Część 37

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Alex

Ciężko mi nie myśleć o pocałunku z Carterem, który miał miejsce zeszłego wieczoru. Tym bardziej, że był to mój pierwszy raz. Od wielu lat zastanawiałam się, jakie uczucia będą mi towarzyszyć, gdy w końcu uda mi się kogoś pocałować. Czytałam o tym w książkach i zawsze byłam rozmarzona po lekturze.

I choć pocałunek sprawił, że w moim brzuchu pojawiły się motylki, obawiałam się, że dla Cartera będzie to za mało. Że jako dojrzały mężczyzna będzie oczekiwać czegoś więcej, a pocałunek traktował tylko jako wstęp. Jednak Carter po raz kolejny bardzo mnie zaskoczył swoim wyczuciem. Nie próbował niczego pogłębiać. Po zakończeniu całowania, przytulił mnie. To wszystko, nic więcej nie zrobił i jestem mu za to wdzięczna. Nie jestem gotowa na kolejny etap, pozwalam sobie pozostać nieco dłużej w romantycznej mgle po pierwszym pocałunku. Dla mnie to i tak bardzo wiele.

Dzięki pomocy Franka, Carter przyniósł pełne wiadro wody i rozpalił ognisko. Następnie ustawił misę nad płomieniem i przelał do niej wodę do zagrzania. Dzięki temu mogłam się wykąpać. Oczywiście Carter zapewnił mnie, że zapewni mi maksimum prywatności. Wyszedł z budynku, zostawiając mnie samą. To była dosłownie czysta przyjemność móc oczyścić się. Do tego Frank podarował mi kostkę mydła. Muszę przyznać, że w jego domu dostrzegłam wiele przydatnych rzeczy. Przez lata zebrał wszystko co mogło mu się przydać i co było w miarę w dobrym stanie. Otrzymałam także czyste ubrania, które wyprał zeszłego dnia. Byłam szczerze wzruszona, gdy rano przyszedł nie tylko z jajkami, dzięki którym zrobiliśmy jajecznicę, ale także miał ze sobą spodnie dresowe, czerwony sweter i co najważniejsze, bieliznę.

Byłam zachwycona móc ściągnąć ubranie, które nosiłam od czasów Midland i założyć coś świeżego. Carter także otrzymał kilka sztuk bokserek. Był chyba nieco zawstydzony podarunkiem Franka, ale z pewnością się ucieszył. Jak już wcześniej wspomniałam, nasz nowy przyjaciel ma u siebie niezłą kolekcję przedmiotów i nie ma problemu z dzieleniem się swoimi skarbami. Tym bardziej jest mi żal, że już niedługo będziemy musieli stąd odejść. Z jednej strony chcę jak najszybciej dostać się do Edenu, z drugiej nie wiem, jak zareaguje Frank. I czy w ogóle rozważy propozycję, by wyruszyć razem z nami.

Czysta i pachnąca, wychodzę z budynku, gdzie szybko odnajduję Cartera. Przysiadł na chodniku i oparty o ścianę ogląda scyzoryk. To także prezent od Franka. I chyba z niego najbardziej ucieszył się mój towarzysz. A raczej facet, z którym już się całowałam.

Tradycyjnie założyłam kominiarkę, taką mamy zasadę i gdy tylko Carter dostrzega mnie, na jego twarzy pojawia się znikomy uśmiech. Nie przeszkadza mi to, już miałam czas, aby go poznać i wiem, że jest oszczędny w okazywaniu emocji. No chyba, że się złości, wtedy jest jak otwarta księga.

Wstaje z chodnika i chowa scyzoryk do kieszeni spodni.

– Gotowa odwiedzić Franka?

– Tak.

Carter przytakuje, po czym oboje ruszamy w stronę ulicy, gdzie zamieszkał Frank.

***

Przez całą drogę Carter się nie odzywał i zaczęłam się zastanawiać, czy może żałuje tego, co zaszło między nami. Ale gdy odwrócił się do mnie, uśmiechnął się chłopięco, a przynajmniej tylko tak potrafię opisać ten wyraz twarzy, po czym puścił oczko, zrozumiałam, że on także myśli o naszym pocałunku w bardzo pozytywny sposób. Kto wie? Może on także zastanawia się nad tym, czy ja jestem zadowolona. Czy nie chciałabym cofnąć czasu i go zatrzymać. Gdyby tylko mnie o to zapytał, rozwiałabym jego wątpliwości. Nie mam zamiaru udawać, że ten pocałunek nic dla mnie nie znaczył. I mam wielką nadzieję, że Carter podziela moje zdanie.

Franka znaleźliśmy podczas sprzątania swojego domostwa. Zamiatał podłogę w swoim, jak to nazwałam głównym salonie. Zaproponowałam pomoc, ale stwierdził, że już kończy, ale mogę za to nakarmić kury. Podał mi mały wirek z ziarnami i pouczył, abym ich nie rozpieszczała zbyt dużą porcją. Tym bardziej, że jeszcze planuje przynieść im zielonki z ogródka.

Zadowolona, że mogę w jakiś sposób odwdzięczyć się Frankowi za jego dobroć, wzięłam ziarno i ruszyłam w stronę kurnika, gdzie czekało głodnych dziesięć kur.

Carter

Patrzę na Alex, która po wejściu do domu Franka ściągnęła kominiarkę i z uśmiechem na twarzy poszła nakarmić te cudowne ptaszyska, dzięki którym mogliśmy zjeść wspaniałe śniadanie. Ja również uśmiecham się, gdy widzę, jak wchodzi do ich zagrody i zaczyna sypać na ziemię ziarno ku im wielkiej uciesze. Jest zachwycona mogąc pomóc Frankowi i chyba wróciły do niej wspomnienia, gdy mieszkała w lesie z dziadkiem. Oni także hodowali kury, ale po nalocie Sadara nic się nie ostało. Wszystko co uznali za przydatne, zabrali za sobą, a kilka kurczaków to niezła porcja pożywnego jedzenia, więc nie omieszkali przywłaszczyć sobie ten gdakający dobytek. Nie wiem, czy Alex zauważyła zabite kury przywiązane do jednego z motorów, ale nie poruszała tego tematu, więc i ja nie zaczynałem.

– Maddie ma rękę do zwierząt, widać, że je lubi – mówi Frank, stając obok mnie, by również obserwować dziewczynę.

– Skąd ta pewność? Tylko je karmi, o co ją poprosiłeś.

– Spójrz na nią. Jeśli ktoś uśmiecha się, dając jedzenie zwierzętom i do tego coś do nich mówi, to znaczy, że kocha zwierzęta. A ten kto kocha zwierzęta, ma dobre serce.

– Mimo to zjadamy je.

– To prawda, ale nawet jeśli zamierzasz zjeść kurę, to nie znaczy, że musisz ją traktować źle, gdy jest pod twoją opieką. Poza tym od lat nie jadłem kurczaka.

– Jak to? Zrobiłeś rosół, przyniosłeś nam drugiego dnia.

– Widziałem, jacy byliście zmarnowani i Maddie się rozchorowała. Potrzebowaliście pożywnego i rozgrzewającego posiłku, więc poświęciłem najmłodszą kurę.

– Dziękuję Frank, wiele dla nas zrobiłeś – mówię i na potwierdzenie prawdziwości swoich słów, wyciągam w jego stronę rękę. Ten ochoczo ujmuje ją i z jeszcze większą werwą potrząsa.

– Wczoraj pytałeś o rowery i chyba będę miał coś dla was.

– Poważnie? – pytam z nadzieją w głosie.

– Tak. Coś wykombinuje, ale daj mi czas do wieczora.

– Prawdę mówiąc, zastanawiałem się nad tym, aby jutro kontynuować naszą wędrówkę do Edenu. Alex...Maddie czuje się już o wiele lepiej. Pogoda dopisuje, więc to dobry moment.

Frank spogląda ponownie na dziewczynę, która żegna się z kurami i wychodzi z ich zagrody. Idąc w naszą stronę uśmiecha się szczerze, na co także reaguje Frank. Na jego twarzy widać wyraźnie czułość.

– Nakarmione. Czy mogę pójść z tobą i nazbierać zieleniny? – pyta, a Frank oczywiście się zgadza.

– Razem pójdziemy – dodaję, na co oboje przytakują. Nadal mam w myślach, aby nie spuszczać z oka Alex. Niczego nie mogę brać za pewnik, nawet tak skłonnego do pomocy Franka.

Nigdy nie wybaczyłbym sobie, gdyby Alex została zraniona przez moją zbyt wielką pewność siebie i odsuwanie na bok ewentualnego zagrożenia. Muszę zrobić wszystko, aby ją ochronić. Idąc za nimi w stronę ogródka, patrzę na Alex, która ponownie założyła kominiarkę. Wdała się w dyskusję z Frankiem, co mnie szczerze bawi. Nie sposób, abym także nie rozmyślał o tym co zaszło wczorajszego dnia. Nie planowałem pocałunku, nie sądziłem, że w ogóle do niego dojdzie. A gdy w końcu się wydarzył, zawładnął moimi myślami. Gdy tylko się zbudziłem, od razu spojrzałem na dziewczynę, która nadal była pogrążona we śnie. Miałem ochotę obudzić ją kolejnym pocałunkiem, ale uznałem, że muszę dać jej przestrzeń. Dla niej to nowość, dla mnie nie. I choć minęło sporo czasu, odkąd trzymałem kogoś w ramionach w taki sposób, mam za sobą pewne doświadczenia.

W jakimś sensie czuję dumę, że jestem pierwszym mężczyzną, do którego się zbliżyła. I to z własnej woli, co jest cholernie kluczowe w tej całej sytuacji. Nie jestem jej obojętny, a to znaczy dla mnie więcej niż mogłem się kiedykolwiek spodziewać. Moja chęć obrony jej zrodziła się dużo wcześniej. Czułem odpowiedzialność za nią już wtedy, gdy brałem ją za nastoletniego chłopaka. Teraz te uczucia się pogłębiły. Może wychodzi ze mnie szowinista, ale jest słabsza ode mnie. Nie psychiczne, lecz fizycznie i to na moich barkach powinno spoczywać nasze dalsze bezpieczeństwo. I zrobię wszystko, aby tak się stało.

***

Alex

Zapełniliśmy worek zieleniną, którą dostaną na kolację kury Franka. Byłam pod wielkim wrażeniem, gdy ujrzałam piękny i zadbany ogród tego miłego oraz uczynnego człowieka. Oprócz wszelakich ziół, uprawia warzywa i o dziwo kwiaty. Plejada kolorów była fantastyczna. Czułam się jak na bajkowej polanie.

W pewnym momencie, podszedł do mnie Carter i wręczył mi tulipana. Byłam tak zaskoczona, że nawet nie podziękowałam. Odszedł tak szybko, jak się pojawił, ale wiem, że dla niego to też był znaczący gest. Jeśli wcześniej zastanawiałam się nad tym, czy żałuje naszego pocałunku, teraz już nie nawiedzają mnie takie głupie wątpliwości.

– Frank? – zagaduję w drodze powrotnej. Wcześniej nazwałam go tatą, ale teraz znowu czuję blokadę. On mnie nie poprawia, za co jestem w duchu wdzięczna.

– Tak Maddie?

– Czy wyruszysz z nami do Edenu?

– Ja? Mam opuścić to miejsce?

– Jesteś tutaj sam...

– Mam Stevena.

– No tak. Jesteście tutaj sami i nie podoba mi się myśl, że odejdziemy bez was. Proszę, chodźcie z nami. Razem dotrzemy do Edenu, prawda Carter?

– Zgadzam się z Maddie, ty i Steven nie powinniście zostawać tutaj sami.

– Nonsens. Mieszkamy tutaj całe swoje życie i radzimy sobie świetnie.

– To prawda, ale przyjdzie czas, że jednak te siły witalne cię opuszczą i nastaną ciężkie czasy – oznajmia Carter, a mnie nie pozostaje nic innego, jak zgodzić się z jego opinią.

– Carter ma rację. Co zrobisz, jak zachorujesz? Albo za pięć, dziesięć lat? Będziesz starszy i słabszy.

– Nie martwcie się o mnie, ani o Stevena. Przestańcie traktować mnie jak kalekę – mówi nieco rozzłoszczony, po czym macha na nas ręką i przyspiesza.

Razem z Carterem zostajemy w tyle. W końcu przystaję i ciężko wzdycham. Carter także się zatrzymuje, po czym staje naprzeciwko mnie, tym samym zasłaniając mi widok na rozżalonego Franka.

– Nie możesz zmuszać go do opuszczenia swojego domu Alex.

– Wiem, ale przecież mamy rację. Co on pocznie jak będzie starszy?

– Zaproponowaliśmy, aby z nami poszedł, ale jeśli nie chce, musimy to uszanować.

– Powinniśmy nalegać, namawiać go bardziej skutecznie.

Carter zbliża się do mnie, po czym kładzie dłonie na moich barkach.

– Spróbujemy jeszcze raz, ale jeśli odmówi, musisz to zaakceptować. To dorosły człowiek, sam podejmuje decyzje.

– Tak, jest dorosły, ale sam wiesz, że nie wszystko z nim w porządku.

– Alex, nie jesteś jego córką. Nie musisz brać za niego odpowiedzialność.

– Czy to nie ty mnie przekonywałeś, że to dobry człowiek? Pomógł nam, dzięki niemu prawdopodobnie żyję.

– I zawsze będę mu za to wdzięczny, ale jeśli nie zgodzi się wyruszyć z nami, nie mam zamiaru tutaj zostawać. I ty także nie zostaniesz, by go dłużej przekonywać.

– Kilka dni nie zrobi przecież różnicy. Może w tym czasie zmieni zdanie.

– Nie Alex, nie zgadzam się. Wyruszamy jutro o świcie. I tak długo tutaj byliśmy.

– Ale...

– Proszę cię, przestań negocjować ze mną. Decyzja zapadła, jutro odchodzimy, nie ma sensu dłużej tego przeciągać.

– Bo do ciebie należy decydujące słowo tak? Ja nie mogę nic powiedzieć?

Carter odsuwa się ode mnie, a jego niezadowolona mina wskazuje na utratę dobrego humoru, który mu towarzyszył podczas zbierania ziół w ogrodzie.

– Przypominam, że to ty byłaś przeciwna, aby utrzymywać Franka w przeświadczeniu, że jesteś jego zaginioną córką. Teraz chcesz kontynuować tę szopkę?

– To nie jest szopka, on naprawdę cierpi. Z bólu postradał zmysły i dlatego nie wiem, czy powinniśmy zostawiać go samego.

– To co mam zrobić według ciebie? Mam go siłą ciągnąć za nami? Może wrzucę go do wora i poniosę setki kilometrów do Edenu? Mało mamy problemów Alex? – pyta coraz bardziej rozzłoszczony, a i mnie udziela się negatywna atmosfera.

– A może właśnie o to ci chodzi? Wolisz, aby Frank nie poszedł z nami, bo wtedy musiałbyś i o niego się martwić. Byłby dla ciebie ciężarem?

– Przysięgam, że czasami jesteś niemożliwa. Jak rozwydrzone dziecko, które atakuje, gdy coś nie idzie po jego myśli.

– Nie atakuję cię!

– Oczywiście, że tak! Znowu oceniasz mnie źle. Znowu jestem ten Okrutny Carter, o którym słyszałaś prawda?

Wściekły nie czeka na moją odpowiedź, tylko obraca się do mnie plecami i odchodzi. Mnie również ponoszą emocję, czuję jak całe ciało się napina od nadmiaru stresu. Wtedy zerkam na tulipana, którego mi wręczył. Jeszcze kilka minut temu czułam się tak wspaniale, jakbym unosiła się na ciepłym wietrze bez żadnych zmartwień, a teraz znowu między mną i Carterem panuje nieprzyjemna atmosfera. I kolejny raz niezamierzenie zraniłam jego uczucia.

***

Rzucam zielonką na ziemię, a kury ochoczo skubią źdźbła trawy. Frank w tym czasie ścieli im w drewnianym kurniku. Przyznaję, że podoba mi się to zajęcie. Lubię opiekować się zwierzętami, choć przyznaję, że nie miałam ich zbyt wiele w swoim życiu. Pamiętam małego szarego kotka, który pewnego ranka węszył przy naszej chatce. Od razu zabrałam go do domu i nakarmiłam. Dziadek nie miał wyboru, musiał się zgodzić na nowego członka naszej małej rodziny. Był z nami kilka lat, a gdy zachorował, niestety nie mogliśmy mu pomóc. Nawet medyczna wiedza dziadka nie pomogła. Płakałam jak bóbr, gdy chowaliśmy go w małym pudełku tuż za domem pod krzewem róży. Miałam wtedy z dwanaście lat i bardzo przeżywałam stratę futrzanego przyjaciela.

– Teraz mają czysto. Moje drogie panie, możecie wchodzić na swoje salony – mówi uroczyście Frank, a ja w odpowiedzi uśmiecham się szeroko. Przebywając w jego domu nie muszę nosić kominiarki, więc gdy widzi wyraz mój twarzy, również się uśmiecha.

Ukradkiem zerkam na Cartera, który stoi kilka metrów od nas z założonymi rękoma przy piersi. Nadal wygląda na złego, nawet nie patrzy w naszą stronę. Mam silne wrażenie, że pilnuje mnie. To również doceniam. Jest wściekły, a mimo to nie zostawia mnie samą. To godne podziwu.

Kiedy opuszczamy domostwo Franka, Carter szybko zwraca mi uwagę.

– Załóż kominiarkę.

Istotnie zapomniałam o masce, co podczas naszej dotychczasowej podróży nigdy się nie zdarzało. Może fakt, że Carter wie kim jestem, sprawia, że czuję się o wiele swobodniej, to jak powiew wyzwolenia, wolności.

Zakładam kominiarkę, po czym podchodzi do mnie i poprawia zgięty materiał przy szyi. Nie odzywa się więcej, a resztę drogi ponownie na mnie nie patrzy. Mogłabym mieć do niego żal, że znów chłodno mnie traktuje, ale prawda jest taka, że moje wszelkie wcześniejsze pretensje gdzieś uleciały. Czuję jego opiekuńczość i podoba mi się ona. Cóż, jestem tylko człowiekiem i potrzebuję, aby ktoś mnie wspierał.

Wchodząc do naszej miejscówki, już wiem, że będę musiała zacząć rozmowę. Nie chcę, aby to złe napięcie nadal trwało. Ściągam kominiarkę i zaczynam.

– Miałeś rację. Czasami rzeczywiście zachowuję się niedojrzale – mówię szczerze, a Carter odwraca się w moją stronę i patrzy na mnie zaskoczony. – Jak wiesz, nie mam zbyt wielkiego doświadczenia w koegzystencji z innymi ludźmi. Z dziadkiem także się sprzeczałam, co uważam za normalne w rodzinie, ale zawsze wiedziałam, że on mnie nie opuści, a konflikt zaraz się zakończy. Więc mówiłam, co myślałam i nie martwiłam się o konsekwencje. Kolejny raz posądziłam cię o coś i nie pomyślałam o tym, jak bardzo może cię to urazić. Chcę byś wiedział, że nie robię tego umyślnie. Mamy odmienne zdania na wiele tematów, ale nie powinnam wyciągać tak szybko wniosków. Zbyt szybko oceniam i za to cię przepraszam. To ty zaproponowałeś, abyśmy zapytali Franka czy pójdzie z nami, a ja za chwilę zarzuciłam ci coś kompletnie odwrotnego.

Carter z kamienną miną słucha mojego monologu, a gdy ciężko wzdycham, zdaje sobie sprawę, że skończyłam wyznawać to co leży mi na sercu. Podchodzi do starej szafki i opiera się o nią. Ponownie krzyżuje ramiona przy klacie, a ja stoję nieruchomo i czekam na jego reakcję.

– Wkurzyła mnie twoja kolejna nieprzychylna opinia, przyznaję, ale nie tylko dlatego byłem zły.

– Zrobiłam coś jeszcze?

– Nie. Nie chodzi o ciebie, lecz o mnie.

– Nie rozumiem. Pokłóciliśmy się, bo znów za dużo powiedziałam.

Tym razem to Carter ciężko wzdycha, po czym unosi dłonie do góry i przeciera nimi swoją twarz.

– Faktycznie zaproponowałem, aby namówić Franka na podróż. Jednak miałem trochę czasu na przemyślenia. Przyznaję, że zacząłem się obawiać jego dołączenia do naszej ekspedycji. Uświadomiłem sobie, że nie znamy go zbyt dobrze, a i z jego głową też nie jest wszystko w porządku. Taki człowiek nie musi być nieobliczalny czy też niebezpieczny, ale zawsze pozostaje to „ale". Męczyło mnie to okrutnie, a widząc twoje zadowolenie, że postanowiliśmy go namówić na podróż, stawiało mnie w potrzasku. Miałem swoje wątpliwości, uważam, że słuszne, ale nie chciałem cię zawieść. Byłem zły, bo w pewnym sensie mnie rozszyfrowałaś i poza tym czuję, że mięknę przy tobie. Wcześniej nawet nie pozwoliłbym ci wspomnieć Frankowi o dołączeniu do nas, a teraz...tracę kontrolę Alex i nie podoba mi się to. Nie chodzi o jakąś dominację, ale o trzeźwe patrzenie na naszą sytuację. O niwelowaniu zagrożenia. Żal mi Franka, żal mi tego, jak żyje i zastanawiam się co się dalej z nim stanie, ale musisz wiedzieć, że to nasze życie stawiam na pierwszym miejscu. Nie chcę umierać i nie chcę patrzeć, jak i ty tracisz życie.

Kiedy Carter kończy mówić, jestem zamurowana. Nie spodziewałam się takiego wyznania. I wcale nie cieszy mnie fakt, że podczas naszej wcześniejszej kłótni miałam trochę racji co do jego nastawienia wobec Franka. Nie jestem ignorantką, nie widzę tylko swojej racji, a Carter często ma słuszność. Tym razem też ma dobre argumenty, z którymi ciężko się nie zgodzić.

Podchodzę do niego, po czym ujmuję jego prawą dłoń, unoszę ją do góry i składam pocałunek na jej wierzchu. Jest zaskoczony moim zachowaniem, może nawet lekko speszony.

– Wiem, że masz większe doświadczenie. Lepiej znasz ludzi, ten świat i zdaję sobie sprawę, że nie doszłabym tak daleko bez ciebie. Mnie także jest bardzo żal Franka, polubiłam go szczerze, ale gdyby ktoś kazał mi wybierać, ty albo on...wiem kogo bym wybrała. Czy to czyni ze mnie złego człowieka? Może, ale wiem kogo bym wybrała, bez zastanowienia. I nie kieruje mną tylko wdzięczność za to co dla mnie robisz...

Nie kończę swojej wypowiedzi, ponieważ Carter wstaje, ujmuje w dłonie moją twarz i namiętnie całuje. To zupełnie inny typ pocałunku. Jest mocny, pochłaniający i zdecydowanie dominujący. Przez moment nie wiem, co zrobić z własnymi rękoma, więc stoję otępiała i pozwalam mu się całować z czystą pasją.

Carter

Niech mnie piekło pochłonie, jeśli dobrze jej nie zrozumiałem. Alex przyznała, że czuję do mnie coś więcej niż tylko przyjaźń i wdzięczność. Nie mogłem się powstrzymać, to był impuls. Musiałem ją pocałować. W tej chwili nic nie mogło mnie powstrzymać przed sięgnięciem po jej usta. Tym razem poddałem się emocjom i pasji, która się we mnie tli od jakiegoś czasu. Nie hamowałem się, nie potrafiłem. Dopiero później naszła mnie myśl, że ten pocałunek może ją przestraszyć. Jest niedoświadczona, młodsza i niewinna. Więc odsunąłem się od niej, a gdy spojrzałem na nią, nadal miała przymknięte powieki i lekko uchylone usta. Kiedy otworzyła oczy z ulgą zrozumiałem, że nie widzę w nich strachu czy też sprzeciwu. Zdecydowanie zaskoczyłem ją, ale nie na tyle by odepchnąć mnie od siebie.

Odsuwam moje dłonie od jej pięknej twarzy i tym razem to ja ujmuję jej ręce, po czym całuję ich wierzch. Kiedy się prostuję, nadal wygląda na nieco zmieszaną.

– Zbyt intensywnie? – pytam, a Alex kręci przecząco głową, jakby nie mogła wydobyć z siebie głosu. Na jej niemą odpowiedź uśmiecham się, a na koniec składam delikatny pocałunek na jej nosie. To ją rozluźnia i także na jej twarzy wypływa znikomy uśmiech. – Powiesz coś?

– Chyba zabrakło mi tchu – mówi cicho.

– To dobrze czy źle?

– A teraz mnie zawstydzasz.

– Więc chyba znam odpowiedź – mówię tym razem z szerokim uśmiechem, na co Alex lekko przymyka oczy. Tak, jest zawstydzona, ale nie przeszkadza mi to. Co więcej, uważam to za cholernie urocze. Moja męska duma puchnie, gdy zdaję sobie sprawę, że to ja dostarczam jej nowych przeżyć i doświadczeń. I póki mnie nie odepchnie, będę z wielką przyjemnością towarzyszyć jej w nowych doznaniach. Tym bardziej, że ona także wywołuje we mnie nieznane mi wcześniej uczucia, które coraz trudniej kontrolować.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro