4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                 Gerda zakręciła ostatni słoik z konfiturą truskawkową i położyła go obok pozostałych. Kiedy ostygną będzie mogła zanieść je do spiżarni, by uzupełnij kurczące się zapasy. Ten tydzień zapowiadał się niezwykle pracowicie, jednak Gerda ani myślała narzekać. Uwielbiała przyrządzać domowe przetwory i z jeszcze większym smakiem je zjadać. Zresztą cóż innego miała w tym wieku do roboty? Miejsce w którym przyszło jej żyć, nie miało zbyt wiele do zaoferowania dla ludzi jej pokroju. Miała biegać codziennie za zakupy? Spotykać się z koleżankami by wysłuchiwać ich ciągłych narzekań i niezadowolenia z życia? A może powinna usiąść przed telewizorem, by objeżdżać dwutysięczny odcinek telenoweli? Takie życie zdecydowanie nie było dla niej. Już wolała swoje przetwory i zwykłą krzyżówkę, dzięki której mogła łączyć przyjemne z pożytecznym. Nie dość, że to lubiła, to jeszcze ćwiczyła swój stary umysł. Tym czasem zbliżało się południe i wypadało zabrać się wreszcie za przyrządzenie obiadu. Gerda zakasała rękawy i zabrała się za obieranie warzyw do dzisiejszej pieczeni. Obierając kolejną marchewkę, usłyszała dzwonek u drzwi i ruszyła dziarsko do przedpokoju by je otworzyć. Tego dnia spodziewała się świeżej dostawy jajek i mleka od zaprzyjaźnionego gospodarza. Jednak zamiast dostawy, ujrzała na swoim progu rosłego jak dąb Griffitha Hamiltona. Nabrała powietrza w usta by wygarnąć mu, że po raz kolejny w ciągu dwóch dni zakłóca jej spokój, kiedy zza niego wyłoniła się Amber z Salomonem na rękach. Jej ciśnienie w mniej niż sekundę skoczyło do góry, powodując lekki zawrót głowy. Jeśli jeszcze chwilę temu uważała ten dzień za cudowny, to w tej chwili zmieniła zdanie. Widząc całą trójkę razem już wiedziała, że nadszedł czas jej spowiedzi. Kot uśmiechnął się szelmowsko do Gerdy, a ta z kolei machnęła z rezygnacją ręką.

- Nie patrz tak na mnie Salomonie - zwróciła się bezpośrednio do niego, wycofując się w głąb korytarza

- Niby jak? - żachnął się kot spoglądając na Gerdę z udawaną niewinnością.

Amber nie zwracając na nich uwagi położyła Fylgie na ziemi i stanęła na przeciw babci Gerdy. Była na nią zła za to, że była oszukiwana przez cały ten czas, że Gerda nigdy nic jej nie powiedziała o ojcu, ani o stryju czy rodzeństwie. Ba nawet nic nie wspomniała, że jej ojciec posiadał jakieś magiczne moce, a co za tym idzie ona również. Nie byłaby jednak sobą gdyby gdzieś w głębi serca nie bała się tej konfrontacji. W końcu babcia Gerda była tą osobą, która poświęciła swój czas na jej wychowanie. Troszczyła się o nią, czuwała nocami gdy wymagała tego sytuacja, rozpieszczała, wspierała a co najważniejsze kochała. Nie chciała niszczyć tego, co zbudowały przez te lata, ale musiała wiedzieć! Musiała poznać prawdę.

- Wiedziałaś! - wycedziła w końcu przez zaciśnięte zęby - Wiedziałaś i nic mi nie powiedziałaś! Dlaczego? - zapytała z wyrzutem.

- Bo uważałam, że tak będzie lepiej - odparła Gerda z bólem wypisanym na twarzy. Wiedziała, że ta rozmowa nie będzie należała do przyjemnych. W tej chwili Amber swoją postawą bardzo przypominała jej zmarłą córkę. Jednak te szaro-zielone oczy, oczy Jessego...

- Lepiej dla kogo!? Dla ciebie? - rzuciła oskarżycielsko - Tak w cale nie jest lepiej! co jeszcze przede mną ukryłaś? no słucham? Wiem już, że jestem druidką, że mam dwóch braci, że mój tata raczej już nigdy tu nie wróci. Co jeszcze powinnam wiedzieć?

Gerda spojrzała na Amber, która czekała na to aż babcia coś powie. Westchnęła i najspokojniej jak tylko mogła powiedziała:

- Nie chciałam, żeby mi cię zabrano tak jak moją córkę. Wiem, że ona sama mnie opuściła, że to była w pewnym stopni też nasza wina, moja i mojego męża, jednak gdyby nie magia która po części też jest temu winna, do niczego by nie doszło. Teraz nie mogę nawet pojechać i złożyć kwiatów na jej grobie. Ty jesteś do niej taka podobna... nie chciałam stracić i ciebie, jedynej bliskiej mi osoby. Chciałam Cię chronić przed magią, która mojej rodzinie przyniosła tylko zgubę. Magia to same kłopoty.

Griffith spojrzał przygnębiony na staruszkę. Dobrze ją rozumiał. Gerda straciła przez magię swoją jedyną córkę.

- Co jeszcze przede mną ukryłaś? - jęknęła Amber czując rosnącą rozpacz.

Gerda spojrzała uważnie na swoją wnuczkę, która czekała na jej odpowiedź. Westchnęła i najspokojniej jak tylko mogła spytała:

- co chciałabyś wiedzieć?

- wszystko! - wykrzyknęła dziewczyna - kim byli moi rodzice, jak się poznali... Po prostu wszystko...

- Dobrze - odparła powoli Babcia i spojrzała na Griffitha spod przymrużonych powiek - jednak pod jednym warunkiem - zamilkła na moment, by zapewnić sobie większą uwagę całej trójki - Giffith jaki jest prawdziwy powód twojej wizyty? - zapytała a widząc zmieszanie mężczyzny, na jej ustach pojawił się krzywy uśmiech. Może i byłą stara, ale na pewno nie słaba i głupia. Minione lata nie pozbawiły jej inteligencji i sprytu z których słynęła w czasach swojej świetności. Walka słowem byłą jej najmocniejszą stroną. Nie czekając na odpowiedź Hamiltona, poczłapała w kierunku kuchni a pozostali, Amber, Griffith i Salomon jak cienie podążyli za nią.

- Siadajcie – Nakazała, po czym w milczeniu zaparzyła trzy kupki herbaty i nalała do miski ciepłego mleka. Amber czuła napięcie które rosło wraz z każdą następną minutą, jaka dzieliła ich od rozpoczęcia rozmowy. Sama zresztą była ciekawa tego, co ma do powiedzenia jej stryj bo wyglądało na to, że babcia nie jest jedyną osobą w tym pomieszczeniu która coś przed nią ukrywa. Gerda położyła przed nimi kubki i miseczkę mleka dla Salomona, po czym ciężko opadła na krzesło.

- Więc słuchamy - zaczęła - Co tak naprawdę cię do nas sprowadza Griffith?

-No cóż... - zaczął Griffith jakby nie bardzo wiedział jak ubrać w słowa swoje myśli - Amber... Amber.... Eeeeee.... Ona.... - jąkał się

- No wyduś to z siebie wreszcie! - rzucił Salomon nie mogąc dłużej znieść tego dukania.

- Amber osiągnęła odpowiedni wiek by przystąpić do Rytuału Przejścia- Powiedział wreszcie stryj - otrzymała już pisemną decyzję o jej obowiązkowym uczestnictwie w tym wydarzeniu - dodał zdając sobie sprawę z tego, że tym jednym zdaniem zaraz wywoła w tym domu burzę.

- Co takiego!? - zawołała poirytowana Gerda - Amber nie będzie brała udziału w czymś takim! Przeklęta krew Hamiltonów! - warknęła, a jej spojrzenie mogłoby ciskać gromy w kierunku Giffitha.

- Zaraz.... to znaczy, że gdyby nie ten Rytuał to nawet byś się tu nie pojawił!? - Wykrzyknęła Amber czując jak ogarnia ją nieprzyjemne uczucie rozczarowania.

- Właśnie dlatego nigdy nie powiedziałam ci prawdy Amber - oznajmiła babcia - Gdyby choć po części zależało im wszystkim na tobie, to już dawno postanowiliby się tu zjawić. Tym czasem odkąd Twój ojciec cię tu przyprowadził, Griffith i Salomon byli tu raptem kilka razy i to w dodatku w środku nocy, żeby mieć pewność że śpisz - dodała mierząc w Giffitha oskarżycielko palcem.

- Gerdo nawet nie masz pojęcia co się TAM działo! - zaczął Giffith - Przychodzenie tutaj przez szczelinę było okropnie ryzykowne... Amber jest tutaj bezpieczna - próbował tłumaczyć.

- Skoro jej bezpieczeństwo jest takie ważne, to dlaczego chcesz ją stąd zabrać? - zapytała gniewnie.

- Przecież wiesz, że kiedy w grę wchodzi prawo.... nie mamy wyboru... - powiedział smętnie stryj.

-Dlaczego? - cicho zapytała Amber, z bólem czającym się w jej głosie. To zwróciło uwagę obojga dorosłych, którzy spojrzeli na nią z troską. Dziewczyna była jakby nieobecna, zatopiona we własnych myślach. Nagle wszystko co do tej pory znała i kochała, okazało się zupełnie inne niż przypuszczała. Poczuła Salomona, który wskoczył jej na kolana jakby w ten sposób próbował ją pocieszyć. Odruchowo zanurzyła palce w jego miękkim futerku, słuchając znajomego mruczenia.

- Przepraszam Amber - westchnęła babcia i pogładziła ją po spoczywającej na stole dłoni - Dobrze Giffith - zwróciła się do mężczyzny, a Amber wreszcie podniosła głowę by na nich spojrzeć - możliwe, że nie wiem co się u was działo. W końcu to nie mój świat. Może rzeczywiście mieliście dobry powód, jednak co teraz? Po co było to wszystko? Dbanie o jej bezpieczeństwo....? skoro teraz, nie posiadając ani grama magicznych umiejętności rzucasz ją na głęboką wodę do zupełnie obcego dla niej świata! - rzekła Gerda ściskając dłoń wnuczki.

- Myślisz, że o tym nie wiem? - Jęknął Griffith i dopiero teraz można było dostrzec, że za fasadą pozornego spokoju i opanowania czaił się strach przed nadchodzącą przyszłością. Nagle Gerda doznała olśnienia. Griffith czuł się bezradny i nie dość dobry. Nie tak dobry jak Jessie...

- Słuchaj Hamilton - zaczęła babcia z mocą - Wiem co sobie teraz myślisz. Nie jesteś jak Jessie. Nie oznacza to jednak, że jesteś gorszy! Wręcz przeciwnie możesz być nawet lepszy!

- Co ty pleciesz Gerdo? - spojrzał na nią zaskoczony.

- Sam byłeś jeszcze smarkaczem kiedy stałeś się głową rodziny i opiekunem dwójki małych chłopców. Mimo to jesteś tu kilkanaście lat później. Przetrwałeś, wychowałeś chłopców najlepiej jak potrafisz. Dałeś radę wtedy, dasz i teraz. Jak wszyscy Hamiltonowie przed tobą - Babcia zakończyła swoja przemowę a stryj spoglądał na nią z niemałym zdumieniem. W następnej chwili jego twarz pojaśniała a na ustach pojawił się szeroki uśmiech. Kiwnął Gerdzie głową a Amber pomyślała, że właśnie na jej oczach nastąpił jakiś przełom w relacjach pomiędzy tą dwójką.

- Wszystko pięknie... ale czym właściwie jest ten Rytuał Przejścia? - Spytała Amber przerywając im przedłużającą się chwilę pojednania. W dalszym ciągu nie poznała odpowiedzi na dręczące ją pytania, ani też nie przerobiła konfliktów rodzinnych, które nagle zatrzęsły jej poukładanym życiem. Jednak wyglądało na to, że najbardziej pilną sprawą w tej chwili, był sam fakt jej udziału w jakimś rytuale i przymus opuszczenia miejsca, które do tej pory nazywała swoim domem.

- Raz na kilka lat, w naszym świecie Rada Najwyższych Filidów organizuje Rytuał Przejścia dla młodzieży, która osiągnęła wiek między piętnastym a siedemnastym rokiem życia. Każdy kto jest na liście, musi wziąć w tym udział. To jest taki jakby egzamin, podczas którego twoje umiejętności zostaną poddane ocenie. Od niej zaś zależy jaki otrzymasz stopnień w hierarchii. Sam Rytuał składa się z trzech prób poprzedzonych szkoleniami, dlatego konieczny jest wyjazd na kilka miesięcy do uniwersytetu magicznego...

- Filidzi? Hierarchia? O co tu chodzi?- jęknęła czując, że przyswojenie tego w tej chwili jest ponad jej siły.

- Społeczność druidów od zawsze dzieliła swoich członków w oparciu o umiejętności. Wymyślono więc system hierarchii, która posiada siedem stopni. Siódmy jest dla najsłabszych. Cztery pierwsze stopnie osiągają najbardziej uzdolnieni i zostają określeni mianem Filidów. Jedynki, czyli druidzi na pierwszym stopniu, wybierają spośród siebie czterech, którzy stają się członkami Najwyższej Rady. Oczywiście jeśli po egzaminie twoje umiejętności jeszcze wzrosną, masz szanse na uzyskanie wyższego stopnia – wyjaśnił Griffith posyłając jej szeroki uśmiech.

- Skoro to jest takie ważne, to chyba nie mam wyboru i muszę pojechać - stwierdziła Amber.

- Musisz ale czy powinnaś? - Spytała Gerda której ewidentnie nie przypadł do gust pomysł z przystąpieniem do rytuału - Nie wydaje mi się żeby to było bezpieczne - dodała zerkając na Griffitha.

- No cóż... nie będę ukrywać, że czasem dochodziło do drobnych incydentów podczas trzeciej próby. Jednak jeśli dobrze pójdzie, to Amber nawet do niej nie przystąpi - odparł Griffith - według zasad, musiałaby najpierw zebrać wystarczającą ilość punktów podczas dwóch pierwszych prób. Poza tym będą z tobą twoi bracia więc myślę, że nic ci nie grozi - dodał.

- A co się stanie jeśli faktycznie nie dam rady?

- Podejdziesz do próby ponownie za trzy lata. Tylko druidzi którzy przeszli wszystkie próby otrzymują swój stopień w hierarchii - oznajmił wzruszając ramionami - tyle, że wtedy, być może będziesz musiała uczestniczyć w tym sama - dodał.

- A ty co o tym myślisz babciu? - spytała, choć nie ulegało wątpliwości, że doskonale wiedziała co zaraz usłyszy.

- Uważam, że powinnaś zostać ze mną oczywiście - prychnęła krzyżując ręce na piersi - Nic dobrego cie tam nie czeka - dodała z taką pewnością, jakby co najmniej sama tam kiedyś mieszkała.

- Uważam, że lekko przesadzasz - wtrącił się Griffith

- Doprawy? - zapytała z powątpiewaniem - moja córka nie żyje, twój brat zaginął, twoi rodzice o ile mi wiadomo, również nie doczekali spokojnej starości...., że już o wojnach toczących ten kraj nie wspomnę - prychnęła.

- Babciu skąd ty tyle wiesz? - spytała zdumiona Amber. Co jak co, ale nie spodziewała się żeby kobieta która ewidentnie nienawidziła wszystkiego co magiczne, wiedziała tyle na temat ukrytego świata.

- Wiesz słońce... - zaczęła powoli - po tym jak moja córka mnie opuściła, twój ojciec czasem tu wracał, by powiedzieć mi co u niej słychać. Czasem nasze rozmowy schodziły na poważniejsze tematy, stąd wiem więcej niż mogłoby się wydawać - powiedziała - a skoro już o tym mowa... Chciałaś usłyszeć jak do tego doszło prawda? - spytała z ciepłym uśmiechem, jednak w jej oczach czaił się dawny ból i żal.

- przyznam szczerze, że ja też chętnie posłucham - powiedział Griffith - Jess nigdy mi o tym nie opowiadał, a ja byłem na tyle młody, że nie zupełnie mnie to interesowało - dodał.

- Spójrz prawdzie w oczy. Byłeś smarkaczem - rzucił Salomon, który cały ten czas milczał uważnie przysłuchując się rozmowie. Giffith spiorunował go wzrokiem, na co Amber wybuchnęła śmiechem.

- Dobrze babciu - powiedziała - Możesz zaczynać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro