Część 47

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dziesięć dni później

Carter

Przywieram Alex do pnia wysokiego drzewa i wpijam się w jej słodkie usta. Dziewczyna trzyma dłonie na mojej klacie, ale nie ma zamiaru mnie odepchnąć. Wręcz przeciwnie, chwyta za poły mojej kurtki i jeszcze bardziej przyciąga mnie do siebie, o ile to możliwe, zażywszy na to, jak mocno przyciskam się do niej całym ciałem. Namiętność to zbyt słabe słowo, aby opisać co nami kieruje w tej chwili. Jeszcze trochę i zedrę z niej całe ubrania, które dzielą mnie od jej boskiego ciała. Co prawda nie widziałem go w całej okazałości, ale jestem przekonany, że pokocham każdy jego skrawek. Z jej ust wydobywa się cichy jęk, który oznacza tylko jedno. Ona także jest na granicy wytrzymałości.

Wykorzystujemy każdą okazję, gdy pozostajemy sami. Do tej pory były to tylko pocałunki, ale teraz mam wrażenie, że oboje potrzebujemy czegoś więcej. Gdy tylko Sadar oddalił się, aby upolować coś do jedzenia w lesie, Alex podeszła do mnie i zainicjowała ten szaleńczy pocałunek. Nie mogłem pozostać jej dłuży i szybko przejąłem kontrolę.

– Nie wiem, co się ze mną dzieje Carter – mówi szeptem, wprost w moje usta.

– To pożądanie kochanie.

– Kochanie? – pyta z delikatnym uśmiechem. Pierwszy raz tak ją nazwałem i nawet nie zrobiłem to świadomie. Nigdy nikogo tak nie nazwałem, nigdy wcześniej nie wypowiedziałem na głos tego słowa, co teraz wydaje się dość absurdalne.

– Tak, tak chyba mówi facet do kobiety, która zawróciła mu w głowie. Jednak, jeśli ci się to nie podoba...

– Nie, nie to miałam na myśli. Podoba mi się kochanie. Nawet bardzo.

– To dobrze, bo już zaczynałem czuć się głupio – stwierdzam z uśmieszkiem, a potem wracam do całowania najpiękniejszej istoty jaką widziałem w życiu.

Kiedy czuję, jak jej dłoń obniża się na dół i ląduje na moim wybrzuszeniu w spodniach, odrywam od niej usta i patrzę zaskoczony w jej oczy.

– Przepraszam, nie chciałam... – mówi niepewnie i odsuwa dłoń. Znów ląduje ona na mojej klacie.

– Tylko mnie za to nie przepraszaj, bo się wkurzę – mówię szybko, po czym składam delikatny pocałunek na jej lekko uchylonych ustach. Następnie także zsuwam dłoń na dół i sięgam do krawędzi jej spodni dresowych. – Przestanę, gdy tylko mi każesz Alex. W każdej chwili możesz to przerwać, rozumiesz?

Dziewczyna przytakuje na zgodę, więc wsuwam dłoń pod spodnie. Koniuszkami palców wyczuwam materiał jej bielizny. Zjeżdżam na dół, aż przykładam dłoń do jej cipki okrytej cienkim materiałem.

– Carter...

– Jesteś mokra – mówię bardziej do siebie niż do niej. Odsuwam na bok materiał i w końcu moje palce dotykają jej najwrażliwszego miejsca. Masuję jej kobiecość, a jej oddech bardziej przyspiesza. Zamyka oczy, a ja czerpię przyjemność nie tylko piszcząc jej cipkę, ale także obserwując jej reakcje na nadchodzący orgazm. Pochylam się i całuję jej szyję, aby dostarczyć jej jeszcze większych doznań. Gdybyśmy byli sami, gdybyśmy mieli lepsze warunki, rozebrałbym ją z tych ubrań i pieścił całe ciało, aż krzyczała by moje imię z rozkoszy.

Alex ściska w pięściach moją bluzę i jej całe ciało się napina. W końcu zaczyna drżeć, a moje palce czują pulsowanie. Zwalniam zatem moje ruchy, ale nie przestaję ją masować. Chcę, aby jak najdłużej czuła przyjemność za sprawą moich palców. Odsuwam się od jej szyi, by na nią spojrzeć. Oblizuje usta, po czym otwiera powoli oczy i widzę w nich zaspokojenie oraz rozleniwienie.

– Podobało ci się kochanie? – pytam, podkreślając ostatnie słowo za pomocą uśmiechu.

– O tak, to było nie do opisania.

– Czy to był twój pierwszy...orgazm? – pytam, po czym szybko całuję jej usta. Kiedy dziewczyna nie odpowiada, wiem, że coś jest na rzeczy. – Nie musisz się wstydzić. Nie musisz nawet na to odpowiadać.

– Ja...czytałam pewne książki, romanse i moja wyobraźnia czasami miała swój, że tak powiem...finał – odpowiada, po czym uśmiecha się i unosi dłonie, by zakryć nimi swoją twarz.

Wysuwam rękę spod jej spodni i chwytam za biodra. Gdy je lekko ściskam, dziewczyna odsuwa dłonie i znów na mnie patrzy.

– To nic złego, że się zaspokajałaś. To normalne.

– Wiem, że to co przed chwilą zaszło było bardzo intymne, ale i tak czuję zażenowanie, gdy mówię o tym co robiłam, gdy czułam się...

– Podniecona? Podjarana? Spragniona? – pytam z uśmieszkiem.

– Tak i nie śmiej się ze mnie – mówi twardo, a ja zamiast być poważny niekontrolowanie zaczynam się śmiać.

Dziewczyna odpycha mnie od siebie, co mnie zaskakuje, ale nie zasmuca. Jej zacięta mina jest urocza. Ona nawet nie ma pojęcia, jak wielką władzę ma nade mną.

– Jesteś cudowna Alex Adams. I nie śmieję się z ciebie. Ja po prostu jestem szczęśliwy. Od dawna tak się nie czułem. Ba, chyba nigdy nie byłem tak uradowany.

Moje słowa sprawiają, że przestaje się na mnie boczyć. Powiedziałem prawdę, ta dziewczyna totalnie zmieniła moje życie. Nie wyobrażam sobie tego, aby jej zabrakło. Jest moim skarbem i dlatego tak bardzo ją chronię. Mam tylko ją. Nic inne się dla mnie nie liczy.

– Ty także mnie uszczęśliwiasz Carter.

Nie mam innego wyjścia, jak podejść do niej, by ująć dłonie jej twarz i znów posmakować jej ust. Tym razem pocałunek jest spokojny, wręcz leniwy, a nie oznacza to, że brakuje mu pasji.

– Chciałem powiedzieć, że ty jesteś moim Edenem Alex. Ty jesteś moim szczęśliwym miejscem, domem – szepcze, gdy patrzymy sobie w oczy. Nie odpowiada, ale w jej oczach dostrzegam napływające łzy. Rozumie co chce jej przekazać. To wszystko co mówiła o Edenie i o tym, jak wierzy w to miejsce, ma swoje odzwierciedlenie w tym co czuję. To z nią identyfikuje pojęcie szczęścia. Nie potrzebuję odnaleźć Edenu, mam już go w swoich ramionach.

Już mam wyznać jej miłość, gdy słyszę pękające gałązki, a to oznacza jedno, Sadar wrócił z polowania. Odsuwam się od Alex, która nadal jest we mnie czule wpatrzona.

– Dokończymy tę rozmowę – mówię z uśmiechem, po czym obracam się w stronę nadchodzącego Sadara. Mój uśmiech gaśnie, gdy okazuje się, że to nie on skradał się wśród drzew. Dwóch wysokich mężczyzn z długimi, czarnym włosami mierzy do nas ze strzelb. Odruchowo, zasłaniam Alex całym ciałem, po czym unoszę do góry ręce, alby pokazać, że nie muszą do nas strzelać. W głowie mam tylko jedno. Alex nie ma kominiarki.

– Carter... – cichy i drżący głos Alex dociera do moich uszy, a oprócz niego słyszę tylko mój ciężki oddech. Serce wali mi jak szalone, gdy pomyślę o tym, jak nierozważni byliśmy. Teraz Alex może zapłacić za to najokrutniejszą cenę.

– Nie jesteśmy uzbrojeni, zostawcie nas proszę – mówię spokojnie do mężczyzn, którzy trzymają nas na muszce. Jeden z nich jest starszy i jak zakładam to on rządzi. Przyglądam im się uważniej i w końcu dociera do mnie, kim są. Moja mama bardzo dbała o to, abym się edukował, nawet jeśli byłem opornym uczniem. Przerabialiśmy dzieje naszego kontynentu i choć wiele razy mówiłem jej, że to nie potrzebna wiedza, ponieważ świat jaki znali ludzie już dawni nie istnieje, ona upierała się, abym nie zaprzestawał poznawać przeszłość. Twierdziła, że tylko tak można kształtować przyszłość. Tylko tak można przetrwać.

I takim sposobem mądrość mojej matki wróciła do mnie w najmniej nieoczekiwanym dla mnie momencie i przed nami stoi dwóch rdzennych mieszkańców Ameryki. Pierwszy raz w życiu widzę Indian.

Alex

Nie wiem, czy mężczyźni, którzy do nas celują zrozumieli choć trochę zapewnienia Cartera. Zaczynają po cichu rozmawiać ze sobą, jednocześnie bacznie nam się przyglądając. Porozumiewają się językiem, którego nie znam i widzę minę Cartera, on także nie ma pojęcia o czym mówią.

Carter przysuwa się do mojego boku i bez zerkania na mnie, szepcze.

– Jesteśmy sami Alex, rozumiesz?

Nie odpowiadam, on chyba nawet tego nie oczekiwał. Jego przekaz był dla mnie jasny. Mam nie mówić nic o Sadarze, który pewnie jest w pobliżu. Możliwe, że już wie co się dzieje i za chwilę przybędzie nam na pomoc. Nie słyszeliśmy żadnego wystrzału, odkąd się oddalił na polowanie, zatem nadal ma trzy naboje w komorze pistoletu. Ku memu zdziwieniu, przystał na warunki jakie postawił mu Carter ponad tydzień temu. Dzielą się odpowiedzialnością za amunicję, a jednocześnie są od siebie zależni. Jeśli ta współpraca ma działać na takich warunkach, kim jestem, aby wtrącać się w ich ustalenia. Teraz Sadar może być naszym wybawieniem.

Młodszy mężczyzna wskazuje patrzy wprost na mnie i mówi coś do swojego towarzysza. Ten obrusza się, ale także kieruje swój wzrok na mnie. Świadomość, że rozmawiają o mnie, sprawia, że zaczynam się jeszcze bardziej martwić. Nie chcę powtórki z Midland, tym razem mogę nie zdołać uciec. Carter również musiał zauważyć ich zainteresowanie moją osobą, ponieważ ujmuje moją dłoń i mocno ściska. Mężczyźni patrzą na nasze złączone ręce, po czym odsuwają się na bok i wskazują strzelbami drogę za ich plecami.

– Chyba chcą, abyś poszli z nimi – mówię, na co Carter ponownie ściska moją dłoń.

– Może być ich więcej, jeśli z nimi pójdziemy, nie będę w stanie cię obronić.

– Więc lepiej jak teraz nas zastrzelą? Idąc z nimi, zyskamy czas...

Carter zerka na mnie i w jego oczach dostrzegam strach. Wie, że mam rację. Jeśli się sprzeciwimy, mogą nas tu i teraz zabić. Jeśli będziemy wykonywać ich rozkazy, damy czas Sadarowi na odsiecz. W końcu przytakuje, po czym patrzy na mężczyzn, którzy kolejny raz wskazują strzelbami, gdzie mamy iść. Nie pozostaje nam nic innego, jak podążać wyznaczoną drogą przez uzbrojonych tubylców.

***

Idziemy już bardzo długo, a roślinność, która nas otacza jest coraz gęstsza i coraz piękniejsza. Przed nami maszeruje starszy mężczyzna, a tyły zabezpiecza młodszy.

– Nie możemy pozwolić, aby nas rozdzielono – mówi Carter.

– Przede wszystkim nie możemy ich wkurzyć. Może wcale nie chcą nas skrzywdzić.

– Więc dlaczego nie zostawili nas w spokoju? Nic złego nie rozbiliśmy. Nikogo nie zaatakowaliśmy.

– Znają ten teren, więc to my jesteśmy tutaj obcy Carter. Może to nas biorą za zagrożenie.

– I w zakresie samoobrony prowadzą nas do chuj wie, gdzie?

– Nie unoś się i przestań pokazywać im, że jesteś wkurzony. Mogą to źle odebrać.

– Alex, jak mam się nie denerwować, gdy...

– Wyglądasz, jakbyś chciał kogoś walić po mordzie, więc na litość boską, uspokój się.

Tym razem to ja jestem głosem rozsądku w naszym małym układzie. Jak do tej pory nie skrzywdzili nas, więc nie możemy z góry zakładać, że to źli ludzie. Carter naprawdę swoją miną i napiętą postawą ciała, wskazuje na gotowość do walki. Gdybym go nie znała i tak by się zaprezentował przede mną, zdecydowanie wystraszyłby mnie na śmierć. Może jeśli zobaczą, że nie jesteśmy zagrożeniem, odpuszczą nam. W tej chwili i tak niewiele możemy zdziałać.

Jestem pewna, że Carter już rozmyśla nad opcjami ucieczki, ale nie znamy tego lasu, a im dalej wchodzimy w jego głębiny, tym nasze szanse na przeżycie maleją. Uciekniemy i co? Będziemy błądzić po rozległych terenach? Zeszliśmy ze szlaku tylko po to, aby zdobyć coś do jedzenia, ale teraz sama nie potrafię stwierdzić jak długo szliśmy i jak daleko jesteśmy od miejsca, gdzie rozdzieliliśmy się z Sadarem.

Pogrążona w swoich rozmyślaniach i obawach, nie zauważam wystającego konaru drzewa i potykam się o niego. Padam jak kłoda na bogatą ściółkę i do mojej buzi lądują źdźbła trawy. U mego boku od razu pojawia się Carter.

– Nic ci nie jest? – pyta zmartwiony, jednocześnie pomagając mi wstać.

– Wszystko w porządku, byłam nieuważna.

Carter pomaga mi otrzepać brud z moich rzeczy, gdy podchodzi do nas starszy mężczyzna i wyciąga w naszą stronę brązową manierkę do wody. Mówi coś dla nas niezrozumiałego i potrząsa butelką. W końcu Carter odbiera od niego przedmiot, odkręca korek i pierwszy bierze łyka.

Czeka kilka sekund, jakby sprawdzał, czy z nim wszystko będzie dobrze po wypiciu, po czym podaje mi manierkę. Kiedy biorę łyk czystej i chłodnej wody, czuję błogość. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo byłam spragniona. Chciałabym wypić całą zawartość, ale mogę zachowywać się tak egoistycznie, gdy nie wiemy, ile ten spacer jeszcze potrwa.

Oddaję manierkę mężczyźnie, a ten bez ceregieli zabiera przedmiot, po czym obraca się do nas plecami i rusza naprzód. Kieruję swoje spojrzenie na Cartera, który już nie ma zaciętej miny. Przygląda się mężczyźnie, który w pewnym sensie okazał nam współczucie. Nie musiał dzielić się z nami swoją wodą, a jednak tak uczynił. Chyba mogę mieć odrobinę nadziei, że nie mają zamiaru nas...zabić. 


Kolejne problemy? 

Do następnego kochani !!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro