Część 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Carter

Czuję, jak coś notorycznie uderza w moje czoło, więc odruchowo wyciągam rękę i próbuję odsunąć od siebie niekomfortowy przedmiot. Jednak nie udaje mi się powstrzymać ciągłego stukania. Nie żeby to bolało, po prostu wkurwia niemiłosiernie, gdy pragnę tylko się wyspać. Jak natarczywa mucha brzęcząca tuż przy uchu. Odpędzasz ją, ale nadal krąży wokół twojej głowy, jakby obrała sobie za życiowy cel, doprowadzenie cię do szaleństwa.

Otwieram oczy, bo ileż można znosić to upierdliwe stukanie w czoło. Mój wzrok jest mętny, ale dostrzegam przed sobą jakieś kreski i postać za nimi. Przecieram palcami oczy, po czym wytężam wzrok w tym konkretnym kierunku.

Finalnie widzę nieco wyraźniej Alexa, który jest za kratkami. Moja głowa pęka z bólu, a gdy próbuję się podnieść, czuję jak wszystkie moje gnaty są nadwyrężone od leżenia na twardej posadzce. Wtedy zdaję sobie sprawę, że nie tylko mój towarzysz jest zamknięty. Ja także znajduję się za kratami. Gdy tylko to sobie uświadamiam, wstaję prędko, nie zważając nawet na rewolucję w głowie.

Alex trzyma w dłoni garść jakiś małych, betonowych odłamków, więc zgaduję, że to on próbował mnie obudzić przez ten cały czas.

– Co się stało? Dlaczego nie pamiętam, że tu trafiliśmy?

– Przecież chłopak ci nie odpowie – rozbrzmiewa głos po prawej stronie. Przybliżam się do prętów i próbuję dostrzec kto do nas się zbliża. – Wasz specyfik jednak jest wyjątkowy. Twój dobry nastrój był wręcz zaraźliwy. Nawet egzekucja nie zepsuła ci humoru.

Marcus w końcu pojawia się w moim polu widzenia. Staje dokładnie pomiędzy moją celą i celą Alexa.

– Dlaczego nas zamknąłeś? Bierz towar i nas przepuść – mówię stanowczo, ponieważ zaczynam tracić cierpliwość. Fakt, nie jestem w tej chwili w położeniu, aby stawiać komukolwiek warunki, ale moja buntownicza natura lubi wychodzić na światło dzienne nawet w najmniej odpowiednim momencie.

– Skąd macie te narkotyki? – pyta, nie zważając na moje żądania.

– Potrafię handlować. Była okazja, więc skorzystałem.

– Tak? – pyta kolejny raz, jednak tym razem z szyderczym uśmieszkiem. Następnie wyciąga z kieszeni swojej kurtki notes. Rozpoznaję go. Należy do Alexa. – Pamiętasz, co mówiłem o kłamcach? Pamiętasz co im robię? – Zamiast odpowiedzieć, zaciskam usta w wąską linię i zerkam na Alexa, który również wstał z posadzki, a teraz wlepia swoje oczy w przedmiot, który zdradzi nasze plany. – Ciekawa lektura. Z początku niewiele zrozumiałem, ale doszedłem do jednego, bardzo ważnego wniosku. Zamaskowany chłopak bardzo chce dostać się do Edenu, w którego prawdę mówiąc nie wierzę. Ty też zgaduję podzielasz moje zdanie. Jednak nie to jest ważne. Ważne jest, co może zrobić, abyś pomógł mu się tam dostać. Iluzja, którą posiadacie nie musi być jedyną partią, którą mogę zagarnąć.

Marcus odwraca się w stronę Alexa, po czym robi w jego kierunku kilka kroków. Chłopak momentalnie się odsuwa się od krat. Nie dziwię się mu, facet jest przerażający. Nie posturą, nie brzydką facjatą, z tym wszystkim bym sobie poradził. Przerażająca w nim jest moc, którą dzierży w rękach w tym mieście. Nie musi stawać do pojedynku, zrobią to za niego legioniści. Może zabić, zniewolić i skrzywdzić każdego, kto stanie na jego drodze. Mieszkańcy Midland mu na to przyzwolą. Pamiętam wiwaty na jego cześć. Zakładam, że jedni go uwielbiają, a inni zwyczajnie nie chcą mu podpaść. Tak czy inaczej, jesteśmy w ciemnej dupie. Może z nami zrobić co zechce i nie musi to być wcale sprawiedliwe.

– Więc jesteś małym geniuszem co? Potrafisz zrobić więcej tego narkotyku? – pyta Alexa, który stoi nieruchomo na środku celi. Postanawiam zadecydować za niego.

– Zna recepturę. Poda ci ją, tylko nas wypuść. Już nigdy więcej nas nie zobaczysz, nie będziemy stwarzać problemu.

Mężczyzna ponownie skupia na mnie swoją uwagę, jednak nie odsuwa się od celi Alexa. Wsuwa notes między kraty i czeka, aż ten zabierze swoją własność. Kiedy chwyta za notes, Marcus od razu wyciąga w jego stronę drugą rękę i chwyta za poły jego kurtki. Przysuwa go z całej siły w swoją stronę, na wskutek czego chłopak uderza całym ciałem o metalowe pręty. Ze złości chwytam za kraty i zaciskam na nich mocno moje dłonie.

– Zrobisz dla mnie te narkotyki chłopaczku, a jeśli wywiniesz jakiś numer, twój braciszek oberwie – mówi śmiertelnie poważnie, po czym wypuszcza go z uścisku. Alex odsuwa się na bezpieczną odległość. – Napisz, co potrzebujesz do produkcji. Jeśli efekt będzie taki, jaki miałem wczoraj okazję zobaczyć, podasz instrukcję tworzenia iluzji. Ty dasz mi recepturę, a ja w podzięce wypuszczę was wolno.

– Jaką mamy gwarancję, że dotrzymasz słowa? – pytam, ponownie przykuwając jego uwagę. Marcus podchodzi tym razem do mnie, ale ja nie mam zamiaru się odsuwać. Nie okażę mu strachu, nie kiedy tak potraktował Alexa. Chłopak nic mu nie zrobił, a jednak go straszy, tylko po to by coś zyskać. Nikt nie będzie tak traktować mojego przyjaciela.

– Musicie mi zaufać. Twoje życie jest teraz w rękach twojego brata. Nie mam pojęcia jakie są wasze relacje, jak się dogadujecie, ale lepiej przekonaj go do współpracy. A teraz cieszcie się chwilami spokoju w moim więzieniu. Wrócę za godzinę, do tego czasu chłopak ma zrobić listę składników.

***

Alex

Patrzę na listę, którą zrobiłam dla Marcusa. Są tam faktycznie odpowiednie składniki do stworzenia iluzji, które znam. Jednak nie wiem, czego ostatecznie używał dziadek. Nigdy nie chciał, abym brała udziału w produkcji narkotyków. Myślę, że sumienie mu na to nie pozwalało. Nie miał wyboru, musieliśmy za coś żyć, ale mimo wszystko chciał mnie trzymać z dala od tego procederu. Teraz uważam, że oboje popełniliśmy ogromny błąd. Moja niewiedza teraz zaprowadzi nas na stos.

Carter nie ma pojęcia, że od samego początku go okłamywałam. Musiałam jakoś go przekonać, by pomógł mi dostać się do Edenu. Zdawałam sobie sprawę ze swoich ograniczeń, z małego doświadczenia w poruszaniu się po świecie. Był niezbędny, bym przeżyła i jak do tej pory wywiązywał się perfekcyjnie ze swojej części układu. Ja? Ja doprowadzę do jego śmierci. W pewnym sensie go zabiję.

– Masz wszystkie składniki? – pyta, gdy widzi, że chowam ołówek do kieszeni. Dopisałam jeszcze kilka ziół, ale prawda jest taka, że strzelam na oślep. Przytakuję na zgodę, choć byłby to dobry moment, aby przyznać się do kłamstwa. Dlaczego tego nie robię? Cóż, powód jest banalny. Boję się. Boję się, że i on się ode mnie odwróci. Miał by powód, aby to zrobić. To ja go w tym momencie zawodzę, tylko jeszcze o tym nie wie. – Posłuchaj mnie uważnie Alex. Kiedy zrobisz iluzję...

Carter przerywa swoją wypowiedź, gdy słyszymy dźwięk otwieranych drzwi. Oboje podchodzimy do swoich krat i patrzymy, kto do nas zmierza. Jeden legionista podchodzi do mojej celi i wyciąga w moją stronę rękę.

– Lista – mówi twardo. Podaję mu kartkę ze składnikami i w duchu modlę się o jakiś cud.

Kiedy znów zostajemy sami, atakuje mnie ból brzucha. Dosłownie zginam się w pół. Przykucam na podłodze, co od razu zauważa Carter.

– Co ci jest? – pyta zmartwiony. – Zrobili ci coś, kiedy byłem nieprzytomny?

Kręcę przecząco głową, aby przestał się martwić. Po egzekucji, Marcus rozkazał wtrącić nas do więzienia. Na nasze nieszczęście ten budynek był mało zniszczony i w pełni do dyspozycji tych bandziorów bez sumienia. Gdy tylko Carter położył się na posadzce, odpłynął w narkotykowy sen. Majaczył coś pod nosem, ale nie byłam w stanie zrozumieć jego słów. Wykorzystałam okazję, gdy był zamroczony i zmieniłam tampon. Zużyty wyrzuciłam do małego kibelka, który był w celi. Nie było wody, więc wyrwałam kilka zapisanych kartek z nowego notesu i zamaskowałam zgniecionym papierem środek higieniczny. Na szczęście nie przeszukiwali mnie. Broń oddałam dobrowolnie, zanim zaczęli ciągnąc nas za końmi w drodze do Midland. Gdyby znaleźli tampony, nie wiem, jak wybrnęłabym z tej sytuacji.

Widziałam, jak tutaj traktują kobiety. Są zabawkami, przedmiotami i choć mają wartość dla mężczyzn, w tym przypadku nie oznacza to nic dobrego. Nawet jeśli bałam się reakcji Cartera na odkrycie mojego sekretu, to byłaby ona niczym w porównaniem do tego, co by mnie czekało, gdyby Marcus wiedział, że jestem kobietą.

***

Budzę się, gdy słyszę głośne walenie. Otwieram oczy i widzę, że dwóch legionistów kopie w pręty do mojej celi.

– Wstawaj zarazo! Czas zrobić trochę dragów – mówi jeden, a drugi zaczyna się śmiać. Kiedy wstaję, zauważam, że Carter już został wyprowadzony z celi. Obok niego również stoi dwóch rosłych popleczników Marcusa. Jeden z nich celuje do niego z broni palnej. W moją stronę, także zostaje wyciągnięty pistolet. – Tylko nikogo nie dotykaj, nie chcemy złapać paskudztwa, które masz na ciele – oznajmia z pogardą.

Nie pozostaje mi nic innego, jak wyjść z celi. Nie pamiętam, kiedy odpłynęłam. Byłam zmęczona fizycznie i emocjonalnie, ale sen nie przyniósł mi żadnej ulgi. Wręcz przeciwnie, nawiedził mnie koszmar, w którym dziadek umierał na stosie przygotowanym przez tych barbarzyńców. Patrzyłam, jak płonie żywcem, a ja nie mogłam nic począć. Krzyczałam, ale nikt mnie nie słyszał. Moja twarz była odkryta, ale nikt nie zawracał na mnie uwagi. Byłam bezradna, nie mogłam pomóc osobie, którą kochałam nad życie.

Dziadka już nie ma i nigdy koszmar się nie spełni, jednak jest osoba, na której mi zależy. Carter może skończyć jak wszyscy inni przeciwnicy Marcusa. Czy zmusi mnie do patrzenie na kolejną egzekucję? Czy może będzie nas równocześnie powoli zabijać za pomocą płomieni.

Wychodzimy z budynków więziennych. Jest już ciemno, więc spałam dłużej niż mi się wydawało. Legioniści prowadzą nas przez kilka przecznic. Kiedy mijamy rynek, nie zauważam żadnego zbiorowiska, więc chyba na dzisiaj nie jest zaplanowana żadna makabryczna egzekucja. Tylko czy taki stan się nie zmieni? Jeśli odkryją mój blef, nie będzie litości. Patrzę na Cartera, który wygląda na opanowanego. Nie wiem, jak on to robi? Jak może w takim momencie spokojnie rozglądać się po okolicy. Zauważam, że nieznacznie porusza ustami, jakby coś...liczył?

Czuję w sercu iskierkę nadziei, gdy zdaję sobie sprawę, że mój wspólnik rozmyśla nad planem ucieczki. Przynajmniej tak mi się wydaje. Kiedy zagaduje mimochodem naszych strażników, nabieram pewności co do swoich podejrzeń. Pyta o liczbę mieszkańców, o rozmiar zniszczeń w Midland, nawet o wspaniałą armię Marcusa. Nie odpowiadają mu oczywiście na pytania, ale jeden z nich przytaknął, gdy Carter zapytał czy wszystkie konie widzieliśmy. Więc jedną informację zyskaliśmy na pewno. Mają tylko sześć koni, nic, poza tym. Jeśli nastąpi pościg, mamy minimalne szanse, że nie będą długo nas ścigać. Aż prawie zapomniałam, że już jeden gang prawdopodobnie depcze nam po pietach. Tylko czy Czaszki odważą się wejść do Midland? Czy jesteśmy, aż tak dla nich wartościowi? Bo skoro Carter znał reputację tego miasta, to chyba mogę założyć, że Sadar i jego ekipa także są z nią zapoznani. Sadar jest groźny, nie ma co do tego wątpliwości, ale nie jest na swoim terytorium. Wątpię by chciał walczyć z Marcusem, tylko po to by nas schwytać.

Kilku ludzi kręci się po mieście. Zatrzymują się, gdy nas widzą. Jesteśmy zdecydowanie dla nich atrakcją. Dostrzegam dwie postacie wyglądające jak kobiety. Jednak pamiętam swoją pomyłkę, dotyczącą Lori i teraz zastanawiam się, czy i tutaj nie ma...jak ich Carter nazywał? Fałszywą uciechą?

Wkrótce wprowadzają nas do całkiem sporego budynku, który jest w połowie zniszczony. Dostrzegam część napisu – „Szpital Najświęt..."

No tak, gdzie jak nie w placówce medycznej, najlepiej będzie tworzyć zakazane mikstury. Tam z pewnością znajdą się wszystkie najpotrzebniejsze przyrządy do produkcji narkotyków. I wcale się nie myliłam. W pomieszczeniu, do którego nas zaprowadzili, znajduje się duży stół, a na nim szklane konstrukcje do ważenia środków odurzających i jak mniemam w skrzynkach są produkty z listy. Marcus wspominał, że mają dostęp do dragów, więc zakładam, iż jest to ich miejscówka z określonym przeznaczeniem. Tylko gdzie ich chemik w takim razie?

Na szafkach i podłodze jest poustawianych mnóstwo świec, aby jak najlepiej oświetlić całe pomieszczenie. Nie mogli poczekać do ranka? Dlaczego tak im się spieszy?

Legioniści odsuwają się od nas, po czym wychodzą z pomieszczenia. Widzę, że Carter chce coś powiedzieć, ale zanim uda mu się to zrobić, ktoś do nas dołącza. Sam Marcus postanowił sprawdzić, czy wszystko jest tak jak powinno.

– Ile wam to zajmie? Godzinę? Dwie?

– Minimum sześć – odpowiada szybko Carter, czym mnie totalnie zaskakuje.

– Aż tyle?

– Tak. Prawda? – zwraca się do mnie, a ja odruchowo przytakuję.

– Dobrze, w takim razie wam nie przeszkadzam. Pomoże wam Dimitri...

– Poradzimy sobie sami.

– Mój człowiek absolutnie nie będzie wam przeszkadzać.

– Mój brat jest...bardzo specyficzny. Potrzebuje spokoju, aby się skupić, inaczej coś pomiesza, to skomplikowane zadanie. Od kilku godzin żyje w ciągłym stresie, ba w strachu i to nie wpływa dobrze na jego wydajność. Dajcie nam możliwość pracowania bez żadnej obstawy.

– Ty chyba sobie kurwa żartujesz – mówi Marcus ostro, ale zarazem jakby prześmiewczo.

– Niech twoi ludzie czekają za drzwiami, przecież nie mamy, jak uciec. Które to piętro? Piąte? Byśmy się tylko pozabijali – oznajmia spokojnie, po czym spogląda na jedyne okno w pomieszczeniu.

– Dobrze, pójdę wam na rękę, ale gdybyś jednak doszedł do wniosku, że możecie wydostać się przez okno, musisz wiedzieć, że moi ludzie na dole także będą się kręcić. W tej chwili jesteście dla nas bardzo ważni i wszystkie oczy są skierowane na was. Tak tylko uprzedzam.

Marcus uśmiecha się, po czym zwraca uwagę na mnie. Nic nie mówi, tylko patrzy na mnie przenikliwie, jakby próbował coś ze mnie wyczytać.

Carter

Nie podoba mi się to, jak patrzy na Alexa. Mam silne przeczucie, że na szali położone jest tylko moje życie. Jeśli Alex zrobi dla nich iluzję, to dlaczego mieliby go wypuszczać ze swoich rąk? Nie wiem, kim jest ten cały Dimitri, który miał nam towarzyszyć, ale coś czuję, że nie jest on chemikiem, który mógłby odtworzyć specyfik po naszym odejściu. Inaczej Marcus uparłby się, aby nam towarzyszył i uczył się przepisu. Zadecydowanie jego człowiek miał pełnić funkcję strażnika, a teraz nie jest nam potrzebny. Ja za chwilę także okaże się zbędny. Gdy tylko Alex potwierdzi swoje umiejętności, pozbędą się mnie, a jego sobie zatrzymają.

Gdy tylko Marcus zostawia nas samych, podchodzę do drzwi, za którymi zniknął i sprawdzam całą ich ramę. Nie ma żadnej wajchy, która na chwilę mogłaby zatrzymać przed wtargnięciem do środka. Rozglądam się zatem po całym pomieszczeniu. Stół na środku Sali wygląda na ciężki i solidny, ale gdy chwytam za niego, okazuje się, że jest on na stałe przymocowany do podłogi.

Następnie podchodzę do jedynego okna, które kusi mnie niemiłosiernie. Może być to nasze jedyne możliwe wyjście. Piąte piętro faktycznie może okazać się dla nas śmiercionośne, ale jeśli mam być szczery, to jestem w stanie zaryzykować. Wtedy przed moja twarz zostaje podsunięty notatnik.

„Co teraz zrobimy? Jak uciekniemy?"

Uśmiecham się czytając wiadomość od Alexa. Chyba chłopak dzięki podroży zmężnieje, odnajdzie swoje cojones. I dobrze dla niego, czas dorosnąć, bo dzisiejszy świat nie pozwala na zbyt długie fruwanie w chmurach.

– Mamy trzy opcje. Pierwsza – wychodzimy przez okno i modlimy się o to, aby nie spaść i aby nie zostać zestrzelonym przez legionistów. Druga opcja to zwabienie tych łepków, którzy czekają za drzwiami do środka i znokautowanie ich. Trzecia jest dla ciebie najmniej ryzykowna, czyli robisz iluzję, tak jak chciał tego Marcus – mówię, po czym podchodzę bliżej Alexa. Musi wiedzieć, co podejrzewam, nie ma sensu nic zatajać, skoro współpracujemy. Od jakiegoś czasu traktuję naszą dwójkę jak drużynę, więc nie mam zamiaru nic przed nim ukrywać. – Alex posłuchaj. Myślę, że cię nie zabiją, ale i nie wypuszczą. Z twoją wiedzą, jesteś cholernie wartościowy. Sama receptura może się okazać za mało dla nich. Jeśli nie mają zdolnego chemika, nie będzie nikogo, kto odtworzyłby cały proces produkcji. Będziesz ich zabezpieczeniem, a mnie prawdopodobnie i tak zlikwidują. Mimo wszystko musisz zacząć już robić iluzje, w razie, gdyby ten jebany Marcus chciał tu zaglądać co piętnaście minut. Może się okazać, że nie będziemy mieli szansy na zwianie. Wtedy przyjmiemy to, co nam los zgotuje.

Klepię chłopaka po ramieniu, po czym ponownie podchodzę do okna. Jest zbyt wysoko, a i gzymsów brak. Nie damy rady uciec przy takich warunkach. Pozostaje rozważenie planu numer dwa, czyli znokautowanie strażników. Spoglądam na Alexa, który podchodzi do stołu i patrzy na zawartość w skrzynce. Wyciąga małą butelkę z jakimś płynem i odkłada na stół. Kolejne produkty lądują na ladzie, a gdy chłopak rozgląda się po otoczeniu, nabieram pewnych podejrzeń. Zachowuje się dziwnie, jakby był zagubiony.

– Alex?

Chłopak skupia swoją uwagę na mnie, a gdy widzi moje zdziwienie, jego ramiona jakby opadają. Wyciąga z kieszeni notes, pisze coś w nim, po czym podchodzi do mnie, by wręczyć wiadomość.

„Tylko dwie pierwsze opcje wchodzą w grę"

– Alex, obawiam się, że tylko opcja z produkcją iluzji wchodzi w grę. Myślałem, że możemy się tutaj zabarykadować i wyjść przez okno, ale pomijając wysokość, na której się znajdujemy, ściany są gładkie, nie ma za co się chwycić. Nie mamy też liny, aby się po niej zsunąć na dół. Mogę spróbować walczyć ze strażnikami, ale to duże ryzyko, jest ich więcej od nas i są uzbrojeni. Musisz zrobić iluzję, dzięki niej zyskamy trochę czasu, coś wymyślimy.

„Nie mogę zrobić iluzji"

– Wiem, na co się umówiliśmy. Dostanę recepturę, dopiero kiedy dotrzemy do Edenu. Nie martw się tym, że poznam wcześniej przepis, to nic nie zmienia. Nie oszukam cię Alex, masz moje słowo honoru. Teraz najważniejsze jest, aby wydostać się z Midland.

Alex przez chwilę nic nie pisze, a jego głowa jest opuszczona na dół. Zaczynam się martwić jego postawą. Jest zmęczony, przerażony i pewnie przytłoczony wszystkim co widział do tej pory w tym małym piekiełku, w którym się znaleźliśmy, ale musi się wziąć w garść, nie mamy innego wyboru.

W końcu chłopak pisze kolejną notatkę, jednak zamiast podać mi ją do odczytu, trzyma notes przed sobą, jakby nie był pewny, czy powinien mi ją pokazać. Postanawiam przerwać tę chwilę niepewności i sam zabieram przedmiot. Gdy czytam wiadomość, dosłownie zamieram na moment.

„Nie znam receptury. Dziadek nigdy mi jej nie wyjawił"

Czytam dwukrotnie, aby upewnić się, że słowa zapisane przez Alexa nie płatają mi figla. Nie mogę uwierzyć, w to co wyznał chłopak na skrawku papieru. Zapewniał mnie, że zna recepturę, handlował nią. Przekonał mnie, że dostanę przepis, miałem tylko doprowadzić go do wyznaczonego celu na mapie. Co ja mówię! Tylko? Ta podróż to piekło! Na każdym kroku czyha na nas niebezpieczeństwo. To cud, że nadal żyjemy. A on tak po prostu mnie oszukał. Kłamał patrząc mi prosto w oczy. Nie jestem święty, nigdy nie byłem, ale zawsze dane przeze mnie komuś słowo było wręcz sprawą honoru. I właśnie dlatego moja krew burzy się, gdy prawda do mnie dociera.

Wreszcie odrywam spojrzenie od notatki, która wszystko zmienia i patrzę na chłopaka. Osunął się na bezpieczniejszą odległość, jakby wiedział co się teraz dzieje w mojej głowie. Prawda jest taka, że mam ochotę go rozszarpać gołymi rękoma. Potrząsnąć go, aby zrozumiał, że nie igra się z innymi. Zwyczajnie strzelić mu w mordę za wszystkie kłamstwa, którymi mnie karmił przez ten cały czas.

Rzucam w niego notesem, ale chłopak zbyt późno reaguje i przedmiot najpierw odbija się o jego klatę, po czym spada na podłogę, tuż przy jego stopach.

Alex

Nie schylam się po notes, mam wrażenie jakby każdy mięsień w moim ciele został zamrożony przez zimny wzrok Cartera. Zaczyna ciężko oddychać, a dłonie zaciska w pięści. Mój oddech również staje się nie regularny, a serce wali mi jak szalone. Teraz zna prawdę o mnie, przynajmniej częściowo. Rozumiem jego wzburzenie, nie zdziwiłabym się nawet, gdyby chciał mnie teraz zaatakować. Byłam uparta, by pomógł mi dostać się do Edenu i to moja wina, że grozi nam teraz śmierć z rąk zwyrodnialców, którzy rządzą Midland.

Carter zaczyna krążyć po sali, a ja mogę tylko go obserwować i czekać na jego reakcję, a raczej na jej kulminację.

– Okłamałeś mnie. Okłamywałeś mnie przez ten cały czas – mówi spokojnie, ale jednak przez zaciśnięte zęby. – Zapewniałeś, że znasz recepturę, a to był blef. Szukałeś osiłka, który obroni cię podczas podróży i jak widać, znalazłeś go! – kończy wypowiedź uniesionym głosem, po czym zaczyna się śmiać.

Od razu zerkam na drzwi, za którymi czają się ludzie Marcusa. Jeśli usłyszeli słowa Cartera, już po nas. Co ja mówię! Przecież i tak nie mamy teraz szans! Nie zrobię iluzji, nie znam proporcji. Mogę tylko improwizować...

W końcu się poruszam. Kucam, zabieram notes i zbliżam się do stolika, gdzie leża wszystkie składniki. Przeglądam buteleczki, zioła i pozostałe chemikalia.

Zaczynam łączyć ze sobą półprodukty. Czuję na sobie spojrzenie Cartera, który stanął po przeciwnej stronie lady, a kiedy sięgam po butelkę z napisem „benzokaina", zostaję zatrzymana. Carter ściska mocno mój nadgarstek, po czym przyciąga moją rękę do siebie. Opieram się o stół i patrzę na rozwścieczonego mężczyznę.

– W co ty pogrywasz? Co ty kurwa robisz?

Nie jestem w stanie mu odpowiedzieć, jestem przez niego unieruchomiona. Carter w końcu zdaje sobie z tego sprawę i uwalnia z żelaznego uścisku moją rękę. Odsuwam się momentalnie, a potem rozcieram bolące miejsce drugą dłonią. Bywał już na mnie wściekły, okazywał już złość, ale tym razem jest inaczej. Pierwszy raz widzę Okrutnego Cartera. Czy tak patrzył na swoich przeciwników w ringu? Pewnie tak.

Sięgam po notes.

Nadal myślą, że zrobimy dla nich iluzję. Zyskamy na czasie, znajdziemy sposób, by się stąd wydostać"

– Myślisz, że wręczysz im narkotyki, podasz recepturę i tak po prostu nas wypuszczą? Nie Alex. Widziałeś, jak kazali mi zażyć tabletkę, teraz też przetestują skuteczność towaru.

„Będziesz udawać. Wystarczy się śmiać i mówić od rzeczy"

Kiedy czyta notatkę, kręci przecząco głową i ponownie obdarza mnie wściekłym spojrzeniem.

– Nie są głupcami. Szybko zorientują się, że ich okłamaliśmy. Wystarczy, że jeden z nich spróbuje iluzji. Już po nas – oznajmia, po czym uderza pięścią w stół. Kilka buteleczek przewraca się, więc szybko je zbieram ze stołu, aby się nie rozbiły. – Dobrze, zrób...cokolwiek, a potem się zobaczy. A jeśli uda nam się wydostać z Midland, nasze drogi się rozejdą. I nie dlatego, że nie znasz receptury, tylko dlatego, że przez ten cały czas mnie okłamywałeś.

Carter przytakuje na koniec i uśmiecha się ironicznie, jakby sam nie wierzył w to, co się aktualnie dzieje. Tym razem to we mnie pojawia się fala złości, więc chwytam za notes i piszę, to co leży mi na sercu.

„Gdyby nie receptura i chęć zysku nigdy byś mi nie pomagał"

– Masz rację Alex, nie jesteś moją odpowiedzialnością, a jednak zawarliśmy układ. Tylko, że to ty tutaj jesteś kłamcą. Ja zawsze byłem szczery.

Cóż, ma słuszność. To ja go okłamywałam, by coś zyskać, on otwarcie mówił co nas łączy. A jednak czuję ukłucie w sercu, gdy pomyślę, że nasze drogi się rozejdą. O ile uda nam się opuścić Midland.

Nie zrezygnuję z Edenu, nawet jeśli będę musiała resztę drogi przemierzać sama. Za daleko zaszliśmy, by teraz się wycofać. Szkoda, że on tak tego nie widzi, ale nie zmuszę go do niczego. Jeśli będzie chciał odejść, po prostu odejdzie.

Carter podchodzi do ściany, gdzie stoi ruchome łóżko dla dawnych pacjentów szpitala i siada na nim. Opiera plecy o ścianę i zamyka oczy. Ja mogę zrobić tylko jedno, wracam do pracy. Oby tylko mój twór był choć trochę podobny.

Czasami zerkam na mężczyznę, który wygląda jakby po fali złości, naszła go jeszcze gorsza faza. Gołym okiem widać, że jest zniechęcony. Może ma rację. Może to ostatnie chwile naszego życia i spędzę je na tworzeniu fałszywej iluzji, która w ostateczności nas pogrąży.

***

Dwie godziny później

Masa, którą stworzyłam ma szansę się obronić, przynajmniej wyglądem. Wylewam papkę na tacki, które znalazłam w szafkach sali zabiegowej, po czym odstawiam je, aby produkt się wysuszył. Nic więcej nie zdziałam, nawet nie mam pojęcia, czy w jakikolwiek sposób zadziała. Równie dobrze może nic się nie stać. Z drugiej strony co, jeśli proszek stworzony przeze mnie zabije kogoś? Marcus może faktycznie najpierw testować to na nas, na Carterze. A co, jeśli się otruje?

Patrzę na Cartera, który jakiś czas temu położył się na łóżku i zasnął. Już w celi ściągnął czapkę, którą podarowała mu Rosalyn, a teraz pozbył się także bandażu. Podchodzę do niego, by sprawdzić czy rana nadal nie krwawi. Leży na boku, twarzą do mnie, więc mogę bez problemu dotknąć jego tylnej części głowy. Nie czuję na palcach wilgoci, a gdy sprawdzam swoją dłoń, potwierdzają się moje przypuszczenia, nie ma nich krwi.

Kolejny raz rozmyślam o tym, czy uda nam się przeżyć. Czy uda nam się wydostać z tego miejsca. A jeśli tak, czy jeszcze kiedyś go zobaczę.

Przywiązałam się do niego, nic na to nie poradzę. Stał się moim przyjacielem. Pierwszym jakiego miałam okazję zdobyć. I choć nie zna całej prawdy o mnie, czuję, że ja również nie jestem mu obojętna. Martwił się o mnie, dbał o moje bezpieczeństwo, wspierał i pilnował. Nie wierzę, że kierowała nim tylko chęć zdobycia receptury. To niemożliwe.

Czy to już naprawdę koniec? Nic więcej nas nie czeka?

Z przygnębiającymi myślami, pochylam się nad Carterem i ostrożnie, by go nie zbudzić, składam pocałunek na jego policzku. Moje wargi ledwo muskają jego skórę, ponieważ nadal są w większości zasłonięte materiałem kominiarki. Jednak dla mnie to jak kamienie milowe. Pierwszy raz ucałowałam kogoś, kto nie należy do mojej rodziny. Tylko dziadka przytulałam, tylko jemu składałam buziaki, gdy byłam dzieckiem. Nigdy nie miałam kontaktu z innymi osobami. Byłam samotna, teraz to do mnie dociera.

Odsuwam się od mężczyzny ze łzami w oczach i wracam na swoje miejsce. Ubolewam nad tym, co ma się wydarzyć. Albo umrzemy albo się rozstaniemy. Obie opcje wywołują w moim sercu niewyobrażalny ból. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro