11.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

40 gwiazdek = nowy rozdział!





-Więc mój braciszek zorganizował wielkie poszukiwania? - prychnął, a ja przewróciłam oczami. Ramię w ramię ruszyliśmy w drogę powrotną do posiadłości Mikaelsonów. O dziwo Klaus był bardzo rozmowny.

-Powtarzam po raz kolejny, zrobił to z troski o ciebie... - hybryda pokręciła głową.

-Mylisz się. - burknął pod nosem - Elijah zrobi wszystko, żeby nazwisko Mikaelson wzbudzało coś więcej niż niepokój i strach. - parsknął prześmiewczo - Tylko po co? - spojrzałam na niego kątem oka - Nikt nie jest w stanie nam zagrozić, możemy wykorzystać to, że jesteśmy nieśmiertelni i mieć co tylko dusza zapragnie, ale nie... - syknął - Trzeba być przy tym uczciwym i wspaniałomyślnym, aby zyskać szacunek ludzi, którzy tak naprawdę są nic nie warci. Są tylko środkiem do celu. - był zły. Jego nastrój potrafił się zmienić w kilka sekund, wyprowadzenie z równowagi Klausa Mikaelsona było zadziwiająco prostym zadaniem. Westchnęłam gdy usłyszałam, że ktoś do mnie dzwoni. Na wyświetlaczu widoczne było imię mojego chłopaka.

-Co jest, Elijah? - mruknęłam odbierając - Jeśli chodzi o Nika, to już go znalazłam i wracamy do waszego domu. - Wyjaśniłam od razu.

-Nie o to chodzi. - ton jego głosu był wyjątkowo poważny. Coś mi mówi, że będą kłopoty. - Dzwoniła Rebekah, potrzebuje mojej pomocy, ale sprawa jest dość skomplikowana. Dzwoniłem do Niklausa, ale zapewne ma wyciszony telefon. - mruknął - Muszę wyjechać na jakiś tydzień i nie będzie ze mną kontaktu. - dodał po chwili.

-Ale chwilę, co się dzieje? Mogę jakoś pomóc? - zmartwiłam się, jedyne problemy jakie do tej pory miała Bekah wiązały się z jej nieudanymi związkami, ale tym razem raczej nie o miłość chodzi.

-Po prostu przekaż to Niklausowi i dopilnuj, żeby nie wpakował się w żądne kłopoty. - poprosił - Ty też postaraj się przez ten tydzień wytrzymać z dala od problemów, wiem, że masz talent do mieszania się tam gdzie nie trzeba. - westchnął i się rozłączył.

To jakiś żart? Dzwoni, że wyjeżdża i tyle? Super...

-Zakładam, że nie muszę ci mówić czego chciał. - prychnęłam, patrząc na blondyna. Ten skinął głową. Ah ten wampirzy słuch. - Wiesz o co może chodzić? - pokręcił głową.

-Nie mam pojęcia. - wzruszył ramionami - I szczerze mówiąc nie bardzo mnie to interesuje, bo mam większe zmartwienia na głowie. - stwierdził.

-A nie możesz z tym poczekać aż wróci Elijah i ze wszystkim ci pomoże? - spojrzałam na niego błagalnie, ale widziałam, że nie warto nawet zaczynać tego tematu. Nieobecność brata jest mu na rękę. Westchnęłam. - Okey, czyli wolisz męczyć się ze mną. - skwitowałam z uśmiechem, zmarszczył brwi i posłał mi pytające spojrzenie. - No przecież słyszałeś, mam cię pilnować. - prychnął na moje słowa - Więc od teraz aż do powrotu Elijah to ja będę pomagać ci w interesach. - oznajmiłam zadowolona ze swojego pomysłu. Przy odrobinie szczęścia odpuści i po problemie, a jeśli nie to mogę się pobawić w mediatora i pomogę Nikowi przejąć władzę nad Nowym Orleanem. Nie trawię Marcela i z chęcią popatrzę na jego upadek.

-Chyba sobie kpisz. - warknął - Masz zamiar bawić się w niańkę i za mną łazić? - zirytował się - Nie jestem dzieckiem i nie potrzebuję opieki. Sam poradzę sobie z Marcelem. - przewróciłam oczami, krzyżując ręce na piersi. Uparty gamoń, nie wie, że już przegrał tę dyskusję.

-Jestem bardzo ciekawy jak zamierzasz sobie ze mną poradzić. - do moich uszy dotarł tak znienawidzony głos. Na ustach hybrydy pojawił się kpiący uśmieszek, odwrócił się na pięcie, aby stanąć twarzą w twarz z czarnoskórym. Co prawda dzieliło ich jakieś pięć metrów, ale wątpię żeby to miało ich powstrzymać przed konfrontacją.

-Marcellus. - brytyjski akcent ponownie rozbrzmiał - Jakże miło cię widzieć. - prychnęłam na słowa blondyna - Kochanie - spojrzał na mnie - przynajmniej udawaj, że go tolerujesz. - spiorunowałam go wzrokiem.

-Nie mów do mnie kochanie. - warknęłam zirytowana. Facet uwielbiał doprowadzać mnie do szału, śmiało można rzec, że to jego hobby

-Słucham Klaus, jak sobie ze mną poradzisz? - Gerard przypomniał nam o swojej obecności. Od razu przenieśliśmy na niego wzrok. Klaus skrzyżował ręce za plecami i ruszył w stronę wampira, nie czekając od razu poszłam za nim.

-Wolałbym w sposób kulturalny. Grzecznie oddasz mi to co i tak należy do mnie i będzie po sprawie. - wyjaśnił dumny z siebie blondyn - Jednakże, jeśli nie zgodzisz się na tę opcję... - przygryzł wargę - Będę musiał odzyskać to co moje w inny, bardziej brutalny, sposób. Przemyśl to. - warknął i przeniósł wzrok z niego na mnie - Idziemy. - mruknął. Zignorowałam ton jego głosu, który wskazywał na to, że on mnie nie prosi tylko rozkazuje i ruszyłam za nim.

-Masz plany na dziś? - zapytałam wzdychając, gdy w końcu udało mi się go dogonić.

-Jest po dwudziestej, co niby mam robić? - prychnął.

-Idziemy do klubu? - zaproponowałam - Nie ma Elijah, więc moglibyśmy się w spokoju pożywić bez ciągłego ględzenia jakie to niehumanitarne i nieetyczne. - mruknęłam. Spojrzał na mnie znudzony. - No proszę. - jęknęłam, składając dłonie jak do modlitwy - I tak nie masz co robić, a ja nie lubię chodzić sama. - wysunęłam dolną wargę, starając się go zmiękczyć. Przewrócił oczami.

-Niech ci będzie. - skinął głową, a ja zadowolona zaklaskałam w dłonie. Szykuje się ciekawy wieczór.



******
Attention please!

Ludzie, mam już 45 rozdziałów w książce z Barrym Allenem, jestem z siebie cholernie dumna, bo nie minął nawet miesiąc od wymyślenia tej pracy, a ja napisałam już tak wiele...

Liczę, że są chętni do czytania! Haha 🖤🖤🖤

Xoxo Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro