Część 42

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Alex

Wpatrzona w Cartera, wstrzymuję oddech. Za chwilę wyciągnie ostrze i go zaatakuje!

Obaj wpatrują się w swoje oczy, aż w końcu Sadar wsuwa dłoń do kieszeni i wyciąga...kluczyk od kajdanek. Podaje go Carterowi, który także wygląda na oniemiałego.

– No bierz, przecież tego chciałeś – mówi mężczyzna. Ponownie spoglądam na dłoń Cartera, której nie widać zza rękawa kurtki. Ta chwila napięcia jest wręcz nie do zniesienia i coś mi mówi, że Carter także przeżywa wewnętrzną rozterka, a propos tego, co teraz powinien uczynić.

– Weź kluczyk i odejdźmy – mówię spokojnie, choć w duchu cała się trzęsę.

Carter najpierw spogląda na mnie, potem na Sadar, który nadal trzyma przedmiot potrzebny do jego uwolnienia. W końcu wysuwa dłoń, bez skalpela, a ja odczuwam ulgę. Zabiera kluczyk, a Sadar odchodzi. Wraca na swoje miejsce na kanapie. Teraz to mnie mierzy wzrokiem, ale nie czuję, jakby była to groźba. Sadar wydaje się zniechęcony, jakby jego wcześniejsze założenia legły w gruzach.

Carter uwalnia się z kajdanek, po czym wyciąga skalpel.

– Alex, wychodzimy – oznajamia, ale cały czas skupia uwagę na Sadarze. Wstaję z podłogi, a w tym czasie Carter zbliża się do kanapy i zabiera worek, który był o nią oparty. Zarzuca go sobie na ramię, po czym rusza w stronę wyjścia. Przystaje przy uchylonych drzwiach, po czym znów się odzywa. – Ty pierwsza Alex.

Kiedy ruszam w jego stronę, nie potrafię oderwać wzroku od Sadara, który spokojnie siedzi na kanapie i nic nie wskazuje na to, że spróbuje nas zatrzymać. Jestem w totalnym szoku, nie sądziłam, że tak potoczy się nasze spotkanie z przywódcą gangu Czaszek, który ścigał nas od tak dawna.

– Powodzenia Alex. Mam nadzieję, że znajdziesz to co szukasz – mówi na pożegnanie, a potem przytakuje na potwierdzenie swoich słów.

***

Jeszcze chyba nigdy tak szybko nie jechaliśmy na rowerach, jak teraz. Cały czas Carter ogląda się ze siebie, by upewnić się, że Sadar za nami nie podąża. Ma cholerną przewagę, nie mielibyśmy szans z jego motocyklem, więc założenie, że może zmienić zdanie i ponownie nas ścigać jest bardzo realne.

Nie wiem, jak długo jedziemy, ale zaczyna mi brakować tchu, a nogi pieką od nadmiaru wysiłku. Do tego jestem ogromnie głodna i spragniona.

– Muszę odpocząć – mówię zdyszana. Carter patrzy na mnie, jego usta zaciskają się w wąską linię, ale po chwili zwalnia, więc i ja tak robię. Nie jest zły, że zasądziłam przerwę, na tyle już go znam. Martwi się, że Sadar może pojawić się w każdej chwili. – Mamy jeszcze wodę?

– Tak, już ci daję – mówi, po czym wyciąga z worka butelkę wody. Podwijam kominiarkę, piję duszkiem połowę zawartości, po czym oddaję butelkę Carterowi. On także za jednym zamachem opróżnia pozostałą cześć pojemnika. – Odpoczniemy parę minut, a potem ruszamy dalej. Nie wiem, co kombinuje Sadar, ale to nie może być nic dobrego.

– Dlaczego?

– Co, dlaczego?

– Dlaczego to nie może być nic dobrego? Wypuścił nas, więc może faktycznie...

– Marzy o Edenie? Błagam cię Alex, ty uwierzyłaś w te brednie? Mówisz poważnie?

– A co, jeśli źle go oceniliśmy? Może ma dosyć życia w gangu.

– On uwielbia takie życie.

– Więc dlaczego nas nie zabił, gdy zrozumiał, że nie dostanie receptury iluzji? Dlaczego nas wypuścił?

– Pomyśl. Nie ma receptury, nie ma zysku. Jego długa i kosztowna podróż okazała się na marne, więc co teraz może zrobić Sadar, aby nie wyjść na głupca? – pyta, a ja nie znając odpowiedzi na jego hipotetyczne pytania, tylko wzruszam ramionami. – Powiem ci. Przeczytał o Edenie, o miejscu, gdzie ludzie żyją w spokoju. Ma mapę, ale i ona nie wskazuje dokładnego miejsca. Może myśli, że mamy więcej informacji o lokalizacji.

– Czyli chciał z nami podróżować, bo był przekonany, że zaprowadzimy go bez problemu do Edenu?

– Tak.

– Więc jednak wierzysz, że on chce tam dotrzeć.

– Alex, nadal nie rozumiesz. My idziemy tam, bo chcemy normalnego życia tak? To jest nasza motywacja.

– Tak.

– Ale Sadar może mieć inną. Skoro mieszkańcy Edenu są tak szczęśliwi, to oznacza, że żyje im się dobrze. A to z kolei oznacza, że mają zasoby, rozumiesz?

– Zamieni iluzję na Eden i będzie czerpać z niego korzyści.

– Dokładnie. Skąd masz pewność, że jego ludzie nie czekali gdzieś w pobliżu? Może Sadar chciał nas przechytrzyć, wmówić, że chce zmienić swoje życie.

– Ale musiał spodziewać się tego, że to się mu nie uda.

– Czyżby? – pyta z uśmieszkiem, co mnie dezorientuje.

– O co ci chodzi?

– Alex, gołym okiem było widać, że jeszcze trochę i łyknęłabyś jego egzystencjalne wynurzenia.

– Nieprawda, nie ufałam mu.

– Wiem, że mu nie ufałaś, ale nawet teraz próbujesz go wytłumaczyć. Przekonać mnie, że może nie chciał nas wykorzystać.

Kiedy tak przedstawia sprawę, zaczynam analizować to co powiedziałam. Faktycznie podawałam mu kontrargumenty, a tym samym próbowałam znaleźć coś pozytywnego w postawie Sadara.

– Jestem naiwna prawda? – pytam przygaszona.

– Nie, nie myślę tak. Masz dobre serce i on to widział.

– Nie zna mnie, nie można tak szybko kogoś ocenić.

– Wyszłaś z ukrycia, gdy groził mi śmiercią. To nie było tylko odważne, ale i szlachetne. Potem trzymasz ostrze przy jego szyi, ale nie potrafisz go zabić.

– To nie było proste Carter...

– Wiem i nie mam absolutnie do ciebie pretensji. Ale dla niego to był jasny przekaz. Nie jesteś w stanie kogoś tak po prostu zabić, nawet jeśli czujesz się zagrożona. To domena dobrych ludzi Alex, a nie złych. Dlaczego patrzył na ciebie, gdy mówił o Edenie? Dlaczego brał cię na rozmowę z dala ode mnie? Wiedział, że mnie nie przekona, a ty jesteś jego jedyną szansą, aby ta szopka nadal trwała. Chciał wzbudzić w tobie współczucie.

– Słyszę twoje argumenty i ciężko się z nimi nie zgodzić. Ba, zgadzam się, naprawdę.

– Ale?

– Ale co, jeśli faktycznie nie miał złych zamiarów? Wiem, co oznacza trzymać się kurczowo nadziei na lepsze jutro. Tylko to mnie motywuje do dalszego działania, do walki. A jeśli odrzuciliśmy kogoś, kto też chciał zmian? Kto był już na granicy wytrzymałości?

– Odrzuciliśmy? Mówisz, jakbyśmy zranili jego uczucia. On trzymał nas na muszce do cholery!

– Trzymanie kogoś na muszce, a pociągnięcie za spust to dwie różne sprawy. Pierwsza może dotyczyć obrony, a druga chęć zranienia kogoś czy też zabicia.

– Więc Sadar okazał się wspaniałym człowiekiem, bo mnie nie zastrzelił?

– Nie powiedziałam tego.

– Ustalmy coś. Sadar żyje i ma się świetnie. Włos mu z głowy nie spadł. Twoje sumienie nie musi być obciążone wyrzutami sumienia, okej? – pyta lekceważąco, a mnie się to nie podoba.

Carter sprawdza, czy worek jest dobrze przymocowany do bagażnika roweru, po czym siada na siodełku i kładzie dłonie na kierownicy, nie patrzy już na mnie. To dla mnie wyraźny znak, że nie ma ochoty kontynuować naszej rozmowy, która powoli zaczynała się przeradzać w sprzeczkę. Ja także tracę zapał...

***

Nie wiem, kto bardziej wygląda na zmartwionego, ja czy Carter. Oboje wpatrujemy się w gigantyczną dziurę na środku mostu, pod którym płynie rwąca rzeka. Wjeżdżając na most, nie spodziewałam się takich zniszczeń. Oprócz metalowych barierek po obu stronach, przed nami rozpościera się tylko wielka wyrwa między dwoma częściami betonowej drogi.

– Nie ma szans, że przez to przejdziemy – mówię, jednocześnie patrząc w dół, gdzie na dnie rzeki musi spoczywać sterta żelastwa i betonu.

– Nurt rzeki jest mocny...

– Nie potrafię pływać.

Kiedy słyszy moje słowa, spogląda na mnie zrezygnowany.

– Mógłbym cię holować. Jednak zanim zejdziemy z mostu, a potem na dół urwiska nastanie wieczór i po ciemku na pewno nie będziemy pokonywać rzeki. Będziemy musieli poczekać do rana – mówi, po czym podchodzi do barierki po lewej stronie i sprawdza jaka jest wytrzymała. – Może jednak uda się przejść po niej...

– O nie, nie zgadzam się. To zbyt ryzykowne.

Carter wchodzi na metalową część, po czym zbliża się do dziury. Lekko podskakuje, sprawdzając solidność konstrukcji.

– Wygląda stabilnie.

– Co? To wygląda stabilnie? Te powyginane we wszystkie strony żelazne rurki? – pytam z niedowierzaniem, po czym podchodzę do niego. Carter schodzi z barierki, kuca i jeszcze raz patrzy na most.

– Myślisz, że przeprawa przez rzekę będzie bezpieczniejsza? Sama wyznałaś, że nie umiesz pływać. Nurt jest silny i jeśli cię nie utrzymam, utoniesz.

– Może nie utonę...

– Alex, do cholery.

– No dobra, obie opcje są mało atrakcyjne.

– Delikatnie mówiąc – kwituje, po czym obraca głowę i patrzy na mnie z uśmieszkiem.

– Naprawdę rozważasz przejście przez tę barierkę? To, że w tym miejscu wygląda na stabilną, nie oznacza, że kilka metrów dalej nie zapadnie się wszystko pod wpływem naszego ciężaru.

– Dlatego musimy przechodzić pojedynczo. Pójdę pierwszy.

– Co? – pytam, a Carter wstaje i podchodzi ponownie do barierki.

– Jestem cięższy, więc jeśli nie zawali się pode mną, to pod tobą tym bardziej.

– Zaraz! Nie podjęliśmy jeszcze decyzji! – mówię uniesionym głosem, a gdy widzę, że zaczął przesuwać się po tym żelastwie, postanawiam interweniować. – Złaź z tego! Carter, zabijesz się!

– Będzie dobrze. Nie spalono mnie w Midland, to i most mnie nie pokona – oznajmia z uśmiechem i w tym momencie jego prawa stopa nagle zsuwa się z konstrukcji. Szybko się podciąga i gdy zerka na mnie, widzę, że oblał go strach. – Może już nie gadajmy, przyjdzie na to czas, po drugiej stronie.

Nie chcę patrzeć, jak traci koncentrację, więc nic więcej nie mówię. Carter po kilku minutach przechodzi na drugą stronę, po czym triumfalnie unosi dłonie do góry. Nie mam tego w zwyczaju, ale tym razem przewracam oczami na widok tego, co wyczynia.

Następnie ponownie wchodzi na barierkę i rusza w stronę części, na której stoję. Chcę zapytać co robi, ale pamiętam o ciszy, aby mógł się skupić.

Kiedy staje bezpiecznie obok mnie, postanawiam się w końcu odezwać.

– Po co wróciłeś?

– Po worek. Przecież nie będziesz go targała. Pierwszy spacer był testem i to udanym. – Carter kolejny raz obdarza mnie optymistycznym uśmiechem, po czym podchodzi do swojego roweru. – Kurwa!

– Co się stało?

– Cholera, o tym nie pomyślałem.

– Ale o czym?

– O rowerach! Nie przeniesiemy ich przez tę wyrwę.

– Przez rzekę także byś je nie przetransportował. Tak, czy inaczej, musimy pożegnać się rowerami.

– Na to wygląda. Chyba że... – nie kończy zdania, tylko odkłada worek na podłoże, po czym unosi rower, trzymając go za siodełko i ramę. – Spróbuję go przerzucić.

– Wyrwa ma jakieś osiem metrów.

– Jestem silny.

– Nie uda ci się.

Carter nie zważając na moje słowa, zbliża się do krawędzi i z całej siły rzuca rower nad przepaścią. Przednie koło prawie dotyka drugiej połówki mostu. Prawie. Oboje patrzymy, jak rower spada na dół do rwącej rzeki.

– Miałaś rację, nie udało się – oznajmia z ciężkim i jakby zawiedzionym westchnieniem.

– I to, mimo iż jesteś taki silny – dodaję z żartobliwą nutką. Carter obraca w moją stronę głowę i w zabawny sposób karci wzrokiem. Mruży oczy, a usta ma zaciśnięte w wąską linię.

Podchodzi do barierki i jeszcze raz mocno nią szarpie. Następnie odwraca się w moją stronę i patrzy na mnie niepewnie.

– Szkoda, że nie mamy liny. Mógłbym cię przewiązać w pasie i gdybyś się poślizgnęła, utrzymałbym cię po drugiej stronie.

– Ale nie mamy liny – stwierdzam, a Carter ponownie daje sobie chwilę do zastanowienia w ciszy.

– Pod moim ciężarem nic się nie stało, więc możesz przejść.

– Mam iść pierwsza?

– Tak. Nie wiemy, jak długo ta konstrukcja wytrzyma i ile razy będzie można przez nią przebrnąć, więc wolę, abyś poszła pierwsza.

Podchodzę do krawędzi nad przepaścią i znów spoglądam w dół. Zimne dreszcze przechodzą przez moje ciało, gdy pomyślę, że za chwilę będę dokładnie nad rwącą rzeką i to na sporej wysokości.

– Myślisz, że upadek może zabić?

– Nie myśl o tym Alex. Nie nakręcaj się, to tylko przyniesie ci więcej stresu.

– I tak jestem cholernie przerażona Carter. Rozmowa nic nie zmienia.

Carter podchodzi do mnie, ujmuję moją dłoń, więc skupiam na nim swoją całą uwagę.

– Dasz sobie radę i będę tuż za tobą.

– Jako to za mną? Przecież nie możemy razem wchodzić na konstrukcję.

– Pójdziesz pierwsza, ale będę blisko. Gdyby coś złego się działo z barierką, wycofam się.

– Sama nie wiem...boję cię, cholernie się boję.

– Wiem, ja także nie jestem zachwycony, ale jaki mamy wybór? Rzeka może rozciągać się na dziesiątki kilometrów, zajmie nam sporo czasu, aby ją ominąć i do tego zejdziemy z naszej wyznaczonej trasy. Nie wiem Alex, czy wtedy nie zabłądzimy. Jesteśmy coraz bardziej wyczerpani, mamy coraz mniej możliwości, aby zdobyć jedzenie. Za chwilę będziemy w naprawdę tragicznej sytuacji.

– Masz rację. Eden to był mój pomysł i nie mogę tak tchórzyć. To przeze mnie tutaj się znaleźliśmy – oznajmiam zgodnie z prawdą, a Carter uśmiecha się delikatnie.

– Nie jesteś niczemu winna. Sam podjąłem decyzję, aby ci towarzyszyć. Nikt mnie do tego nie zmuszał.

– I nie żałujesz?

– Nie, no może czasami, gdy burczy mi w brzuchu, ale to tylko chwile załamania – mówi, po czym kolejny raz obdarza mnie uśmiechem. Odwzajemniam go, choć przez kominiarkę nie ni jest w stanie tego ujrzeć.

Trzymając się za ręce, podchodzimy do barierki. Kiedy puszcza moją dłoń, wiem, że nadchodzi czas, aby zebrać w sobie wszystkie pokłady odwagi i rozpocząć trudną przeprawę przez zniszczony odcinek mostu.

– Życz mi powodzenie.

– Uda ci się Alex, nie uwzględniam innej opcji.

Już mam kłaść ręce na barierce, ale jeszcze raz spoglądam na Cartera. Stoję przed obliczem bardzo niebezpiecznej sytuacji i w każdej chwili mogę spaść, a co za tym idzie – stracić życie. Może to ostatni raz, gdy go widzę, gdy mogę z nim rozmawiać.

Ściągam zatem kominiarkę, chowam ją do kieszeni kurtki, po czym chwytam za poły jego odzienia i przyciągam do pocałunku. Carter przez moment nie reaguje, jest zaskoczony moim zachowaniem. Dopiero po chwili odwzajemnia całus. Jest namiętny, ale nie natarczywy. Jest w nim zawarta troską i coś na kształt asekuracyjnego pożegnania. Kiedy odrywam się od jego ust, nadal wygląda na oniemiałego. Wkrótce obdarza mnie chyba najpiękniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziałam. Przesuwa dłoń na mój policzek i kciukiem pociera skórę.

– Będzie dobrze Alex. Będę cię asekurować.

Przytakuję na jego słowa, a raczej na zapewnienia, że nic złego się nie wydarzy. Odsuwam się od Cartera, po czym wchodzę na barierkę. Mocno trzymam się metalowej obręczy, po czym zaczynam powoli przesuwać się w stronę przepaści. Najchętniej zamknęłabym oczy, bo widok, który mam pod sobą przynosi mi tylko obawę, trawiącą każdą komórkę mojego ciała. Zatem staram się skupić na metalowej konstrukcji, przez którą muszę przejść. Stawiam małe kroki, a w duchu modlę się, abyśmy bezpiecznie przedostali się na drugą stronę.

Carter

Zapewniałem ją, że wszystko będzie dobrze, że uda nam się pokonać tę przeszkodę, ale gdy patrzę na Alex, która kurczowo trzyma się obręczy, zastanawiam się, czy podjąłem słuszną decyzję. Może przeprawa rzeką byłaby mniej niebezpieczna. Kurwa! Tak strasznie się o nią boję, nie może przeze mnie zginąć!

Zarzucam worek na plecy, po czym także wchodzę na barierkę. Alex jest jakiś metr ode mnie i jeśli coś pójdzie nie tak, mam szansę ją złapać. Kiedy znajdujemy się na środku przepaści, barierka zaczyna się poruszać. Alex nagle zatrzymuje się, jakby jej ciało zdrętwiało ze strachu.

– Musisz iść dalej Alex, nie możemy długo tutaj tkwić.

Dziewczyna nawet na mnie nie patrzy, tylko bierze głęboki oddech i ponownie zaczyna przemieszczać się po barierce.

W końcu jej prawa stopa sięga betonowej kładki, a mnie zalewa ulga. Gdy wchodzi cała na most, odwraca się w moją stronę i z nerwowym uśmiechem patrzy na mnie. Wtedy obręcz znowu zaczyna się poruszać, a do tego dochodzi trzeszczący dźwięk. Staram się jak najszybciej dostać się na drugą stronę, ale dolna część metalowej konstrukcji, na której stoję, urywa się. Nie spadam tylko dlatego, że mocno trzymam się górnej części.

– Carter!

Krzyk Alex dociera do mnie ze zdwojoną siłą. Moje ciało zwisa nad przepaścią i próbuję zaczepić nogi o dalszy skrawek barierki.

Nagle po drugiej stronie słyszę znajomy dźwięk. Spoglądam na część mostu, z której zaczynaliśmy naszą przeprawę. Dostrzegam Sadara schodzącego z motocyklu. Nie mogę jednak długo skupiać na nim swojej uwagi, w tej chwili walczę dosłownie o życie. Gdyby nie worek, który mnie obciąża, mógłbym się rozbujać i może wtedy udałoby mi się postawić stopę na czymś stabilnym. Jednak nie mogę oderwać ręki od barierki, bo wtedy na pewno spadnę.

Owa konstrukcja ponownie zaczyna się chwiać i gdy już myślę, że zaraz spadnę, czuję, jak ktoś łapie mnie po lewej stronie za ramię. Ponownie patrzę na Sadara, który wspiął się na barierkę i próbuję mnie utrzymać.

– Zacznij przysuwać się w moją stronę, trzymam cię – mówi głośno, a ja zdaję sobie sprawę, że bez jego pomocy nie dam rady. Więc robię to co muszę. Zaczynam przesuwać dłonie po obręczy w stronę mojego wroga. Tylko tak mam szansę się uratować.

***

Jeszcze chyba nigdy mój oddech nie był tak szalony, tak obezwładniający. Leżę na moście i patrzę w niebo. Tuż obok mnie w dokładnie takiej samej pozycji znajduje się Sadar, który uratował mi dupę. Gdyby nie on, spadłbym w przepaść, wprost w rwącą rzekę.

– Wiesz, kiedy się pojawić – mówię zdyszany.

– Nie ma za co – odpowiada z brakiem tchu.

– Nie dziękowałem.

– A powinieneś dupku.

Uśmiecham się, gdy tak mnie nazywa. Fakt, powinienem mu podziękować, ale jakoś te słowa pochwały nie chcą mi przejść przez gardło.

– Carter!

Kolejny raz krzyk Alex dociera do mnie, więc unoszę się i patrzę na zmartwioną dziewczynę. Podnoszę kciuk do góry, na znak, że wszystko w porządku. Sadar wstaje, więc i ja to robię. Chwila naszej współpracy właśnie minęła i teraz jestem ponownie czujny w jego obecności.

– Nie mogłeś nas puścić wolno prawda? – pytam kąśliwie.

– Mogłem puścić, tam na barierce, a jednak tego nie zrobiłem Prescott, więc mnie nie wkurwiaj.

– Ja ciebie wkurwiam? To ty nam depczesz po piętach, jak jakiś drapieżnik za ofiarą! Czego ty kurwa chcesz?!

– Nie będę kolejny raz się tłumaczyć. Nie twój pierdolony interes!

– Więc spierdalaj stąd Sadar!

– Przestańcie!

Obaj nabuzowani do granic możliwości zaraz skoczylibyśmy sobie do gardeł, ale krzyk Alex, która jest sama po drugiej stronie mostu, zmusza mnie do odstąpienia od ewentualnej walki. Obracam się w stronę dziewczyny, która wygląda na coraz bardziej zmartwioną całą sytuacją. Pewnie zastanawia się, czy zaraz nie będzie świadkiem naszej bójki, tuż przy przepaści. Kiedy zerkam na Sadara, widzę, jak wpatruję się ze spokojem w Alex. Może to nie Eden jest jego nowym celem, może jest nim dziewczyna, która wdarła się nie tylko do mojego życia, ale i serca.

– Nie przejdziemy przez barierkę. Po drugiej stronie jest bardziej zniszczona, więc pozostaje przeprawa przez rzekę – oznajmia Sadar, po czym podchodzi do swojej machiny i wsiada na nią. – No dalej Prescott, zaraz się ściemni. Czas dostać się na dół.

– Zostaw nas w spokoju.

– Chcesz tutaj stać i dyskutować na temat tego, co mogę zrobić, a czego nie? Carter nie jesteś moim szefem, zrobię co będę chciał. A im dłużej tutaj sterczysz, tym Alex jest tam sama. Ja mam zamiar przeprawić się przez rzekę. Z tobą lub bez ciebie. Wybieraj.

Kiedy Sadar tak stawia sprawę, nie mam innego wyboru. Przecież nie mogę pozwolić, aby pierwszy dostał się do Alex. Kto wie, co wtedy by z nią zrobił. Nie ufam mu nawet po tym, jak uratował mi życie. Po prostu nie jestem w stanie tego zrobić.

Podchodząc do roweru, na którym podróżowała Alex, słyszę śmiech Sadara.

– Co? – pytam wściekły.

– Szybciej będzie, jak pojedziemy moją bestyjką – oznajmia, klepiąc dłonią w tylne siedzisko.

– Mamy razem jechać? Pojebało cię?

– Jak chcesz guzdrać się tym rowerkiem, to proszę bardzo. Gdy tylko dostanę się na dół, od razu przepływam rzekę. Nie będę na ciebie czekać.

Ponownie stawia mnie pod ścianą, a widząc jego zadowoloną minę, jestem przekonany, że o tym samym pomyślał. Wie, że nie zostawię Alex na jego pastwę. Na pastwę nikogo!

Jeszcze raz odwracam się w stronę dziewczyny.

– Przeprawimy się przez rzekę! Czekaj na nas po drugiej stronie brzegu!

– Dobrze! Uważaj na siebie Carter! – krzyczy, a ja czuję satysfakcję, że tylko o mnie się martwi. Wiem, to małostkowe, ale nic na to nie poradzę.

– Tylko bądź ostrożna!

Alex przytakuje, a ja zanim wsiądę na motocykl Sadar, jeszcze przez chwilę patrzę na nią. Nie licząc komplikacji w Midland, to pierwszy raz, gdy tak się rozdzielamy. Owszem, będę ją widzieć po drugiej stronie, ale ma też sporu kawałek do zejścia na dół, a nie wiadomo co czyha w zaroślach po jej stronie. Alex ma przy sobie skalpel, ale czy to wystarczy, jeśli ktoś lub coś ją zaatakuje? Pełny obaw o jej bezpieczeństwo, wsiadam na motor. 


Myślicie, że Sadar ma ukryty cel, by dołączyć do Alex i Cartera? :-)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro