3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

35 gwiazdek = nowy rozdział!





Kolacja upłynęła w całkiem przyjemnej atmosferze, pomijając kilka tekstów Klausa, który ze wszystkich sił starał się wyprowadzić mojego chłopaka z równowagi. Oczywiście Elijah jak zwykle wykazał się ponad przeciętną cierpliwością i nie dał Klausowi tej satysfakcji.

-Jak Boga kocham, mój brat wprowadzi mnie do grobu... - westchnął, gdy znaleźliśmy się w jego sypialni.

- Nie wiedziałam, że jesteś wierzący. - zdziwiłam się. Szatyn spojrzał na mnie z widocznym zażenowaniem. Zatrzasnął drzwi, głośno wzdychając.

-Poważnie? - mruknął.

-No serio. - wzruszyłam ramionami - Nigdy nie mówiłeś, że wierzysz w Boga. - dodałam.

- Ale mi nie o to chodzi! - wyrzucił ręce w powietrze. Zmarszczyłam brwi.

- To czemu pytasz? - zdziwiłam się.

-Przecież nie o to pytałem.. - westchnął.

-Chyba jesteś zmęczony. - stwierdziłam - Sam nie wiesz co mówisz. - wytrzeszczył oczy.

-Nigdy nie zrozumiem kobiet. - westchnął w końcu. Wzruszyłam ramionami.

-Nie Ty pierwszy i nie ostatni. - stwierdziłam z przekąsem.

-Lepiej mi powiedz, jak udało Ci się wyciągać Niklausa z jego pokoju. Od przeszło tygodnia mnie tam nie wpuścił, jedynie krzyczał zza drzwi, że mam mu nie przeszkadzać, bo mu wena sprzyja... - sprawnie zmienił temat.

-Mówiłam ci już. - westchnęłam - Mam dar przekonywania. - uśmiechnięta wskoczyłam na łóżko pierwotnego.

-Możesz mieć swój dar, ale Niklaus to trudny przypadek i nie uwierzę, że tak po prostu się zgodził. - mruknął. Dlaczego on się musi bawić w detektywa? Wygrałam ten cholerny zakład. Koniec tematu.

- Mam wrażenie, że nie możesz się pogodzić z porażką. - podpuszczałam go. Przewrócił oczami i poprawił swoją marynarkę, aby po chwili usiąść obok mnie.

-Moja droga, chyba wiesz, że nie łatwo jest oszukać pierwotnego. - uśmiechnął się lekko. Prychnęłam na jego słowa.

- Ja wcale nie kłamię. Udało mi się go przekonać i tyle. Elijah, masz już ponad tysiąc lat, chyba czas się nauczyć godzić z porażką, nie sądzisz? - skrzyżowałam ręce na piersi. Szatyn jedynie pokręcił głową.

-Zdaję sobie sprawę z tego, że przegrałem. - oznajmił - Raczej interesuje mnie w jaki sposób do tego doszło. Jak sama powiedziałaś mam już ponad tysiąc lat, praktycznie cały ten czas spędziłem z bratem. Znam go lepiej niż się wszystkim wydaje i jestem pewien, że nie zgodziłby się na kolację, jeśli sam nic by z tego nie miał. - stwierdził. Skubany był pewny swoich racji. Ale przecież w zakładzie nie było mowy o tym, że nie mogę powiedzieć Nikowi prawdy, więc teoretycznie wygrałam uczciwie.

-Skończmy już ten temat. - poprosiłam - Kolacja była spoko. - mruknęłam - Ale mimo to wrzuciłabym coś na ząb. Na przykład... - zastanowiłam się chwilę - B Rh+. - uśmiechnęłam się uroczo.

-To ulubiona grupa krwi Niklausa. - oznajmił - Może jest jeszcze trochę w lodówce. - zaproponował. Mimowolnie przewróciłam oczami.

-A jeśli mam ochotę na coś bardziej świeżego? - ukazałam ząbki - I bardziej zdrowego niż krew z torby? Wiesz, że przez takie plastikowe torby giną wieloryby. - mruknęłam - Nie chcę być odpowiedzialna za śmierć jakiegoś biednego wieloryba. - zrobiłam smutną minkę.

-Lauro... - od razu mu przerwałam.

-Wyobraź to sobie, być winnym śmierci małego wielorybka. - mruknęłam i chwyciłam się za serce udając ból - Albo mamy wieloryb. - oburzyłam się - Kto wtedy wychowa jej młode? - jęknęłam przerażona.

- Od kiedy jesteś taką obrończynią zwierząt? - prychnął.

- Od kiedy zrozumiałam, że nasze picie krwi z plastikowych toreb powoduje ich śmierć! - pisnęłam oburzona - A ludzie to fałszywe, zakłamane kurwy. - mój humor szybko się zmienił i na mojej twarzy widniał uśmiech - Dlatego lepiej doprowadzić do śmierci jakiegoś człowieka niż zwierzątka. - oznajmiłam. Wow. Przytoczyłam naprawdę dobre argumenty, nie da rady mnie pobić...

-To trochę dziwny system wartości skoro wolisz zwierzęta od ludzi. - westchnął - Nie lepiej chronić tych i tych? - zainteresował się, a ja zmarkotniałam.

-Chcesz się to się o nich martw, ale ja zostaję przy zwierzętach. - oznajmiłam - To jak, idziesz ze mną na małe łowy? - wyszczerzyłam się. Tak jak się spodziewałam pierwotny niemal od razu pokręcił głową.

- Nie będę patrzył na czyjeś cierpienie, bo Ty jesteś głodna. To niehumanitarne. - stwierdził z grymasem na twarzy. Przewróciłam oczami.

-Już to przerabialiśmy, Elijah. - westchnęłam - Nie zamierzam przestać pożywiać się ludźmi. - oznajmiłam dobitnie. Nie krzywdzę dzieci ani ludzi, którzy nic mi nie zrobili. Nie każda osoba, którą się pożywiam ginie. Czasem po prostu usuwam im pamięć i po problemie. Natomiast jeśli wiem, że ktoś zasłużył na cierpienie, to dlaczego miałabym się nad nim litować? Przecież to niedorzeczne.

-Jeśli chcesz to idź. - westchnął - Ja w tym czasie pójdę znaleźć trunek za zakład. - oznajmił - Zakładam, że chcesz jakieś wino? - pokręciłam głową. Chciałabym, ale niestety twój brat woli bourbon...

-Chyba wolę bourbon. - oznajmiłam, a mężczyzna skinął głową. Szybko cmoknęłam go w usta i błyskawicznie znalazłam się przed jego domem. Czas coś zjeść.

W sumie, mogłabym zapytać Klausa czy też ma ochotę. Razem raźniej.

Z głośnym westchnieniem na ustach, pojawiłam się przed drzewami prowadzącymi do pokoju hybrydy. Zapukałam dwa razy, a w progu pojawił się blondyn. Na mój widok na jego twarzy pojawiło się zdziwienie.

-Byłem pewien, że to mój brat przyszedł mi powiedzieć, że mogłem sobie odpuścić komentarze w twoim kierunku, podczas kolacji. Co tutaj robisz? - zainteresował się.

-Idę się pożywić, a twój brat nie ma ochoty mi towarzyszyć, bo to nie...

- Bo to niehumanitarne. - wtrącił, przewracając oczami - Tak wiem. Ciągle to słyszę. - kiwnęłam głową.

-Pomyślałam, że może Ty masz ochotę? - wzruszyłam ramionami z uśmiechem. Westchnął i skinął głową.

-Świeże powietrze dobrze mi zrobi. - mruknął i wyszedł zamykając drzwi swojego pokoju. Z uśmiechem ramię w ramię ruszyliśmy na ulice Nowego Orleanu. Na to pewno nie będzie nudno.


******
Gwiazdki i komentarze mile widziane, do następnego rozdziału kochani! 🖤

Xoxo Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro