XXV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Żadnych gwałtownych ruchów, bo poderżnę jej gardło- mówi kobieta zadziwiająco opanowanym głosem. Ja jednak czuję, jak jej ręka trzymająca piekielnie ostry nóż przy mojej szyi, minimalnie drży, robiąc przy tym delikatne nacięcie na mojej skórze. Czuję jak pojedyncza strużka krwi spływa po mojej szyi, dekolcie, aż znika za bluzką.

-Śmierć nałożnicy szatana!- słyszę wrzaski z tłumu. Po chwili pojedyncze głosy zamieniają się w gasła krzyczane przez wszystkich ludzi siedzących w ławkach.

Zdaję sobie sprawę, że Kendra kłamała. Kłamała mówiąc mi, że nie ma wobec mnie złych zamiarów, że nie zamierza robić mi krzywdy. Czuję żal, że jednak wierzyłam w jej pokojowe zamiary. Faktycznie, może dąży do jakiejś sprawiedliwości, ale z pewnością będzie dążyć po trupach. Odwracam głowę do tyłu by spojrzeć na nią z pretensją, ale moja niezdarność powoduje tylko to, że ocieram się o jej ostrze. Spoglądam z powrotem na Zacka. Chociaż stoi w pewnej odległości ode mnie, widzę, jak jego mięśnie napinają się na słowa kobiety. Rysy jego twarzy wyraźnie się uwydatniły i jak tak teraz na niego patrzę, prawie wcale nie przypomina siebie. Dużo ciemniejsze oczy wydają się ciskać błyskawicę.

W pewnym momencie widzę, jak mój chłopak przymruża oczy i na jego usta wstępuje podły uśmiech. W tym momencie sam mrok jego postaci nie przeraża tak jak ten pewny, okrutny uśmiech. Kendra stojąca za mną już nie drży. Ona się trzęsie w spazmach, jak gdyby się czymś dławiła. W bezwładzie odsuwa ostrze ode mnie. Odwracam się przerażona i widzę krew płynącą strumieniami z oczodołów i ust kobiety. Rzuca nóż i przyciska dłonie do gardła dusząc się. Nagle ogromna fala krwi i kawałków ciała wampirzycy rozlewa się na wszystkie strony, ochlapując przy tym mnie. Odruchowo zamykam oczy odcinając się w ten sposób od krwawej masakry rozpływającej się po ołtarzu, jedyne co zostało po kobiecie. Siedzę wciąż skulona w miejscu do którego jestem przywiązana, gdy czuję jak więzy ustępują i już po chwili moje poranione ręce są wolne. Nim zdążę je do siebie przycisnąć, już czuję ramiona obejmujące mnie z każdej strony. Niepewnie uchylam powieki. Wydycham wstrzymywane powietrze ze świstem ulgi. Wtulam się ufnie w ciało ukochanego zanosząc się szlochem.

-Cssiii...- głaszcze mnie uspokajająco po głowie, a ja czuję, że nie chcę go puszczać już nigdy.

-Zack...

-Jesteś już bezpieczna, nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić- za jego plecami widzę, jak bocznymi drzwiami wchodzi tu kilkoro uzbrojonych wampirów i Amon. Wszyscy rozpraszają się do kilku wejść, by nie pozwolić uciec stąd reszcie rebeliantów.

-Zabierz mnie stąd, proszę...- szepczę cicho przylegając mocniej do Zacka. Czuje jak wstaje i delikatnie bierze mnie na ręce. Moje zwisają bezwładnie, bo ogromne rany na nadgarstkach nie pozwalają mi na wykonywanie jakichkolwiek ruchów rękoma. Mój mężczyzna wynosi mnie przez główne drzwi, ignorując przerażonych ludzi.

Chłód nocnego, grudniowego powietrza orzeźwia mnie przyjemnie. Czuję jak Zack wsiada do samochodu i delikatnie układa mnie na tylnych siedzeniach, kładąc moją głowę na swoich kolanach. Oddycham głęboko, czując, że już po wszystkim.

-Livie, kochanie- słysząc ukochany głos, patrzę chłopakowi w oczy- jesteś ranna. Podam ci teraz swoją krew, dobrze?- kiwam potwierdzająco głową na znak aprobaty. Poszarpana skóra na nadgarstkach boli niemiłosiernie. Patrzę na niego z niewypowiedzianą miłością, gdy ani na chwilę nie gubiąc kontaktu wzrokowego, przegryza swój nadgarstek i przystawia mi go do ust. Zaczynam łapczywie pić ciepłą, słodką krew spływającą mi od gardła. Czuję jak jego druga ręka delikatnie gładzi mnie po policzku. Kątem oka widzę jak moje rany goją się błyskawicznie. Powoli Zack zabiera swoją rękę. Z powrotem przytulam się do niego, oby tylko czuć jego bliskość.

- Co się tam stało?- pytam cicho.

-Misterny plan mojej siostry nie wypalił. To tyle- uśmiechnął się obejmując mnie swoimi ramionami.

-Nie o to mi chodzi. Czemu do cholery twoja siostra zmieniła się w kupkę flaków?

-Powinna wiedzieć, że nie powinna mnie irytować. Musiałem ją ukarać.

-Twoje moce mnie przerażają, wiesz?- zaciągam się jego cudownym zapachem. Nigdy nie było mi tak dobrze, jak teraz w jego ramionach- czemu tu siedzimy? Czekamy na coś?

-Czekamy na Amona, będzie dziś naszym kierowcą.

-A co on tam tak długo robi?- odwracam się by spojrzeć mu w oczy. Z nich właśnie bez słowa wyczytuję, że nie chcę wiedzieć co dzieje się teraz w kościele. Jak na zawołanie, drzwi z przodu samochodu otwierają się i na miejsce kierowcy wsiada szeroko uśmiechnięty i cały poplamiony krwią brat mojego chłopaka.

-No to co, wracamy do domu?- pyta wyjątkowo z siebie zadowolony i odpala silnik.

-Wracamy do domu.

~*~

No hejka :) To już drugi rozdział w ten weekend, nie za dobrze wam? Tak więc dodaję w ten smutny dla mnie wieczór, kiedy to przychodzi mi użalać się nad żałością ludzkiej rasy.

#PrayForParis

Pozdrawiam, zbulwersowana princessa67577.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro