Część 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Sadar

Własnoręcznie ciągnę za sobą po twardym podłożu przywódcę Midland. Gdy tylko znajdujemy się na samym środku placu, puszczam jego kurtkę i pozwalam na chwilę wytchnienia. Mężczyzna nie jest w stanie nawet wstać, tak bardzo się na nim wyżyłem. Słysząc co zrobił z moimi towarzyszami, uruchomiła się we mnie niewyobrażalna wściekłość. Jedyne o czym myślałem, to chęć zemsty. W równie okrutny sposób, w jaki ci barbarzyńcy potraktowali moich braci.

Kilku z nas poległo, ale nasze wystrzałowe koktajle i spory zapas amunicji pozwoliły na wygranie zaciekłej bitwy na ulicach Midland. Myślałem, że ich armia będzie większa, bardziej wyszkolona, ale nie dali nam rady.

Patrzę na kilku wojowników Marcusa, którzy także zostali pojmani. Podobnie, jak ich przywódca leżą na ziemi i ze słusznym strachem oczekują na dalszy ciąg wydarzeń.

– Mieszkańcy Midland! Pochowaliście się jak szczury we własnych domach, ale zakładam, że mnie słyszycie! – krzyczę, jednocześnie spacerując po rynku. – Podobno lubicie widowiska! Więc dam wam najlepsze z możliwych! – Odwracam się w stronę moich ludzi, którzy czekają na moje rozkazy. – Przywiązać ich do stosów. Na własnej skórze poczują stworzony przez nich wymiar sprawiedliwości.

Po moich słowach kilku zniewolonych, próbuje wstać i zapewne uciec, ale moi bracia nigdy na to nie pozwolą. Aby ułatwić sobie zadanie, nokautują każdego, kto stawia opór. Następnie przywiązują ich do metalowych palów. Podchodzę do Marcusa, którego postanawiam zostawić na sam koniec. Jest przytomny i mimo licznych obrażeń, jest w pełni świadom tego, co się za chwilę wydarzy.

– Zakładam, że w Midland mieszka sporo ludzi, więc powiedz mi Marcusie, gdzie oni są? Dlaczego nie próbują was ocalić? – pytam, ale nie uzyskuję odpowiedzi. Jest wściekły, nie dziwnego. – Czyżbyś nie był uwielbianym przywódcą? A może słuchali cię tylko ze względu na twoją tyranię? Czy...

– Sadar!

Odwracam się w stronę Olafa, który wyruszył wraz z innymi na zwiady po mieście. Ciągnie za sobą jakiegoś chłopaka, a gdy się zbliżają, widzę jak bardzo jest przerażony. Zapłakany dzieciak próbuje uwolnić się z uścisku mojego człowieka.

– Po co przyprowadziłeś tego chłopaka? Nie zabijamy dzieci.

– Ale to podobno syn samego Marcusa.

Momentalnie patrzę na człowieka, który zgotował piekło moim pobratymcom. W jego zmartwionym spojrzeniu, dostrzegam potwierdzenie tożsamości dzieciaka.

– Tato! – krzyczy chłopiec, po czym zalewa się kolejną falą płaczu.

– Więc masz syna. Następcę – oznajmiam, po czym zbliżam się do chłopka. – Jak masz na imię?

– Zostaw go skurwysynie! Spal mnie, ale jego nie dotykaj!

Marcus w końcu raczy odezwać się do mnie, co niezwykle mnie cieszy. Aby jeszcze bardziej go pomęczyć nawet nie zwracam na niego uwagi. Jest ona skupiona na chłopaku.

– Więc jak się nazywasz?

– Harlan – odpowiada roztrzęsionym głosem.

– Posłuchaj mnie Harlan. Twój ojciec skazał na śmierć trójkę moich przyjaciół i to w bardzo okrutny sposób. Teraz potraktuję go dokładnie tak samo, a ty będziesz na to patrzeć. Nie odwrócisz wzroku, inaczej dołączysz do niego w mękach. Do końca życia będziesz pamiętać co tutaj się wydarzyło. Możesz mnie nienawidzić, możesz na mnie polować, gdy dorośniesz, będę na ciebie czekał. Teraz jednak otrzymasz lekcję. Może pewnego dnia staniesz na czele Midland i nie powielisz błędów ojca – oznajmiam, po czym kieruję swoje spojrzenie na Olafa. – Przytrzymaj go. Niech zobaczy, w jaki sposób Marcus utrzymywał władzę w mieście.

Wyciągam z kieszeni zapałki, po czym zostaje mi podana pochodnia z nasączoną benzyną szmatą. Podpalam owy materiał i podchodzę po kolei do sześciu stosów. Uwięzieni stopniowo odzyskują przytomność, a wraz nią nadchodzi przerażenie. Płomienie szybko sięgają ich ciała, a w tle słychać przeraźliwe krzyki. Mieszkańcy z pewnością słyszą męki swoich obrońców czy też oprawców. Takiego koncertu pewnie jeszcze nigdy tutaj nie grali.

Jak już powiedziałem, Marcusa zostawiam na sam koniec. Ostatni raz patrzę mu prosto w oczy, a potem podpalam stos. Najdłużej się trzyma, najdłużej muszę czekać na jego straszliwe wrzaski. Ale w końcu nadchodzą, nikt nie jest w stanie znieść takich tortur. Tortur, które prowadzą prosto w ramiona śmierci.

Moja zemsta się dokonała. Wiem, że moja satysfakcja w związku z tym jest chora, jest równie barbarzyńska co metody Marcusa. Jednak zasłużył na to, co sam serwował swoim przeciwnikom.

Pozostaje tylko jedno. Odnaleźć Cartera Prescotta i Stanleya Adamsa. Są tutaj, mój człowiek potwierdził obecność pięściarza, więc teraz się nie wycofam. Patrzę na pochodnię, którą trzymam w dłoni. Materiał był nasączony paliwem, a to dla nas dobra wiadomość. Mają gdzieś pochowane zapasy, wystarczy je znaleźć i przestaniemy martwić się o drogę powrotną. A tymczasem przeszukamy miasto i znajdziemy naszych starych znajomych.

***

Alex

Ukradkiem obserwuję Cartera, który studiuje rozkład metra. I choć Penny powiedziała, że możemy ją zabrać ze sobą, nadal wpatruje się w rysunki. Może to jego sposób, aby mnie unikać? Od dobrych dwóch godzin nie odezwał się do mnie słowem. Nawet na mnie nie spojrzał. Zachowuje się, jakbym nie istniała.

Gloria kładzie na stole, tuż obok planów miskę wypełnioną gorącą zupą jarzynową. Carter dziękuje starszej kobiecie, ale nie zabiera się za jedzenie. Jest cały poobijany, z pewnością wymęczony, a jednak wygląda na zdeterminowanego, by jak najszybciej opuścić Midland. Ja opadam z sił i marzę tylko o tym, aby zamknąć oczy i odpłynąć w krainę snów.

– Alex, chodź ze mną do kuchni – prosi Gloria. Wstaję z kanapy, ale cały czas patrząc na Cartera. Nadal nie zwraca na mnie swojej uwagi. Obracam się do niego plecami, po czym ruszam w stronę małej kuchni. Wtedy słyszę szuranie krzesłem. Oglądam się szybko za siebie i gdy widzę stojącego Cartera z zaciętą miną, nie wiem co dokładnie o tym myśleć. Jego dłonie są zaciśnięte w pięści, a usta tworzą wąską linię. Jest wściekły, ale mimo wszystko nie wypowiada żadnego słowa. Przez chwilę mierzymy się wzrokiem, jednak, gdy nic się nie dzieje, postanawiam to przerwać. Ponownie odwracam się od niego, odsuwam zasłonę i wkraczam do kuchni.

Przy małym drewnianym stole czeka na mnie miska z zupą. Siadam na ławce pod ścianą i dziękuję kobietom za posiłek.

– Smakuje? – pyta Gloria.

– Tak, jest pyszna, jeszcze raz dziękuję za wszystko. Za pomoc, za jedzenie, za...

– Przestań już dziękować. Chciałyśmy wam pomóc i to była nasza decyzja.

– Wiele ryzykujecie dla nieznajomych.

– To prawda, ale spójrz na nas. Jesteśmy już stare i kiedy mamy być odważne jak nie teraz? Co nam szkodzi? – pyta Penny, która na mnie nie patrzy, ponieważ jest zajęta szydełkowaniem.

– Kiedy nasz znajomy powiedział nam co się wydarzyło w teatrze, byłyśmy wstrząśnięte. Nie tym, że Marcus jest okrutny, ale tym, że w mieście pojawiła się młoda kobieta. Wiedziałyśmy, co się z tobą stanie – mówi Gloria ze smutkiem w oczach.

– A jak wy przetrwałyście w tym mieście? Jesteście także kobietami.

– Jesteśmy już stare, już ich nie interesujemy z oczywistych względów.

– Już? – pytam, a Gloria opuszcza głowę na dół. Penny także wydaje się przybita moim pytaniem. Postanawiam nie drążyć tematu, bo coś mi się wydaje, że przywołuję złe wspomnienia. – Skoro wiecie, jak się wydostać z Midland, to dlaczego tego nie zrobiłyście?

– Nie mogłyśmy – odpowiada Gloria, po czym obdarza mnie bolesnym uśmiechem.

– Ty mogłaś, ale postanowiłaś mnie niańczyć, choć o to cię nie prosiłam – odpowiada Penny.

– I co byś zrobiła sama na wózku? Kto przyniósłby jedzenie? Kto siedziałby przy tobie w chorobie?

– Brandon to dobry człowiek, pomógłby mi ze wszystkim.

– Jak mogłabym zostawić siostrę? Nawet jeśli jest zrzędą.

– Nie jestem zrzędą, jestem praktyczna. Miałaś szansę opuścić to popieprzone miejsce, a zostałaś dla mnie. Myślisz, że to nie obciąża moje sumienie?

– Z jednym masz rację. Nie prosiłaś mnie, abym została, wręcz przeciwnie, namawiałaś mnie do ucieczki. Jednak nie mogłabym tego zrobić, bo cię kocham Penny. Mam tylko ciebie. Nie musisz czuć się winna, wiele razy ci to już mówiłam.

Słysząc słowa Glorii, czuję silne wzruszenie. Obie kochają się nad życie. Obie chciały chronić się nawzajem. Penny spogląda na mnie.

– Nie musisz nad nami płakać, przynajmniej raz w miesiącu przeprowadzamy taką sentymentalną sprzeczkę.

Przytakuję, po czym wracam do jedzenia, choć i tak w gardle czuję ogromną gulę. Nie rozpłaczę się, nie będę kolejnym zmartwieniem dla nikogo.

– Więc nie wiedział, że jesteś dziewczyną? – pyta Gloria, po czym siada na sąsiednim krześle.

– Nie. Teraz nawet nie może na mnie spojrzeć.

– Przejdzie mu złość, zobaczysz.

– Nie jestem tego taka pewna. To nie pierwszy raz, gdy go okłamałam. Namówiłam go na tę podróż, zapewniając mu pewne zyski.

– Mówisz o tym Edenie, tak?

– Tak. Oszukałam go, aby mi pomógł. Kiedy tutaj trafiliśmy, wszystko się posypało. Odkrył moje kłamstwo i był wściekły. Mimo to, gdy Marcus zmusił nas do pojedynku na śmierć i życie, chciał się podłożyć. Chciał, abym to ja wygrała pojedynek, a tym samym sam straciłby życie. Chyba czuł się za mnie odpowiedzialny i wiem, że miał dług u mego dziadka, którego cenił. Teraz moje kolejne kłamstwo wyszło na jaw i nie wiem, czy kiedykolwiek mi wybaczy. Nawet jeśli miałam racjonalne argumenty by się ukrywać.

– Poczekaj. Chciał oddać za ciebie życie w momencie, gdy myślał, że jesteś chłopakiem?

– Tak, był przekonany, że jestem tylko chuderlawym nastolatkiem. Nigdy nie wyprowadziłam go z błędu.

– Z tego co mówisz wynika tylko jedno. Carter wygląda co prawda na gbura i na człowieka, który jest narwany, ale wszystko wskazuje na to, że jest szlachetny i godny zaufania – oznajmia Penny.

Nie kontynuuję tej rozmowy, tylko długo myślę nad jej słowami. Carter faktycznie jest dobrym człowiekiem, choć ma swoje wady i choć traktuje mnie teraz jak zło konieczne. Mogłam mu zaufać, wyznać prawdę, ale zawsze coś mnie powstrzymywało. Strach był silniejszy, a przestrogi dziadka wiecznie wybrzmiewały w mojej głowie. Całe życie byłam uczona, aby być ostrożną, aby dbać o zachowanie tajemnicy. Aby nigdy nie ujawniać, że jestem kobietą. Ciężko było mi się przełamać i w pełni zaufać drugiej osobie. Zwłaszcza, gdy tą osobą był znacznie silniejszy ode mnie mężczyzna.

Kończę posiłek, po czym wstaje z ławki i odnoszę puste naczynie do miski z wodą. Gdy obmywam ubrudzony talerz, słyszę jak Penny zwraca mi uwagę.

– Jesteś ranna?

– Co? Nie, nie jestem – odpowiadam szybko.

– Twoja sukienka jest poplamiona krwią.

Wycieram ręce w sukienkę, po czym oglądam ja z każdej strony. Zauważam z tyłu faktycznie plamkę krwi. Szybko zdaję sobie sprawę z czego ona wynika.

– Dostałam miesiączkę kilka dni temu i chyba mam małą awarię. Miałam jeszcze tampony, ale zostały w domu Marcusa.

Gloria wstaje ze swojego krzesła, po czym podchodzi do szafek. Zaczyna coś szukać, a po chwili wyciąga małą skrzynkę.

– Tutaj masz podpaski. Są stare, ale nadal się nadadzą. My już ich nie potrzebujemy. Zostawiłyśmy opakowanie w razie, gdybyśmy były zranione. Jako forma bandażu. W dzisiejszych czasach trzeba kombinować.

– Nie mogę zatem zabrać im wam, mogą jeszcze się przydać.

– Bierz i nie marudź. Jesteśmy pomysłowe. Przyjdzie czas, będzie rada.

Gloria wręcza mi paczkę z naprawdę potrzebnymi mi środkami higienicznymi.

– Dziękuję.

– Zaraz przyniosę ci jakieś ubrania na zmianę. Nie możesz przemierzać metra w tej idiotycznej sukience.

Carter

Krążę po pokoju, w którym zostałem sam. Nie mogę już skupić się na planach metra, gdy w głowie mam tylko Alex. Nie chciałem dłużej z nią rozmawiać, nie chciałem na nią patrzeć. Nie chciałem słuchać tłumaczeń. Może to dziecinne zachowanie z mojej strony, ale mam do niej ogromny żal. Postanowiłem ją ignorować tak długo, jak to możliwe i skupić się na planowaniu ucieczki. To było ważniejsze od naszego konfliktu. To sprawa priorytetowa.

Jednak wszystko się zmieniło, gdy wstała z kanapy. Kiedy zobaczyłem plamę krwi na białej sukience, poczułem kolejną falę wściekłości, która zalała całe moje ciało. Nic nie powiedziała na temat swojej ucieczki z rąk Marcusa. Fakt, mogłem zapytać, upewnić się czy coś jej się stało, ale tyle się dzieje, że już nie ogarniam wszystkiego. Teraz czuję się winny, że nie poruszyłem tego tematu.

Skoro ukrywała swoją płeć, zakładam, że nigdy nie była z mężczyzną. A skoro była dziewicą...

Marcus ją skrzywdził, zmusił do seksu i dowody na to znajdują się na jej odzieży, a ja jedyne co zrobiłem to plułem w nią jadem. Co ta dziewczyna musi teraz czuć? Jak radzi sobie z takim brzemieniem?

Gdybym miał w swoich rękach Marcusa, rozerwałbym go na strzępy! Ten nikczemnik zasługuje na wszystko co najgorsze, oby pewnego dnia smażył się w piekle!

Do pomieszczenia wchodzi Gloria, a gdy widzi mnie rozjuszonego, obdarza mnie nieprzychylnym spojrzeniem. Bez słowa podchodzi do sporej wielkości szafy, otwiera ją i zaczyna przekładać jakieś rzeczy. W końcu wyciąga parę spodni i szary sweter. Zakładam, że szykuje ubrania dla Alex. Kiedy rusza w stronę kuchni, w końcu się przełamuję i pytam.

– Co z nią?

– Z Alex? – pyta, na co jedynie przytakuję. Spogląda na moje pięści z dziwnym wyrazem twarzy. – Może się uspokoisz i sam zapytasz.

Po tych słowach, wkracza do sąsiadującego pomieszczenia.

Mam mętlik w głowie, co ja mówię, mam totalny rozpierdol. Z jednej strony chcę ją zapytać o to, co się wydarzyło po jej zdemaskowaniu w teatrze. Z drugiej – obawiam się odpowiedzi. Prawda jest taka, że im dłużej znam jej tajemnicę, tym bardziej jest mi jej żal. Zwłaszcza, że wpadła w łapska Marcusa. Nie jestem święty, ale nigdy nie zmusiłbym kobiety do seksu. Bo co to za przyjemność mieć kogoś w łóżku i wiedzieć, że czuje do mnie tylko obrzydzenie.

Biorę głęboki oddech na uspokojenie i ruszam w stronę kuchni. W przejściu jednak zatrzymuje mnie Gloria. Odsuwam się momentalnie, aby zrobić jej przejście. Po niej i Penny opuszcza kuchnię.

– Na razie nie idź tam. Alex chciała się przebrać.

Kolejny raz moja odpowiedź jest bezsłowna. Po prostu przytakuję, po czym zdezorientowany podchodzę do stołu, gdzie nadal leżą plany metra. Nie wiem co ze sobą zrobić, co mam myśleć, co powiedzieć. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji. Mam pocieszyć Alex? Mam powiedzieć, że kiedyś jej cierpienie minie? Zapomni? Przecież nie zapomni tego co zrobił jej Marcus. Te wspomnienia już na zawsze z nią pozostaną i będą wypływać na powierzchnię w najmniej oczekiwanych momentach.

Mój umysł nawiedza kolejna straszna myśl. A co, jeśli nie tylko Marcus miał okazję ją skrzywdzić? Jeśli inni mężczyźni także ją wykorzystali? Nie wiem, ile czasu minęło, odkąd nas rozdzielili, godzina? Dwie? Ile krzywd ją spotkało w tym czasie?

– Aż stąd słyszę, jak pracują trybiki w twojej głowie. – Penny zbliża się do mnie, po czym stawia przed moim nosem mały kieliszek z przezroczystym płynem. – Golnij sobie, może nie poczujesz się lepiej, ale trochę się rozluźnisz.

– Nie chcę się rozluźniać. Prawdę mówiąc mam ochotę stąd wyjść i odnaleźć Marcusa.

– I co zrobisz? Zabijesz go?

– Tak. Masz coś przeciwko?

– A mam. Nie wiemy co się tam teraz dzieje. Marcus walczy z tym gangiem Czaszki, o którym opowiadałeś...

– Legioniści przegrywali.

– Tego nie możesz być pewny. A co, jeśli ten cały Sadar poległ i Marcus triumfuje swoje zwycięstwo nad jego zwłokami?

– Tym bardziej powinienem go rozszarpać!

– Myślisz, że świętuje sam? Nawet się do niego nie zbliżysz. Nie pokonasz wszystkich legionistów. Marcus nawet nie pobrudzi sobie rąk. Ponownie cię schwytają i nie będą długo czekać, aby cię stracić. W takiej sytuacji nie licz na naszą pomoc. Nie pozwolę wyjść Glorii na zwiady. Jeśli teraz wyjdziesz, by szukać zemsty, licz tylko na siebie.

Penny stawia sprawę zajebiście jasno i ciężko się z nią nie zgodzić. Prowadzony wściekłością nie myślałem o tym, jak dorwać Marcusa. Przecież nie wyzwę go na pojedynek, nigdy go nie przyjmie. To nie jest człowiek honoru. Schwyta mnie i zabije. Okazałbym się największym naiwniakiem na świecie, a coś już wcześniej sobie obiecałem.

– Masz rację, jestem na przegranej pozycji. Nic nie mogę zrobić, mogę tylko uciekać jak...

– Jak tchórz? Tak o sobie myślisz? – pyta Penny, jednocześnie przerywając moją wypowiedź.

– Trochę tak jest, czyż nie? Gdy tylko uwolniono mnie z więzów, uciekłem, gdzie pieprz rośnie. Myślałem tylko o tym, aby przeżyć.

– I to cię czyni tchórzem? Bo chciałeś ocalić życie? Pomyślmy, byłeś w kiepskiej sytuacji, nie miałeś przy sobie broni, byłeś poobijany, wymęczony i nie miałeś przy sobie żadnej przyjaznej osoby. Nadarzyła się okazja i zwiałeś, tak?

– Tak.

– Dla mnie nie jest to oznaka tchórzostwa, lecz zdrowego rozsądku. Trzeba mierzyć swoje siły na zamiary. Gdybyś ze wściekłości zaczął walczyć z każdym kto stanie na twojej drodze, z wiedzą, że pewnie i tak polegniesz, ale mimo wszystko napierdolisz komuś, to oceniłabym cię jako głupca. Teraz waszym jedynym celem powinno być przetrwanie, a stanie się to tylko wtedy, jeśli opuścicie Midland. Tu nic dobrego was nie czeka. Tu nic się nie zmieni.

***

Sadar

Zajęcie domu Marcusa powinno przynieść mi satysfakcję, a jednak mało jej odczuwam. Wkraczam do salonu, gdzie moi ludzie zainteresowali się dwoma młodymi kobietami. Wszyscy się śmieją, nawet one. Już sam nie wiem, co tutaj się odpierdala.

Wychodzę z pomieszczenia, a potem z całego budynku. Wyciągam z kieszeni kurtki paczkę papierosów i odpalam jednego. Zanim zdążę spalić, u mego boku pojawia się Rafe, mój nieoficjalny zastępca i wieloletni kompan.

– Co się dzieje Sadar? Nie masz ochoty na damskie towarzystwo? Są chętne.

– Naprawdę myślisz, że są chętne?

– Takie wrażenie sprawiają te dwie młode. Ta starsza, brunetka, jest walnięta. Raz się śmieje, by za chwilę na nas krzyczeć. Tej nie tknę.

– Na pierwszy rzut oka widać, że te twoje młode i chętne są naćpane. Naprawdę ci to pasuje?

– Od dawna nie miałem do dyspozycji cipki. Nie będę wybrzydzać. Ty też nie powinieneś. Taka okazja może się nie powtórzyć – oznajmia, ale nie reaguję. Ostatni raz zaciągam się papierosem, po czym rzucam niedopałek na ziemię. – Co się z tobą dzieje Sadar? W trakcie najazdu na miasto byłeś jak bestia w ludzkim ciele. Widziałem, jak zabijałeś z pasją. Jak wielką przyjemność sprawiało ci podpalanie tych skurwieli. Nie mów mi, że dopadły cię wyrzuty sumienia. W to nie uwierzę.

– Nie żałuję tego co zrobiłem. Każdy z tych gnoi zasłużył sobie na taki koniec.

– Więc o co chodzi?

– Brzydzi mnie to miejsce. Słyszałem wiele plotek o Midland, ale rzeczywistość przerosła wyobrażenia.

– Wszędzie panuje anarchia. Każdy ustala własne zasady. My też mamy wiele na sumieniu.

– To prawda, ale zasady jakie wprowadził Marcus są niepojęte.

– Bo zabijał?

– Chodzi o sposób, w jaki to robił. O mieszkańcach, którzy mu wtórowali w jego poczynaniach. Rozumiem, że Marcus usuwał swoich wrogów, sam tak bym postąpił. Ale ilu spalił na stosie, którzy na to nie zasługiwali? Gdzie leżały jego granice?

– Ty naprawdę się nad tym zastanawiasz? Po co? Po co mieszać sobie w głowie? Jest jak jest.

– Nie masz czasami tego wszystkiego dosyć?

– Czego dokładnie? Klubu? Co ty pierdolisz przyjacielu?

– Gdybyś miał wybór, jak potoczyłoby się twoje życie? Nie chciałbyś czegoś normalnego? Stabilnego?

– Mam wybór, każdy ma Sadar. Ale nie mam zamiaru zostać rolnikiem i hodować warzywa, by potem jakimś cudem je przehandlować na inne produkty. Nie mam ochoty grzebać w śmietnikach w poszukiwaniu resztek. Nie mam ochoty tak żyć. Mamy dobra pozycję w mieście, a sam powiedziałeś, że strącimy z piedestału Kentona. Musimy tylko znaleźć doktorka.

– I czym, a raczej kim będziemy rządzić? Starzejącymi się mężczyznami? Co tak naprawdę zyskamy?

– Naprawdę nie wiem co ci się stało. Uderzyłeś się w głowę czy co?

– Myślę o przyszłości. O tym, jak będzie wyglądać moje życie.

– Skoro nie widzi ci się powrót do domu i walka z Kentonem, mam dla ciebie lepsze rozwiązanie. Zostańmy tutaj. Już teraz tutejsi boją się nas i to miasto ma większe możliwości. Poza tym mamy kobiety. Spędź tę noc na pieprzeniu jednej z nich i od razu rozjaśni ci się umysł. Może wtedy przestaniesz pierdolić egzystencjonalne głupoty. Weź się w garść Sadar.

Rafe klepie mnie po plecach, po czym wraca do środka budynku, gdzie rozgościła się część naszej grupy. Inni szukają Prescotta i Adamsa, przy okazji utrzymując względny porządek a raczej postrach w mieście.

Sprawdzam swoją broń, upewniam się, że magazynek jest pełny, po czym ruszam na przechadzkę po mieście. Może będę miał na tyle szczęścia i wpadnę na trop Cartera. On doprowadzi mnie do doktora. Rafe ma rację, muszę przestać rozmyślać o innym świecie, gdzie mógłbym postępować inaczej. Gdzie mógłbym być innym człowiekiem. Jak to powiedział – jest jak jest. Inaczej nie będzie. Czas skupić się na profitach posiadania tymczasowej przewagi w Midland. Czas uzyskać iluzję

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro