10. Kwiat Kinzy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Akira! - zza mnie dobiegł głos dziewczynki, mniej więcej dziesięcioletniej. Była to jedna z moich sióstr, wyróżniało ją tylko to, że cały czas patrzyła na mnie, jak w obrazek.

- Co tam? - zapytałam, zatrzymując się, by zdołała mnie dogonić.

- Jestem pierwsza w swojej grupie! - zawołała, biegnąc przez zapełniony obrazami korytarz. - Trener uważa, że mam prawdziwy talent! 

Zbladłam, słuchając dalej trajkotania młodej. Ona jedyna nie dawała się przekonać, by przestać się starać na zajęciach. Myślała, że zwyczajnie żartuje albo się z nią droczę. Tłumaczenia nic nie dawały, ona chciała być dokładnie taka jak ja, co tylko utrudniało mi zadanie. W żaden sposób nie dała się zniechęcić.

Dlatego przerwałam siostrze i pociągnęłam ją, za sobą, na cmentarz. Samia rwała się w moim uścisku, płakała, błagała, żebyśmy tam nie szły, ale ja musiałam jej pokazać co ją czeka, jeśli zdecyduje się iść moją ścieżka.

Brutalna prawda była lepsza, niż kłamstwa wypowiadane przez ojca. On chciał więcej walecznych córek, a przede wszystkim pragnął posłuszeństwa. To było dla niego najważniejsze, a skoro tak bardzo pragnął mieszać dziesięciolatce w głowie, to sam zmusza mnie do ostateczności.

Nie pozwolę, by cierpiała. Nie powstrzymają mnie nawet kwiaty tej przeklętej Kinzy, zasadzone specjalnie przez ojca, przy grobach naszej rodziny. One będą najmniejszym moim zmartwieniem.

********

Kilian

I tak było warto.

To obijało mi się po głowie, gdy jadłem, w ciszy, obiad z rodzicami i braćmi. Mamę niespecjalnie zdziwił czerwony ślad na moim policzku, zaś bracia dalej naśmiewali się ze mnie, ukrywając rozbawione miny, za pomocą widelców i jedzenia.

Ojciec, natomiast, cały czas na mnie spoglądał, zmrużonymi oczami, a ja mimo to, dalej uważałem, że było warto pocałować Akirę. Chociażby po to, by zobaczyć jej zszokowane, rozszerzone zaskoczeniem oczy. Poczuć, że potrafię okiełznać nawet najdzikszą Neptuniankę.

Co prawda potem oberwałem, lecz liczyła się sama próba. Przecież to nie było koniec; to, że pierwsza konkurencja wyszła jak wyszła, nie oznaczało jeszcze porażki. Wygrywa się wojny, nie bitwy.

- Co cię tak cieszy, Kilianie? - po jadalni rozszedł się głos fanan'a.

- Hm? - drgnąłem, wracając do rzeczywistości. - Nic takiego. Po prostu udało mi się zmusić Akirę do nauki tańca. Zaraz potem przyjdzie czas na resztę.

- I z tego się cieszysz? - ojciec uniósł brew.

- Nie, oczywiście, że nie - odłożyłem widelec na talerz. - Cieszy mnie efekt końcowy. Jeśli ona uczy się tak szybko, to ciekawi mnie ile czasu zajmie jej reszta. Sądziłem, iż Neptunianki mają jedynie umiejętności waleczne, a tu proszę, potrafią dostosować się do każdej sytuacji...

- To dlatego Akira nie przyszła na obiad? - przerwała mi emami. Mama potrząsnęła głową, z trzaskiem odkładając widelec. - Wstyd mi za was. Twoja żona nie jest ozdobą, Kilianie, ani przedmiotem, który będziecie przekładać z miejsca na miejsce! To żywa istota, więc należy się jej odpoczynek, a wy co robicie? Zmuszacie Akirę, do robienia jeszcze więcej? Ona ma wypluć flaki, żeby was wreszcie zadowolić?! Jeśli tak dalej pójdzie, to nie wy będziecie panować w tym domu. - emami obróciła się do fanan'a, mrugającego bezmyślnie, przez co chciało mi się śmiać. Choć sytuacja nie była do śmiechu. - Dzisiaj śpisz w pokoju gościnnym, aż do końca tygodnia. A ty - matka wskazała mnie, wstając - wstydź się. Natychmiast zanieś swojej żonie posiłek. Później do was zajrzę, aby upewnić się, czy nic nie jest mojej córeczce. Biedna dammi!

Ojciec od razu pobiegł za mamą, zapewne by kazać jej przestać histeryzować, albo błagać o wybaczenie. Mnie, zresztą było wszystko jedno. Tym bardziej, że ojciec śpiący kilkanaście pokoi dalej, był miłą perspektywą.

- Nie idziesz? - zapytał mój najstarszy brat, Edwin.

- Gdzie? - spytałem, spoglądając na talerz i ziewając.

- Może zanieść obiad Akirze? Tutaj matka ma rację. To twoja żona, nie mówiący przedmiot - zauważył drugi w kolejności, Tantek. Reszta wolała siedzieć cicho, w razie gdyby ojciec wrócił.

- Ona jest... - urwałem.

W garażu z Hangi'm, to tam miała jeść obiad.

Na moich ustach wykwitł uśmieszek.

Czas na kolejną rundę!

W pośpiechu ruszyłem (z talerzem, żeby nie denerwować braci) do kryjówki najmłodszego brata, w nadziei, że to tam spotkam żonę. Musiała w końcu, zacząć słuchać tego, co mówiłem, poza tym istniała szansa, iż użala się nad sobą, próbując dojść do tego, dlaczego ją pocałowałem. Zaś to mogło być całkiem zabawne.

Szkoda, że wcześniej nie wpadłem na ten genialny pomysł!

Akira wyglądała, jakby bała się pocałunków, albo tego co mogło z nich wyniknąć... Hm, chyba nie oczekiwała na coś więcej? Ale i tak mówiła, że na razie...

O czym ja myślę?!

Co mnie obchodzi, czy chciałaby mieć dzieci?

Wzdrygnąłem się, spostrzegłszy, że drzwi od garażu są półotwarte, przez co miałem idealny wgląd do środka. Odłożyłem, więc talerz na najbliższy stoliczek, tam gdzie znajdowała się reszta talerzy porzuconych przez Hangi'ego.

Akira stała w samym centrum garażu, celując sztyletem w tarczę wiszącą na ścianie. Jej blond włosy związane były w koński ogon, dzięki któremu widać było postrzępione uszy Akiry. To właśnie na ich widok, poczułem wyrzuty sumienia.

To była moja wina, a ja chciałem ją nękać ponownie.

Drgnąłem usłyszawszy mocne uderzenie.

Akira trafiła bezbłędnie w środek tarczy. I znów sięgała po kolejny sztylet, wyciągając breloczek z bransoletki, i pociągając za kółeczko.

Mimowolnie spojrzałem na jej usta. Samoistnie, bez większego zastanowienia.

Wargi może i miała odrobinę szorstkie, ale ciepłe, idealnie wykrojone. Przez to - w jakiś sposób - mogła podobać się elfom...

- Zabiję gnoja - wywarczała dziewczyna, znów celując w środek tarczy.

Hangi wpatrywał się w to beznamiętnie, siedząc dwa kroki od Akiry. Mogłem się założyć, że sprawdzał w ten sposób z jaką prędkością sztylety wbijają się w cel. Oceniając przy tym ich strukturę.

- No zabiję - mruczała dziewczyna dalej, ponownie sięgając do bransoletki, kiedy poprzedni sztylet trafił tam gdzie powinien. Na bransoletce został już tylko jeden breloczek. - Jeszcze dziś wieczorem!

- Nie wiem, czy to dobry pomysł - odezwał się spokojnie Hangi. To było pewne, że stanie po mojej stronie, tak jak zawsze! - Poza tym, jeśli go zabijesz, to wykonasz to jedynie raz, gdzie tu zemsta? Jeśli nie zabijesz Kiliana, możesz się na nim mścić dzień po dniu, prawda? Właśnie o to chodzi w zemstach.

Rozdziawiłem usta.

Oczy wyszły mi z orbit.

Co?!

- Racja - Akira postukała się trzonkiem sztyletu w ustach, kiwając także głową. - To wspaniały pomysł, Hangi. Dzięki! - z uśmiechem na twarzy, wycelowała i puściła sztylet, tak szybko, że ledwo nadążałem wzrokiem. - Znakomicie. Właśnie tak zrobię.

Wpatrywałem się, jak kieruje się w stronę tarcz, zapełnionych bronią. Już wiedziałem, że za jeden, bezmyślny, kretyński błąd z mojej strony, ucierpię bardziej, niż mógłbym kiedykolwiek przypuszczać.

Bo oczywiście zapomniałem kim ona jest.

A Neptunianki gotowe są na wszystko. Zawsze i wszędzie.

Już po mnie...

*********

Akira

Następnego dnia, nawet przy śniadaniu w jadalni, nie było Kiliana, w zasadzie byłyśmy na nim we dwie. Jedynie ja i Katia, która wyglądała jakby zrobiła coś ekstremalnego, godnego zauważenia - chociażby jak to, gdy planeta Ziemia została zniszczona.

- Emami, stało się coś? - zapytałam nabierając jajecznicy na widelec.

Naprawdę miałam nadzieję, że dorwę tego zarozumialca - i poprawiając tym samym sobie nastój - pokażę mu dobitnie co go czeka.

- Nie, nic - Katia uniosła na mnie srebrne oczy. - Kilian przyniósł ci, wczoraj, obiad, tak jak mu kazałam?

- Obiad? Och, tak, tak przyniósł - postanowiłam kryć chłopaka, mogło przecież chodzić o coś ważnego. - Dziękuję, że go zmusiłaś.

- Ależ to mój obowiązek! - elfka znów spojrzała na swoją owsiankę. - Jesteś moją córką, dammi, nie mogą cię zagłodzić, a już na pewno ja na to nie pozwolę. Gdyby cię nękali, Akiro, przychodź z tym do mnie. Pięści, w tym, wypadku nie pomogą. I Kilian, i Erwin, są zbyt przygotowani na taki obrót sytuacji, żeby zauważyć w tym coś więcej, niż powinni.

- Oczywiście, przyjdę gdyby działy się... złe rzeczy. Jak na razie, sobie radzę - dodałam, trzymając się za drgającą prawą nogę.

- To dobrze, dobrze - Katia znów zamilkła, a ja zatęskniłam za towarzystwem braci Kiliana. Dzięki nim było głośno i nie musiałam się martwić o utrzymywanie rozmowy, albo przejmować się krępującą ciszą.

- Chyba wrócę już do pokoju - rzuciłam, pośpiesznie wstając. - Pogoda jest tak brzydka, że myśli się wyłącznie o spaniu.

Katia pokiwała głową, dalej grzebiąc w swojej owsiance. Wyraźnie dawała mi znak, bym została z nią, zajmując się jej problemami. Obawiałam się, jednak że może tu chodzić o problemy miłosne, na których się zwyczajnie nie znałam. Jakoś nigdy nie doszłam - w swoich związkach - do etapu "kłótni o nic", czy późniejszych rozterek miłosnych.

Albo facet dawał sobie radę w rozwiązywaniu swoich problemów, albo wypadał z gry.

Do dziś pamiętam, jak Ria płakała za swoim chłopakiem. Ten zwyczajnie zwiał, gdy zrobiło się za poważnie, gdyż chciał się jedynie zabawić uczuciami - wtedy - szesnastoletniej dziewczyny, z brakiem doświadczenia w sprawach damsko- męskich. Co prawda dała mu także dostęp do swojego łóżka, ale to była i wyłącznie sprawa młodych, oraz Rii problem, że dała się na to naciągnąć. Zaskakujące było wtedy to, iż sama doszła do siebie. Proponując polowanie na faceta, który złamał jej serce. A, że żadna nie protestowała...

Poza tym strasznie łatwo było polować na przerażonego faceta.

Wzdychając, otworzyłam drzwi swojego pokoju.

- To były czasy - rzuciłam do siebie. - Raz poczuł się jak ofiara i już zachowywał się jak należy...

Zamarłam w połowie kroku do środka, czując mocną, znajomą woń słodko- gorzką.

Przeskanowałam pokój, a namierzywszy kwiat Kinzy umieszczony na mojej poduszce, błyskawicznie wycofałam się z pokoju.

- Ej ty! - krzyknęłam do pokojówki wychodzącej z sypialni właścicieli domu. - Zawołaj natychmiast Zoyę.

Dziewczyna, mniej więcej piętnastoletnia, niczym rażona piorunem, ruszyła biegiem do pokoju służby. Jej ciche kroki, sprawiały, że miałam ochotę sama uciec z tego przeklętego miejsca. Nie dość, że byłam traktowana niczym zwykły przedmiot, to teraz ktoś zrobił mi tak okrutny żart?! Czym sobie na to zasłużyłam?

- Akira! Coś się stało?! - Zoya podbiegła do mnie zdyszana i przestraszona jednocześnie. - Słabo ci? Ktoś jest w środku?

- Nie - potrząsnęłam głową, zastanawiając się dlaczego dziewczyna wygląda na zmartwioną. - Ktoś położył na moją poduszę kwiat Kinzy. Nie mogę wejść do środka...

- Daj mi piętnaście minut - przerwała mi pokojówka, mijając mnie. - Wszystko porządnie wywietrzę, wyrzucę kwiat, zmienię pościele i poduszkę, i poszukam czy gdzieś jeszcze ich nie ma. Poczekaj chwileczkę!

Po czym zniknęła w pokoju.

Zaś ja potrzebowałam całej minuty, by spostrzec, iż jej ton wskazywał na rozkaz.

Uśmiechnęłam się.

- Czyżby się o mnie martwiła? - zastanawiałam się na głos, zsuwając po ścianie, następnie siadając na panelach.

Mój wzrok napotkał jasnobrązową ścianę, naprzeciwko mnie. Była pusta, pozbawiona ozdób, zupełnie tak jak wszystkie ściany w tym okropnym miejscu. Przez to ten dom wyglądał tak pusto, bezimiennie i samotnie.

Do głowy, by mi nie przyszło, że mogły się tu wychowywać jakiekolwiek dzieci.

- Akira? Co ty tu robisz? - przede mną zatrzymał się Kilian, w łososiowej tunice, wybrudzonej czymś, co przypominało wyglądem żywicę z drzewa.

- Jakiś matoł położył na moją poduszkę kwiat Kinzy - odparłam przyglądając się podejrzliwie plamom. - Zoya właśnie zajmuje się oczyszczaniem pokoju.

Nastała kilkusekundowa cisza.

- Czemu miałaby to robić?

- To chyba jasne - mruknęłam gramoląc się z podłogi. - Bym mogła wejść do pokoju.

- Ale to ja przyniosłem tego kwiatka, więc nie ma się czego obawiać.

- Ty? - zmrużyłam brwi, wpatrując się w zdezorientowaną minę Kiliana.

Gdy pokiwał głową, unosząc brew, w geście niezrozumienia, nadal nie mogłam w to uwierzyć. Wbijałam wzrok w elfa, próbując zrozumieć po jaką cholerę to zrobił? Przecież musiał wejść na drzewo, zostawić swoją dumę na ziemi, żeby zerwać chociaż jeden kwiat.

- Dlaczego...? - wykrztusiłam.

- Chciałem cię przeprosić. Za wczoraj - podrapał się po karku, poprawiając przy okazji kucyk. - Uznałem, że tak będzie najlepiej, w końcu każda dziewczyna chciałaby dostać takiego kwiatka. No, w moim przypadku, to nie jest wyznanie uczuć, ale liczy się gest, nie? Dlatego też...

- Mam uczulenie na te kwiaty - przerwałam mu, będąc w coraz większym szoku.

- ...wydawało mi się... - Kilian urwał. Mrugając pośpiesznie, wpatrywał się w zamknięte drzwi naszego pokoju. - Co powiedziałaś? Uczulenie? - zapytał słabo. - Och.

Potarłam policzek, zawstydzona całą tą sytuacją. W życiu nie pomyślałabym, że Tallan chciałby dla mnie wspiąć się na drzewo i ściągnąć z niego kwiat. To znaczyło, iż... zależało mu na rozejmie, sytuacji partnerskiej w naszej relacji.

A ja chciałam się na nim zemścić!

Tak mi teraz wstyd.

Jemu też było przykro. Wyraźnie dał się owładnąć furii i dlatego zrobił to, co zrobił.

- To... miłe z twojej strony - odezwałam się bujając z palców na pięty, i z powrotem. - Znaczy, wolałabym byś tego nie powtarzał, ale jednak uważam, że to był miły gest. Dziękuję.

- Czyli między nami znów jest spoko? - Kilian przekrzywił głowę, patrząc na mnie z nadzieję.

- Myślę, że tak - wskazałam ubranie elfa. - Radzę ci tą togę wyrzucić. To się nie spierze.

Tallan spuścił wzrok ze skwaszoną miną, jakby dopiero teraz zobaczył plamy. Zapewne nie spodziewał się zemsty drzewa, za to, że się na nie wspiął i ukradł z niego coś, co nie należało do niego.

Musiałam przyznać, iż przez to wyglądał ciut uroczo.

- Tak myślisz? -zapytał elf, sprawdzając swoje włosy.

- Ja to wiem - przytaknęłam. - A we włosach masz wyłącznie liście i gałązki. Mam ci je wyciągnąć?

- Ale nie poderżniesz mi gardła? - zapytał pół żartem, pół serio.

Roześmiałam się kręcąc głową.

- To co?

Chwilę sam mocował się ze swoją niezdolnością do oczyszczenia swojej najcenniejszej części ciała, nim opuścił ręce. Bezradnie spojrzał na mnie, zastanawiając się, czy może mi zaufać, następnie skinął głową.

- Byłbym wdzięczny - obrócił się do mnie plecami, obdarzając mnie swoim zaufaniem.

Z trudem opanowałam atak śmiechu, widząc brudne ślady na plecach i tyłku Kiliana.

Powoli zaczęłam wyjmować gałązki, chrząkając raz po raz.

- Wiele razy spadłeś z drzewa? - spytałam, nie mogąc się dłużej powstrzymać.

- Parę... Skąd wiesz? - zapytał niepewnie, ledwo opanowując chęć odwrócenia głowy.

- Tak tylko... - zaczęłam. - Wydaje mi się po prostu, że nie jesteś osobą, która bez problemów weszłaby na drzewo. Szczególnie takie.

- Ooo, więc byłoby tak, maksymalnie ze trzy razy - odparł.

- Rozumiem.

Śladów było za dużo, bym mogła uznać odpowiedź Kiliana za prawdziwą. Prawdopodobnie chciał chronić swoją dumę, co mogłam bez trudu zrozumieć, lecz i tak bawiła mnie ta sytuacja. Żałowałam nawet, że sama, na własne oczy, nie widziałam tej walki z naturą. To musiało być warte każdej ceny!

- Co to miało znaczyć? - zapytał Kilian.

- Co?

- To "rozumiem" - uściślił.

- O! - wyciągnęłam ostatni liść ze srebrnych włosów Kiliana, ale jakoś tak spodobało mi się przejeżdżanie przez nie dłońmi, że nie wyciągnęłam ich od razu. Były takie przyjemne w dotyku! Zupełnie jak jedwab. - No, rozumiem... - wydmuchałam powietrze przez usta. - Naprawdę, nie wiem jak mam ci to wyjaśnić. To po prostu "rozumiem".

- Jestem brudny, prawda? - ramiona elfa opadły.

- Tak - zgodziłam się, cofając się o krok, aby pojawił się między nami jakiś dystans. Coś tak czułam, iż mogłabym stać tak wieczność, udając, że jedynie przeczesuję palcami włosy Tallan'a.

- Hmm, w takim razie, sprawdzę co u Zoyi - Kilian pośpiesznie ruszył do drzwi. - Pomogę jej. Potem przebiorę się, tak przy okazji... Poczekaj chwilkę!

I kolejny karze mi czekać!

Założyłam ręce na piersi, cicho chichocząc.

"Teraz przynajmniej się rumienił, z zawstydzenia".

No po prostu wyglądał uroczo...

Chwila!

Starłam z policzków uśmiech.

Jaki uroczy?! Nie wolno było mi tak myśleć. Musiałam zająć się poważniejszymi sprawami, takimi jak - zapewnienie mu bezpieczeństwa, czy posadzenie na tronie. Tym bardziej, że jemu wcale nie zależało na tym, bym o nim myślała w inny sposób, niż jako o zwykłym obcym, z którym trzeba było mieszkać.

Muszę się ogarnąć i nie wpaść w typowy urok elfów.

"Pamiętaj, Akiro, elfy to największe zło świata! Nie są wcale urocze, kochane lub... Uch! Kilian nie może mnie rozpraszać, a ja nie mogę myśleć o nim w romantyczny sposób. Nawet w przyjacielski, bo on wcale nie myśli o mnie jako o osobie, z którą mógłby się kumplować. Jestem mu zwyczajnie potrzeba i tyle".

Przesunęłam dłonią po włosach.

To nie może się skomplikować. Po prostu nie może.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro