. Jakby ktoś stał za mną i walił młotkiem po mojej łepetynie. W końcu uchylam nieco powieki. Mój wzrok jest zamglony, wszystko jest zamazane. Próbuję skupić się na jednym szczególe, ale nie jest to łatwe. Mam wrażenie, jakbym patrzył na ciemne deski. Słyszę w tle jakieś kroki, ale nie mam sił obrócić głowy, aby sprawdzić kto do mnie się zbliża. Nagle widok desek zostaje zasłonięty przez czyjąś twarz. Ktoś pochyla się nade mną, a potem czuję chłodną dłoń na swoim czole.

– Wszystko będzie dobrze, wyliżesz się z tego.

Przyjemny głos dociera do moich uszu. Kolejny raz wytężam wzrok i wtedy ją widzę. Kobietę.

Alex

Obserwuję Cartera, który odzyskuje przytomność. Tak bardzo się bałam, że z tego nie wyjdzie. Że straci życie na polanie. Pomógł mi najpierw przedostać się przez ogromne ogrodzenie, a sam prawie stracił życie. Na szczęście spadł po właściwej stronie płotu, ale niefortunnie uderzył głową w kamień. Wilki wgryzały się w drewnianą konstrukcję, jakby chciały za wszelką cenę dostać się do nas. Wtedy nadeszła pomoc. Usłyszałam dziwny pisk trąbki. Dzika zwierzyna uciekła w stronę lasu, a gdy obróciłam się, by sprawdzić co ich ją tak wystraszyło, zauważyłam zbliżającego się do nas mężczyznę. W jednej dłoni trzymał małą trąbkę, a w drugiej strzelbę. Wycelował we mnie, gdy klęczałam obok nieprzytomnego Cartera. Starszy pan, ubrany w ciepłą kurtkę i wełnianą czapkę podszedł bliżej, więc wyciągnęłam notes i napisałam dla niego wiadomość, w której zapewniam, że nie jesteśmy groźni. Podałam piśmiennik nieznajomemu. Wyciągnął z kieszeni małą latarkę i odczytał notkę. Następnie skierował strumień światła na mnie i leżącego na ziemi Cartera. Kiedy zobaczył, że mój kompan jest ranny, postanowił zaryzykować i nam pomóc, choć tak naprawdę nie musiał.

Pomógł mi zanieść nieprzytomnego do swojego domu. Chata była drewniana, piękna i zadbana. Przypominała mój dom, co sprawiło, że wspomnienia o dziadku do mnie powróciły.

Kiedy stanęliśmy przed drzwiami, te nagle się otworzyły i przeżyłam prawdziwy szok. O mało co nie upuściłam Cartera, gdy zobaczyłam starszą panią stojącą przede mną.

Nie odezwałam się jednak. Nie złamię znowu zasad. Gdy Carter upadł, dałam się ponieść emocjom i wymówiłam jego imię. Nie wiem, czy mnie usłyszał, ale w tamtej chwili nie obchodziło mnie, czy odkryje moją tożsamość. Bałam się o niego, cholernie mnie przeraził.

Kobieta pomogła nam wprowadzić Cartera do środka i położyć go na łóżku. Następnie pospiesznie zaczęła go opatrywać. Rozmawiała ze swoim mężem na temat tego, co się wydarzyło, a gdy spojrzała na mnie, widziałam strach w jej oczach. Tak, kominiarka robi wrażenie, szkoda tylko, że nie na tych co trzeba. Chciałam wyciągnąć notes i napisać coś, co mogłoby ją uspokoić, jednak powstrzymał mnie warkot, podobny do tego, który towarzyszył nam podczas ucieczki z lasu. Odwróciłam się w lewą stronę i ujrzałam psa czekającego w pozycji bojowej. Wpatrywał się we mnie z nienawiścią, ale gdy kobieta odezwała się do niego, ten nagle skulił uszy i przysiadł na podłodze. Mimo, że już mi jawnie nie groził atakiem, nadal przyszpilał mnie swoim bacznym spojrzeniem.

W końcu napisałam wiadomość i w skrócie wyjaśniłam kobiecie, że nie jesteśmy zagrożeniem, a maskę noszę, ponieważ noszę poparzenia na twarzy. Zrozumiała, że to mój jedyny sposób porozumiewania się i przytaknęła. Stałam tuż przy drzwiach, gdy zajmowała się Carterem. W tym czasie podszedł do mnie starszy mężczyzna i rozkazał mi oddać wszelką broń. Rozumiałam jego powody. Zwykłe zapewnienie, że nie przybyliśmy w złej wierze nie wystarczy, więc bez sprzeciwu oddałam pistolet. Gdy tylko zostałam rozbrojona, pomyślałam o tym, czy nie popełniłam błędu. W końcu my także ich nie znamy, a ich podeszły wiek wcale nie musi oznaczać, że są niegroźni.

Po opatrzeniu rany na głowie Cartera, kobieta zaprosiła mnie do stołu. Gdy tylko usiadłam przede mną pojawił się talerz z gorącą zupą. Spojrzałam na miłą staruszkę, która uśmiechała się serdecznie. I choć zupa pachniała wspaniale, czułam jak mój żołądek się zaciska. Cały czas wlepiałam oczy w nieprzytomnego Cartera.

***

Carter przeżył szok, gdy zrozumiał, że mówi do niego kobieta. Jego oczy stały się wielkie jak spodki. Próbuje usiąść, ale osłabienie mu na to nie pozwala. Jak tylko gospodyni odsuwa się od niego, zaczyna rozglądać się po pomieszczeniu. Gdy tylko mnie zlokalizuje, oddycha jakby z ulgą.

– Kim jesteście? – pyta zniekształconym głosem, a potem zamyka oczy, jakby właśnie nawiedził go silny ból, tylko dlatego, że wymówił te słowa.

– Nazywam się Rosalyn, a to mój mąż Harry. Jesteście w naszym domu – odpowiada kobieta, po czym ponownie się do niego zbliża, ale tym razem niesie w dłoniach szklankę z wodą. Przysiada na łóżku, po czym wsuwa dłoń pod jego kark i delikatnie pomaga mu unieść głowę. Przykłada do jego ust szklankę, po czym Carter bierze kilka łyków. Widać, że jest spragniony, ale ból głowy nie daje mu spokoju. Rosalyn pomaga mu ostrożnie położyć głowę na miękką poduszkę, po czym wstaje z łóżka i wraca do stołu. Siada naprzeciwko mnie i ponownie obdarza mnie czułym uśmiechem. To pierwsza kobieta, którą widzę w swoim życiu. Myślałam, że Lori, przyjaciółka Cartera jest kobietą, ale szybko wyprowadzono mnie z błędu. Tym razem mam przed sobą przedstawicielkę tej samej płci co ja i cholernie się z tego cieszę.

Mimo podeszłego wieku jest piękna. Siwe włosy są związane w gruby kok, a jej zmarszczki przy oczach i ustach świadczą nie tylko o tym, że jest starsza, ale także o częstości uśmiechania się. Przynajmniej gdzieś coś takiego wyczytałam w książkach, które zdobył dla mnie dziadek. Kiedy się uśmiecha, jej twarz promienieje. Rosalyn musiała być pięknością w latach młodości. Chciałabym z nią porozmawiać, napawać się jej obecnością, ale w mojej głowie ciągle rozbrzmiewają zasady wpojone przez Stanleya Adamsa. Carter także wiecznie powtarza, iż nie mogę bezgranicznie ufać, zwłaszcza ledwo poznanym osobom.

– Dlaczego przemierzaliście las? Tam jest niebezpiecznie, pełno dzikiej zwierzyny. Dlatego Harry lata temu zbudował ten solidny mur z grubych desek, który oddziela nasz dom od lasu. I tak podziwiam, że udało wam się go przeskoczyć.

– Obraliśmy złą drogę... – odzywa się Carter, gdy ja właśnie sięgałam po notatnik i ołówek. Kobieta obraca się w jego stronę, a u mojego boku pojawia się jej mąż. Zerkam na rosłego mężczyznę, który ma kamienną twarz. Jego włosy i broda także są pokryte siwizną, ale nie wygląda tak łagodnie jak Rosalyn. Nic nie mówi, tylko nas obserwuje. Ciekawe kto bardziej obawia się tego niespodziewanego spotkania. My czy oni.

– Kilka mil stąd ciągnie się droga. Dlaczego jej nie wybraliście? – Carter nie odpowiada na pytanie kobiety, a ona szybko chwyta aluzję. – Uciekacie przed czymś, a raczej przed kimś, prawda?

Ponownie nie uzyskuje odpowiedzi na zadane pytanie, a mnie zaczyna się robić głupio. Pomagają nam, a jednak nic nie wyjaśniamy. Wtedy zdaję sobie sprawę, że nasza obecność może być dla nich faktycznie niebezpieczna. Jeśli Sadar nas tutaj zastanie, co zrobi z gospodarzami tego domu? Zabije ich, czy tylko spali ich cały dobytek?

Mimo wszystko, kiedy patrzę na osłabionego Cartera, zdaję sobie sprawę, że nie możemy w tej chwili wyruszyć w dalszą podróż, choćby tylko po to, aby uchronić starsze małżeństwo.

– Harry, na Boga, nie stój tak nad tym chłopakiem. Tylko go straszysz.

– Rosalyn!

– Przestań, gołym okiem widać, że są niegroźni. I odłóż tę dubeltówkę, ich broń zabrałeś.

Kobieta beszta męża, który chyba chciał nas na wstępie wystraszyć swoją poważną postawą Jednak, gdy żona mu się sprzeciwiła, jego wyraz twarzy totalnie się zmienił, przynajmniej dla mnie. Już nie przypomina oschłego gbura, tylko przyjazną marudę. Podchodzi do kominka, w którym palą się kłody drewna i siada na wysłużonym fotelu. Kładzie na kolana strzelbę, z której do nas celował i dalej kontynuuje swoje obserwacje. Tak, zdecydowanie nadal nie jest do nas przekonany.

– Za chwilę odejdziemy – oznajmia Carter, a gdy kobieta patrzy na niego, najpierw się uśmiecha, a potem się odzywa.

– Nie jesteś w stanie teraz wyruszyć w drogę. Zemdlejesz po kilku metrach. Zostańcie na noc, a jutro się zobaczy.

– Rosalyn, to nie jest dobry pomysł. Nie znamy ich, nie wiemy do czego są zdolni! – grzmi mężczyzna, a gdy kobieta karci go ostrym spojrzeniem, nie odzywa się już ponownie.

– Tutaj jesteście bezpieczni. Od lat nikogo tutaj nie było, a najbliższe miasto zostało lata temu doszczętnie zrujnowane. Ci, którzy przeżyli liczne bombardowania i zarazy udali się na wschód. Tam podobno kraj był w lepszej kondycji.

– Dlaczego wy się nie wynieśliście? – pyta ochrypłym głosem Carter.

– Mieszkamy tutaj, odkąd pamiętam. Lubimy kontakt z naturą, tutaj jest cicho, prywatnie. Mimo stad wilków, ale potrafimy sobie z nimi radzić. Zawsze byliśmy samowystarczalni. Nasze życie wcale tak się nie zmieniło.

– Jesteś kobietą, a wiesz co to oznacza – stwierdza Carter.

– Jestem już starą kobietą i raczej już nikomu się nie przydam. Poza tym Harry tylko wygląda tak potulnie, prawda jest taka, że to wojownik z krwi i kości – mówi rozbawiona, po czym kieruje czułe spojrzenie na swojego męża. Prawda jest taka, że nie wygląda zupełnie na potulnego, ale chyba względem żony właśnie taki jest. – Podgrzeję jeszcze raz zupę, musicie nabrać sił, skoro chcecie szybko nas opuścić – mówi, po czym wstaje i zerka na Cartera – Twój przyjaciel nie chciał nic zjeść, zamartwiał się o ciebie.

Kobieta zabiera nadal pełny talerz, który dla mnie postawiła i idzie w stronę kuchenki.

Napotykam spojrzenie Cartera. Jest nieodgadnięte dla mnie. Nie potrafię go odczytać, tylko przygląda mi się dziwnie. Wkrótce przerywa nasz kontakt wzrokowy i przechyla głowę w drugą stronę.

***

Najdyskretniej jak potrafiłam zjadłam pyszny posiłek. Zupa warzywna na wywarze z mięsa wołowego była znakomita. Nigdy takiej nie ugotowałam, ale i nasze zasoby były okrojone. Zdecydowanie Harry i Rosalyn lepiej sobie radzą niż kiedykolwiek ja i dziadek.

Kobieta pomaga Carterowi zjeść ciepły posiłek. Najpierw ułożyła odpowiednio poduszki, tak by mógł się o nie oprzeć, a następnie przytrzymywała mu miseczkę, gdy ten sam próbował jeść łyżką.

Kiedy skończyli, mężczyzna ponownie się położył i szybko zasnął. Rosalyn usiadła do stołu, a ja miałam okazję, aby zapytać ją o coś bardzo ważnego.

Mówiłaś, że wszyscy ruszyli na wschód. A co z zachodem?"

Moje pytanie jest istotne, ponieważ to właśnie na zachodzie jest ulokowany Eden. Czekam z niecierpliwością na jej odpowiedź, ale gdy widzę jej nieznaczny uśmiech, wiem, że nie ma dla mnie dobrych wiadomości.

– Nie wiem dokładnie. Podobno całe zachodnie wybrzeże zostało zniszczone. Jednak nie mamy z mężem żadnych wieści od lat – oznajmia, a ja opuszczam głowę na dół. Zaczynam się obawiać, że zarówno dziadek jak i Carter mieli rację, gdy próbowali mnie przekonać, że Eden nie istnieje. Nie chce tracić nadziei, bo tak naprawdę mam tylko ją. – To tam zmierzacie? Na zachód? – pyta, więc ponownie patrzę na nią. Przytakuję nieśmiało, a ona się uśmiecha. – Mam nadzieję, że znajdziecie tam to, czego szukacie. Pamiętaj, że od lat nie ma żadnej komunikacji, nie ma radia, nie ma informacji, tylko domysły i plotki. Może wybrzeże wcale nie jest tak zniszczone jak mówiono. Mogło także zostać odbudowane. Po prostu nikt o tym nie wie. My o tym nie wiemy.

Jej ostatnie słowa sprawiają, że ponownie wiara w Eden się we mnie odradza. Ma przecież dużo racji. Nikt nie może potwierdzić, że na zachodzie nic nie pozostało. Muszę przekonać się o tym sama, zobaczyć na własne oczy. A jeśli przez ten cały czas się myliłam, cóż jakoś będę musiała się z tym pogodzić. Będzie to trudne, ale jaki będę miała inny wybór? Żaden, kompletnie żaden.

– Jest już późno, chyba wszyscy musimy odpocząć, ja na pewno – mówi Rosalyn, po czym podchodzi do męża.

– Ja zostanę, nie jestem jeszcze śpiący – oznajmia Harry, a kobieta tylko ciężko wzdycha, jakby już nie miała sił kłócić się z ukochanym. Kobieta życzy nam dobrej nocy i znika za drzwiami, które jak mniemam prowadzą do ich sypialni.

Zerkam na mężczyznę, który nawet się nie poruszył, odkąd przysiadł na fotelu przy kominku. Nadal jego dłonie spoczywają na strzelbie. Nie dziwię się mu ani trochę.

Wstaje od stołu, ściągam kurtkę i odkładam ją na oparcie krzesła, wiedząc, że jestem pod czujną obserwacją nie tylko właściciela domu, ale także ich psa. Siadam na łóżku obok Cartera i opieram się o zagłówek. Jestem wymęczona i po ciepłym posiłku czuję, jak zmaga mnie sen. Nawet nie wiem, kiedy odpływam...

***

Gdy tylko otwieram oczy, widzę staruszka śpiącego w fotelu. Jego głowa jest odchylona do tyłu, a przez lekko uchylone usta wydobywa się zabawny dźwięk pochrapywania. Przekręcam się na drugi bok i moim oczom ukazuje się tym razem nadal śpiący Carter. Jego grubsze odzienie zostało wcześniej ściągnięte, aby się nie przegrzał. Nadal ma na sobie koszulkę z długim rękawem, ale przylega ona tak mocno do jego ciała, że jestem w stanie dostrzec zarys jego umięśnionej klaty, która lekko się unosi i opada podczas oddychania.

Przykładam dłoń do klatki, na tyle delikatnie i ostrożnie, aby go nie obudzić. Moja ręka unosi się przez ruch jego ciała i przyglądam się temu z podziwem. Zerkam na jego twarz. Jego zarost jest coraz gęstszy. Gdy przychodził do dziadka, zawsze był ogolony i sprawiał wrażenie młodszego. Teraz wydaje mi się bardziej męski, bardzie...sama nie wiem. Nie potrafię nazwać tych wszystkich dziwnych uczuć, które czasami się we mnie pojawiają. Głowę ma obandażowaną przez Rosalyn. Była dla nas tak troskliwa, już zawsze będę ją mile wspominać. Chrapiącego Harry'ego także. Dobrze wiedzieć, że jednak są jeszcze na tym świecie dobrzy ludzi, gotowi pomóc i przede wszystkim zaufać. Może jeszcze ludzkość nie jest całkowicie stracona.

Odrywam dłoń od klatki i unoszę ją do twarzy Cartera. Opuszkami palców dotykam jego policzka. Jego skóra jest bardziej delikatna niż sądziła. Następnie sunę palcami na jego zarost. Nieco mnie on łaskocze, ale nadal jest przyjemny w dotyku. Moja uwaga skupia się na ustach. Są pełne, ale nie za bardzo. Przypomina mi się jego łagodny uśmiech, który tak bardzo mi się spodobał. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę miała okazję go ujrzeć.

Nie decyduję się dotknąć męskich warg, które są tak blisko w moim zasięgu. Odsuwam dłoń, po czym ostrożnie wstaję z łóżka. Carter na szczęście się nie budzi. Musi jak najwięcej odpocząć, bo jestem przekonana, że gdy tylko otworzy oczy, będzie rozmyślać o tym, że należy opuścić to miejsce.

Podchodzę do kuchenki i sięgam po dzbanek z wodą. Nalewam sobie trochę do szklanki i wypijam szybko duszkiem. Głośne chrapnięci rozbrzmiewa w izbie, co mnie bardzo rozbawia.

Tak, będę miło wspominać ten dom i ich mieszkańców. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro