29.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

45 gwiazdek = nowy rozdział!









-Dobrze się czujesz? - prychnął blondyn,
robiąc kilka kroków w moją stronę. Sprawnie przechwycił szklankę z trunkiem i wypił aż do dna. Jęknęłam zawiedziona.

-To było moje... - mruknęłam załamana, ze straciłam porcję alkoholu.

-Nigdzie nie widziałem podpisu. - zakpił, oglądając szkło dookoła. Usiadł na skraju łóżka tuż obok mnie, a do mojego nosa dotarł cudowny zapach jego wody kolońskiej. Przymknęłam oczy, rozkoszując się boskim zapachem pierwotnego.

-Chcesz czegoś czy po prostu przyszedłeś mi zepsuć wieczór? - jęknęłam. W odpowiedzi usłyszałam krótki śmiech blondyna.

-Uważasz moje towarzystwo za karę? - zainteresował się. Wzruszyłam ramionami.

-Nie wiem. Zależy od odpowiedzi na moje pytanie. - mruknęłam.

-Nie mam zamiaru niszczyć imprezy tobie i mojemu bratu, ale niestety muszę... - westchnął wstając.

Słysząc te słowa od razu się rozbudziłam. Otworzyłam oczy i podniosłam się, aby usiąść.

-Co się stało? - zapytałam, wpatrując się w Nika.

-Marcel i jego ludzie właśnie zbliżają się, aby zaatakować. - spoważniał. Skinęłam głową i błyskawicznie wstałam z łóżka.

-Musimy się bronić. - mruknęłam, rozglądając się wokół - Mamy broń z mojego domu, ale to z pewnością za mało. - stwierdziłam, gorączkowo zastanawiając się jak możemy wydostać się z zaistniałej sytuacji - Freya zaklęciem stworzyła barierę, której nikt prócz nas nie przekroczy. Złamanie zaklęcia chwilę im zajmie, ale...

-Ty się w to nie mieszasz. - przerwał mi. A ja błyskawicznie przeniosłam wzrok z podłogi na hybrydę.

-Chyba się przesłyszałam. - wściekła zacisnęłam dłonie w pieści.

-Możesz zginąć...

-Przez ugryzienie Marcela, każdy z was może zginąć! - zaoponowałam - Nie będę stać z boku i przyglądać się jak giniecie jeden po drugim. - palcem wskazującym dotknęłam jego klatki piersiowej - Jestem tutaj z wami i nigdzie się nie wybieram. - wysyczałam z wściekłością.

-Lauro... - przez ten akcent mam ochotę się na niego rzucić. Łatwiej by było gdyby był bardziej przeciętny i mniej pociągający.

-Nie, Klaus. - przerwałam mu - Jeśli myślałeś, że wykurzenie stąd Kola ci w czymś pomoże to się mylisz. - zaśmiałam się - Idę po broń i będę gotowa walczyć. - oznajmiłam.

Przez całą naszą rozmowę nie spuścił ze mnie wzorku nawet na ułamek sekundy. Bacznie mi się przyglądał i widziałam jak z każdą chwilą staje się coraz bardziej zmartwiony.

Proszę, proszę, proszę Niklaus Mikaelson się o mnie martwi i nie zamierza tego ukrywać. Nowość.

-Nie chcę być winny twojej śmierci, kotku. - mruknął. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam w te piękne błękitne oczy.

-Klaus, nikt z nas dziś nie umrze. - wyszeptałam, pocierając jego ramiona - Damy sobie radę. - uśmiechnęłam się, starając się udawać pewną siebie. W rzeczywistości cholernie się bałam.

Nie obawiałam się śmierci ani obrażeń. Martwiłam się o to, że to któryś z pierwotnych ucierpi. Niezależnie od tego co działo się w ostatnim czasie pomiędzy mną a Elijah. Nie pogodziłabym się gdyby coś mu się stało...

Przetrwali ponad tysiąc lat, ale największe zagrożenie właśnie się zbliżało... I tym razem mogło się to skończyć tragicznie dla jednego z nich.

-Mam wrażenie, czy bardziej niż o siebie martwisz się o nas? - Klaus jakby czytał w moich myślach. Uśmiechnęłam się pod nosem.

-Jako hybryda umiesz też czytać w myślach? - prychnęłam.

-Żałuję, ale nie. - wzruszył ramionami z grymasem na twarzy.

-Całe szczęście. - odetchnęłam z ulgą i wyciągnęłam dłoń w jego kierunku - Chodź. Musimy znaleźć coś, dzięki czemu będziemy mogli odeprzeć atak. - zaproponowałam. Skinął głową i chwycił moją rękę. Splątał jasze palce i razem zeszliśmy do reszty jego rodzeństwa.

Znajdziemy broń. Wymyślimy jakiś sposób, aby przeżyć. A na koniec?

Na koniec wyrwę Marcelowi Gerardowi serce i wepchnę mu je do gardła.





Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro