Rozdział 24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ziewnąłem i przetarłem oczy gdy doleciały do nich jasne promienie słoneczne.

Miałem dziwne wrażenie, że w łóżku jest jakoś tak pusto, jak się później okazało wcale się nie myliłem. Miejsce mojego grzejniczka nie było zajęte przez nikogo. Zastanawiało mnie czemu tak wstał o świcie.
- Draniu?
- Och, już nie śpisz. - Jego głos był miękki, nie minął moment a rozległy się kroki. Odruchowo przewróciłem się na plecy, aby napotkać jasną twarz Sasuke. Jeny, jaki on był ładny.

- D-dlaczego nie leżysz ze mną dattebayo? - mruknąłem w jego stronę, marszcząc nosek. Nie mogłem nic poradzić na to, że rzeczywiście o niebo lepiej odpoczywało się z nim przy boku niż samemu.

- Pakuję nas. Pomyślałem, że jeszcze trochę możesz sobie pokimać, abyś potem nie był zmęczony. - rzekł łagodnie, uśmiechając się lekko. Dopiero w tym momencie zdałem sobie w pełni sprawę, że to ostatnie godziny spędzane w tym urokliwym miasteczku z kolorowymi kamieniczkami i pięknym parkiem. Stok i lodowisko też były świetne, strasznie chciałbym tam pójść ponownie. Nie powiem, zrobiło mi się smutno na myśl, że wieczorem już nas tu nie będzie.

- T-tak. - szepnąłem nieśmiało, odwracając wzrok. Mój słodki partner chwilę wpatrywał się we mnie, mając minę jakby próbował rozwikłać najtrudniejsze sudoku świata.

- Wszystko w porządku? - zapytał po chwili, spoglądając teraz z troską i czułością. Mimo woli zarumieniłem się pod jego intensywnym spojrzeniem. Nabrałem dziwnej ochoty... Wciągnąć go w tym momencie do łóżka i nagrzeszyć trochę.

- Uhm... J-jasne. T-tylko trochę mi żal, że musimy już jechać. - udało mi się wymamrotać jakoś. Wciąż piekły mnie policzki, lecz na szczęście mój towarzysz skończył się gapić bez przerwy w ten osobliwy sposób i odsunął o krok.
- Nie martw się, mówiłem już, że będziemy mogli przyjechać tutaj również w wakacje. - uśmiechnął się lekko. - To żaden problem, a pewnie będzie jeszcze ładniej niż teraz i cieplej, toteż pokusimy się pewnie na jakiś odkryty basen.

Od razu moja twarz rozjaśniła się w dość szczęśliwym wyrazie. Przecież to jedna z najlepszych rzeczy jakie można usłyszeć!
- D-dziękuję, draniu! - podniosłem się do siadu i chwyciłem go za koszulkę, zaciskając na niej palce, przez co łatwiej mi było przyciągnąć go do pocałunku. Nie był jakiś specjalnie długi, ale dało się w nim poczuć czułość z mojej strony, chociaż w sumie brunet też nią emanował.

- N-nie wiem jak ci się odwdzięczyć dattebayo. - powiedziałem, gdy już skończyliśmy pieszczotę. Na mojej buzi rysowały się rumieńce, spowodowane jego bliskością. Za każdym razem działał na mnie tak samo czarująco.
- Robisz dla mnie tak dużo, a jedyną argumentacją jest to, że mnie kochasz i nie chcesz nic w zamian. Na pewno jest coś co mogę ci dać, albo dla ciebie zrobić! Proszę powiedz!

Uchiha drgnął zdziwiony i przez dłuższą chwilę zaszczycił mnie jedynie milczeniem, po czym westchnął.
- Naprawdę nic...
- N-nie ma tak dattebayo! - przerwałem mu stanowczo, dźgając palcem w pierś i marszcząc nos. - T-to niesprawiedliwe. Ja też pragnę ci coś podarować jako wyraz wdzięczności za to wszystko, w przeciwnym razie będę miał wrażenie, że cię wykorzystuję.

Sasuke zacisnął usta w cienką kreskę, po czym podrapał się w policzek. Nie wyglądał jakby jakoś specjalnie przejmował się tym, że czas leci. Może jeszcze go trochę mamy zanim będziemy musieli się stąd zmywać? Mam nadzieję, że tak, żeby potem nie było kłopotów.
- W porządku. - Powiedział w końcu, na co rozpromieniłem się szczerze.
- Życzyłbym sobie, żebyś został ze mną jak najdłużej się da, bo wieczność to raczej coś nie do wykonania. Wiem, że to wiele ale może być? W razie czego mogę wymyślić coś innego.

- T-tak będzie idealnie. - stwierdziłem, przybierając na twarz szeroki uśmiech. Czułem jak ciepło rozchodzi się po moim podbrzuszu. Tak wspaniale było usłyszeć podobne słowa z czyiś ust. Dzięki temu miałem wrażenie, że jestem komuś potrzebny, a to jest najlepsze co może być.
- Myślę, że mogę z łatwością to zrobić dattebayo!

Kąciki ust Sasuke wykrzywiły się w górę, po czym chłopak przejechał dłonią po moich włosach. Wyglądał na tak szczęśliwego, mimo iż świetnie szło mu opanowanie się, nie to co wtedy gdy wyznałem mu, że go kocham. Czy on to powiedział pierwszy? W sumie nie ważne, istotne jest to, że to się stało.
- Cieszę się. - stwierdził krótko.

- J-ja też. - wyjąkałem, obejmując chłopaka ramionami w pasie i przytulając się do niego głową. Jeny, to było takie przyjemne, a jego koszulka miękka i pachnąca. Chciałbym, żeby tak było już na zawsze.

No ale, przecież musieliśmy się stąd zmywać tak? W razie czego, gdy już będziemy w naszym mieście, dostaniemy możliwość tulenia się do siebie bez końca, przynajmniej tak myślę. Mam tylko nadzieję, że jakoś wszystko ustalimy i będzie szansa abyśmy mogli mieszkać razem w jednym domu. Wtedy będzie idealnie!

W każdym razie, gdy już Sasuke całkowicie nas spakował, oczywiście mojego liska zostawił luzem abym mógł go smyrać sobie w czasie podróży, ogarnęliśmy nasz pokój jako tako i zleźliśmy na dół. Mój chłopak załatwił co trzeba, dzięki czemu mogliśmy raźno wyjść z hotelu. Nie zaprzeczę, mimo tych wszystkich afer jakie się tutaj odbyły i tego, że w sumie zbyt długo tutaj też nie siedzieliśmy było mi smutno. Przeto wieczorem będę już spał u siebie.

Mój chłopak włożył ostrożnie bagaże do bagażnika, więc mogliśmy spokojnie usiąść sobie na siedzeniach.
- Zapnij pas, słońce - On oczywiście też się tym zajął, na wszelki wypadek. Bo kto wie co może się zdarzyć w drodze, nawet jeśli nie z naszej winy? Chociaż jak teraz tak o tym myślę...

- D-draniu? - zapytałem z nutką strachu w głosie. Nerwowo zaciskałem palce na naciągniętej taśmie, która oczywiście była dobrze umocowana.

- Tak? - Uchiha spojrzał na mnie, przekręcając jednocześnie kluczyk, na co dało się usłyszeć pracę silnika. Mimo woli spiąłem się na ten dźwięk. Nie mogłem nic poradzić, na to że moją głowę zalewały czarne scenariusze związane z jazdą po drodze.

- A-a co jeśli... - Niespokojnie przełknąłem ślinę, rzucając przerażonym wzrokiem po wnętrzu auta. Miałem okropną ochotę, wylecieć na zewnątrz razem z moim partnerem pod pachą pognać z powrotem do hotelu i zakopać się po kołdrą, wtulając w jego gorący tors.
- J-jeśli ten... Uhm... K-który z-zabił moich... r-rodziców... b-będzie chciał wjechać w nas j-jakimś innym pojazdem?

Zadrżałem na samo wyobrażenie momentu, w którym znów musiałbym oglądać tą obrzydliwą szkarłatną ciecz, wypływająca z ciał... Odruchowo zrobiło mi się słabo, a w moich oczach pojawiły się łzy. Przecież jeśli coś miałoby się zdarzyć, Sasuke z pewnością nie może podzielić ich losu! Wolę nawet nie zastanawiać się, jakbym się wtedy czuł... Z pewnością o wiele gorzej niż po śmierci... Mamy i taty. Tak, na pewno. W końcu tylko ten piękny Uchiha mi został, po za tym wydaję mi się, że jest ważniejszy.

- Spokojnie, nic nie powinno się stać. Będę uważał, a w razie czego... W-w razie czego postaram się tak manewrować, abyśmy byli w jednym kawałku, w porządku? - Nie wyglądał na przepełnionego optymizmem, pomimo iż specjalnie nigdy taki się nie wydawał. Ale jak teraz o tym mówił, po jego oczach było widać, że nie wierzy w skuteczność swoich manewrów, więc... Powinienem chyba ufać, że mu się uda, cokolwiek miałoby się wydarzyć, prawda?

- O-okej. - szepnąłem cicho, zaciskając usta w cienką kreskę. Nie byłem przekonany, no ale też nie ma jakieś długiej drogi, tylko parę godzinek. Powinniśmy dojechać bezpiecznie do celu, czyż nie?

Drań rzeczywiście starał się prowadzić ostrożnie, nie przyspieszać gdy nie trzeba było, ani nie wpychać się gdy migało pomarańczowe światło. Najbardziej obawiałem się miasta, ponieważ miałem wrażenie, że tam łatwiej będzie przeoczyć jakiś wrogi samochód, lecz na szczęście takiego nie napotkaliśmy.

W końcu wyjechaliśmy z tej miejscowości i wtedy zdałem sobie z czegoś sprawę. Dawniej przeto, nie interesowało mnie to, a potem byłem tak zafascynowany światem wokoło, że wypadło mi to z głowy.

- Uhm... A w ogóle... - zacząłem wolno, czym zyskałem uwagę mojego chłopaka. Wprawdzie wciąż wpatrywał się w drogę, tak jak z resztą powinien, ale miałem wrażenie, że słucha i czeka co powiem.

- Jak się nazywała ta mieścina, w której byliśmy dattebayo? Wcześniej się nie pytałem, a teraz jakoś tak... Mam wrażenie, że powinienem wiedzieć, w końcu tyle miłych wspomnień mam stamtąd. - stwierdziłem, wpatrując się odruchowo w mojego liska. W końcu on też pochodził z tego ślicznego miejsca, znaczy kto wie gdzie go zrobili, no ale tam mój towarzysz przygód mi go kupił więc... Mogę chyba powiedzieć, że to było jego rodzinne miasto?

- Kurama. - odpowiedział mi po dłuższej chwili ciszy, czy raczej odgłosu jazdy drań. - Nie mówiłem ci? Rany, zapomniałem o takiej istotnej rzeczy, dziwnie pewnie spędzać czas wolny  w miejscu o którym nic zbytnio nie wiesz.

- N-nic nie szkodzi, nie zwracałem na to uwagi. Wszystko było takie fajne i przyjemne, że wcale nie przeszkadzał mi ten fakt. - Uśmiechnąłem się w jego stronę lekko, a następnie pokierowałem wzrok na mojego małego pluszaczka.
- Kurana?
- Kurama. - poprawił mnie niemal natychmiast drań, pewnie odruchowo. Mimo tego, byłem zadowolony, że to zrobił. Lepiej to chyba, niż żebym mówił błędnie, nie?

- Śliczna nazwa dla ślicznego miasteczka. - stwierdziłem po dłuższym namyśle. Bo rzeczywiście, wszystkie uliczki tam były takie urokliwe i tak super się tam wypoczywało. Nie mogłem się doczekać, gdy odwiedzimy to miejsce ponownie. Spojrzałem na mojego liska, chcąc jednocześnie wykrzyknąć "Eureka!"

- Powinieneś się nazywać Kurama. - powiedziałem mu radosnym głosem, ściskając go delikatnie w rączkach. - Wtedy podwójnie przypomniałbyś mi o tym mieście. Nie tylko dlatego, że stamtąd jesteś, ale też z imienia. Pasuje ci to, prawda?

Rudy zwierzaczek nie odpowiedział, ale i tak wiedziałem swoje. Taka nazwa dla niego była wprost idealna. Jakoś tak jak człowiek patrzył się na niego przed dłuższy czas i oceniał szczegóły wykonania... Lisek niezaprzeczalnie wyglądał na wspaniałego Kuramę.

Tak czy siak, pojechaliśmy dalej. Droga tutaj była jakoś nadzwyczaj spokojna i nic strasznego albo nadzwyczajnego nie udało nam się przyuważyć oprócz ogromnego stada indyków za oknem. Może i nie było to coś w stylu ataku terrorystów na drogę, czy gigantycznych jaszczurek blokujących przejazd, ale i tak wyglądało zjawiskowo. W pewnym momencie zachciało mi się do toalety, więc gdy nawinęła nam się stacja benzynowa, Sasuke zjechał na parking. Nie było tutaj nikogo prócz nas, no ale po drodze też nikt prawie nie jechał to co się będą zatrzymywać. Wysiadłem z samochodu i powiedziałem mojemu chłopakowi, że może zaczekać. Chciał iść, no ale po co. Blisko jest prawda? Wrócę za chwilę.

Westchnąłem cicho.
- Tylko nie siedź tam długo, w porządku? Masz tu pięćdziesiąt jenów. - Wręczyłem chłopakowi pieniążki, na co ten uśmiechnął się. Jeny, miał taki śliczny uśmiech. Aż szkoda mi było go tam puszczać samemu, no ale w sumie powinien być samodzielny, prawda? Okropnie fajnie jest się nim opiekować, jest taki rozkoszny i uroczy, ale ma to granice. Jeśli ma się zmienić, to musi przejąć stare nawyki. Chyba, że już to zrobił, a nawet się nie zorientowałem.

- J-jasne! Wrócę za chwilę dattebayo! - Zakrzyknął wesoło blondyn i pomarszerował dziarsko w stronę stacji. Obserwowałem go, do czasu, aż nie zniknął wewnątrz. Dopiero wtedy udało mi się zabrać stamtąd wzrok. Próbowałem się rozluźnić, ale im dłużej go nie było tym byłem bardziej zdenerwowany. Zastanawiało mnie ile czasu minęło? Pięć minut? Dziesięć? Dla mnie to prawie jak cała wieczność.

Przeklinając za swoją słabość włączyłem samochód, aby sprawdzić godzinę. Siedzę tu samemu zaledwie dwie minuty. Do jasnej ciasnej, co jest ze mną nie tak. Przecież on już jest pełnoletni, nic mu się nie stanie. Powinienem się opanować.

Z tą myślą wyłączyłem silnik i oparłem głową o kierownicę, jednocześnie zaciskając pięści i otwierając je. Zająłem się tym, a gdy zauważyłem na parkingu wróbla zacząłem się w niego wgapiać. Nie żebym jakoś specjalnie był zafascynowany ptakami, no ale byłem na tyle znużony i zestresowany czekaniem, że wszystko wydawało mi się lepsze od rozmyślania jak wiele rzeczy może stać się młotkowi.

Zwierzątko chodziło sobie po szarym gruncie, co jakiś czas skubając coś. Miało błyszczące i ładne upierzenie. Nabrałem ochoty poczęstować go chlebkiem, no ale nie miałem żadnego. Mimo tej świadomości postanowiłem poszukać czegokolwiek.

Ledwie skierowałem ręce w stronę schowka przed miejscem Naruto, gdy nagle rozległ się głośny dźwięk wystrzału, przez co włosy zjeżyły mi się na karku. Chwilę potem nastała cisza, dzięki czemu mogłem usłyszeć trzepot skrzydeł. Wróbelek odleciał, spłoszony.

- Cholera. - to jedyne co wydostało się z moich ust. Jak ja mogłem nie wziąć tego pod uwagę?! Powinienem pójść tam z moim skarbem! Przecież wiadomo, że jeśli morderca jego rodziców go widział, to będzie chciał dokończyć dzieła!

Matko, ojcze, jeśli coś się mu stanie, przez moje zlekceważenie zagrożenia, to przeklnijcie mnie na wieki, a ty, starszy braciszku, mam nadzieję, że w tym wypadku napatoczysz się na mnie z nożem w ręce.

Ale wracając do teraz, czas ratować Naruto, jeśli... Nie, oczywiście że jeszcze żyje. Czuję to całym sobą, mimo iż gdy Itachi zabił rodziców, wchodząc po schodach na górne piętro, również wydawało mi się, że wszystko z nimi w porządku. Chociaż może sobie to wmawiałem? Ugh, to nie jest dobry moment do takich rozważań. Trzeba się skupić i ratować to co się kocha. Może raz w życiu uda mi się to zrobić.

×××

Konbanwa! (Chyba jest już wieczór, nie?)

Jak widzicie jest nowy rozdział, troszkę zamarudziłam z pisaniem, za co przepraszam, ale moja mama wyjechała z domu na własne wakacje więc cieszę się (wreszcie!) ciszą przez co trudno mi się do czegokolwiek ruszyć.

W każdym razie, mam nadzieję że się podobała ta część i płynnie się czytało. Od razu mówię, że we wtorek jadę na obóz na którym nie ma żadnego internetu (dlaczego ;-;), więc na nim nie będzie rozdziałów, to będzie przez jakieś uhm... Dziesięć dni? Chociaż może się uda i jakiś wstawię, ale niczego nie obiecuję.

Natomiast zapewniam, że będzie jeszcze jedna część przez obozem^^.

Uhm... To tyle z mojej strony. Dużo tego było tym razem.

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro