30.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

45 gwiazdek = nowy rozdział!







- Co ona tu jeszcze robi? - przede mną i Klausem, pojawił się, delikatnie mówiąc, wkurwiony, Kol - Już dawno powinniśmy odesłać ją do domu, aby nie stała jej się krzywda! - oburzył się.

-Chyba ci się coś w główce poprzewracało, jeśli uważasz, że was zostawię i pójdę się gdzieś schować. - prychnął na moje słowa, kręcąc głową.

-To nie jest twoja walka. - warknął. Przewróciłam oczami.

-Nie gniewaj się, Kol, ale sami nie macie szans ich pokonać. - skrzyżowałam ręce na piersi.

-A dzięki tobie wygramy? - zakpił, wydęłam dolną wargę i wzruszyłam ramionami.

-Nie wiem i nie mam zamiaru się przekonywać. Zostaję z wami i nie pozwolę zrobić wam krzywdy. - oznajmiłam dobitnie.

-Nie mamy na to czasu. - przerwała nam Freya. Odwróciłam wzrok i spojrzałam na blondynkę. - Tak jak reszta mojego rodzeństwa, uważam, że nie powinnaś z nami zostać. - spojrzała mi w oczy - Ale zdaję sobie sprawę z tego, że nikt z nas nie jest w stanie cię do niczego zmusić kiedy się uprzesz. - uśmiechnęłam się pod nosem.

Razem uda nam się wygrać...

Nie pozwolę, aby spadł im włos z głowy. Za bardzo mi na nich zależy.

-Musimy znaleźć słabość Marcela. - mruknęłam, odsuwając się od czarownicy - Każdy ma jakiś słaby punkt. Pięte Achillesa. Dla pierwotnych jest to kołek z białego dębu i sztylety. Dla wampirów każdy ostry kawałek drewna... Co może skrzywdzić, ewentualnie zabić, Marcela Gerarda? - spojrzałam na nich. Po kolei ich twarze przybierały coraz gorsze grymasy. Delikatnie mówiąc byliśmy w dupie i nic nie zanosiło się na to, żeby udało nam się wydostać.

-Czyli, że nie mamy nic? - prychnął Kol, rzucając się na fotel na dziedzińcu.

-Przodkowie są przeciwko nam... - mruknęła blondynka - To oni pomogli Marcelowi, nie wiele równa się z ich siłą. - wyszeptała - Naprawdę nie wiem czy jest jakikolwiek sposób, abyśmy przeżyli... - przymknęła oczy, ale zdążyłam zobaczyć jak gromadzą się w nich łzy.

Freya Mikaelson to silna babka. A zmuszenie jej do płaczu jest praktycznie niemożliwe. Mamy poważny problem...

-Lauro, naprawdę powinnaś stąd iść... - zmarszczyłam brwi, przenosząc wzrok na Elijah. Starałam się uśmiechnąć w najbardziej uroczy sposób na jaki było mnie stać, po czym pokazałam mu międzynarodowy znak spierdalaj.

-Nigdzie się nie wybieram. - prychnęłam, sadzając swoje sznowne cztery litery tuż obok najmłodszego Mikaelsona - Może nie zauważyliście, ale naprawdę ciężko się mnie pozbyć. - warknęłam - Niezależnie od tego jak bardzo będziecie się starać, aby mnie stąd wykurzyć, ja nigdzie się nie ruszę. - wysyczałam.

Klaus przewrócił oczami, Kol parsknął śmiechem a Rebekah, Freya i Elijah wpatrywali się we mnie jak ciele na malowane wrota.

-Mam nadzieję, że formalności mamy za sobą i możemy się skupić na Marcelu i jego ludziach. - zatrzepotałam rzęsami. Usłyszłam głośne westchnienie.

-Może nie damy rady zabić Marcela, ale z pewnością jest sposób, aby go osłabić. - Klaus zabrał głos - Przpdkowie nie daliby mu nieograniczonej władzy. To nie w ich stylu, w każdej umowie zawsze jest jakiś haczyk. - wzruszył ramionami - Musimy tylko się dowiedzieć jaki.

Wzięłam głęboki wdech. Myśl, Laura. Myśl...

-Sztylet na niego nie zadziała? - Rebekah zabrała głos.

-Wątpliwe. - burknęła Freya.

-Kołek z białego dębu? - tym razem to Kol zabrał głos.

-A mamy takowy? - prychnął Elijah - Jakiś czas temu spaliliśmy ostatni, który istniał. - wyjaśnił. Skonsternowana przeniosłam wzrok na Nika, wiedziałam, że ukrył jeden kołek z tego konkretnie drzewa. Dlaczego jego rodzeństwo o tym nie wiedziało? Zanim zdążyłam zapytać, hybryda przesunęła palec wskazujący na swoje usta, dając mi do zrozumienia, że mam być cicho. Niechętnie skinęłam głową. Nie wydam go...

-Zginiemy. - mruknęła Freya, wyglądała jakby popadała w obłęd. Od zawsze robiła wszystko, aby tylko nie pozwolić skrzywdzić rodzeństwa, a teraz była bezsilna.

-Nie zginiemy. - zaoponowałam - Znajdziemy sposób... - potrząsnęłam głową - Potrzebujemy tylko czasu. - na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Wierzyłam, że nam sie uda.

-Zmartwię cię. - spojrzałam na Kola, który wpatrzony był w jakiś punkt za bramą wejściową - Są już blisko.

Odsunęłam włosy od uszu, aby lepiej słyszeć i zrozumiałam, że młody Mikaelson miał rację. Mercellus i jego armia byli bliżej niż myśleliśmy.

-Jeśli ktoś z was jest wierzący to niech zmówi paciorek. - kpiący ton Kola, przerwał chwilową ciszę. Przełknęłam gulę w gardle.

Szkoda, że nie pamiętam żadnej modlitwy. Teraz by mi się przydały...



Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro