Część 33

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Alex

Patrząc od kilku dni na otoczenie, przypominają mi się słowa Rosalyn, która twierdziła, że im dalej na zachód, tym zniszczenia są większe. Miała rację. Od kilku dni mieliśmy okazję oglądać same ruiny po dawnych zabudowaniach mieszkalnych. Ciężko nawet określić, w jakim mieście aktualnie się znajdujemy. Carter nie okazuje zmartwienia, ale wiem, że i jego dopadły złe myśli. Nie widzimy żadnych napisów, żadnych tablic, które mogłyby choć odrobinę utwierdzić nas w przekonaniu, że dobrą drogę obraliśmy. Z mapą czy też bez, jesteśmy w cholernie trudnej sytuacji. Doskwiera nam głód, pragnienie i całkowite wyczerpanie. Jemy owoce, które znajdujemy po drodze. Udało nam się także upolować kaczkę nad stawem. To było kilka dni temu i od tamtego czasu nie miałam nic ciepłego w ustach. Mój żołądek ściga się z żołądkiem Cartera w zawodach „który głośniej da o sobie znać".

– Przed nami kolejne miasto, a raczej pozostałości po nim. Obyśmy tam coś znaleźli do picia i jedzenia – oznajmia z nadzieją w głosie.

– Na pewno tym razem nam się uda – potwierdzam, ale prawda jest taka, że nie jestem przekonana. Coraz bardziej zastanawiam się nad tym, czy słusznie tak się upierałam na dotarcie do Edenu. Może przez moje marzenia, umrzemy z głodu podczas wędrówki.

***

Carter

Przeszukujemy gruzowiska, ale wszystko jest totalnie zniszczone i nie do użytku. Przemierzając miasto, rozglądam się dookoła z myślą, że jednak coś dostrzegę, coś pojawi się w moim polu widzenia, co napełni nas nadzieją na zdobycie prowiantu. Wychodzimy z centrum, które pewnie lata temu tętniło życiem, teraz to tylko zagracone ulice i szczątki ludzi.

Nagle faktycznie coś przykuwa moją uwagę. Budynek ledwo stoi, ale nadal można odczytać napis na szyldzie.

– Walmart – mówię na głos. – Czy to nie była kiedyś sieć supermarketów? – pytam, ale kiedy nie słyszę odpowiedzi Alex, odwracam się do tyłu. W pierwszym momencie jej nie widzę, a mojej głowie pojawia się wizja, że ktoś ją zaatakował. Zaczynam biec w stronę, którą podążaliśmy. Szła kilka kroków za mną, ale przecież gdyby ktoś się pojawił, to coś bym usłyszał!

Mijam kilka samochodów, a raczej nieużytecznego złomu, znajdującego się na środku uliczki i wtedy ją dostrzegam. Leży na ziemi i się nie porusza. Z szybkim biciem serca podbiegam do niej i gdy tylko kucam, ściągam z jej głowy kominiarkę. Klepię delikatnie jej policzek, aby ją ocucić.

– Alex! Alex do cholery! Obudź się!

Jej usta są spierzchnięte, a skóra cholernie ballada, jakby ulatywało z niej życie. Przykładam palce do tętnicy szyjnej i sprawdzam puls. Wyczuwam go, więc iskierka nadziei pojawia się w moim sercu.

– Alex! No dalej! Nie odstawiaj mi tutaj cyrków! Kto mnie będzie wkurzać co?!

Jak na szpilkach czekam na inne oznaki życia. Puls to za mało, musi otworzyć oczy, musi coś powiedzieć! Musi, po prostu musi kurwa!

Uważnie przyglądam się jej twarzy. W końcu dostrzegam jak jej rzęsy się poruszają delikatnie albo mam już kurwa omamy.

Alex powoli otwiera oczy, ale jej spojrzenie jest mętne.

– Już dobrze Alex, jestem przy tobie – mówię, po czym dotykam dłonią jej policzka. – Znajdę wodę, obiecuję.

Wsuwam dłonie pod jej ciało, po czym unoszę ją do góry. Przyciskam ją mocno do siebie, a dziewczyna nie ma nawet sił by mnie objąć. To moja wina. Mogłem robić częstsze przerwy, taki marsz nawet mnie wykańcza, a co dopiero drobną kobietę. Alex jest silna, ale ta część podróży ją przerosła.

Z szalejącym biciem serca niosę ją w stronę najmniej zniszczonego budynku. Budynku, który przynajmniej po części stoi i ma zadaszenie. W oddali dostrzegam na niebie ciemne chmury, więc muszę znaleźć dla nas dobre i wytrzymałe schronienie. W tej chwili tylko stary Walmart nadaje się do tego.

Przechodzę przez rozbite drzwi, które kiedyś były szklane. Obramowania wejścia są pokryte latoroślami, a już na samym początku na mojej drodze oprócz gruzów są wyrastające drzewka czy też krzewy. Wchodzę w głąb rozległego pomieszczenia, które zaczyna pod upływem czasu wyglądać jakby natura wdzierała się do niego siłą. Oprócz przewalonych regałów są tutaj podobnie jak przy wejściu roślinne pędy. Stąpam po gruzie i szkle, a ten charakterystyczny trzeszczący dźwięk spod moich butów przyczynia się do ujawnienia innych żywych istot w tym miejscu oprócz nas. Stado ptaków wyfruwa do góry, co sprawia, że patrzę na zniszczony do połowy dach gmachu. Praktycznie dalsza część budynku jest odkryta. Widziałem, że dawny sklep nie jest w całości, ale dopiero teraz widzę ogrom zniszczeń. Jakby spadła bomba i rozpierdoliła większość hali.

W takim wypadku nie widzę sensu, aby przeć naprzód z Alex w ramionach. Podchodzę do ściany i stopą odsuwam betonowe odłamki. Następnie ostrożnie kładę na podłodze dziewczynę, która ponownie otwiera oczy. Opiera ją plecami o ścianę, po czym ujmuję w dłonie jej twarz. Wygląda jakby była zaspana i nie kontaktowała z otaczającą ją rzeczywistością.

– Alex? Słyszysz mnie? – pytam, a po chwili lekko przytakuje. – Na chwilę się oddalę, poszukam coś do picia. Nie bój się, zaraz wracam.

Jest cholernie osłabiona. Mogłem się domyślić, od dobrej godziny, jak nie dłużej, nie odzywała się, tylko powoli szła za mną. Ściągam z siebie kurtkę i ponownie odsuwam nogą gruz z podłogi. Następnie zwijam materiał w rulon, kładę go na podłożu i pomagam położyć się Alex. Gdy tylko jej głowa spoczywa na prowizorycznej poduszce, zamyka ponownie oczy. Muszę się pospieszyć, jest zbyt odwodniona i jeśli szybko nie znajdę nic do picia, będzie tylko gorzej.

Wchodzę w głąb pomieszczenia, gdzie panuje największy rozgrabiasz. Przerzucam zniszczone artykuły, sprawdzam każdą zdemolowaną alejkę, gdzie lata temu przepełnione były regałami z różnymi produktami. W końcu dostrzegam jak coś błękitnego mieni się pod wpływem padającego promienia słonecznego. Prawie upadam, gdy zbyt szybko ruszam w stronę przedmiotu. Odsuwam stertę gałęzi, śmieci i pozostałości zadaszenia. W moje ręce trafia mała butelka wody.

Nie mam nawet czasu, aby się cieszyć, aby na mojej twarzy wypłynął uśmiech, jak najszybciej staram się wrócić do Alex.

Upadam na kolana tuż przed nią, odkręcam korek, po czym biorę łyk, aby sprawdzić, czy woda nadaje się do picia. Nie wyczuwam nic niepokojącego w smaku, więc wsuwam dłoń pod jej kark i unoszę delikatnie jej głowę.

– Alex, otwórz oczy – mówię, ale dziewczyna nie reaguje. – Musisz się napić – Przysuwam butelkę do jej ust, po czym lekko oblewam je wodą. Alex ponownie nie reaguje. Zupełnie, jakby straciła przytomność. Odkładam butelkę obok na podłogę, po czym lepiej obejmuję Alex i przysuwam ją do siebie tak, aby jej plecy opierały się o moją klatę. Ponownie przysuwam butelkę do jej ust. – No dalej Alex, nie rób mi tego. Napij się, błagam, otwórz usta i się napij.

Dziewczyna w końcu uchyla lekko usta, więc unoszę butelkę i pozwalam, aby woda powoli dostała się do jej buzi. Bardzo długo zajmuje jej wypicie małymi łyczkami połowę zawartości butelki, ale to już coś. W oddali słyszę pierwsze grzmienie nadchodzącej burzy, a to oznacza, że nie mam zbyt wiele czasu na kolejne przygotowania. Pomagam Alex położyć się na podłodze, po czym zabieram się do dalszego działania.

***

Alex

Słyszę hałas wokół siebie, ale nie potrafię sprecyzować czego jest on wynikiem. Za to jest mi ciepło i wygodnie. Do tego czuję, jak ktoś delikatnie przesuwa dłonią po moich krótkich włosach.

– Dziadek?

Udaje mi się wypowiedzieć pytanie, ale od razu tego żałuję. Moje usta są spierzchnięte, a gardło suche jak wiór. Nie wiem co się dzieje z moimi oczami, nie mogę ich otworzyć. Chcę mi się jednocześnie spać, jak i zobaczyć dziadka, ale nie mogę. Czuję się bezsilna.

Carter

– Alex? To ja, Carter.

Dziewczyna już się nie odzywa. Jej głos był cichy, praktycznie szeptem prosiła o dziadka. Jest gorzej niż sądziłem. Zmusiłem ją do wypicia reszty wody, gdy tylko skończyłem ustawiać przedmioty, które pod wpływem deszczu zatrzymają tak bardzo potrzebną nam wodę. Burza przyszła szybciej niż się spodziewałem. Musiałem przyspieszyć swoje ruchy i oprócz prowizorycznych zbiorników, pozbierać suche gałęzie, które nadałyby się na ognisko. Pomiędzy zadaniami sprawdzałem jej stan. Kilka razy jej powieki się uniosły, ale nie byłem przekonany, czy kontaktuje. Podczas większego przeszukiwania sklepu, znalazłem stare zapałki, więc przynajmniej z rozpaleniem ognia nie miałem problemu. Na moje szczęście nie zostały doszczętnie zniszczone przez wcześniejsze ulewy, a to tylko dlatego, że były zasłonięte małą tackami do pieczenia.

Deszcz od dłuższego czasu nie ustępuje, a co jakiś czas w rozwalonym sklepie rozbłyska się światło za sprawą piorunów. My jesteśmy w bezpiecznej odległości i ogrzewa nas ognisko, ale i tak co chwilę patrzę na sufit nad nami ze strachem, że może się zawalić. Nie mamy jednak innego miejsca, gdzie moglibyśmy się schronić. Tym bardziej, że Alex nie jest w stanie się poruszać.

Jej głowa spoczywa na moich kolanach i ponownie dotykam jej włosów. Mam wrażenie, że ten dotyk ją uspokajał, jednak tym razem jest inaczej. Zaczyna się trzęść, choć nie powinno jej być zimno. Oprócz ogniska, ogrzewa ją także moja kurtka. Kładę dłoń na jej czole i moje złe przypuszczenia się sprawdzają. Ma gorączkę.

Nie mam pojęcia co się dzieje. Czy odwodnienie prowadzi do takiego rozpalenia? Jej dłonie, które podkurczyła pod szyją, także całe dygoczą. Dotykam ich, aby dać jej chwilę ukojenia. Czując bandaż na jej dłoni, zdaję sobie sprawę, że kilka dni temu zraniła się, wychodząc z wraku samolotu. Unoszę jej rękę i odwijam opatrunek. Zamieram, gdy widzę zaognioną ranę.

Tego ranka widziałem, jak zmieniała bandaż, ale na nic się nie skarżyła. Albo wówczas nie było problemu z raną albo zataiła przede mną fakt, iż coś się złego dzieje z jej dłonią. Później zapytam ją o to, ale teraz najważniejsze, aby zwalczyć infekcję. Tylko jak mam to zrobić? Nie mam żadnych lekarstw, a w apteczce nie ma nic, co by się przydało. Poza tym nawet gdybym znalazł jakieś lekarstwa, to ich ważność wyszła dawno temu. Co ja kurwa teraz zrobię?!

Ostrożnie odsuwam od siebie Alex i wstaję. Dziewczyna cały czas się trzęsie, a ja zaczynam krążyć po sklepie, próbując wymyśleć co mam zrobić. Jak mam ją uratować.

Patrzę na strugę deszczu, który zalewa część budynku. Decyduję się poszukać coś odkażającego, nie mam innego wyjścia. Jeśli nic nie zrobię, Alex umrze. Gdyby był z nami doktorek, on by coś wymyślił, wiedziałby co jej podać, jak zwalczyć infekcję, a ja? Nie ma o tym zielonego pojęcia!

***

Siła deszczu słabnie, ale i tak jestem cały przemoczony. Jeszcze tego brakuje, abym i ja dostał zapalenia płuc. Przeszukuję każdy skrawek hali, w końcu przecież muszę na coś natrafić. Moje nerwy są coraz bardziej zszargane, bo liczy się każda minuta. Alex jest coraz słabsza, a gorączka coraz większa.

Zabieram miskę z deszczówką i stawiam na prowizorycznym haku nad ogniskiem. Nie wiem już który raz dotykam jej czoła, ale chyba cały czas mam nadzieję, że gorączka sama zmaleje. Że organizm zwalczy samoistnie infekcję.

Czekam, aż woda się zagotuje, po czym ściągam miskę z ognia. Nasączam nowy bandaż w czystej wodzie i delikatnie przemywam jej ranę. Nic innego w tej chwili nie mogę zrobić. Jeszcze nigdy nie czułem się tak bezradny.

Odsuwam się od dziewczyny, po czym postanawiam wrócić do dalszych poszukiwań. Wtedy zauważam jakiś ruch, a raczej poruszający się cień. Momentalnie wyciągam własnoręcznie zrobiony nóż.

Kolejny raz widzę cień i tym razem mam pewność, że należy on do człowieka.

– Kim jesteś?! – krzyczę, ale nikt nie odpowiada. Słyszę jedynie tuptanie, jakby ktoś biegał po markecie. – Czego chcesz?!

Odpowiada mi cisza. Tylko krople deszczy spadają do wnętrza sklepu. Nie słyszę już biegania, nie widzę cienia, jakby nagle ktoś wyparował.

Jeszcze przez dłuższą chwilę stoją z nożem wyciągniętym przed siebie. Jestem cały spięty, a raczej gotowy na walkę. Jeśli ktoś się zbliży, nie zawaham się pierwszy zaatakować. Muszę nie tylko Alex obronić, ale i siebie. Gdyby coś mi się teraz stało, co by poczęła dziewczyna? Nawet jeśli by wyzdrowiała, w czyje łapy by trafiła? Nie, muszę zrobić wszystko, abyś oboje wyszli cało.

***

Siedzę tuż obok Alex, noc nadal trwa, a ja mam wrażenie, że nigdy nie minie. Zmusiłem ją do wypicia wody, ale nadal martwi mnie gorączka, która ją nie opuszcza.

Burza odeszła i teraz słyszę w tle tylko pojedyncze krople ociekające na przedmioty znajdujące się na halowej podłodze. Pilnuję także, aby ogień nie przygasł. Dzięki niemu nie tylko mamy ciepło, ale i odrobinę oświetlenia. Dzięki temu, zdołam ujrzeć zbliżającą się osobę. Kto tu kurwa był?! Kto jeszcze przebywa w tym doszczętnie zniszczonym mieście oprócz nas?! I przede wszystkim, co chce zrobić w związku z naszą obecnością.

***

Alex przestała dygotać, a jej oddech stał się spokojniejszy. Zmuszam się do utrzymania otwartych oczu, ale momentami powieki same mi opadają. Jestem zmęczony i ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Prawie zasypiam, gdy czuję, jak coś trąca o moją stopę. Otwieram szerzej oczy i gdy widzę żółtą piłkę wielkości małej pięści, od razu odzyskuję przytomność. Sięgam po przedmiot, po czym wstaję i rozglądam się dookoła. Wyciągam nóż, który cały czas mi towarzyszy. Tej piłki tutaj nie było, nie ma na to szans. Zauważyłbym tak jaskrawy kolor. A to oznacza jedno. Ktoś rzucił piłeczkę. Ktoś znowu tutaj jest.

– Czego kurwa chcesz?! Jeśli coś kombinujesz, to cię ostrzegam, że nie ze mną takie numery!

Patrzę na Alex i od razu uświadamiam sobie swój błąd. Dziewczyna nie ma na sobie kominiarki. Uznałem, że jesteśmy tutaj sami i nie musi męczyć się w bawełnianym materiale, gdy trapi ją choroba. Teraz już wiem, że oprócz nas jest tutaj ktoś jeszcze. Światło z ogniska pada na postać kobiety i jeśli ktoś nas obserwuje, wie kim jest.

To mój pierdolony błąd! Ona by pamiętała, a ja przy pierwszej okazji zjebałem!

Moje myśli zostają przyćmione przez kolejny szelest. Wkrótce kolejna piłeczka toczy się w moją stronę. Patrzę na miejsce, skąd musiała zostać rzucona. Tam światło nie dociera. Ciemny zakamarek kryje osobę, która bawi się ze mną w kotka i myszkę. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie.

Nagle coś jednak dostrzegam. Zarys postaci, która się prostuje. Zupełnie jakby wcześniej kucała za przewalonymi przedmiotami, a teraz postanowiła się ujawnić. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro