Część 24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Alex

Marcus zanim zostawił nas samych w sypialni, przestrzegł mnie, abym nie robiła nic głupiego, inaczej czekają mnie konsekwencje, które według niego będą nie do zniesienia. Jego groźby wzięłam na poważnie, ten człowiek jest zdolny do największych okrucieństw, tego jestem pewna. Ale czyż jego okrucieństwo nie sięga także jego syna? To jeszcze dziecko i sposób w jaki na mnie patrzy zdenerwowany, nasuwa tylko jeden wniosek. On nie jest gotowy na takie zbliżenie. Nie chce tego, tak samo jak ja. Może nawet i bardziej. Mam dwadzieścia trzy lata i choć jestem już dorosła, nigdy wcześniej nie obcowałam z mężczyzną. Stres, który by mi towarzyszył podczas pierwszego razu były niesamowicie ogromny, a co dopiero ma powiedzieć czternastolatek!

Przez długą chwilę żadne z nas się nie odzywa. Stoimy naprzeciw siebie na dwóch krańcach pokoju. Zastanawiam się nad tym, jaką decyzję podejmie. Czy faktycznie spełni rozkaz swego ojca, czy też może się wycofa. Pytanie, czy może tak uczynić? Jak bardzo jest pod wpływem Marcusa? Jak bardzo będzie chciał go zadowolić? Albo do jakiego stopnia obawia się swojego rodziciela.

Jest nieco niższy ode mnie i nie miał jeszcze czasu na zdobycie męskiego umięśnienia. Istnieje szansa, bym wygrała z nim podczas walki. Nadal mam schowaną tajną, maleńką broń. Mogłabym jednym ruchem wyciąganą żyletkę i pierwsza go zaatakować. Mogłabym wykorzystać jego zdezorientowanie, ale czy jestem w stanie to zrobić? Co innego skrzywdzenie takiej osoby jaką jest Marcus, a co innego zadanie ciosu chłopakowi, który także znalazł się w patowej sytuacji.

Chłopak w końcu kieruje na mnie swój wzrok.

– Czy chcesz...? – pyta, nie kończąc zdania, po czym zerka nieśmiało na łóżko. Moja odpowiedź może być tylko jedna.

– Nie. Nie chcę niczego, co miałoby się tutaj wydarzyć na polecenie twojego ojca – oznajmiam, na co chłopak przytakuje. – Harlan tak?

– Tak, tak mam na imię.

– Czy ty tego chcesz? Chcesz zmusić mnie do...zbliżenia? – pytam równie niepewnie jak chłopak przed chwilą. Przełyka ślinę, po czym dotyka dłonią swojego czoła. Odsuwa na bok zbyt długą grzywkę.

– Mój ojciec uważa, że nadszedł czas...

– A jak ty uważasz? – pytam szybko, jednocześnie przerywając jego wypowiedź.

– Mój ojciec...

– Wiem, czego oczekuje Marcus i jest to ohydne.

Harlan uchyla lekko usta ze zdziwienia. Jednak nie widzę w nim niezgody na moje stwierdzenie. Możliwe, że nie jest przyzwyczajony, aby ktoś tak bezceremonialnie wypowiadał się na temat jego rodziciela. Pewnie każdy wykonuje jego polecenia z podziwu bądź też ze strachu. Pytanie po której stronie znajduje się Harlan.

– Nie prosiłem go to. To nie jest mój pomysł. Przysięgam.

– Wierzę ci, ale to nie znaczy, że nie wykonasz jego instrukcji prawda?

– Nie mogę się przeciwstawić, to mój ojciec. On wie, co dla mnie dobre...

– Więc dobre jest gwałcenie kobiety? Bo nadszedł twój czas inicjacji? Tak to się nazywa prawda?

– Ja...

– Nigdy tego nie robiłam i nie chcę, by tak wyglądał mój pierwszy raz – mówię coraz bardziej łamiącym się głosem. Łzy ponownie witają w kącikach moich oczu, już tego nawet nie kontroluję. – To będzie gwałt Harlan, tylko tak będę o tym myśleć. Twój ojciec chce, abyś mnie skrzywdził na całe życie, rozumiesz to prawda? – Harlan zaciska dłonie na swojej koszuli i błądzi wzrokiem po pomieszczeniu. Jego oddech jest coraz szybszy, zwiastując silny stres. Postanawiam zbliżyć się do niego, przemówić mu do rozsądku. – Ty też będziesz skrzywdzony. To już zostanie z tobą do końca życia. Nie musi tak być, nie musisz spełniać wytycznych ojca. To co robi jest złe, złe do szpiku kości.

– Jeśli tego nie zrobimy...ukarze cię bardziej niż mnie.

– Nie musi wiedzieć, że do niczego nie doszło.

– Nie, nie, nie. Jego nie można okłamywać. Zawsze odkrywa kłamstwo, nie, nie będziemy kłamać – mówi szybko i mam wrażenie, że zaczyna hiper wentylować. Kładę dłonie na jego ramiona i dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, jak bardzo jest roztrzęsiony.

– Spójrz na mnie Harlan – proszę, a gdy patrzy prosto mi w oczy, kontynuuję. – Ja też się boję. Niesamowicie się boję. Nie chcę tutaj być, nie chcę robić tego, czego oczekuje Marcus. Błagam cię, pomóż mi.

– Może nie będzie tak źle, jeśli to zrobimy...

– Nie, będzie źle, będzie cholernie źle. Tak nie można Harlan. Wiem, że tak naprawdę tego nie chcesz prawda?

– Nie chcę, nie chcę cię krzywdzić – odpowiada łamiącym się głosem, po czym i w jego oczach pojawiają się łzy. – Ale on nie odpuści. Zawsze dopina swego.

Odsuwam się od chłopaka, który nie daje się przekonać do kłamstwa. Upadam na podłogę i zaczynam szlochać. Jestem zrozpaczona, ale moje zachowanie jest podszyte pewnym zamiarem. Kiedy Harlan klęka obok mnie, by dać mi pocieszenie, niepostrzeżenie wyciągam z buta żyletkę.

Unoszę głowę, by na niego spojrzeć.

– Pomóż mi – proszę ostatni raz.

– Nie mogę Alex, przepraszam, ale nie mogę.

Jego odpowiedź jest ostateczna, więc i ja muszę postawić sprawę jasno. Szybkim ruchem przykładam żyletkę do jego szyi.

Carter

Swąd palącego ciała dociera do moich nozdrzy. Podobnie krzyk, który rozbrzmiewa przynosi ciarki na moim ciele. Ruciane więzy wokół moich nadgarstek i kostek są mocne, nie jestem w stanie się uwolnić.

Spoglądam na człowieka, który jest moim towarzyszem w niedoli. Jego ciało w całości pokrywają ostre języki płomieni. Wrzask, który udaje mu się wydobyć jest zatrważający. Na moich oczach, kilka metrów dalej, umiera w mękach jeden z ludzi Sadara. Kiedy przyprowadzono mnie na plac, nie był w stanie nic powiedzieć, tak bardzo był skatowany. Dopiero, gdy poczuł ogień wokół swych nóg, wydobył ostatnie resztki sił, by ryknąć z niesamowitego bólu.

Nie ma tylu gapiów co ostatnio. Widocznie większość mieszkańców niezadowolonych po nieudanej walce, straciło zainteresowaniem moją osobą. Zakładam także, że często widują ludzkie pochodnie. To miejsce, ci wszyscy ludzie...Boże co za sadyzm. Jak mogli doprowadzić do takiego stanu rzeczy? Jak można to wytłumaczyć?

Patrzę w oddali na dach teatru. To, co tam się wydarzyło przerosło moje wszelkie oczekiwania. Cały czas mam przed oczami twarz Alex. Nie pokrytej bliznami po wypadku, nie chłopięcej jak cały czas myślałem. Zapłakana, delikatna, zrozpaczona, piękna.

Jak mogłem tego nie widzieć? Jak mogłem nie zorientować się, że cały czas u mego boku była dziewczyna? Dlaczego nie nalegałem na ściągnięcie tej cholernej kominiarki?! Gdybym wiedział, że jest kobietą...No właśnie, co wtedy bym uczynił? Zostawiłbym ją na pastwę okrutnego świata? Opiekowałbym się nią? Tyle kłamstw, tyle tajemnic.

Teraz rozumiem, dlaczego tak usilnie próbowała się dostać do Edenu. Jeśli to miejsce nie jest tylko mrzonką, jeśli faktycznie istnieje, jest to dla niej jedyna opcja, by żyć normalnie. Cały czas takim właśnie argumentem próbowała mnie przekonać do podjęcia się tej długiej i niebezpiecznej podroży. Dlaczego wtedy nie nabrałem podejrzeń? Jak wielkim idiotą trzeba być, by nie zauważyć pewnych oznak?!

Kłamstwo zarówno Alex, jak i doktorka tworzy we mnie zadrę. Nikt chyba nie lubi być okłamywanym, manipulowanym. Dziewczyna przez tak długi czas wodziła mnie z nos, a teraz jestem przymocowany do uszykowanego paleniska. Za chwilę spłonę w męczarniach, a ona...

Przerażające wizje dotyczące tego, co się właśnie z nią dzieje nawiedzają mój umysł. Ci barbarzyńcy będą ją wykorzystywać do własnych uciech. Nie będą zważać na jej płacz, błaganie o litość i niechęć do nich. Dopadają mnie mdłości, gdy pomyślę jaki koniec czeka nie tylko mnie, ale i ją.

– Nie wyglądasz najlepiej.

Obracam głowę w stronę strażnika, który pojawił się po mojej prawej stronie. W dłoni trzyma palącą się pochodnię, a  przy jego nogach stoi kanister, jak mniemam z paliwem. Chyba mogę zakładać, że to będzie moja ostatnia pogawędka.

– Wydaje ci się, czuję się wspaniale – mówię, po czym zdobywam się na uśmieszek. Strażnik od razu go odwzajemnia, jak już mówiłem, chorzy ludzie.

– Zanim cię spalę, powiedz, miałeś ją? Jaka jest? Cicha? A może skomle? Zna się na rzeczy?

– Spotkałem w swoim życiu wielu popaprańców, ale wy, Midlandczycy, przebijacie wszystkich.

– I tak nie ma dla ciebie ratunku, więc co ci szkodzi zdradzić kilka pikantnych szczegółów? W zamian mogę ukrócić twoje cierpienia. Zanim podpalę stos, wbiję nóż w twoje serce i umrzesz szybciej. Więc jaka jest? Ciasna? Trzeba ją smarować, czy sama robi się wilgotna? – Nie odpowiadam, nie potrafię znaleźć słów, by ubliżyć mu wystarczająco. By nazwać go adekwatnie do tego, jakim jest człowiekiem. Strażnik jednak nie poprzestaje. Jest zbyt podjarany faktem, że w ich marnym padołu znalazła się młoda kobieta. – Nie chcesz mówić, to nie mów. Ostatnio awansowałem i może będę miał okazję, by sam się przekonać jaką ma cipkę. Kolejka jest spora, ale warto czekać na taką babeczkę. Na samą myśl już mi stoi.

Jego uśmieszek jest parszywy, jak słowa, które wypowiada. Nie jestem święty, mam wiele na sumieniu, nie można mnie nazwać przykładnym obywatelem, ale kurwa nigdy nie osiągnąłem taki stopień obleśnego zachowania. Wiem, jak dzisiejsi mężczyźni reagują na kobiety. Jak bardzo ich pragną tylko dla siebie, ale to co się tutaj dzieje, przekracza wszelkie wyobrażenia.

– Zanim do tego dojdzie, mam nadzieję, że twój fiut odpadnie od zbyt częstego walenia konia – mówię spokojnie, na co zupełnie odwrotnie reaguje zwyrol. Z całej siły uderza mnie pięścią brzuch i gdyby nie więzy, zgiąłbym się w pół. Spluwam tylko śliną, choć mam ochotę wymiotować. Mój żołądek widocznie jest pusty.

Strażnik unosi otwarty kanister i polewa kłody drewna, na których stoję. Następnie wymachuje przed moją twarzą pochodnię. Delektuje się moim strachem, moim nieszczęsnym losem. Oby karma do niego wróciła, oby zginął w równych męczarniach.

– Gotowy na grilla? – pyta zadowolony.

Nie odpowiadam, on także nie czeka na moje słowa. Zarówno moja, jak i jego uwaga skupia się na hałasie dobiegającym z oddalonej od nas o kilkanaście metrów ciemnej uliczki. Nastały wieczór i brak ulicznego oświetlenia nie pozwala na dojrzenie co się tam wyprawia. Nagle słyszymy wybuch, a potem serie strzałów i krzyki. Ludzie, którzy postanowili mimo wszystko oglądać moją śmierć w popłochu rozchodzą się we wszystkie strony. Uciekają nie wiedząc co im grozi. Na placu pojawiają się kolejni legioniści. Kilku z nich dosiada koni.

– Wszyscy na Avenue! Zaatakowano nas! – krzyczy jeden z nich, po czym galopuje w wyznaczoną stronę.

Zaskoczony strażnik, który miał wykonać na mnie wyrok, obraca się do mnie plecami. Wystarcza mi chwila, by ocenić, czy jest wystarczająco blisko. Z całej siły uderzam go z dyńki. Mężczyzna upada, ale jego zamroczenie szybko mija. Kiedy wstaje, nagle rozbrzmiewa kolejny wystrzał. Pochyla się, bojąc, że ktoś strzela w jego kierunku. Odkłada pochodnię na chodnik, po czym wyciąga zza paska pistolet.

Wszędzie rozbrzmiewają krzyki walczących ludzi, a także odgłosy wystrzałów broni palnej. Strażnik wygląda na zdezorientowanego, jakby nie wiedział, czy ma dołączyć do walki. Czyli to tyle, jeżeli chodzi o jego prawdziwą odwagę.

Oboje patrzymy na wystraszonego konia, który galopuje przez sam środek placu, a u jego uprzęży wisi martwy jeździec. Kolejny wybuch ma miejsce bliżej miejsca, w którym się znajdujemy. Chmara ciemnego dymu, przesłania widok, ale coś zaczynam słyszeć. Coś więcej niż popłoch walczących ludzi.

Motocykle.

Alex

Trzymam małe ostrze tuż przy krtani Harlana. Jego oczy wyrażają przerażenie pomieszane z niezrozumieniem.

– Jeśli się poruszysz, wbiję żyletkę w twoje ciało. Wykrwawisz się, umrzesz Harlan – mówię szeptem, ale doskonale mnie słyszy. – Chcę się stąd wydostać. Z twoją pomocą bądź bez. Chcesz żyć?

– Tak, proszę, nie zabijaj mnie...

– Jak mogę się stąd wydostać? Co jest za oknem?

– O...ogród mamy.

– Mamy? Twoja matka żyje? Jest tutaj?

– Ta..ak. Ma na imię Elena.

Elena? Ta sama Elena, która była przynętą za miastem? Która cieszyła się moim schwytaniem? Która z uśmiechem na twarzy mówiła o gwałcie, który mnie czeka?

Boże, co za chora rodzina! Przez chwilę przed moimi oczami pojawia się ta wariatka, potem Marcus i mam wielką ochotę zanurzyć ostrze w szyi ich potomka. Jednak nie mogę tego zrobić. Nadal to tylko przestraszone dziecko. Nie mogę żyć z takim brzemieniem. Nie stanę się taka jak mieszkańcy Midland.

Zmuszam Harlana by cofnął się do tyłu, nadal trzymając żyletkę w delikatnym miejscu. Zerkam na szafkę, która znajduje się pod ścianą obok nas. Jest na nim wolnostojący zegar, który wygląda na wystarczająco ciężki.

– Nie trać człowieczeństwa Harlan – mówię, po czym szybko sięgam po zegar i uderzam go w głowę. Chłopak pada nieprzytomny na podłogę. Kucam przy nim i sprawdzam jego puls. Żyje. – Mam nadzieję, że mnie posłuchasz.

Podbiegam do okna, które jest uchylone. Odsuwam firanę i sprawdzam, co mnie czeka po drugiej stronie. Faktycznie jest tutaj bujny ogród, ale w oddali słyszę jakieś rozmowy. Oczywiście ktoś pilnuje całej posiadłości, Marcus nie wyglądał na mało zorganizowanego. Postanawiam i tak wyjść. Trudno, najwyżej mnie schwytają. I tak przecież nie czeka mnie nic dobrego z ich rąk. Przynajmniej spróbuję wydostać się z tego chorego miejsca. Tylko z Carterem? Czy jeszcze żyje? Czy trzymają go w więzieniu? Jak mam go uratować?

Z mnóstwem pytań, które rozbrzmiewają w moim umyśle, wychodzę przez okno. Na szczęście to tylko pierwsze piętro i mam za co się złapać, by zsunąć się na dół. Nie jest to łatwe, gdy mam na sobie miękkie obuwie, ale nie poddam się. Nie, kiedy tak straszny los czeka mnie w Midland.

Czuję ulgę, gdy moje stopy dotykają ziemistego podłoża. Od razu kucam, by schować się w zaroślach. Ostrożnie i przede wszystkim cicho prę naprzód. Muszę pozostać niezauważona i odnaleźć wyjście z tego zagajnika. Zimne powietrze sprawia, że gęsia skórka pokrywa każdy milimetr mojej skóry, a szczęka zaczyna drżeć w tym samym rytmie co reszta ciała.

Odgłosy rozmowy są coraz bardziej wyraźne. W ogrodzie prócz mnie, jest jeszcze przynajmniej dwóch mężczyzn. Śmieją się z czegoś, po czym słyszę jak jeden z nich mówi o mnie w wulgarny sposób.

– Ile bym dał, żeby ją wyruchać. Mam nadzieję, że Marcus się nią podzieli, jak innymi.

Wstręt to zbyt słabe określenie na to, co teraz czuję do Marcusa i jego legionistów. Oby to całe miasto pochłonęła ciemność i grobowa cisza. Nikt tutaj nie zasługuje na litość Boga. Każdy stanie w końcu przed jego sądem i mam nadzieję, że trafią do prosto do piekła.

Prawie upadam na kolana, gdy w oddali rozbrzmiewa głośny huk. Nie wiem co to było, pierwszy raz słyszę coś takiego, ale zmusza strażników do działania.

– Trzeba to sprawdzić! Coś się dzieje!

Dla mnie to okazja, by wyjść pod osłoną nocy z tego ogrodu. Idę za nimi, cały czas chowając się za krzewami. Czekam, aż pierwsi wyjdą przez metalową furtkę. Kiedy uznaję, że mam wolną drogę, także do niej podchodzę. Jest zamknięta na klucz, a jej wysokość sięga na oko dwa metry. Tyle dam rady, muszę. Wspinam się na mosiężną konstrukcję, dziękując za kwieciste żłobienia. Przeskakuję na drugą stronę, po czym biegnę w stronę najbliższych budynków po drugiej stronie uliczki. Przesuwam się wzdłuż ściany, a gdy słyszę kroki, chowam się w bramie. Jest tak ciemno, że nie zauważają mnie, nawet gdy noszę białą suknię.

Ta dzielnica wydaje się być niezamieszkana. W oknach nie widać światła świec czy też lamp naftowych. Przez chwilę zastanawiam się co mam dalej począć, jak dostać się do Cartera. Nagle czuję dłoń na swoich ustach. Ktoś przywiera mnie do swojego ciała i wciąga w jeszcze większą ciemność w zabudowaniu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro