Część 72

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Carter

Mimo iż Miller wygląda na oszołomionego, widząc zwłoki Noah, nadal trzyma mnie na muszce. Jego dłonie nawet nie drgną, choć spoglądając na jego twarz, mogę zgadywać, jak cholernie jest zdezorientowany i niepewny.

– To nie tak Miller, nie wyciągają pochopnych wniosków – mówię w miarę spokojnie, choć za chwilę może zawalić się cały mój świat. Jeśli pupil Noah naciśnie na spust w ramach zemsty...Cholera, niech by przyszedł każdy inny, ale nie on...

– Zabiłeś komendanta, ty gnido!

– Nie zabiłem go. Uspokój się, a wszystko ci wytłumaczę.

– Masz jego krew na rękach i chcesz mi powiedzieć, że to nie twoja sprawka?!

Odruchowo patrzę na swoje dłonie, które faktycznie są pokryte krwią White'a. Kurwa! Nie miałem czasu się oczyścić, zatrzeć śladów! Co on w ogóle tutaj robi?

– Próbowałem mu pomóc, w takim stanie go zastałem.

– Kłamiesz.

– Zabrał mnie ze sobą, aby pokazać mi jak wygląda patrol po wyrzuceniu kogoś z Edenu. Chciał upewnić się, że Clark nigdzie się nie przyczaił i czy nie planuje zemsty. Kazał mi przeszukać zarośla, tam gdzie są opuszczone wille. Rozdzieliśmy się, a tutaj mieliśmy się spotkać. Próbowałem mu pomóc, stąd ta krew na moich dłoniach, ale było za późno.

– Chcesz mi powiedzieć, że Clark go zabił?

– Z pewnością, to on o świcie został wyrzucony. Był wściekły.

– To prawda, był...

– Nie miałem powodów by zabijać komendanta, właśnie dołączyłem do waszych szeregów. Z pewnością ci o tym mówił.

– Tak, mówił, że zasłużyłeś na to.

– Sam widzisz. Dostałem szansę od White'a, więc po co miałbym go teraz zabijać? To nie ma sensu.

– Więc Clark go zabił? Widziałeś go?

– Widziałem uciekającą postać. To musiał być on. Opuść broń Miller, nie jestem mordercą, nie zabiłem komendanta, zrobił to Clark, wiesz o tym...

Miller wpatruje się we mnie przenikliwie i gdy już myślę, że mi uwierzył, ten zbliża się do mnie, następnie okrąża, aby stanąć za mną. Obracam ostrożnie głowę, aby na niego spojrzeć, a jednocześnie nie robiąc gwałtownych ruchów. Albowiem nadal mierzy do mnie z broni.

– Nawet bym ci uwierzył Carter, tylko jest jedna bardzo ważna nieścisłość w twojej wersji.

– Miller, cokolwiek myślisz...

– Clark nie mógł go zabić, nie mógł się zemścić.

– Jest może stary, ale także nieobliczalny, tak mówiliście. Już raz próbował zabić Noah, więc dlaczego nie mógłby spróbować jeszcze raz? Był sam na plaży, to była idealna okazja, by go zamordować.

– To prawda, ale powtórzę jeszcze raz, Clark nie mógł tego zrobić – mówi, po czym jeden kącik ust lekko się unosi, jakby chciał zaśmiać się szyderczo. Wtedy zdaję sobie sprawę, co próbuje mi przekazać. Za chwilę wypowiada słowa, które to potwierdzają i jednocześnie niszczą moją wersję wydarzeń. – Clark nie żyje. Jego ciało spoczywa w wąwozie kilka mil stąd.

Zamykam oczy, przyswajając wieści o Clarku, a także czując się bezradnym.

– Zabiliście go – stwierdzam oczywistość.

– Komendant był przekonany, że nie odpuści, Clark kompletnie oszalał. Musiał zlikwidować zagrożenie.

– Miał być wygnany, a nie stracony. Zgodziłeś się na to?

– Komendant wiedział co robi, dbał o bezpieczeństwo skuteczniej niż Rebeka.

– Więc musiał go zabić ktoś inny Miller, to nie byłem ja...

Próbuję nakłonić go do zmiany zdania na mój temat, ale on ani nie drgnie. Przyłapał mnie na kiepskim kłamstwie i to właśnie mnie zgubi.

Sadar

Zbyt późno docieram do plaży. Miller już trzyma na muszce Cartera. Nawet nie jestem zaskoczony widząc trupa na plaży. I choć jestem zbyt daleko, by widzieć kto właśnie stracił życie, chyba mogę zgadywać, że komendant nie wygrał starcia z byłym bokserem. Okrutny Carter kolejny raz wygrał pojedynek. Jednak teraz, za sprawą przydupasa Noah, Carter ma poważne problemy. Schowany za zaroślami, obserwuję, jak idą wzdłuż plaży, w kierunku drogi do Edenu. Prescott jest więźniem i coś mi się wydaje, że nie będzie łatwo wyciąganą go z tarapatów.

W tej chwili nie jestem w stanie pomóc Carterowi. Miller ma broń, więc pewnie odstrzeliłby mnie, zanim mógłbym się do niego zbliżyć. Nie pozostaje mi na razie nic innego, jak wrócić do rolników. Później zastanowię się, jak poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. Na pewno jest wyjście i ja go znajdę, albo nie nazywam się Sadar Sighn.

***

– Gdzieś się podziewał Sadar? Myślałem, że chciałeś nam pomóc.

– Przepraszam, nie sądziłem, że tyle mi to zajmie, już biorę się do pracy – mówię, po czym chwytam za wypełniony ziemniakami worek i wrzucam na pakę wózka.

– Znalazłeś to co szukałeś?

– Co?

– Jak to co? Mówiłeś, że idziesz poszukać pamiątkowego zegarka.

– A tak, nie, nie znalazłem go niestety. Chyba przepadł na zawsze.

– Tak bywa niestety. No dobra, bierzmy się za robotę, mamy tutaj jeszcze parę rzeczy do zrobienia.

– Tak jest.

Przykładam się do pracy, ponieważ jak najszybciej chcę wrócić do Edenu. Muszę dowiedzieć się co dalej z Carterem i przede wszystkim przypilnować Alex. Cholera, dziewczynę czekają ciężkie czasy...

Alex

Wychodzę z ośrodka, aby udać się do tutejszej pralni po świeżą pościel dla pacjentów. Idąc z wiklinowym koszem, mijam ludzi na ulicy, którzy już chyba przyzwyczaili się do mojej obecności w tym miejscu. Zamiast przyglądać mi się uważnie, witają się serdecznie. Na mojej twarzy wypływa uśmiech, myśląc o tym, że życie tutaj naprawdę może być dobre. W końcu znaleźliśmy bezpieczną przystań, gdzie możemy myśleć o przyszłości.

– Jak się masz Alex?

Odwracam się, słysząc znajomy głos. Grace podchodzi do mnie, po czym niespodziewanie składa buziak na moim policzku. Lubię ją, jest otwarta i wesoła. Takiej przyjaciółki zawsze mi brakowało.

– Wszystko w porządku, właśnie idę po pościel do pralni. Czekają na nią w szpitalu.

– Beatrice pewnie zagada cię, zanim wyda ci pranie. Uważaj na nią, to straszna plotkara.

– Dobrze, będę uważać – przytakuję, na co Grace wybucha śmiechem.

– Dziewczyno żartowałam, nie musisz się jej obawiać. Jest plotkarą, ale niegroźną. To miła babka. Chcesz bym ci towarzyszyła? Mam akurat chwilę wolnego dla siebie.

– Pewnie, będzie mi bardzo miło.

– A co powiesz na to, aby spotkać się wieczorem. Przyjdź z Carterem do nas na kolację, porozmawiamy, poznamy się lepiej. Możecie także zabrać ze sobą Sadara. Mówiłaś, że jest w porządku, więc wierzę ci na słowo.

– To bardzo miłe z twojej strony. Przyjdziemy.

– Mam zamiar zrobić dzisiaj moje popisowe danie, kurczak z warz...

Grace nagle przerywa swoją wypowiedź. Jej mina rzednie, gdy wpatruje się na coś za mną. Zatem obracam się i gdy widzę, co tak bardzo przykuło jej uwagę, sama zamieram. Carter prowadzony przez strażników, wchodzi do komisariatu.

– Carter...

– Wiesz co się stało? – pyta Grace.

– Nie, ale...czy oni go aresztowali?

– Tak to wyglądało. Musimy tam iść i zapytać co się stało – oznajmia stanowczo, po czym chwyta mnie za prawą dłoń i ciągnie w stronę budynku policji.

Kiedy wchodzimy do środka, od razu zatrzymuje nas młody strażnik.

– Nie możecie teraz wejść.

– Nie pieprz głupot Travis! Dlaczego aresztowaliście Cartera? – pyta Grace i jestem jej wdzięczna za przejęcie inicjatywy. Ja jestem zbyt zmrożona, by cokolwiek zrobić. Co się tutaj wyprawia.

– Nie mogę na razie nic powiedzieć Grace, odpuść.

– Ile lat się znamy Travis? Kuźwa, od dziecka! Razem chodziliśmy do jednej klasy, pozwalałam ci ściągać ode mnie na matmie i teraz tak mnie wyrzucasz?!

– Co ty wyciągasz z przeszłości? Jakieś zamierzchłe czasy do cholery. To moja praca, mam rozkazy i nie mów mi co mam robić.

– A komendant wie, że to ty uszkodziłeś jego płot w zeszłym roku, gdy byłeś pijany po bimbrze Tobiasa? Mam mu powiedzieć, kogo powinien obarczyć winą? Pamiętam, jaki był wkurzony i nikt cię nie wydał. Gdyby wiedział, że to ty, nie pracowałbyś z nim.

– Grace, nie wkurwiaj mnie!

– Gdzie jest komendant? Chcę z nim rozmawiać, skoro z tobą się nie da.

– Grace, do cholery, komendant nie żyje!

Kolejny raz mam wrażenie, jakbym zamarła, choć tym razem udaje mi się wypowiedzieć słowa.

– Nie żyje?

– Tak – odpowiada, tym razem patrząc na mnie.

– I Carter..., dlaczego jest aresztowany?

Strażnik nie odpowiada, ale jego mina mówi wszystko.

– To musi być pomyłka, Carter nie zrobiłby czegoś takiego, prawda? – pyta tym razem Grace.

– Nie...on nie...to pomyłka...

Zaczynam bełkotać, więc Grace dotyka mojego ramienia.

– Zbladłaś, chodźmy stąd. Potrzebujesz świeżego powietrza.

Grace nie pozwala mi odpowiedzieć ani zaprotestować, tylko ciągnie mnie do wyjścia z komisariatu. Gdy tylko schodzimy ze schodów, upuszczam wiklinowy kosz, podbiegam do kosza na śmieci, pochylam się i wymiotuję. Po chwili czuję, jak delikatnie masuje mnie po plecach.

– Już lepiej Alex?

– Tak, nie, nie wiem...

– Powinnaś się położyć, wyglądasz jakbyś miała zaraz zemdleć.

– Co się wydarzyło Grace? O co tutaj chodzi? Nie mogą zamknąć Cartera, nie mogą...

– Nic takiego się nie wydarzy. Jeszcze nic nie wiemy, może tylko chcą go przesłuchać. Może coś widział. Chodź Alex, odprowadzę cię do domu.

– Alex!

Obie patrzymy na zbliżającego się Sadara. Kiedy staje obok mnie, ujmuje w dłonie moją twarz i patrzy na mnie zmartwiony, a jednocześnie zły.

– Źle się czujesz?

– Zaraz mi przejdzie.

– Wyglądasz słabo.

– Przed chwilą wymiotowała, chciałam ją zaprowadzić do domu, aby się położyła – dodaje Grace.

– Ja się tym zajmę, pomogę Alex.

– Ale...

– Dziękuję Grace, ale poradzimy sobie – mówi Sadar, jednocześnie przerywając dziewczynie. Następnie podtrzymując mnie, idziemy w stronę lawendowego domu.

***

Sadar

Gdy tylko znajdujemy się w domu, prowadzę Alex do salonu, aby usiadła na kanapie. Każę jej się nie ruszać, z obawy, że może stracić przytomność. Biegiem wkraczam do kuchni, nalewam do szklanki wodę i wracam do dziewczyny.

– Napij się, faktycznie wyglądasz blado.

Alex wypija za jednym zamachem prawie całą zawartość szklanki.

– Dziękuję Sadar.

– Chcesz jeszcze?

– Nie, starczy na razie.

– Powiedz co się stało.

– Nie wiem. Prowadzili Cartera na komisariat. Tam dowiedziałyśmy się, że White nie żyje.

– Wiem.

– Co? Co jeszcze wiesz? Sadar musisz mi powiedzieć! Czy Carter...czy on go zabił? Dlatego go aresztowali?

Alex patrzy na mnie wyczekująco, a ja nie wiem, co mam jej powiedzieć, ile prawdy jej wyznać, a ile zostawić dla siebie. Jestem przekonany, że Carter zabił Noah, ale czy powinienem włączać w to Alex?

– Nie widziałem tego, ale był tego popołudnia z komendantem. Może chcą go przesłuchać. Tak naprawdę nie wiemy, co się wydarzyło na plaży.

– Na plaży?

– Tak.

– Byłeś tam?

– Nikt mnie nie widział, ukryłem się w zaroślach. Gdy tam przybyłem, Miller już trzymał na muszce Cartera.

– O Boże! Oni go oskarżą o morderstwo, wyrzucą go z Edenu albo i zrobią mu coś gorszego... – mówi łamiącym się głosem, po czym zlewa się łzami.

Ponownie ujmuję w dłonie jej twarz i zmuszam, by na mnie spojrzała. Wycierając kciukami jej łzy z policzków, mówię najspokojniej jak potrafię.

– Obiecuję ci, że nie skrzywdzą Cartera. Nie pozwolę na to. Może ja i Carter nie jesteśmy przyjaciółmi, ale ty i ja już tak. Jesteś moją przyjaciółką Alex i zależy mi na tobie. Naprawię to, obiecuję.

– Jak możesz być tego tak pewny...

– Bo w końcu ci uwierzyłem.

– Co? W co mi uwierzyłeś?

– W to miejsce i w szczęśliwie zakończenie. Gwarantuję ci Alex, znajdę wyjście z tej sytuacji. Ufasz mi?

Dziewczyna najpierw patrzy mi prosto w oczy, jakby szukała w nich odpowiedź na moje pytanie. Po chwili przytakuje pewnie, więc uśmiecham się zadowolony. Ku memu zaskoczeniu, Alex przytula się do mnie, wręcz wpada mi w ramiona. Lekko oszołomiony, obejmuję ją w końcu i także odwzajemniam ten gest zaufania i bliskości. Powiedziałem prawdę, zależy mi na niej bardziej niż tego bym sobie życzył. Tak, jestem zakochany. To nieszczęśliwa i nieodwzajemniona miłość, ale jednak miłość. I nie wiem, jak ją ugasić, nie potrafię ją zlekceważyć. 


Sadar znajduje się w ciężkiej sytuacji. Z jednej strony kocha Alex i nie chce jej krzywdy, ale z drugiej - pojawia się szansa, że jego konkurent zniknie. Jak myślicie, w którą stronę podąży? Zawalczy o jej serce, czy będzie próbował je uchronić od bólu? W końcu jeśli pomoże Carterowi, tym samym straci szansę u Alex...:-) 

Tak dla przypomnienia- to jest Eden#1, planuję napisać kolejną część, więc zastanówcie się, czy ktoś taki jak Sadar na pewno stał się już w pełni szlachetny...:-)

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro