Część 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Kilka tygodni później

Alex

Ponownie od dłuższego czasu nie ma śladu po Carterze. Jednak tym razem sytuacja jest inna. Umówił się z dziadkiem, że w ciągu tygodnia przyjdzie po nową porcję iluzji. Jest już gotowa i zapakowana. Czeka od dawna w piwnicy pod naszą podłogą, która od lat służy dziadkowi jako laboratorium. Kolejny raz nawiedzają mnie pesymistyczne wizję, dotyczące tego co mogło mu się stać. A jeśli Kenton go dorwał? Odkrył jego wycieczki do sąsiadującego miasta, aby handlować za jego plecami produktem, którego tak bardzo chce. A może ktoś inny go zaatakował? Dziadek od dnia, w którym pojawił się Carter w naszym domu, nie odwiedzał miasta, a to oznacza, że nie ma opieki lekarskiej. Owszem, są inni, którzy praktykują, ale doktor Adams był najlepiej wykwalifikowany. I choć coraz mniej leczył tradycyjnie swoich pacjentów, to nadal znajdywały się osoby, które potrzebowały jego pomocy. Niestety dziadek także potrzebuje pomocy, musi się oszczędzać i wyprawy do miasta są dla niego niebezpieczne. Ze względu na Kentona i ze względu na stan zdrowia.

Kiedy dziadek postanowił zrobić sobie drzemkę, ja sprzątam w swoim pokoju, a gdy ścielę łóżko, wpadam na pomysł. Sięgam spod niego skrzynkę, w której trzymam moje skarby, otwieram ją i wyciągam nowy nabytek. No dobrze, nie jest nowy, leżał, odkąd pamiętam na książkach, ale był nieużyteczny przez brak baterii. W duchu dziękuję Carterowi, że pomyślał o mnie i zostawił mi te dwa cudeńka. Raz na jakiś czas, kiedy mam pewność, że dziadek mnie nie przyłapie, zakładam słuchawki i włączam walkmana. Kaseta z muzyką nie jest podpisana i nie wiem jaką nosił nazwę zespół, ale w tej chwili to moja największa, sekretna przyjemność.

Naciskam na włącznik, po czym słucham tekstu piosenki. Mojej ulubionej.

See the stone set in your eyes

See the thorn twist in your side

I'll wait for you

Sleight of hand and twist of fate

On a bed of nails, she makes me wait

And I wait without you

With or without you

With or without you

Through the storm, we reach the shore

You give it all but I want more

And I'm waiting for you

With or without you

With or without you, ah, ah

I can't live

With or without you

Zamykam oczy, po czym poruszam ustami w takt muzyki. Nagle, czuję, jak ktoś chwyta mnie za ramię. Zaskoczona obracam się i moim oczom ukazuje się zły dziadek. Ściągam słuchawki, po czym otwieram usta, aby coś powiedzieć, ale nie wiem kompletnie co.

– Śpiewałaś – mówi niskim głosem.

– Ja? Nie, nie śpiewałam – oznajmiam niepewnie, bo cóż nie jestem przekonana, czy z moich ust nie wydobył się dźwięk, kiedy porwała mnie muzyka.

– Złamałaś zasady! Nie możesz śpiewać!

– Dziadku nie denerwuj się, to nic takiego...

– Ktoś mógł cię usłyszeć...ktoś mógł...

Dziadek nie kończy swojej wypowiedzi, a jego oddech staje się cięższy. Kiedy pochyla się do przodu, rzucam walkmana na łózko, po czym chwytam za jego ramiona i pomagam mu usiąść na moim posłaniu. Ponownie pojawia się ten uporczywy kaszel, który brzmi znacznie gorzej. Coraz trudniej dziadkowi oddychać swobodnie i martwię się, czy ten stan jeszcze bardziej się nie pogorszy.

– Przepraszam dziadku, już nie będę, tylko się nie denerwuj.

Nie odpowiada, tylko próbuje złapać haust powietrza. W końcu się uspokaja, po czym wstaje z łóżka i rusza w stronę wyjścia. Idę za nim z obawy, że ponownie zaatakuje go kaszel i w efekcie upadnie ze schodów.

W izbie panuje półmrok, światło dostarcza nam w tej chwili głownie palący się kominek. Kiedy Carter nie przybył o umówionym czasie, postanowiliśmy oszczędzać wszystkie produkty, które nam przyniósł ostatnim razem, w tym naftę.

Dziadek siada na swojej kanapie, po czym powoli i ostrożnie kładzie się w pościeli. Podchodzę i przykrywam go szczelnie. Jego twarz pobladła, a gdy dotykam jego czoła, jestem zaskoczona jak zimne ono jest.

– Zrobię naparu z syropem. Może się przeziębiłeś.

Tylko przytakuje mi w odpowiedzi. Nie tracąc czasu idę do kuchni i szykuję dla niego leczniczą mieszankę.

***

Całą noc spędziłam przy łóżku dziadka. Nie wstał, nie mówił, tylko czasami patrzył na mnie, jakby chciał coś mi przekazać, a jednocześnie bał się tego. Kiedy zauważyłam, jak łzy pojawiły się w jego oczach, również się rozkleiłam. Nie potrzebne nam słowa, wiemy co się dzieje. I choć nadal pragnę żyć nadzieją, że jego stan się polepszy, wiem, że to tylko pobożne życzenie. Od dawna słabnie w oczach, jest zmęczony i obolały.

Stanley Adams nie jest osobą, która się poddaje, ale to nie znaczy, że nie przegra z chorobą.

Wraz z nastaniem świtu, szykuję dla niego kolejną porcję lekarstw, a także coś do zjedzenia. Kiedy podchodzę z miską wypełnioną kaszką manną z suszonymi owocami, kręci głową przecząco, dając mi znać, że nic nie zje.

– Musisz coś zjeść dziadku, tylko tak nabierzesz sił. Proszę, chociaż spróbuj... – mówię łamiącym się od płaczu głosem, gdy widzę, jak ponownie zamyka oczy. Odkładam miseczkę na podłogę i siadam na krawędzi kanapy. Ujmuję jego dłoń, po czym kładę głowę na jego brzuchu, pokrytym kołdrą. – Nie zostawiaj mnie dziadku, nie odchodź...

***

Po narąbaniu drewna, wracam do chatki z wypełnionym koszem i od razu dorzucam kilka kłód do paleniska. Następnie nalewam na głęboki talerz wcześniej ugotowanej zupy warzywnej i ponownie próbuję nakarmić dziadka. Po jednej łyżce rezygnuje, a ja coraz bardziej popadam w rozpacz.

Stawiam talerz na stole i patrzę przed siebie, rozmyślając o tym, co mogę jeszcze zrobić. Jak uratować dziadka.

– Alex...

Momentalnie odwracam się w jego stronę, zaskoczona słysząc jego głos. Od wczoraj nie miał sił rozmawiać, a teraz aż uśmiecham się szeroko, gdy wypowiada moje imię. Wracam do niego prędko, kucam tuż przy nim i sięgam po jego rękę.

– Czujesz się lepiej dziadku?

Nabiera powietrza, po czym ponownie patrzy mi w oczy.

– Uważaj na ludzi...nie pokazuj, kim jesteś...

– Dziadku, spokojnie, poradzimy sobie ze wszystkim. Pewnie Carter niedługo się pojawi i napiszę mu wszystko to, co ty sam byś mu powiedział. Dam radę i niczego się nie dowie. Obiecuję.

– Uważaj...świat jest gorszy niż sądzisz...

– Dziadku...

– Belle, przepraszam...

– To ja, Alex...

– Belle, nie płacz...

Dziadek ponownie zamyka oczy, a ja momentalnie przykładam dłoń do jego szyi i sprawdzam jego tętno. Zalewa mnie ulga, gdy wyczuwam puls. Jest słaby, ale nadal oddycha. Łzy cisną mi się do oczu, a wkrótce zaczynają swobodnie spływać po policzkach.

***

Trzymam w dłoniach walkmana i przez dłuższą chwilę patrzę na niego z nieuzasadnioną złością. Następnie zerkam na dziadka, który nie odzyskał już przytomności. Ściskam przedmiot z całej siły, pragnąc krzyczeć na całe gardło. Jednak nie mogę tego zrobić, nadal w głowie brzmią słowa dziadka, abym zawsze starał się być cicho.

W przypływie negatywnych emocji, rzucam walkmana do kominka. Gorące płomienie zajmują się powoli plastikowym przedmiotem, zmieniając jego czerwony kolor w czarny, smolisty.

Wracam do dziadka, po czym kładę się obok na kanapie. Znów trzymam jego wątłą dłoń i modlę się do Boga, aby jeszcze go do siebie nie zabierał. Patrzę na pomarszczoną od starości twarz osoby, która była najważniejsza w moim życiu. Nigdy nie wątpiłam w jego miłość, nawet kiedy był srogi i dla mnie niezrozumiały. Za wszelką cenę starał się mnie uchronić od całego zła, która rozprzestrzeniło się na świecie. Zawsze będę mu wdzięczna za jego opiekę, za to, że po prostu był.

Całą noc spędzam przy boku dziadka. Nad ranem umiera.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro