23. Nowa ja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zoye raz po raz, dotykała moich policzków, przyglądając mi się z żywą fascynacją. Mogłoby to być dziwne, gdybym sama nie pochylała się do lustra i nie robiła tego samego.

Przycisnęłam dłonie do policzków, spoglądając na przyjaciółkę, roziskrzonymi z radości oczami.

- To naprawdę ja - wymamrotałam z uśmiechem.

- Wyglądasz zupełnie inaczej. - Dodała Zoye nie przerywając oglądania mojej osoby. - Zawsze miałaś tak jasną skórę? Jest niesamowita. I te włosy! Granatowy zdecydowanie do ciebie pasuje.

- No wiem! - zawołałam znów zerkając w lustro. - Niesamowite.

- Mhm. - Zgodziła się pół elfka.

- Długo będziecie tak siedzieć w tej łazience? - zapytał Hangi z rozdrażnieniem. - Ile można gapić się na własne odbicie? Nie męczy to was?

- Nie. - Odpowiedziałyśmy chóralnie.

- Ale spójrz na nią! - Zoye chwyciła moje ramiona, odwracając mnie ku piętnastolatkowi. - Wreszcie mogę zobaczyć jej prawdziwy wygląd!

- Gapisz się, na nią, z godzinę!

- Bo nie mogę wyjść z podziwu. - Fuknęła dziewczyna. Uśmiechnęła się do mnie z rozmarzeniem. - Też może mogłabym pozbyć się tych pasków...

Hangi westchnął z frustracji.

W zasadzie nie powinien się tak zachowywać, sam również wypytywał mnie jak czułam się, gdy odebrano mi mój wygląd. Widział moje wspomnienia, czuł to co ja, ale nie wszystko rozumiał. Słyszał moją tęsknotę, lecz on urodził się z tymi czarnymi znaczkami, przyzwyczaił się do nich, uważał za część siebie. Co innego ja.

- Obawiam się, że nie możesz się ich pozbyć. - Parsknął. - Ty się z nimi URODZIŁAŚ. Dociera to do ciebie? W ogóle cokolwiek rozumiesz?

- Oczywiście. - Prychnęła z oburzeniem. - Wyobraź sobie, że jestem osobą inteligentną.

- Inteligentną? Od kiedy?

- Ty...!

- Ej! - zawołałam odrywając się od lustra. - Dajcie spokój...! Uch! - Potoczyłam się do tyłu, gdy oberwałam poduszką prosto w twarz. - Błe.

Przetarłam usta ręką, wpatrując się z niedowierzaniem w bójkę toczącą się przede mną. Hangi i Zoye bili się jak dziewczyny - z wyciągniętymi przed siebie ramionami, lejąc się dłońmi w dłonie.

Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc rozgrywającej się, przede mną, sceny. To było tak dziwne, że kompletnie bezsensowne. Sądziłam, naprawdę sądziłam, że nikt, absolutnie nikt już się tak nie bije.

Ale widocznie dalej jest to sposób jak najbardziej używany.

- Hej! - krzyknął ktoś. - Co wy, do diaska, wyrabiacie?!

Amelia wjechała do pokoju, ze zmarszczonym groźnie czołem. W tamtym momencie wcale nie przypominała roześmianej, zabawnej, żartującej ze wszystkiego babeczki. Byłam niemal pewna, iż mogłaby bez trudu zrobić porządek z każdym, kto by się jej napatoczył.

- Ona zaczęła - oznajmił Hangi dziecinnie.

Przez co rozpoczęła się kolejna kłótnia, także z przepychankami kto, co zaczął. I nawet głośny krzyk Amelii, czy mój nic nie zdziałał. Wobec czego postanowiłam wyciągnąć sztylet, aby osobiście ich powstrzymać, gdy... Przestali się przekrzykiwać, niespodziewanie zaprzestając sprzeczek i ustawiając się ramię przy ramieniu. Wyjrzałam z łazienki.

Przy drzwiach stała jakaś dziewczyna o poziomkowych, krótkich włosach i szarych oczach, które niemal każdego mogłyby ustawić w miejscu. Chociaż nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia kilka lat.

Jej stalowemu spojrzeniu, przeczyło kolorowe ubranie. Miała mocno zieloną bluzkę, fioletowe spodnie i czerwone, sportowe buty. To z kolei nadawało jej, raczej, niegroźny wygląd.

- O! Kamila, jak dobrze, że jesteś. - Amelia uśmiechnęła się z wyraźną ulgą.

- Taaa, właśnie widzę. - Dziewczyna weszła do środka, cicho zamykając za sobą drzwi. Następnie uśmiechnęła się ciut niezręcznie. - To co się stało? Bo wiesz, jestem trochę zajęta.

- Nic takiego, chciałam tylko żebyś zabrała ze sobą któreś z nich - odpowiedziała kobieta, spoglądając na nowo przybyłą łagodnie. - On potrzebuje rehabilitacji. - Kontynuowała wskazując Hangi'ego, potem przesunęła palec na Zoye. - Jej przydałby się trening dla początkujących, zaś ona... - Tutaj wskazała mnie. - Akirę warto byłoby oprowadzić po Akademii. Będzie uczyć Neptunianskiego sposobu walki. I tak sobie myślę... Może, gdyby udało nam się połączyć nasz styl walki z jej, wyszłaby ciekawa mieszanka.

- Mhm. - Kamila spoglądała na każdego z nas z zamyśloną miną.

Jedynie dlatego uznałam, iż musi być strategiem. Z jej wyrazu twarzy z łatwością można było wyczytać inteligencję, analityczne myślenie i mocno zakorzenioną logikę. Takie osoby od zawsze przekierowywaliśmy (na Neptunie) na strategów, trenerów czy wysoko postawionych wojskowych. Zwyczajnie nie było potrzeby marnowania tego rodzaju inteligencji. Lepiej było to, po prostu, wykorzystać w odpowiedni sposób.

- Na oprowadzenie nie mam czasu, ani chęci - rzuciła, zakładając ręce na piersi. - Rehabilitacja czy trening? Wander ma wolne, ale jest Tanex... Chociaż... Dobra, chodź na trening. - Kamila machnęła na Zoye. - Muszę zemścić się na Gasparze, a ty nadasz się do tego idealnie.

- Gasparze? Wnuku Toyi? Ten najmłodszy? - Dopytywała Zoye z niepewnym wyrazem twarzy.

- No, tak. - Kamila zmarszczyła brwi. - Mama zawsze wymyślała takie imiona, by się nie dublowały, bo potem jest z tym tyle problemów!

-On?! - jęknęła pół elfka z rozpaczą.

- Mama? - spytałam cicho.

Zerknęłam na Amelię, niepewna czy aby się nie przesłyszałam. W końcu - z tego co mówił Roch - jedynie Imperator był długowieczny. Reszta żyła dość krótko, jeśli patrzeć na to ile władca mógł przeżyć.

Jeszcze mogłam zrozumieć Amelię i Tytusa. Roch wspomniał, że poprzedni Imperator obdarował ich długowiecznością, aby mogli pomóc synowi w rządach.

Ale... O co chodziło z Kamilą?

- Znasz Gaspara? - Zdziwiła się dziewczyna, zaraz jednak przewróciła oczami. - Ach,mama próbowała was swatać? I zapewne znów wylazł z niego prawdziwy demon?

- Można to tak ująć - oznajmiła Zoye wykrzywiając szpetnie twarz.

- Rozumiem. - Na twarzy Kamili pojawił się leniwy uśmiech. - Chciałabyś zepsuć mu dzień?

- Kamila... - Amelia rzuciła dziewczynie ostrzegawcze spojrzenie.

- No co? Sam się prosi. Chodź! Jest pewien tyłek do skopania.

Zoye nie trzeba było dwa razy powtarzać, ruszyła biegiem za Kamilą, bez zbędnych pytań. Pytań, które ja zadawałabym co minutę, błagając o pełną, rzetelną odpowiedź.

- Mam nadzieję, że obydwie wrócą z tego treningu, w jednym kawałku - mruknęła kobieta, kręcąc głową.

- Eee... - Hangi uniósł nieśmiało rękę do góry, siadając na fotelu. - Mamo? Akademia?

- Ooo, racja. - Amelia zaczerwieniła się lekko. - Kamila jest moją córką i zupełnie jak ja, póki co się nie starzeje.

- Ale jak? - spytałam, opadając na kanapę tuż przy kobiecie.

- Kiedy skończyła dwadzieścia pięć lat, zdarzył się pewien wypadek. Aksel uparł się, żeby oddać jej swoją krew i właśnie wtedy się zaczęło. Wiek Kamili całkowicie się zatrzymał, przestała chorować, zaś jej rany goiły się strasznie szybko. - Seniorka potarła czoło. - Domyśliliśmy się, że przez krew Aksela, jej ciało musiało "dowiedzieć się" w jaki sposób się leczyć.

Zamyśliłam się.

Czyżby każdy z rodu Woodroków był do tego zdolny? A ich ciała same wiedziały, co dla nich jest dobre?

- Wiem, że to trochę ciężkie do zrozumienia, ale po więcej szczegółów będziecie musieli przyjść kiedy indziej. - Dodała Amelia. - Co do Akademii... Razem z Tytusem, Kamilą i Akesl'em, uznaliśmy, że Akademia będzie lepszym wyjściem, niż uczenie w tysiącach różnych szkół, w których wiedza nie była kompletna. Wojownicy często nie zdawali sobie sprawy, co robią źle, ani dlaczego coś nie działa, czy gdzie tkwi błąd.

- Całkiem dobry pomysł. - Hangi przechylił się do przodu. - A są także Akademie dla innych Klanów?

- Tak! - Amelia ucieszyła się z tego pytania. - Długo o tym debatowałam z chłopakami, aż w końcu razem z Kamilą przekonałyśmy ich do tego pomysłu. Dzięki temu wszyscy się rozwinęliśmy. Dodatkowo każdy na tym zyskuje!

Kobieta poprawiła bezwładną nogę, uśmiechając się do nas, jakby właśnie zyskała nowych rozmówców. Nawet zachęcała nas do zadawania pytań, domyślania się odpowiedzi, czy sama opowiadała o świecie, w którym się znaleźliśmy.

********

- Dziecko rozwija się prawidłowo, choć niezwykle szybko - oznajmiła położna, zaraz po badaniu. Zerknęła na kryjące się za parawanem Zoye i Amelię. - Poród może odbyć się nawet za dwa tygodnie. Albo i wcześniej.

- Naprawdę? - Pani Woodrok pokiwała głową z uznaniem. - Szybko.

- Tak, to moja wina. - Jęknęła pół elfka.

- Wina? Każda kobieta chciałaby rodzić po trzech miesiącach - parsknęła pięćdziesięciolatka. - Ale spokojnie, póki z dzieckiem jest wszystko dobrze, nie ma się czym niepokoić.

Zoye spojrzała na mnie ze zmartwieniem. Zapewne obwiniała się za to, że nieświadomie przyśpieszyła wzrost dziecka, lecz nie miałam jej tego za złe. Przez te wszystkie zdarzenia, naprawdę chciałam urodzić jak najszybciej.

- Gratuluję. - Położna ścisnęła moje ramię. - Dziecko będzie całkowicie zdrowe.

Uśmiechnęłam się poprawiając (po raz któryś) spódnice.

Tak, właśnie to było najważniejsze - zdrowe dziecko.

- Jakieś zalecenia? - zapytała Amelia.

- Zalecenia? Dużo relaksu, śmiechu i własnego faceta przy boku. Nic więcej nie potrzeba, młodej mamie.

Po tych słowach, położna, wyszła z pokoju, pozostawiając nas rozbawione w mojej sypialni.

- Ta, tylko Rocha jeszcze brakuje - rzuciłam.

- Dokładnie. - Zgodziła się Amelia, wzdychając. - Jedynie jego brakuje. Szkoda, że Aksel, nic na jego temat, nie mówi, ale to oznacza jedno - są jakieś komplikacje. Nie znoszę komplikacji.

- Stęskniłaś się za nim? - Parsknęła Zoye prześmiewczo.

- I to bardzo! - zawołała kobieta. - Nie mam z kogo się śmiać, żartować, ani kogo kompromitować. A musisz wiedzieć, że Roch, nadawał się do tego idealnie.

Parsknęłam śmiechem.

Mogłam w to uwierzyć, po tym, co naopowiadał mi chłopak. Amelia wprost musiała go uwielbiać, skoro tak bardzo wyczekiwała jego powrotu.

- Muszę przyznać, że również za nim tęsknię - rzuciła Zoye, krzywiąc usta. - Można było z nim porozmawiać i się pośmiać. Lub popatrzeć jaki uroczy się staje przy Akirze. To ostatnie lubiłam najbardziej.

- Oj, też lubiłam popatrzeć na niego, gdy zobaczył coś, co go fascynowało lub coś, co lubił robić. Miał wtedy taką zabawną, rozmarzoną minę, jakby na jego drodze stanął jednorożec.

- Jednorożec? - Parsknęłam. - Nie, wydaje mi się, iż wtedy byłby bardziej żywiołowy, radosny i chętny do działania.

- To też może być prawda. - Amelia posłała nam uśmiechy. - Mimo to pozostaję przy swoim jednorożcu.

Przewróciłam oczami, wymieniając się z Zoye, porozumiewawczymi spojrzeniami. Chyba nic nie było wstanie powstrzymać kobiety, przy obstawianiu na swoim.

********

Dni mijały na poznawaniu rodziny Rocha i wypatrywaniu jego powrotu. A ja, z każdym dniem, tęskniłam coraz bardziej, nawet nie rekompensowało mi to, że gadałam do naszego dziecka. Co prawda doczekałam się odpowiedzi, lecz wolałabym innego rodzaju rozmowę. Taką, gdzie mówią dwie osoby, nie zaś takiej, gdy czułam jak dziecko mnie kopie.

Po tygodniu zostałam wezwana do Aksela. Wymyślałam różne scenariusze, dlaczego chciałby mnie widzieć w swoim gabinecie (w tym miałam nadzieję, usłyszeć od niego, coś na temat Rocha).

- Cześć, mogę w czymś pomóc? - zapytałam, gdy tylko znalazłam się w środku.

- W zasadzie to tak. - Aksel siedział za wielkim, uporządkowanym biurkiem w jasnobrązowym garniturze. Bez krawata dla wygody. - Roch właśnie wraca, będzie tu najpóźniej za tydzień, bo musiałem mu kazać coś sprawdzić. Uznałem, że może cię to zainteresować, tym bardziej, iż odwiedziła mnie położna, przekonana o rychłym narodzeniu się dziecka. Lecz nie o tym chciałem z tobą rozmawiać. - Imperator potarł twarz. - Twój były mąż, pragnie nas odwiedzić. Słyszałem o tym od pewnej zaprzyjaźnionej osoby. Ponoć zwiedza planety, kierując się w tę stronę i jest w tym niezwykle zdeterminowany.

Zamrugałam, otępiale wpatrując się w Aksela.

O ile ta pierwsza wiadomość mnie ucieszyła, o tyle ta druga - wręcz odwrotnie. Nie myślałam o Kilianie od czasu, gdy od niego uciekłam. Było mi całkowicie obojętne, co się z nim dzieje, co robi, jak sobie radzi w nowej roli lub czy ma nową żonę. Choć na to ostatnie, łatwo byłoby odpowiedzieć - Erwin z pewnością, znalazł Kilianowi nową, odpowiednią kobietę. Możliwie jak najbardziej uległą i posłuszną.

Mimo to, nie rozumiałam, skąd wziął mu się, pomysł odwiedzania planet. Przecież nie miał potrzeby, by mnie szukać, czy próbować zmusić do powrotu! Rozmawialiśmy na ten temat i Kilian zdawał się rozumieć moje argumenty za tym, byśmy się rozstali w przyjaznej atmosferze.

Co więcej, dał mi rozwód! Cała wina spadła na mnie, a on miał czystą kartę, którą mógł zapełnić jak chciał.

Miał swoją dziewczynę i rodzinę, gdzie nie było miejsca ani dla mnie, ani dla Zoye, czy Hangi'ego.

No i odrzucał nas przez dość długi czas. Mnie najbardziej, nawet wtedy, kiedy chciałam mu pomóc.

Więc czego chciał, tym, razem?

Co planował?

- Mówisz mi to, bo...? - Musiała odchrząknąć, żeby odzyskać głos.

- Chciałem, byś wiedziała co się święci - odparł wlepiając we mnie, te niezwykle znajome oczy. - Lepiej przygotować się na ewentualne wpadnięcie na znajomą gębę, niż wpaść na kogoś, nie spodziewając się tego.

- Mhm. - Przytaknęłam, przytrzymując się fotela ustawionego naprzeciwko Aksela. - Dzięki za ostrzeżenie.

Nagle poczułam się trochę dziwnie. Jakbym dostała skurczy, ale to było niemożliwe.

- Cóż należysz już do rodziny. - Aksel uśmiechnął się. - A ja zawsze dbam o swoją rodzinę.

Przez te słowa, przypomniałam sobie, co mówiła Amelia o Kamili. Nalegał, aby to właśnie on oddał jej krew, by nikt inny nie osłabł. Chciał ratować siostrę, bez względu na to, czy coś mu się stanie.

Uśmiechnęłam się.

Do takiej rodziny, mogłam należeć.

- To miłe. Chociaż jeszcze nie należę...

- Należysz. - Aksel machnął ręką, przyglądając mi się ze zmarszczonym czołem. - Nosisz dziecko Woodroków, ponieważ zainteresował się tobą pewien członek rodziny. A skoro się zainteresował, to najpewniej chce, byś została jego żoną... Akiro, dobrze się czujesz? Nie wyglądasz... Jesteś strasznie blada!

- Mam... Chyba mam skurcze - wyszeptałam, wytrzeszczając oczy. - Aksel ja... Wody mi odeszły.

- Co?! Straże! - wrzasnął, gwałtownie wstając. Do pokoju ktoś wleciał. - Szybko, wezwijcie położną i moją matkę. Już!

Usłyszałam tupot nóg, który na chwilę zagłuszył moją panikę. Kurczowo chwyciłam się fotela, denerwując się coraz bardziej i bardziej.

Dodatkowo krępowała mnie jedna myśl - obsikałam fotel i wyplamiłam spodnie.

- Wstawaj! - Aksel ostrożnie mnie podniósł. - Musimy przenieść cię, przynajmniej, do jakiegoś pokoju, bo tu rodzić nie ma gdzie... O matko! Jak się stresuję! - Wojownik objął mnie ramieniem, spoglądając, co jakiś czas w dół, jakby dziecko miało zaraz wyskoczyć i mu pomachać z dołu. - Normalnie o wszystkim wiem i słyszałem, jak mama zazdrościła ci, że twój brzuch można porównać do piłki, ale... Co mam robić? Jak ci pomóc? - pytał prowadząc mnie przez korytarz. - Tylko tu nie ródź!

- To mi nie pomaga... Aaa! - Ścisnęłam mocniej dłoń Aksela, aż ten syknął z bólu.

- Spokojnie, pamiętaj o oddychaniu.

Aksel pobladł jeszcze bardziej, wyraźnie modląc się, by ktoś mnie przejął. Widocznie nigdy nie miał nerwów do tak stresujących sytuacji.

Ale, co ja mogłam z tym zrobić?

Sama byłam zestresowana.

Mokra.

I modliłam się, żeby nie urodzić w korytarzu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro