Część 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Carter

Nawet nie wiem, jakim cudem udało mi się usnąć w takiej sytuacji. Ta cała adrenalina i nadmiar negatywnych emocji powinny mnie trzymać w świadomości przynajmniej przez tydzień, a ja zasnąłem jak małe dziecko, które potrzebuje drzemki.

Alex stoi przy oknie, a gdy tylko się poruszam, stara prycza trzeszczy, dając chłopakowi znać, że już się obudziłem.

Nic nie mówiąc, podchodzę do niego i wyglądam także na zewnątrz przez okno. Niedługo nastanie świt, a wraz z nim nasze stracie z Marcusem. Minęło z kilka godzin, odkąd nas zamknęli w laboratorium i nieubłagalnie nadchodzi czas rozliczenia.

Słyszę burczenie w brzuchu, więc patrzę na Alexa.

– Też jestem piekielnie godny. Może to ich taktyka. Zagłodzą nas na śmierć i nie będą musieli brudzić sobie rąk krwią.

Chłopak nie reaguje na moje słowa. Nie wyciąga notesu, nie ma chyba mi nic do powiedzenia. Jego głowa ponownie jest opuszczona na dół, a jego ciało jest zgarbione. Zupełnie jakby chciał w tej chwili zniknąć. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie.

Wcześniej byłem dla niego ostry, ale zasłużył sobie to karmiąc mnie kłamstwami. Nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy, nie przypuszczałem, że ten chuderlawy i wycofany chłopak jest w stanie tak mnie oszukać. Poczułem się jak ostatni głupek, którego można wykorzystywać wedle uznania. Czy tak o mnie myśli? Czy uważa mnie za idiotę, który potrafi tylko dobrze się bić?

To ja powinienem unikać kontaktu z nim, a jednak nie potrafię się do niego nie odzywać. Prawda jest taka, że nie ważne co dzieje się teraz między nami, mamy zajebiście poważne problemy i siedzimy w tym bagnie razem.

Odsuwam się od okna i podchodzę do stołu, gdzie leżą trzy tace z białym proszkiem. Dotykam palcem wskazującym produkt, po czym nakładam odrobinę na język. Nagle czuję rękę na moim ramieniu, która próbuje mnie odsunąć.

– Wiem, że improwizowałeś, ale mała ilość przecież nic mi nie zrobi.

Alex w końcu wyciąga z kieszeni swój niezbędnik.

Nie wiem, jak będzie działać. Nie ryzykuj niepotrzebnie"

– I tak Marcus zmusi mnie do spróbowania, więc co za różnica? – Gdy tylko wypowiadam te słowa, zdaję sobie z czegoś sprawę. – No chyba, że liczysz na sprytną ucieczkę i jeszcze ci się przydam co?

Nie wiem po co jestem złośliwy, ale to silniejsze ode mnie. Wiem, że nie chce mojej krzywdy, ale nadal nie mam pewności, czy nie jestem tylko środkiem do osiągnięcia celu. Wiem, jak wygląda życie, coś za coś. Jednak nie podoba mi się myśl, że ktoś traktuje mnie przedmiotowo.

Alex nieco się odsuwa, jakbym zadał mu cios, ale to ja mam prawo czuć się zawiedziony, nie on. Kolejny raz bazgrze coś w notesie. Następnie podaje mi go.

„Przepraszam, że cię okłamałem, ale nie wiedziałem, jak cię przekonać. Masz rację, jestem słaby i nie znam świata, nie poradziłbym sobie sam. Byłem tego świadom, a także tego, że jesteś mi potrzebny, by przetrwać"

Czytając przeprosiny, nie czuję, by były one nieszczere. Przyznaje się otwarcie do swoich słabości, ale czy to go usprawiedliwia? Nie wiem, na ten czas zbyt wiele złych emocji mną kieruje. Nie odpowiadam, tylko oddaję mu notes. Nawet na niego nie patrzę, ponieważ sam jeszcze nie wiem, jaką podejmę decyzję, jeśli uda nam się stąd zwiać. Być może nasze drogi się rozejdą.

Z okna dobiega jakiś hałas, więc prędko podchodzę, by sprawdzić co się dzieje na zewnątrz. Musimy wykorzystać każdą okazję, która się nadarzy, aby uciec.

Przez ulicę przebiega kilku mężczyzn z płonącymi pochodniami. Słyszę krzyki, ale nie wyłapuję konkretnych słów. U mego boku pojawia się Alex, także zaaferowany całą sytuacją. Nagle do drzwi od laboratorium się otwierają. Czterech legionistów wkracza z impetem, po czym podchodzą do nas.

– Idziecie z nami i bez żadnych numerów – wydaje rozkaz jeden z nich, a my nie mamy w tej chwili większego pola manewru, więc musimy spełnić ich delikatną prośbę.

Wyprowadzają nas ze szpitala, następnie prowadzą w stronę rynku. W oddali widzimy jedną wielką pochodnię, która jak się domyślam jest sposobem na ukaranie jakiegoś człowieka. Zerkam na Alexa, którego prowadzą za mną. Za ten mały odruch zmartwienia przyjaciela, obrywam w głowę od strażnika. Nie trafia w ranę, ale i tak ból rozprzestrzenia się po całej mojej głowie.

Ku memu zaskoczeniu, nie skręcamy w stronę placu, idziemy dalej chodnikiem.

– Dokąd nas teraz zabieracie? – pytam, jednocześnie narażając się na kolejny cios. Ten jednak nie następuje. Otrzymuję za to zwięzłą odpowiedź.

– Wracacie do lochów.

Może to głupie, ale poczułem ulgę, że nie przyszedł czas, aby nas skazać na okrutną śmierć.

Jeszcze raz patrzę na plac, na którym zbiera się coraz więcej ludzi. Wtedy zauważam kogoś znajomego. Dwóch ludzi Sadara zostało pojmanych. Klęczą na samym środku, dokładnie tak samo, jak my wczorajszego dnia. A kto płonie? Sadar? Gdzie reszta jego kompani?

Jak tylko wtrącają nas do cel i wychodzą, od razu mówię do Alexa, co zobaczyłem.

– To byli członkowie gangu Czaszki. Pojmali ich.

Chłopak wyciąga notes i pokazuje mi widomość, którą zapisał dużymi, drukowanymi literami, abym był w stanie odczytać z odległości.

„Znaleźli nas, co teraz?"

– Na placu było dwóch, a ktoś płonął. Nie wiem, czy był to Sadar i gdzie są pozostali. Było ich przynajmniej dziesięciu, więc albo zginęli podczas walki albo się wycofali. Z jednej strony ich obecność to dla nas dobra wiadomość. Marcus nieświadomie wykończy naszych wrogów. Odwrócili także jego uwagę od nas. Natomiast z drugiej strony, mam dziwne przeczucie, że jeszcze usłyszymy o mackach Kentona. Pozostaje jeszcze kwestia naszej ucieczki. Prowadzi nas zawsze czterech legionistów, to dużo, ale jeśli połączymy siły, mamy szansę z nimi wygrać na otwartej przestrzeni. Gdy będą nas prowadzić i usłyszysz słowo „teraz", masz z całej siły kopnąć najbliżej ci stojącego w krocze. To go zamroczy na chwilę.

„To ryzykowne, nie potrafię się bić i są więksi ode mnie"

– Alex, nie mamy wyboru, za chwilę zrozumieją, że twoja iluzja nie ma nic wspólnego z pierwowzorem, rozumiesz? I tak nas spalą. Chcesz tak skończyć czy spróbować się uwolnić?

Chłopak przez chwilę się zastanawia, ale tak naprawdę nie ma większego wyboru. Albo się podda i skończy na stosie albo będzie walczyć razem ze mną. Istnieje mała szansa, że nam się uda, ale wolę zginąć próbować niż potulnie zmierzać w ramiona śmierci.

***

Sadar

– Gdzie pozostali Rafe?

– Bear poległ, a resztę zabrali. Czekali na nas. Wiedzieli, że zmierzamy do Midland.

Mieszkańcy z Midland pojmali moich najlepszych zwiadowców. To moment, w którym powinniśmy zawrócić. Nasze zapasy jedzenia i paliwa są na wykończeniu, a mamy jeszcze przed sobą długą podróż powrotną. Przekraczamy właśnie niewidzialną granicę naszych możliwości, a jednak ciężko mi wydać rozkaz odwrotu. Nie chodzi o to, co naobiecywał mi Kenton, mam osobisty zatarg z Carterem. Zabił mojego człowieka, a tego nie mogę odpuścić. Może nie jestem zbyt elokwentny, ale mam swoje zasady. Do tego wizja posiadania iluzji na własność jest także bardzo kusząca. Dzięki takiemu produktowi, mogę zyskać poparcie mieszkańców niejednego miasta. Mogę zostać przywódcą, a nie najemnikiem. Kenton nie jest mi potrzebny, a jeśli i on będzie szukać zemsty, cóż będę na niego gotowy.

Wiedziałem, że z Midland będą problemy, ale nie spodziewałem się tego, iż schwytają moich ludzi podczas zwiadu. Nie mogę ich lekceważyć, to zbyt niebezpieczne.

– Sprawdźcie amunicję, wszystkie magazynki mają być pełne. Naostrzcie noże i topory. Czas odbić naszych i dać nauczkę co niektórym – mówię spokojnie do moich kompanów. Na ich twarzach pojawiają się uśmiechy. To barbarzyńcy, którzy od najmłodszych lat walczą o przetrwanie. Nie mają w sobie litości, a to sprawia, że są niesamowicie skuteczni. Tak właśnie współczesny świat ich ukształtował.

Mężczyźni wykonują polecenia i sprawdzają nasz cały dobytek, aby być gotowym zaatakować. Podchodzi do mnie Rafe, który nie wygląda na zbyt przekonanego.

– Są uzbrojeni, to nie byle chłystki Sadar. Nie będzie łatwo z nimi wygrać na ich terytorium.

– Masz rację, są u siebie i mają przewagę, ale która nasza walka była łatwa Rafe? Czyż nie zawsze wiatr wieje nam w oczy? Ile przeszkód stanęło nam na drodze, co?

– Dużo razem przeszliśmy, to fakt.

– Jesteśmy silni i pamiętaj, że nadal mają naszych. Musimy ich odbić. Przy okazji, odnajdziemy tych, za którymi tutaj przybyliśmy.

– Skąd ta pewność? Może wcale ich nie ma w Midland.

– Prescott zapewne słyszał o tym mieście i próbował je ominąć, ale Midlandczycy pilnują terytorium, o czym sam się przekonałeś. Mogę się założyć o wszystko co posiadam, że Carter i doktorek wpadli w ich łapska.

– Doktorek faktycznie jest taki cenny?

– Tak. Dzięki niemu się wzbogacimy. Już nigdy nikt pokroju Kentona nie będzie się nami wysługiwać.

– A co zrobimy z Carterem?

– Zostaw go mnie, ale gdyby przypadkiem za bardzo się stawiał, nie będę opłakiwać jego śmierci – mówię, na co Rafe uśmiecha się szyderczo. – Za chwilę nastanie świt. Odpoczniemy, najemy się i zaatakujemy nocą.

***

Kilka godzin później

Alex

Myślę o planie Cartera, który ma nas wyprowadzić z Midland. Nie wiem na ile mamy szansę, by się on powiódł, ale pewne jest jedno. Marcus nas nie wypuści dobrowolnie. Nawet jeśli uda nam się ich oszukać z iluzją, którą stworzyłam w szpitalu, nie sądzę, by chciał się pozbyć chemika. Carter ma rację, będę tutaj potrzebna, a jednocześnie stanę się więźniem. W końcu dojdzie także do mojego zdemaskowania. Przywódca legionistów zbyt często mi się przygląda, jakby w podświadomie wyczuwał kłamstwo.

Moje przemyślania przerywa dźwięk otwieranych wrót. Ponownie przychodzą do nas strażnicy, tym razem jednak mają z sobą dwie tace z jedzeniem i piciem. Na ten widok, z mojego brzucha rozbrzmiewa głośny dźwięk burczenia. Jestem także niemiłosiernie spragnione, moje usta są wręcz suche. Podejrzewam, że Carter czuje się podobnie, a skoro mamy walczyć, musimy nabrać sił.

Wchodzą do naszych cel jednocześnie. Strażnik stawia na podłodze tacę, po czym wychodzi bez słowa. Wstaję z podłogi i zabieram jedzenie. W żeliwnym kubku jest woda, a w misce obok jakaś szara papka. Nie wygląda to zachęcająco, ale nie mam zamiaru wybrzydzać. Zjadłabym teraz dosłownie wszystko. Głód jest uporczywy i nie daje o sobie zapomnieć.

Zanim sięgnę po łyżkę, patrzę na cele naprzeciwko. Carterowi podają tacę do rąk, ale zanim ą odbierze, strażnik potrząsa nią, na wskutek czego naczynia się przewracają. W końcu puszcza tacę i wychodzi, śmiejąc się z Cartera. Ten natomiast ma chęć mordu wypisany na twarzy. Przypuszczam, że właśnie snuje fantazje o tym, jak miło by było, gdyby miał tego strażnika na ringu jako swojego przeciwnika. Odkłada tacę na podłogę, po czym z zaciśniętymi pięściami podchodzi do krat. Strażnicy wychodzą z bloku, a ja zamiast zacząć jeść, obserwuję swojego wściekłego towarzysza.

Przyciągam jego spojrzenie. Kiedy widzi, że nie jem, tylko na niego patrzę, zaciska jeszcze bardziej pięści. Więc nadal jest na mnie zły.

Wraca do swojej tacy i zaczyna jeść. Ja również postanawiam się w końcu pożywić. Próbuję kaszy z jakimś sosem, który nie smakuje zbyt dobrze. Popijam wodą, aby zmazać nieprzyjemny posmak. Jedzenie to jedzenie. Da nam siły, a to jest najważniejsze.

***

Kolejny raz zostajemy wyprowadzeni z więzienia. I kolejny raz czuję przerażenie, nie wiedząc co nas dalej czeka. Przede mną prowadzą Cartera, który idzie pewnie, jakby nie był ich zakładnikiem. Czekam, aż wypowie słowo, które rozpocznie naszą próbę ucieczki. Nie sposób opisać strach, który ogarnia całe moje ciało. Moje ręce zaczynają drżeć, a serce wali jak szalone. To będzie jedyna szansa, a jeśli nie damy rady ze strażnikami, chyba nie ma co liczyć na ułaskawienie.

Idziemy w przeciwną stronę od rynku, więc nie wiem czego się spodziewać. Gdzie oni nas prowadzą? Co chcą z nami zrobić? Czy już odkryli, że iluzja nie jest prawdziwą iluzją?

Wkraczamy w wąską uliczkę, gdzie mija nas grupka ludzi. Wśród mężczyzn dostrzegam dwie kobiety w podeszłym wieku. Nie patrzą na nas, jakby chciały uniknąć jakiegokolwiek kontaktu z obcymi. Więc jednak zamieszkują to miejsce także przedstawicielki mojej płci. Ale jak mogą przyzwalać na tak okrutne traktowanie tych młodych dziewczyn, które z wielką dumą prowadza na smyczy Marcus? Czy mieszkańcy tego miasta stracili wszelkie oznaki człowieczeństwa? Do jakiego stopnia można być tak znieczulonym na krzywdę innych?

Carter

Zostajemy sami ze strażnikami w opustoszałej uliczce. Nie wiem, jak daleko nas prowadzą, ale może być to jedyna okazja, aby spróbować uciec. Jeszcze raz skanuję otoczenie. Patrzę na wejścia do kamienic, na okna, na wąskie uliczki pomiędzy budynkami. Nie dostrzegam żywej duszy, więc nie ma sensu dłużej przeciągać. Mam tylko nadzieję, że Alex zareaguje w porę.

– Teraz! – krzyczę, po czym uderzam z całej siły pięścią w twarz faceta, który jako pierwszy zwrócił na mnie uwagę.

Mój cios go zaskakuje i w efekcie zatacza się kilka kroków w tył. Odwracam się w stronę drugiego pilnującego mnie legionisty. Z nim nie idzie mi tak łatwo. Pierwszy wyprowadza cios, ale nie na próżno nazywano mnie Okrutnym Carterem. Akurat bić się potrafię. Robię kilka uników, aż nadchodzi czas, by wyprowadzić czyste uderzenie. Facet pada jak kłoda na chodnik. Wszystko trwa dosłownie chwilę i zanim się obrócę, czuję na swoich plecach łapska pierwszego znokautowanego strażnika.

W duchu, dziękuję Kentonowi za możliwość nauki walki wręcz w jego klubie, na jego ringu. Nie zajmuje mi dużo czasu, aby i tego legionistę powalić.

Patrzę na Alexa, który uważnie słuchał moich rad. Jeden z mężczyzn klęczy na chodniku, trzymając się za bolące jaja, ale drugi nie dał się tak łatwo zaskoczyć. Ostrze noża jest tuż przy szyi Alexa. Chłopak unosi dłonie do góry w geście poddania się. Kominiarka zasłania jego całą twarz, ale zgaduję, że maluje się na niej nie tylko strach, ale i także zawód, że nasz plan się nie powiódł.

– Zabiję go, jeśli się nie poddasz.

Alex kiwa przecząco głową, jakby chciał dać mi do zrozumienia, abym uciekał. Patrzę na dwóch leżących na chodniku nieprzytomnych mężczyzn. Potem patrzę wzdłuż alejki, którą nikt nie podąża. Mógłbym teraz uciec, mam szansę wydostać się z tego miasta niezauważony, ale jakim kosztem? Czuję się jakby stał na rozdrożu i nie wiedział, którą drogę obrać. Mijają sekundy, a moje ciało jest całe napięte, jakby było gotowe do biegu. Jeszcze raz patrzę na chłopaka, który był pod moją opieką. Który nadal jest...

Alex

Nie wierzę własnym oczom, gdy widzę, jak Carter unosi ręce do góry na znak poddania się. Podobnie jak ja, przyjmuje postawę rezygnacji z dalszej walki. Miał szansę uciec, więc dlaczego z niej nie skorzystał? Kiwałam głową, aby się nie poddawał! To ja go wpakowałam w kłopoty, nie może przeze mnie zginąć!

Legionista krzyczy na cały głos i wkrótce w alejce pojawiają się jego kompani. Obezwładniają Cartera, po czym związują jego ręce liną za plecami. Kiedy jest unieruchomiony i bezbronny, zaczynają go bić. Upada na chodnik, a jeden ze strażników kopie go w brzuch. Patrzę na cierpienie Cartera, który spluwa krwią na brudne podłoże. Dlaczego nie uciekłeś, kiedy miałeś okazję?

***

Strażnicy wprowadzają nas do najmniej zniszczonego budynku. Jest ogromny, z długim i przestronnym korytarzem. Nawet ostał się dywan, który co prawda jest spłowiały, ale nadal można dostrzec na nim wzorzyste elementy.

Omijamy ogromne schody, prowadzące na piętro, po czym zmierzamy wąskim korytarzem. W pomieszczeniu panuje półmrok ze względu na brak okien. Tylko kilka lamp naftowych oświetla nam drogę. W końcu docieramy do jak mniemam głównego pomieszczenia. Z zapartym tchem patrzę na wielką salę, która jest otoczona siedziskami. Sufit jest tak wysoko, że nawet nie jestem w stanie ocenić, ile metrów dzieli nas od niego. Kiedy zauważam balkony dookoła Sali, zdaję sobie sprawę, gdzie się znajdujemy. Czytałam o takich miejscach w książkach. Ludzie przychodzili na spektakle, na koncerty, gdzie mogli słuchać muzyki i oglądać aktorów. Jesteśmy w teatrze.

Strażnicy wprowadzaj nas na drewniany podest. Następnie zmuszają do uklęknięcia. Zerkam na Cartera, który jest cały poobijany. Gdy nasze spojrzenia się spotykają, czuję ucisk w sercu. Zawiodłam i oboje o tym wiemy. I choć uprzedzałam go o moim braku zdolności walecznych, nadal czuję się winna zaistniałej sytuacji.

Po jakimś czasie do Sali zaczynają wchodzić inni ludzie. Mieszkańcy Midland zajmują miejsca na widowni, a to nie wróży nic dobrego. Może i nie spalą nas tutaj, ale raczej nic dobrego nas nie czeka.

Odgłosy rozmów docierają do moich uszu. Wszyscy wydają się podekscytowani nadchodzącym widowiskiem. Znów myślę o bestialstwie, które cechuje Midlandczyków. Jak mogą czerpać przyjemność z czyjegoś cierpienia? Jak mogą być tak bezduszni?

Nagle nastaje cisza i już wiem co to oznacza. Na scenie pojawia się Marcus, a u jego boku dostrzegam kobietę, która błagała go litość dla swojego ukochanego. Była zrozpaczona tym, do czego ją zmusił. A teraz? Teraz uśmiecha się od ucha do ucha. W jej zachowaniu jest coś dziwnego, coś nienaturalnego...

Wtedy zdaję sobie sprawę, że jest pod wpływem iluzji, którą znaleźli w plecaku Cartera. Dali jej działkę, by pewnie przestała płakać. Jest mi jej żal, jeszcze bardziej niż wtedy, gdy musiała rzucić zapaloną zapałkę. Jest otumaniona i nieświadoma swego cierpienia. Jak marionetka, która nie może myśleć. Jak rzecz, która służy Marcusowi.

Carter

Marcus podchodzi do nas bliżej, po czym swój wzrok kieruje najpierw na mnie.

– Wasza próba ucieczki była błędną decyzją, ale to już pewnie wiecie. Cóż, nie mogę się wam dziwić, pewnie na waszym miejscu postąpiłbym dokładnie tak samo. Każdy chce przetrwać, a jak widzicie przybysze nie mają łatwego życia w Midland – oznajamia spokojnie, po czym jego uwaga skupia się na Alexie. – Zwłaszcza przybysze, którzy chcą nas oszukać. Sprawdziliśmy towar, który dla nas zrobiłeś i niestety coś zdecydowanie poszło nie tak. W pierwszej kolejności założyłem, że narkotyki nie należały do was i nie znacie receptury, ale nasi nowi goście naprowadzili mnie na nowy tok myślenia. Wiecie, że szukało was kilku motocyklistów? – pyta patrząc to raz na Alexa, to raz na mnie. Cholera, zaraz wszystko się wyda! – Pod wpływem naszej...silnej sugestii, zaczęli wszystko opowiadać. Podobno szukali nijakiego Cartera Prescotta i jego towarzysza, doktora Stanleya Adamsa. Pomyślałem, że to jakaś pomyłka, w końcu odwiedzili nas mężczyźni, ale pod innymi imionami. Jednak, gdy usłyszałem o iluzji, zrozumiałem, że od początku karmiliście nas kłamstwami. Uznałem, że trzeba was stracić, w końcu takie mamy tutaj zasady prawda?! – pyta uniesionym głosem zebraną na Sali widownię, która w odpowiedzi unosi pięści do góry i krzyczy potwierdzając słuszność słów ich przywódcy.

Spoglądam na Alexa, który także patrzy na mnie. Jest roztrzęsiony z przerażenia. Ja także zaczynam coraz szybciej oddychać. Wiele razy w życiu bałem się o swój los. Mogę być wojownikiem z krwi i kości, ale gdy widmo rychłej śmierci wita się z tobą, czujesz paraliż całego ciała. Twój umysł błądzi w domysłach, jak straszne będzie umieranie. Tak, Alex. Wiem co czujesz.

– Nie spłoniecie na stosie, moi ludzie potrzebują różnorodnej rozrywki. Dowiedziałem się także, że walczyłeś na ringu. Chłopaki, których znokautowałeś potwierdzili twoje zdolności pięściarskie. Uznałem, że ciekawie będzie zobaczyć pojedynek. Wasz pojedynek. Aby było bardziej emocjonująco, zawalczycie na śmierć i życie. Ten, który wygra, będzie mógł opuścić Midland. Uważam, że to i tak łaskawe z mojej strony, prawda?

Marcus wypowiadając ostatnie zdanie, patrzy prosto w moje oczy. Jego propozycja byłaby nawet kusząca, mam doświadczenie i nigdy nie bałem się przeciwnika z ringu, którego wystawił Kenton, ale tym razem jest inaczej. Moim rywalem ma być Alex. Chuderlawy chłopak, który nie ma pojęcia jak używać pięści. Nie ma w tym przypadku równych szans. Poza tym nie wyobrażam sobie stoczenia walki z nim. Nie tylko ze względu na jego niedoświadczenie. Opiekowałem się nim, raz lepiej, raz gorzej, ale czułem, że spoczywa na mnie odpowiedzialność za wnuka Stanleya Adamsa. Polubiłem go, nawiązaliśmy nić porozumienia i nie chcę go krzywdzić. Nawet jeśli na szali leży moje życie.

Marcus odsuwa się na bok, po czym unosi dłonie do góry i patrzy w stronę widowni.

– Niech zacznie się walka!

Dwóch legionistów zachodzi nas od tyłu i zmusza nas do wstania. Następnie Alex zostaje postawiony dokładnie naprzeciwko mnie. Tłum zgromadzony na Sali wiwatuje, zachęcając nas do rozpoczęcia walki, a my tylko patrzymy na siebie z prawdziwą trwogą.

Alex

Nie wiem co się dzieje, kompletnie nie rozumiem tych wszystkich okrzyków. Jestem jak w transie, gdy staję naprzeciw Cartera. Patrzy na mnie z bólem w oczach, a gdy zerkam na jego dłonie, okazuje się, że zaciska je w pięści. Czy on? Nie, to niemożliwe, nie będzie ze mną walczyć, prawda?!

Mój oddech staje się nieregularny, a pot zalewa moje ciało, przynosząc nieprzyjemne dreszcze pod stertą ciuchów, które nosze na sobie i które skrywają moją płeć. Carter nie ma pojęcia, że stoczy walkę z kobietą. Nikt nie wie, na jak stratnej pozycji jestem w tej chwili. Już teraz miał mnie za słabego chłopaczka, który nie potrafi się obronić, więc dlaczego wygląda jakby chciał za chwilę ruszyć do ataku.

Carter robi krok na przód, a ja odruchowo krok w tył. Unosi swoje pięści do góry, a moje nadal są opuszczone wzdłuż tułowiu. Nie możemy walczyć! Nie możemy! Zaczyna lekko podskakiwać, jakby próbował się rozgrzać. Porusza się w prawą stronę, więc odsuwam się w lewą. Musi widzieć moje zdezorientowanie, moje przerażenie, więc dlaczego kontynuuje?!

Nagle rzuca się na mnie, ale nie uderza mnie pięścią. Chwyta za to poły mojej kurtki i obala na drewnianą scenę. Przyciska twarz do mojej, po czym słyszę, jak mówi...

– Uderzaj mnie, wygrasz to. – Jestem tak zaskoczona jego słowami, że w pierwszej chwili nic nie robię. Po prostu leżę, jakbym już się poddała. Carter schodzi ze mnie, wstaje z kamienną twarzą, a potem wskazuje ręką, abym się podniosła. – No dalej, ludzie chcą widowiska, więc dajmy im to! Walcz dziwolągu, walcz ze mną! – krzyczy, jak oszalały, jakby w jednej sekundzie dopadł go atak szału. Nie wiem na ile udaje, a na ile faktycznie ponoszą go emocje. Opieram się łokciami, po czym powoli wstaję z podłogi. Unoszę pięści do góry, co musi wyglądać żałośnie. Salwy głośnego śmiechu obserwatorów potwierdzają moje przypuszczenia. – No uderz mnie, pokaż na co cię stać!

Łzy pojawiają się moich oczach. Nie wiem co mam począć, jak wyjść z tej sytuacji. Carter chce się podłożyć, powiedział, że wygram to, ale jak mam to uczynić? Nie jestem w stanie zabić go gołymi rękoma. Marcus powiedział, że walczymy na śmierć i życie, ale nie potrafię. Nie jestem tak silna, nie jestem w stanie go skrzywdzić.

Opuszczam ręce na dół, po czym klękam na podłogę. Moja głowa jest pochylona, jakbym czekała na kata, jakbym czekała na wykonie wyroku. Niech tak też będzie. Niech przynajmniej on się ocali.

– Co ty wyprawiasz?! Wstawaj natychmiast! – krzyczy Carter, ale ja nie reaguję. Czekam tylko na słowa Marcusa, aby uznał wygraną mojego przyjaciela.

Zamiast tego słyszę buczenie niezadowolonej widowni. Następnie czuję, jak ktoś szarpie mnie za ramiona, odwraca mnie w swoją stronę, więc unoszę głowę i patrzę prosto w oczy Marcusa.

– Nie chcesz walczyć? Nie zależy ci na życiu? – pyta szyderczo, a ja w odpowiedzi spoglądam na Cartera, który także został obezwładniony. Także klęczy na podłodze, a trzyma go dwóch mężczyzn. Patrzy na mnie z niedowierzaniem, jakby nie był w stanie pojąć mojego toku myślenia. – Czyżbyś oddawał za niego życie? O to chodzi?

Ponownie skupiam uwagę na Marcusie. Przytakuję i zamykam oczy, aby odgonić łzy. Chwyta za poły mojej kurtki i ciągnie na początek sceny, tak abym była odwrócona twarzą do widowni. Wyciąga nóż z kieszeni spodni i kolejny raz na Sali rozbrzmiewa wiwatowanie. Nie widzę Cartera, jest za moimi plecami, ale słyszę, jak próbuje powstrzymać Marcusa.

– Nie zabijaj go! Błagam! Zrobimy wszystko co chcesz, ale go nie zabijaj! To jeszcze dzieciak do kurwy nędznej! Zatrzymaj się!

Ludzie w odpowiedzi na błaganie Cartera, by mnie oszczędzić zaczynają się śmiać. Jak bestie czekające na rozlew krwi. Marcus nie zważa na słowa Cartera, tylko kładzie dłoń na mojej głowie. Całe moje ciało trzęsie się niemiłosiernie i zaczynam cicho szlochać. Zamykam oczy, czekając na cios. Nie będę patrzeć na te zwierzęta. Nie chcę, by to oni byli ostatnimi, kogo ujrzę. Myślę o dziadku, o mamie, o Carterze. Tylko oni są wart moich uczuć.

– Chcecie jego śmierci?! – krzyczy Marcus do zebranych. W odpowiedzi wiwatują. – Więc spójrzcie na niego w całej okazałości!

Po tych słowach, chwyta za kominiarkę i jednym mocnym szarpnięciem ściąga ją z mojej głowy. Nagle w teatrze zapada grobowa cisza. Uchylam powieki i pierwsze co widzę, to ludzie, którzy aż wstali z siedzisk.

Marcus siłą odwraca mnie w swoją stronę i patrzy z niedowierzaniem, kogo ma przed swoim obliczem. Odsuwa się do tyłu, jakby był porażony odkrytą tajemnicą. Wtedy odsłania mi widok na Cartera. Ona także jest wstrząśnięty. Ma lekko uchylone usta i już się nie wyrywa z uścisku legionistów. Przysiada na podłodze, jak potulne stworzenie i wpatruje się we mnie z czystym szokiem. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro