Under Atomic Skies

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

        Przesuwasz dłonią po mojej skórze, na powrót budząc uśpione już niemal zmysły. Poruszasz się nieznacznie w bezkresnej ciszy pokoju, w sercu otaczającej nas ciemności. Wzdycham cicho, poddając się bierności. Tonąc w tej rozkosznej bezczynności, pozwalającej nam leżeć w splocie dwóch ciał, nie szukając przyczyny czy celu. Wbijam wzrok w mrok sufitu, który być może wcale nie jest taki mroczny, kryjąc za materialną powłoką betonu i dachówek, bezkresność nieba.
        Leżę, wsłuchując się w rytm serca, w melodię oddechu, oczami wyobraźni widząc kosmiczne przestworza, wielobarwność nocnego nieba. Nieba, które na pewno tam jest, gdzieś w górze, obiecująco błyskające klejnotami gwiazd, zapraszająco uśmiechające się smugami chmur. Twój senny pomruk wkomponowuje się w ten pejzaż, malowany mi przed oczami przez wyobraźnię. W zadumaniu przesuwam dłonią po miękkich włosach, opuszkami wyszukując delikatność skóry.
        - O czym myślisz? – Słyszę nieco zachrypnięty głos, jakby z trudem przedzierający się przez bezdźwięczność otoczenia. Odrywam wzrok od mojego wyimaginowanego nieboskłonu i pozwalam mu spocząć na twojej twarzy. Tej wyjątkowej twarzy, jedynej takiej w całej galaktyce, znanej mi lepiej niż moja własna. Wzrok biega przez chwilę od szlachetnego zakrzywienia brwi, przez kształtność nosa, aż po zachwycający zarys ust, jakby upewniając się, że wszystko jest na miejscu, wciąż tak samo piękne, jak w księgach mojej pamięci.
        - O tobie – odpowiadam szeptem, w obawie przed wtargnięciem w harmonię tego dziwnego pokoju, który zdawał się być zawieszony między światem rzeczywistym, a terytorium gwiazd. Moja wypowiedź jest zgodna z prawdą. Wpatruję się w nieistniejący kosmos, wzrokiem odbywając wędrówkę w poszukiwaniu dogodnego miejsca. Miejsca, w którym nasza dwójka mogłaby być szczęśliwa, gdzieś pomiędzy panną, a jej złotym warkoczem.
       - Jonghyun? – Ciche pytanie tuż przy uchu rozprasza moje nieme skupienie, mąci myśli. Odległy nieboskłon łagodnie faluje, przeinaczając szyki gwiazd, przekształcając kosmiczny krajobraz, plącząc cienkie nitki rozbłysków, które rozrzucono bezładnie po przestrzeni bezkresu. Spoglądam na ciebie pytająco, dziwiąc się widokiem tego niespodziewanego uśmiechu, rozpraszającego cienie, nawiązującego swoją jasnością do blasku gwiazd, jakby był częścią tamtej idealnej rzeczywistości. – Jestem szczęśliwy – szepczesz tylko, niemal na bezdechu, a potem znów zanurzasz głowę w moim uścisku. 
        Moje oczy rozszerzają się w wyrazie zdziwienia. Twoje słowa są tak proste, a tak nieprawdopodobne. Szczęśliwy? Czy to w ogóle możliwe? Ty, który zasługujesz na największe skarby świata, któremu oddałbym cały nieboskłon w posiadanie, ty… szczęśliwy? W tej brudnej norze, w której nawet szczury nie mają odwagi podnieść głosu, gdzie nasze ciała leżą przy sobie, odizolowane od jaskrawości życia, toczącego się za ścianą. Otulone szalem ciemności i ciszy, który skutecznie blokuje oskarżycielskie spojrzenia oraz tłumi nieprzyjazne głosy. Głosy nierozumiejące, nieakceptujące, głosy wszystkich tych, którzy nie należą do naszej małej, ale własnej galaktyki. Czy to miejsce jest godne ciebie? Oczywiście, że nie. Mimo to, widzę przed oczami twój uśmiech. Uśmiech, który swoją jaśniejącą bielą przeczy całemu logicznemu rozumowaniu. Wyraz twojej twarzy zdaje się stanowczo przekreślać wszelkie wątpliwości, pozostawiając w ich miejsce jedynie rozchodzące się po ciele ciepło.
        Zanurzam palce w gęstwinie twoich złotych włosów, pozwalając myślom na powrót zadryfować na spokojne wody granatowego oceanu,  w mieszaninie pływów przeistaczającego się w fiolet kosmosu. Odchylasz głowę do tyłu, szukając moich ust pośród fal ciemności. Zaglądam w bezkresną głębię twoich wielobarwnych oczu, które skradły szlachetność gwiazd, tylko po to, by zamknąć ją w dwóch okręgach tęczówek. Pod wpływem tych hipnotyzujących źrenic dochodzę do wniosku, że nie potrzebny nam odległy kosmos, rozciągający się w górze, poza naszym zasięgiem, zdradliwie przywołujący swoją nieskończonością. Wystarczy to małe niebo, skryte w twoich oczach, jaśniejące obietnicą przyszłości. Stanowiące utwierdzenie w szczęściu. To wszystko przemknęło mi przez myśl, póki nasze usta nie złączyły się w gwiezdnym pocałunku, który tłumaczył wszystko. Który nadawał sens naszej małej rzeczywistości, zamkniętej w czterech betonowych ścianach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro