Część 54

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Alex

Strażnik na wieży to jedno, ale gdy wokół nas pojawiło się jeszcze kilku także uzbrojonych mężczyzn, to znacznie większe zagrożenie. Kilka luf jest wycelowanych w nas i choćby Carter chciał zasłonić mnie całą, nie jest w stanie tego uczynić. Jesteśmy w potrzasku. I to wszystko przeze mnie. Z każdą następną mijającą minutą zaczynam się upewniać, że moja decyzja była błędna, a przynajmniej zbyt pochopna i nieprzemyślana.

Zza bramy wyłania się kolejny człowiek, który nie mierzy w nas z broni, ale to nie oznacza, że jej nie posiada. Pistolet podobny do tego, który posiada Sadar jest przypięty do jego skórzanego paska. Mężczyzna jest starszy od swoich kompanów, więc chyba mogę założyć, że to on im przewodzi. Jego spojrzenie jest ostre i przenikliwe. Budzi we mnie strach. Podobnie czułam się, gdy na naszej drodze stanął Marcus, niegdysiejszy przywódca Midland. Mężczyzna powoli zbliża się do nas, a ja mogę dostrzec bruzdy na jego twarzy. Może to zbyt powierzchowne z mojej strony, ale jego zniszczona skóra sprawia, że jeszcze bardziej odczuwam trwogę. Kiedy moje serce łomocze jak szalone, on wygląda na spokojnego, choć niezbyt zadowolonego z naszego przybycia. Nie spodziewałam się wiwatów na naszą cześć. Nie oczekiwałam, że tak po prostu otworzą dla nas swoją bramę, ale czy naprawdę konieczna jest taka ilość uzbrojonych ludzi wokół nas?

– Kim jesteście? – pyta przywódca. Jego głos jest niski i ochrypły.

– Nie jesteśmy uzbrojeni, nie musicie w nas celować.

– To ja decyduję, czy trzeba w kogoś celować czy nie – odpowiada Carterowi.

– Kiedy trzyma się palec na spuście, bardzo łatwo może dojść do wypadku.

– Masz rację, dlatego radzę ze mną współpracować. Kim jesteście i czego tutaj szukacie?

– Nazywam się Carter Prescott. Od miesięcy szukamy Edenu. Miejsca, gdzie podobno można się schronić.

– Eden...Tak, zgadza się. Dotarliście do Edenu – oznajmia nieznajomy. Jego potwierdzenie powinno sprawić, że poczuję ulgę, a jednak przerażenie bierze nade mną górę. Moje dłonie, która leżą na plecach Cartera trzęsą się mimowolnie.

– Nie przybyliśmy sprawiać problemów. Szukamy dla siebie domu. To wszystko.

– My, czyli ty i...

Nie kończy zdania, tylko kieruje swoje spojrzenie na mnie. Jestem prawie cała zasłonięta przez Cartera, ale mężczyzna jest w stanie dostrzec moje oczy. Czas się ogarnąć. To ja podjęłam decyzję, aby wyjść naprzeciw obrońcom Edenu. Nie powinnam się teraz kryć za Carterem. Odsuwam się od niego, co od razu zauważa. Obraca się w moją stronę i karci spojrzeniem. Gdy chcę wysunąć się naprzód, aby rozmówić się z przywódcą, chwyta mnie za rękę i zatrzymuje w miejscu, tuż u swego boku.

– Nazywam się Alex Adams. Proszę, nie krzywdźcie nas. Nie jesteśmy waszymi wrogami.

– Nie krzywdźcie nas... – powtarza po mnie mężczyzna, po czym uważnie mi się przygląda. Na moim ciele pojawiają się nieprzyjemne ciarki. Nie lubię, gdy ktoś tak bacznie mi się przygląda. – I chcecie zamieszkać w Edenie? – pyta po chwili.

– Tak. Przybywamy z daleka. Jesteśmy już zmęczeni podróżą. Prosimy o schronienie.

– I jest tylko wasza dwójka? Nie czeka w zaroślach wasza armia?

– Armia? Nie, nic z tych rzeczy – mówię dość szybko, ale na myśl przyszedł mi Sadar, który faktycznie jest nadal w ukryciu i moją chwilową wątpliwość musiał dostrzec człowiek, który zdecyduje, czy nas przyjąć do sanktuarium.

– Nie tolerujemy kłamstwa Alex, więc zapytam jeszcze raz. Czy oprócz was, ktoś jeszcze tutaj przybył?

Carter ściska moją dłoń i nie wiem, czy robi to dla otuchy, czy daje mi znać, abym nic nie wspominała o Sadarze. Stoję przed dylematem. Mam powiedzieć prawdę i ujawnić naszego kompana, czy udawać, że jestem tylko ja i Carter. W razie problemów Sadar może znajdzie sposób, aby nam pomóc, aby nas uwolnić. Ale jeśli Eden jest taki, jaki mam nadzieję, że jest, kłamstwo może przekreślić nasze szansę na zapuszczenie tutaj korzeni.

– Przestań straszyć dziewczynę Noah.

Delikatny głos rozbrzmiewa zza pleców mężczyzny. Ten odsuwa się na bok, by spojrzeć na kobietę, która przerwała jego przesłuchanie i tym samym dając i nam widok na zbliżającą się postać. Kobieta jest starsza ode mnie, chyba mogę powiedzieć, że jest w średnim wieku. Ma brązowe, lokowane włosy, które swobodnie opadają na jej ramiona. Jest szczupła i dość wysoka. Ubrana w jasne rzeczy, koszulę i spodnie. Na twarzy ma uśmiech, ale jest powściągliwy. Rozumiem, że jesteśmy dla nich nieznajomymi, którzy mogą przynieść szkody, którzy mogą zburzyć ich spokój. Jednak widok kobiety, tak swobodnie poruszającej się wśród uzbrojonych mężczyzn, napawa mną nadzieją. Nie sprawia wrażenia zastraszonej ani stłamszonej. Szaleństwa także w niej nie dostrzegam. Nie tak, jak w przypadku pomocnicy Marcusa, która zwabiła nas w zasadzkę.

– Chcą wejść do Edenu – mówi nijaki Noah.

Kobieta zrównuje się ze swoim kompanem, po czym patrzy to raz na mnie, to raz na Cartera.

– Skąd przybywacie?

– Huntsville – odpowiada Carter.

– Alabama. Faktycznie długa podróż za wami.

– Nie przybyliśmy, aby sprawiać kłopoty. Nie jesteśmy waszymi wrogami – oznajmia Carter, ale to na mnie ponownie jest skupiona uwaga.

– Jaką mam gwarancję, że tak właśnie jest? Że nie będziecie źródłem problemów?

Skoro kobieta patrzy wprost na mnie, postanawiam odpowiedzieć na jej pytanie.

– Podróż nie była tylko długa, ale także bardzo ryzykowna. Prawdę mówiąc, nie wiedziałam, że okaże się tak niebezpieczna. Spotkaliśmy na swojej drodze wielu złych ludzi, wiele razy myślałam, że stracimy życie. Zbyt dużo nas kosztowało dotarcie tutaj, aby teraz sprawiać problemy – mówię i czuję, jak łzy napływają mi do oczu. Jestem zmęczona, fizycznie i psychicznie. Nie mogą nas odesłać, nie mamy, dokąd iść. Tylko mury Edenu mogą nas ochronić przed brzydotą tego świata. Chcę się obudzić i nie myśleć o tym, że ktoś może mnie zaatakować. Nie chcę chodzić cały czas głodna i spragniona. To musi się skończyć, tak nie można żyć. Nie chcę tak żyć. – Proszę, dajcie nam szansę.

Przez chwilę kobieta patrzy na mnie w ciszy, po czym odwraca się do Noah z dyspozycją.

– Wiesz, co robić. Musimy być pewni.

Zerkam na Cartera, który wygląda na zaniepokojonego. Moje bicie serca także się przyspiesza. Noah unosi głowę i przytakuje do strażnika na wieży. Ten znika z naszego pola widzenia. Kilka sekund później brama ponownie się otwiera. Gdy widzę trzech kolejnych uzbrojonych mężczyzn, którzy trzymają na smyczy duże psy, aż cofam się o krok ze strachu. Carter także się odsuwa, a jednocześnie zasłania mnie przed zwierzętami. Na nasz widok zaczynają szczekać i pokazywać ostre kły. Od razu przypomina mi się ucieczka przed wilkami, które zaatakowały nas w lesie. Ledwo uszliśmy z życiem. Teraz sytuacja jest równie niebezpieczna. Jeśli kolejny rozkaz kobiety, będzie dotyczyć spuszczenia ze smyczy tych groźnie wyglądających psów, nie mamy wielkich szans. Nie uciekniemy. Nie, kiedy otaczają nas strażniczy Edenu. Czy ona naprawdę pozwoli, aby zjadły nas żywcem? Nie, to niemożliwe. Eden miał być ostoją dla potrzebujących, a nie kolejnym piekłem na ziemi.

Noah macha ręką, jakby wydawał niemy rozkaz swoim strażnikom, a raczej psom. Podchodzą do nas i pozwalają zwierzętom nas obwąchać. Boję się cholernie, ale staram się nie panikować. Carter ujmuje moją dłoń, aby dodać mi otuchy, choć przez ten mały dotyk mogę stwierdzić, że jest niesamowicie spięty.

Gdy mężczyźni odsuwają od nas psy, dwóch innych strażników, którzy stali za nami, rozkazują nam stanąć pod murem, tuż przy bramie. Wykonujemy polecenie, nie wiedząc co dalej nas czeka. Nadal wymierzone są w nas karabiny, a kobieta, która jeszcze przez chwilę napawała mną nadzieją, patrzy na nas ze spokojem. Nie uśmiecha się już, nie wypowiada żadnego słowa. Rolę przywódcy znów objął Noah.

– Szukać!

Po komendzie, psy zostają spuszczone z lejców, po czym biegiem podążają w stronę roślinnej gęstwiny. Wtedy zdaję sobie sprawę, po co było to wszystko. Nasz zapach mógł zmieszać się z zapachem Sadara. Na pewno tak się stało. A teraz psy go wywęszą. W tej chwili mam nadzieję, że zdążył się oddalić, ale jeśli mam być szczera ze sobą, wątpię, aby właśnie to zrobił. Ona także zaangażował się w tą podróż. Może Carter nie podziela mojego zdania, ale stał się naszym przyjacielem. Nie zostawiłby nas samych, nie kiedy jesteśmy w niebezpieczeństwie.

***

Nie wiem, jak długo trwają poszukiwania, ale z każdą kolejną mijająca minutą mam wrażenie, że Sadar wykiwał oddział poszukiwawczy. I nie mam zielonego pojęcia, czy to dobrze, czy to źle. Skoro od razu nie przyznaliśmy się do jego obecności, to co się stanie, jeśli zostaniemy nakryci na kłamstwie. Cholera! Źle postąpiliśmy, kłamstwo może pogrążyć nasze plany.

W oddali słychać szczekanie psów i nie może to być dobry znak. Kilka minut później, naszym oczom ujawnia się Sadar prowadzony przez dwóch strażników. Psy są ponownie uwiązane na smyczy, ale ujadają tak głośno, że po moim ciele przechodzą nieprzyjemne ciarki.

Sadar widzi nas, ale szybko odwraca swoje spojrzenie i skupia się na Noah, a potem na kobiecie, która zaczyna zbliżać się do nas. Patrzy wprost na mnie, jakby tylko ze mną chciała rozmawiać.

– Więc skłamaliście. Jest was troje.

– Nie wiemy, kim jest ten człowiek – odpowiada za mnie Carter. Wiem, że chce ratować sytuację, ale nie mam pewności, czy to dobre rozwiązanie.

– Może mi ktoś powiedzieć, dlaczego zostałem pojmany? I o jakiej trójce tutaj mówimy?

Pytania Sadara mnie zaskakują, ale czy powinny? Jest sprytny i udowodnił, że potrafi dostosowywać się do każdej sytuacji. Usłyszał stwierdzenie Cartera i podjął grę, w której nie znamy się. Jednak Noah nie wygląda na przekonanego. Podchodzi do Sadara i uderza go pięścią w brzuch, gdy ten jest nadal przetrzymywany przez strażników.

– Nie! – krzyczę odruchowo. Tym samy zdradzam nasze kłamstwo. Nie mogę jednak pozwolić, by został skrzywdzony przez naszą błędną decyzję.

– Jak masz na imię? – pyta mnie kobieta.

– Alex, nazywam się Alex Adams.

– Alex, powiedz prawdę. Tylko tego od ciebie oczekuję.

Przełykam ciężko ślinę, po czym unoszę dłoń i ścieram łzy spływające po policzkach.

– Powiedziałam prawdę. Chcemy tylko schronienia. Chcemy zamieszkać w bezpiecznym miejscu. Tak, znamy go. To Sadar, jest naszym przyjacielem.

– Dlaczego się ukrywał?

– A jak myślisz Rebeka? Coś knują, to oczywiste – odpowiada Noah. Jego mina wyraża wściekłość, on z pewnością nie chce nas w Edenie.

– Dlaczego się ukrywał Alex? – ponownie pyta kobieta, której już znam imię.

– To moja wina. Carter i Sadar martwili się co nas czeka za murami Edenu. Ja postanowiłam zaryzykować i wyjść wam naprzeciw.

– To odważne z twojej strony, zważywszy, że zapewne słyszałaś tylko pogłoski o tym miejscu.

– Odkąd usłyszałam o Edenie, wierzyłam, że tutaj mieszkają dobrzy ludzie. Ludzie, którzy chcą spokoju i bezpieczeństwa. Nadal w to wierzę, nadal chcę w to wierzyć. Co mam powiedzieć, abyś nas zaufała? Co mam zrobić? – Rebeka nie odpowiada, więc zerkam na Sadara, który także na mnie patrzy. Jest zgięty w pół po uderzeniu Noah, ale nadal ma siły by lekko się do mnie uśmiechnąć, a potem puścić oczko. Rozglądam się po strażnikach, którzy uważnie nam się przyglądają. Wtedy zauważam u jednego z nich, naszą torbę w dłoni. – Pozwól mi coś ci pokazać. Udowodnię, że od samego początku chciałam przybyć tutaj z uczciwymi zamiarami.

– Zatem udowodnij – zgadza się, a Noah postanawia się sprzeciwić.

– Chyba im nie wierzysz?

– Chcę, by mi udowodniła, że mówi prawdę – mówi, patrząc wprost na mnie. Następnie odwraca się w stronę Noah. – Każdy, kto mieszka w Edenie ma jakąś przeszłość. Czyż nie?

Noah nie odpowiada, ale sprawia wrażenie jeszcze bardziej niezadowolonego. Kobieta znów na mnie patrzy, po czym odsuwa się na bok, na znak, że mogę rozpocząć moją próbę udowodnienia, że mówię prawdę. Kiedy robię krok naprzód, Carter mocniej przytrzymuje moją dłoń. Zerkam na niego i błagającym spojrzeniem, proszę go, aby mi zaufał. Aby nie robił nic pochopnego by mnie ochronić.

W końcu uwalniam dłoń z jego uścisku, choć to także wiele mnie kosztuje. Teraz wszystkie oczy są skierowane na mnie. Podchodząc do mężczyzny, który trzyma nasz worek z rzeczami, mijam Sadara. Już się nie uśmiecha, on także się o mnie martwi.

– Potrzebuję wyciągnąć coś z worka.

Mężczyzna nie odzywa się, tylko patrzy ponad mnie. Albo prosi o zgodę Noah, albo Rebeccę. W końcu podaje mi worek. Nie mam zamiaru robić gwałtownych ruchów, mogliby to źle odczytać. Dlatego kładę worek tuż obok stóp mężczyzny i powoli go odwijam. Wyciągam kilka ubrań, po czym szukam na dnie rzeczy, która może pomóc nam przekonać do siebie przywódców Edenu.

Wyciągam notes, który zostawiłam w Midland i który został zwrócony mi przez Sadara. Szukam fragmentu, w którym opisywałam Carterowi swoje nadzieje względem tego miejsca. Wtedy komunikowałam się z nim za pomocą notesu, aby się uchronić. Tym razem ponownie kilka kartek mogą okazać się zbawienne.

Z odszukanym fragmentem, podchodzę do Rebeki. Wręczam jej notes, aby mogła przeczytać moje notatki.

– Co to jest? Kto to pisał? – pyta zdezorientowana.

– Ja to napisałam. Carter nie wiedział, że jestem kobietą. Ukrywałam swoją tożsamość za kominiarką i za tym notesem. – Rebeka nie odpowiada tylko przytakuje. Zdaje sobie sprawę, jakie zagrożenia czyhają na kobietę w tych czasach. Chyba nie muszę jej tłumaczyć, dlaczego w taki sposób się broniłam przed zagrożeniem. – Od samego początku chciałam znaleźć dla siebie dom. To był mój jedyny powód, aby tutaj dotrzeć.

– To jakaś farsa – ponownie odzywa się nieproszony Noah. W takim wypadku odwracam się w jego stronę i stanowczo odpowiadam na jego zarzuty.

– Jak miałabym zaplanować tę farsę? Myślisz, że napisałam to teraz? Jak? Gdzie? W krzakach? Poza tym to ja wyszłam wam naprzeciw. To ja zapukałam do waszej bramy. Nie jestem uzbrojona, nie mam nic do ukrycia.

– Ale twój kompan miał broń, prawda? – pyta, po czym wskazuje na strażnika. Faktycznie trzyma w dłoni pistolet, który należy do Sadara.

– Czy posiadanie broni oznacza, że ktoś chce walki? Broń także służy do obrony.

– Dziewczyna ma rację. Udaj się w podróż przez Stany i sam się przekonasz, czy potrzebujesz broni. Szczególnie zapraszam do Midland – dodaje swoje trzy grosze Sadar.

– Byliście w Midland? – dopytuje Rebeka.

– Tak, to był koszmar, ledwo się z niego uwolniliśmy – odpowiadam szybko, zanim Sadar przyzna, że jego ludzie przejęli kontrolę w mieście. To mogłoby źle wyglądać. Na szczęście nie odzywa się więcej.

– W Edenie mieszka kilka osób, które niegdyś natknęły się na Marcusa. Przynieśli ze sobą same straszne opowieści.

– Sama pani widzi. Nie mieliśmy łatwo. I nie wyobrażam sobie, aby znów trafić na kogoś tak paskudnego jak Marcus – mówię z przejęciem i cóż, cholernie szczerze. Rebeka jeszcze na chwilę zerka na notes, po czym zamyka go. Następnie wręcza mi moją własność.

– Czas postanowić, co z nimi zrobimy Rebeka – odzywa się Noah zza moich pleców. Ja skupiam całą uwagę na kobiecie, która ewidentnie ma tutaj największą władzę.

– Podjęłam już decyzję...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro