| Ulotne chwile |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hanji Zoe była już potwornie zmęczona, ale mimo to, uparcie kreśliła kolejne litery raportu, który powinien być gotowy na wczoraj.

W jej przypadku taki poślizg nie był niczym zadziwiającym. Praca w Pionie Naukowym, należała to tych nieobliczalnych, gdzie czas płynął zdecydowanie zbyt szybko, a ona miała za mało odpowiednich ludzi do pomocy. Dawała z siebie sto procent, mając przed sobą wyraźny cel, który musiała osiągnąć za każdą cenę. Nie było czasu na wahanie, odpoczynek, czy chociażby myśli o tym, co będzie później. Może i wszyscy inni uważali ją za wariatkę, czego wcale nie miała im za złe, ale głęboko wierzyła w to, że jej praca przysłuży się wybawieniu ludzkości.

Po cichu, łudziła się, że przy okazji, odnajdzie odpowiedzi na pytania, które od dawna nie dawały jej spokojnie zasnąć.

Wykonanie samego projektu maszyny, zdolnej do unicestwiania tytanów, którzy gromadzili się pod murem, pochłonął większą część jej czasu przeznaczonego na pracę, jak i tego wolnego, który powinna przeznaczyć na odpoczynek. Pod skórą czuła to irytujące uczucie, które non stop przypominało jej o zmarnowanym dziś czasie, jednak była świadoma tego, że wszyscy zaangażowani w tą robotę, zasłużyli na ten dzień odpoczynku.

Finalnie, utknęła wśród sterty papierów, starannie raportując każdy kolejny, istotny punkt wykonanej pracy.

Zawahała się przed kolejnym słowem, i przymknęła na moment powieki, czując irytujący piasek pod powiekami, świadczący o jej zmęczeniu. Podniosła dłoń i zdjęła na moment okulary, by wierzchem dłoni potrzeć zamknięte powieki i westchnęła ciężko, opierając się plecami o niezbyt wygodne, drewniane oparcie. Było dosyć chłodno, ale nie miała zamiaru podnosić się z krzesła, by pokonać odległość dzielącą ją od łóżka, na którym, byle jak, leżała kurtka od jej munduru. Hanji jakoś nie starała się specjalnie trzymać idealnego porządku w swoim gabinecie. Otaczał ją lekki chaos, który dawał jej jakieś minimalne poczucie normalności. Przecież ona również była jednym wielkim chaosem, nad którym momentami ciężko było zapanować.

Zastukała palcami w drewnianą powierzchnię biurka i otworzyła oczy, omiatając pomieszczenie krótkim, przelotnym spojrzeniem. Przez chwilę miała ochotę wyrzucić plik zapisanych kartek w powietrze i olać żmudne raportowanie. A czemu by nie? - pomyślała, patrząc na łóżko, które zdawało się posiąść jakąś magiczną siłę, która zaczęła ją przyciągać. Zamarła, gdy do jej uszu dobiegł cichy odgłos pukania. Natychmiast wcisnęła na nos okulary, nie chcąc, by ktoś przyłapał ją na tak nieprofesjonalnej chwili słabości podczas pracy. Nie miała pojęcia kto to mógł być. Nie spodziewała się nikogo.

— Wejść — mruknęła na tyle głośno, by osoba stojąca po drugiej stronie mogła to usłyszeć.

— Proszę wybaczyć najście, pani pułkownik... — zaczął dobrze znajomy jej głos, a ona odwróciła się odrobinę i w nikłym, pomarańczowym świetle, rzucanym przez lampkę, stojącą na biurku, przy którym pracowała, dostrzegła Moblita, który natychmiast z trzaskiem dostawił nogi, układając ramiona i dłoń w idealny salut.

— Co ty tutaj robisz? I to o tej porze? — zdziwiła się, wcinając mu się w zdanie.

— Jest bardzo późno. Nie powinna pani tak długo pracować, skoro jutro z samego rana...

— Wiem, wiem. — Hanji westchnęła i machnęła obojętnie dłonią, obdarzając go nieco pobłażliwym spojrzeniem. — Już kończę — skłamała gładko, kiedy zbliżył się odrobinę, by zlustrować wzrokiem lekki bałagan, jaki zapanował na jej biurku. — Spokojnie — prychnęła, nieco rozbawiona jego rozbieganym wzrokiem — to tylko raporty, raczej mnie nie zabiją. Chyba.

— Czy mogę w czymś pomóc? — spytał, a rysy jego twarzy wyraźnie złagodniały.

— Nie ma potrzeby — westchnęła. — W zasadzie nie zostało mi już wiele. Gdzie nie gdzie trochę przyśpieszyłam. Być może będą mieć problem z odczytaniem, ale... kto by się tym przejmował. I skoro jutro z samego rana mamy tak wiele pracy, to nie powinno cię tu być. Przestań koczować pod moim gabinetem...

— Akurat przechodziłem i dostrzegłem, że pali się światło — wyjaśnił.

Akurat — zakpiła, rozciągając usta w krzywym uśmiechu. — Do łóżka, Moblit. I nie mówię tego jako twoja przełożona, tylko jako Hanji. Po prostu, Hanji. Jeśli chcesz mieć dostatecznie dużo siły by utrzymać moje szaleńcze zapędy w ryzach, musisz porządnie wypocząć.

— Tak jest, pani pułkownik.

Zoe przewróciła oczami i odwróciła się w stronę biurka.

— Czy w takim razie... — usłyszała i ponownie się do niego odwróciła. Zaskoczył ją nieco niepewny ton Moblita, podszyty nutką zażenowania i zaciekawiona, czekała na ciąg dalszy jego słów. Mężczyzna nieco niepewnie podrapał się po karku, błądząc wzrokiem, gdzieś w okolicach swoich regulaminowo wypastowanych butów, po czym w końcu wyprostował się i odważnie na nią spojrzał, a ona miała wrażenie, że coś się w nim zmieniło. — Czy mógłbym powiedzieć coś jako tylko Moblit? Nie twój podwładny.

— Huh? Ale co? — spytała zupełnie zaskoczona jego słowami i niecodziennym zachowaniem.

Ledwie powstrzymała się od cofnięcia, gdy odważnie postąpił na przód, skracając dzielący ich dystans do zera i niemal przestała oddychać, zawieszona w jakimś dziwnym oczekiwaniu.

— Dobra robota, Hanji. Powinnaś się położyć. Zasłużyłaś na odpoczynek — oznajmił. Ku jej szczeremu zdziwieniu, pochylił się i nim zdołała jakkolwiek zareagować, złożył krótki, czuły pocałunek na jej czole, po czym natychmiast się wyprostował i odwrócił w stronę drzwi. — Dobranoc.

Wyszedł, a ona siedziała skonsternowana, bezmyślnie gapiąc się w stronę drewnianej płyty, zastanawiając się przy tym, w którym momencie swojej pracy zasnęła.

Bo zasnęła.

Prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro