Część 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Carter

– Kim jesteś? Czego od nas chcesz?

Postać nie odpowiada, tylko lekko przekręca głowę na bok. Jak pies, który wsłuchuje się w głos człowieka. Wiele w życiu widziałem, wiele przeżyłem i myślałem, że nic mnie już nie zaskoczy, a tym bardziej przestraszy. A teraz ogarnia mnie niepokój, widząc ciemną postać, która nie zachowuje się jak normalny człowiek.

Zaczyna się zbliżać, a ja odruchowo cofam się o krok. Zerkam na Alex i ustawiam się dokładnie tak, aby ją zasłonić.

– Jestem uzbrojony szajbusie! Nawet niczego nie próbuj, bo cię zajebię!

Światło ogniska odsłania tajemniczą postać. To chuderlawy mężczyzna, który wyglądem przypomina włóczęgę. Ma na sobie brudne rzeczy, które wiszą na nim jak na wieszaku. Jego włosy i broda już dawno nie widziały nożyczek, a gdy patrzy na mnie przenikliwie, nie wiem kompletnie jak odczytać jego intencje. Na pierwszy rzut oka nie wygląda na groźnego, z jego wątłą posturą nie miałbym problemu wygrać podczas pojedynku, ale nie można lekceważyć aspektu szaleństwa, które gdzieś się tam w nim czai, tego jestem pewien.

– Czego chcesz? O co ci kurwa chodzi?!

– Co z nią? – pyta, wskazując palcem na Alex.

– Nie patrz na nią. Czego kurwa chcesz?

– Dlaczego cały czas śpi?

– To nie twoja sprawa! Radzę ci...

– Jest chora?

– Posłuchaj kolego, jeśli nie zostawisz nas w spokoju...

Nie kończę wypowiedzi, ponieważ mężczyzna odwraca się z zawrotną prędkością i ucieka. Patrzę na niego, jak kieruje się do wyjścia, którym także tutaj się dostaliśmy. Nadal mam wyciągnięty nóż i kompletnie nie wiem, co się właśnie odjebało.

***

Nadszedł ranek, a wraz z nim moje wątpliwości czy powinniśmy tutaj dłużej zostać. Z drugiej strony Alex nie jest w stanie podróżować, a ja nie mam na czym ją przetransportować. Do tego to zakażenie cały czas mnie martwi. Gorączka zmalała, ale nadal jest słaba i jej stan może w każdej chwili się znów pogorszyć.

Martwi mnie obecność tego świra, zwłaszcza że był najbardziej zaciekawiony dziewczyną. Postanawiam rozejrzeć się przed budynkiem, dalej nie odejdę, nie mogę zostawić Alex samej.

Gdy tylko wychodzę na zewnątrz, ostre promienie słoneczne razi mnie w oczy. To będzie ładny i ciepły dzień, idealny na kontynuację podróży, a jednak utknęliśmy tu na jakiś czas. Oby tylko Alex wyzdrowiała, to jedyna myśl, która mi towarzyszy, odkąd zasłabła.

Poświęcam kilka minut, by rozejrzeć się dookoła. Nikogo nie zauważam, nic nie przykuwa mojej uwagi, więc postanawiam wrócić do środka. Dosłownie zamieram, gdy zauważam mały garnek na podłodze, nieopodal leżącej Alex. Wyciągam nóż, po czym szybko podchodzę do dziewczyny. Sprawdzam jej puls, a gdy go wyczuwam oddycham z ulgą, aczkolwiek gorączka znów zaatakował jej ciało. Rozglądam się po otoczeniu, ale ponownie nic nie zauważam niepokojącego. Unoszę metalową pokrywkę i do moich nozdrzy dociera silny ziołowy zapach. To musi być jakiś napar.

– Gdzie jesteś?! Co to ma wszystko znaczyć?! – krzyczę w pustą przestrzeń.

Wiem, że to ten zaniedbany mężczyzna przyniósł wywar. W nocy pytał, czy Alex jest chora, a jeśli obserwował nas dłużej niż sądziłem, musiał zauważyć, że jest z nią źle. Przychodzi mi do głowy tylko jedna myśl. Facet chyba chce pomóc. Ale jaką mam pewność? Skąd mogę wiedzieć, że ten napar tak naprawdę ją nie zabije? Nie znam się na ziołach, wiem tylko tyle, że niektóre mają lecznicze działania, ale nic, poza tym.

Kucam przy Alex, której policzki są zaczerwienione od wysokiej temperatury. Kładę dłoń na jej rozpalonym czole.

– Alex?

Dziewczyna nie reaguje, a ja zaczynam tracić nadzieję na cudowne samo uzdrowienie. Zerkam na garnek, po czym unoszę go i biorę łyka. Napój cholernie intensywny i jedyne co potrafię rozpoznać to mięta. Odczekam jakiś czas, by sprawdzić, czy nic niepokojącego się ze mną nie dzieje.

***

Pomagam Alex usiąść, po czym przysuwam plastikową butelkę do jej ust. Tym razem jest wypełniona naparem tego dziwaka. Po przetestowaniu nic się ze mną nie zadziało, nie czułem się źle, więc zdecydowałem, że muszę jej to podać. Możliwe, że to jej jedyna szansa na wyzdrowienie. Poza tym co innego miałbym zrobić w takiej sytuacji? Bez medykamentów, bez lekarza... Cały czas myślę o Stanleyu, gdyby tylko tutaj był, wiedziałby jak skutecznie pomóc wnuczce. Czuję odpowiedzialność za nią, ma teraz tylko mnie. Czy mi to ciąży? Oczywiście, ale nie w negatywny sposób. Po prostu obawiam się, że nie sprostam zadaniu. Nie jestem wszechwiedzący, nie mam rady na wszystkie zaistniałe problemy.

***

Alex nie jest już rozpalona, gorączka stopniowo odpuszczała, ale nadal jest zbyt słaba, by otworzyć oczy na dłużej niż kilka sekund. Napar z ziół zdecydowanie pomógł, więc podaję jej co jakiś czas małe dawki. Moja kolejna zgryzota dotyczy pożywienia. Sam opadam z sił, a dziewczyna także musi coś jeść, inaczej nigdy nie odzyska zdrowia. W innych okolicznościach poszukałbym jedzenia w obrębie miasta, ale boję się ją zostawić samą, gdy w pobliżu kręci się ten wariat. Za każdym razem, gdy patrzę na dwie żółte piłki tenisowe, zastanawiam się co mu chodzi po głowie.

Żeby chociaż była przytomna, mógłbym na chwilę się oddalić...

***

Przemywam ranę Alex, po czym owijam czystym bandażem jej dłoń. Rolka w zastraszającym tempie się kończy, powodując moje następne zmartwienie.

Słyszę szelest, więc szybko wstaję i kieruję swój wzrok na przednią część budynku, przez którą się dostaliśmy. Po chwili w moim polu widzenia faktycznie pojawia się człowiek, który zdecydowanie jest nami zainteresowany. Trzyma coś w dłoniach, ale jest okryte jakimś plecionym materiałem.

Zauważając mnie w pozycji bojowej, zatrzymuje się i kładzie na podłodze pakunek. Mężczyzna znajduje się kilka metrów od nas, więc tym razem dyskretnie cofam rękę do tyłu i chwytam za rękojeść noża, który mam schowany za paskiem spodni.

– Jak się czuje moja mała Maddie? – pyta.

– Maddie?

– Moja mała Maddie już jest dorosła. Wypiła lekarstwo? Musi, ono pomoże na gorączkę.

– To Alex, a nie Maddie. Kim jesteś?

– Alex? Tak ci się przedstawiła? Nie, to Maddie, prawda Steven? – pyta, ale patrzy w prawą stronę. Wyciągam nóż, gdy wypowiada męskie imię. Jeśli przyprowadził ze sobą kumpla, sprawa się skomplikuje, ale niech mnie diabli wezmą, jeśli pozwolę skrzywdzić im dziewczynę. – No powiedz Steven, jak ma na imię twoja siostrzyczka?

Odchodzę na bok, aby sprawdzić do kogo mówi, kto czai się za stertą gratów i gruzów. Po chwili zdaję sobie sprawę, że tam nikogo nie ma, a ten facet naprawdę jest szurnięty.

– Do kogo mówisz człowieku? Co z tobą jest nie tak? – pytam zdumiony.

– To Steven, mój synek i straszy brat Maddie – oznajamia z uśmiechem, po czym ponownie skupia na mnie swoją uwagę. – Maddie czuje się lepiej? Zauważyłem, że skaleczyła się w rękę. Przyniosłem maść, która pomoże jej się zagoić. Sam robiłem, moja babcia mnie nauczyła wieki temu. Na pewno pomoże. W koszu jest też zupa w słoikach. Prawdziwy rosół.

Nie wierzę własnym uszom ani oczom, nie mam pojęcia jak zareagować. Facet jest pomylony. Uważa Alex za swoją córkę i do tego jest przekonany, że obok niego stoi jakiś Steven. Widywałem ludzi, którzy postradali zmysły, nasza aktualna rzeczywistość jest ciężka do przetrawienia, ale mężczyzna stojący naprzeciw przebija wszystkich o głowę.

Już chcę mu wytłumaczyć kolejny raz, że Alex nie jest jego córką, ale przypomina mi się część jego wypowiedzi na temat jedzenia. Jeśli zaprzeczę, jeśli przekonam go, iż to on się myli co do tożsamości dziewczyny za moimi plecami, może zabrać swoje dary i odejść, a my znowu pozostaniemy bez jedzenia. I ponownie zostanę postawiony przed dylematem, czy mogę zostawić tutaj Alex, gdy sam będą poszukiwać pożywienia. Jeść musimy, a świadomość, że kilka metrów dalej jest pożywna zupa, sprawia, że burczy mi w brzuchu. Alex także musi nabrać sił, aby walczyć z infekcją.

– Maddie czuje się trochę lepiej, ale gdy zje rosół z pewnością jej stan się jeszcze bardziej poprawi – mówię, a w odpowiedzi mężczyzna szeroko się uśmiecha, ukazując niepełne i żółte uzębienie. – Jak masz na imię?

– Frank. Frank Marlowe.

– Tak więc Frank, pozwól, że zajmę się twoją córką, a ty i Steve nie musicie się martwić.

– Och to żaden problem. Ważne, by wyzdrowiała moja Maddie. A myślałem, że już ją nie zobaczę – mówi spokojnie, jednocześnie patrząc z nostalgią na Alex. Unosi dłoń i przeciera palcami oczy. Jego łzy uświadamiają mi, że za jego szaleństwem musi kryć się tragiczna historia. Tragiczna historia jego dzieci, Maddie i Stevena. – Przyniosę więcej jedzenia i więcej naparu. Wieczorem, będę wieczorem – mówi szybko, po czym odwraca się do mnie plecami i rusza w stronę wyjścia. – Chodź Steven, musimy znaleźć więcej ziół i jakieś owoce. Owoce to źródło witamin, przydadzą się Maddie.

Kiedy Frank znika z mojego pola widzenia, podchodzę do miejsca, gdzie zostawił kosz. Odsuwam ścierkę i zaglądam do środka. Faktycznie znajduję tam dwa spore słoiki żółtej zupy z kawałkami mięsa i warzywami. Następnie sprawdzam małe metalowe pudełko po paście do butów. Otwieram zawleczkę i ponownie wyczuwam silną, ziołową woń. Postanawiam od razu wykorzystać maść. Zabieram kosz i wracam do Alex. Przemywam swoje dłonie przegotowaną wodą, aby żadne dodatkowe zarazki nie przedostały się do zainfekowanej rany. Następnie odwijam bandaż i delikatnie smaruję maścią zaognione miejsce na wewnętrznej stronie dłoni. Ponownie osłaniam wrażliwe miejsce bandażem i zabieram się za otwarcie pierwszego słoika z zupą. Jest jeszcze ciepła, więc idealnie nada się do podania chorej. Chwytam za małą miseczkę, ją również dokładnie obywam i nalewam do niej zupę. Najlepiej jakbym miał pod ręką łyżkę, ale nie wiem, czy uda mi się ją faktycznie znaleźć w tym grajdole. Tymczasowo postanawiam zrobić użytek z plastikowej butelki. Nożem wycinam coś na kształt owego sztućca.

– Alex? Musisz teraz coś zjeść, mamy pyszną zupę – mówię, po czym kładę rękę na jej ramieniu i delikatnie ją szturcham, aby się zbudziła. Dziewczyna otwiera oczy, więc wykorzystuję okazję i w pewnym sensie zmuszam ją do uniesienia ciała. Przysuwam ją do siebie, ponownie jej plecy przylegają do mojej klatki i wtedy podaję jej pierwszą łyżkę rosołu. – Tylko ze mną współpracuj. Pamiętasz? Siedzimy w tym razem. Przysługa za przysługę. Ty zjesz, a ja zabiorę cię do Edenu i już nigdy nie będę podważać jego istnienia. – Z początku Alex ma problem z przełykaniem nawet wodnistej zupy, ale się nie poddaje, tylko przyjmuje kolejne porcje. Udaje jej się nawet zjeść kawałki mięsa, co napawa mną nadzieją. – Wiedziałem, że wzmianka o Edenie doda ci sił – oznajmiam z uśmiechem i robię coś, co nie do końca było przeze mnie kontrolowane. Złożyłem pocałunek na czubku jej głowy. Ostatni raz, gdy okazałem w taki sposób czułość, okoliczności były dla mnie cholernie druzgocące. Tak pożegnałem umierająca matkę.

– I tak...ci nie wierzę...

Jej głos jest tak cichy, że w pierwszym memencie myślę, że jej słowa były tylko wytworem mojej wyobraźni.

– Z czym mi nie wierzysz? – dopytuję.

– Z tym..., że przestaniesz marudzić...na temat Edenu.

Uśmiecham się słysząc trafną kąśliwość Alex. To dobry znak, siły do niej wracają.

– A uwierzysz w to, że przynajmniej postaram się nie być taki sceptyczny?

– W to...mogę uwierzyć.

Znów poddaję się chwili i znów moje usta lądują na czubku jej głowy. Nie odzywam się więcej, widzę, ile wysiłku ją kosztowała ta krótka wymiana zdań, więc niech teraz odpocznie po pierwszym konkretnym posiłku od dłuższego czasu. Nawet nie myślę o tym jak bardzo jestem głodny, postanawiam jeszcze ją trzymać. Kiedy zaśnie, dopiero wtedy będę mógł ze spokojnie pomyśleć o sobie. Teraz to ona jest ważniejsza, to ona skupia na sobie moją całą uwagę i wysiłki. 


Kochani, to wszystko na dzisiaj. Mam nadzieję, że Wam się podobało :-) Następne rozdziały pojawią się we wtorek, a potem w piątek. Może trafi się jakiś bonusik w międzyczasie, ale nie obiecuję ;-) Pozdrawiam serdecznie !!! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro