// no buses //

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Diamentowe łzy płynęły po porcelanowym policzku, by zginąć w miękkim szaliku brunetki. Siedziała sama na przystanku. Godzina niewiadoma. Jedynie wiedziała, że jest późno, zbyt późno na cokolwiek. Dziękowała tylko losowi, że jej rodziców nie ma obecnie w mieście. Jedyny plus, zaśmiała się w duchu.

Naciągnęła rękawy czarnej skóry na swoje dłonie, by pozbyć się nieprzyjemnego zimna. Przeklęła się w duchu za to, że zdecydowała się założyć lichy crop top, kraciastą spódnicę i dziurawe kabaretki. Chłód tej nocy bardzo jej doskwierał. Samotna lampa po drugiej stronie ulicy mrugała ostatkiem sił, przygasając, umierając, jak nadzieja dziewczyny, która przygryzła wargę i po raz setny rozejrzała się, czy może jednak nie nadjedzie jej autobus.

Ale dla niej nie było już autobusu. Jedynie rozmazany tusz do rzęs, spękane usta i pusta butelka po tanim winie. Towarzyszyły jej tylko samotne cykady, grające znaną wszystkim melodię. Dzisiaj grały, jakby od tego zależało ich życie. Po raz tysięczny ten sam stary przebój, od którego chciało się aż rzygać, co brunetka od razu uczyniła do kamiennego kosza na śmieci. Jednakże raczej nie przez niewinne stworzonka z chaszczów.

Na chwiejnych  nogach odsunęła się od pojemnika, ocierając resztki wymiocin z twarzy. Westchnęła. Czuła się tak samo żałośnie, jak wyglądała. W jej umyśle był jeden wielki mętlik, który nie chciał przestać jej przeszkadzać. Hałasował i zakłócał racjonalne myślenie, nawet jeśli próbowała to wszystko zagłuszyć alkoholem. Wyszarpnęła z kieszeni gumę do żucia i wrzuciła do ust.

W tym samym momencie zaświeciły światła. Odwróciła się, mrużąc oczy. Nie były to światła autobusu. Nadjechał stary kabriolet, w którym siedział młody chłopak, na oko w jej wieku. Na tylnych siedzeniach leżały różne pakunki i torby. Auto minęło ją powoli, by po chwili wrócić i stanąć obok.

- Tutaj już nie przyjedzie autobus - powiedział miękkim głosem.

Jego kruczoczarne włosy opadały lekko na czoło, a zmęczone, szare oczy błyszczały się. Miał na sobie jeansową kurtkę podszytą polarem, a pod nią białą koszulkę, która była przezroczysta, co umożliwiało ujrzenie konturów jego tatuaży. Auto chłopaka było niezwykle stare, co wywnioskowała po ponadczasowej sylwetce, ale wyglądało na niezmiernie zadbane. Czyste siedzenia w odcieniu beżu, piękna kierownica, stare radio.

- Wiem - wychrypiała brunetka.

Zirytowała się. Przecież nie była taka głupia, by tego nie mogła sama wywnioskować.

- Daleko mieszkasz? Pomóc ci? - jego twarz przybrała nieprzenikniony wyraz.

Brunetka zamyśliła się przez chwilę, a następnie wybuchła gromkim śmiechem. Chłopak rozejrzał się i spojrzał na nią bez zrozumienia.

- Skąd mam wiedzieć, że nie zgwałcisz mnie w tamtych krzakach? - syknęła.

Roześmiał się i pokiwał głową, jakby do siebie.

- Nie masz, jak wiedzieć. Możesz co najwyżej spróbować zaufać mi i dotrzeć bezpiecznie do domu - odpowiedział rzeczowo.

- To i tak nic nie zmienia, bo nie zamierzam wracać do domu - odparła, krzywiąc się.

Przestąpiła z nogi na nogę. Najchętniej przeniosłaby się do jakiegoś cieplejszego miejsca i pozbyła tego irytującego gościa.

Wbił w nią wzrok, obserwując jej rozczochrane włosy i błędne spojrzenie. Zamyślił się na chwilę, przeczesując bujną czuprynę.

- W takim razie gdzie chcesz jechać?

- Najdalej, gdziekolwiek, świat jest ogromny - odparła dość machinalnie.

Ugryzła się w język. To przecież nie jego sprawa.

Chłopak pochylił się w stronę miejsca pasażera na przodzie i otworzył drzwi.

- Zapraszam.

Stanęła w bezruchu, myśląc. Czuła, że nie miała nic do stracenia. I tak nie wiedziała, co się dzieje, co robić. Nie było żadnego dobrego wyjścia. Nigdy nie wiadomo, co jest właściwe. Uciszyła wszelką niepewność. Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba", zaśmiała się w duchu. Przynajmniej będzie jej cieplej. Była już nawet w stanie wytrzymać towarzystwo tego chłopaka. Po chwili wahania weszła do środka. Poczuła intensywny zapach wody kolońskiej, od którego aż zakręciło jej się w głowie.

- Więc przed siebie? - zapytał i kliknął przycisk, dzięki któremu zasunął się dach.

- Przed siebie - kiwnęła głową.

Chłopak momentalnie wcisnął pedał gazu i po chwili gnali, popychani wiatrem i potrzebą ucieczki. On jasny, ona ciemna. Tak różni, tak podobni. Zagubieni i pewni siebie. Nieznajomi, ale ludzcy, więc tak bliscy.

- Żadnych imion - brunetka przerwała ciszę.

- Hm? - mruknął zdezorientowany, zerkając na nią kątem oka.

- Jedziemy niewiadomo gdzie, nie ujawniamy swoich imion ani nie pytamy siebie nawzajem o sprawy osobiste - popędziła z wyjaśnieniem.

Spojrzał na nią zaintrygowany i lekko rozbawiony. Miała wrażenie, że właśnie ją ocenia, lustruje, co ją podirytowało. Wywróciła oczami i złożyła ręce na piersi. To, co powiedziała, brała na poważnie. Nowi ludzie, których się poznaje, najczęściej wymagają odpowiedzi. Odpowiedzi, których sama nie posiadała albo nie chciała ujawniać. Nie czuła potrzeby. Powtarzanie wszystkich informacji jest frustrujące. Uznawała, że ludzie i tak nie do końca wszystko potrafią zrozumieć, a nawet jeśli, to tylko na swój wypaczony, odmienny niżby chciała, sposób.

- Nazwę cię więc Holly - odparł, odwracając od niej wzrok.

- Dlaczego akurat Holly? - zdziwiła się.

- Śniadanie u Tiffany'ego - zabębnił palcami o kierownicę.

- Jestem postrzeloną, wiecznie uciekającą materialistką? - zmarszczyła brwi.

W istocie nie uważała Holly za taką. Uważała, że każda osoba ma warstwy, które ujawniają coraz to nowsze cechy, które można poznać po głębszym poznaniu i zrozumieniu.

- Nie - roześmiał się - Ale może? Oczywiście jeżeli chcesz w ten sposób postrzegać cudowną Holly Golightly, która nie jest aż taka pusta, jak się wydaje - podkreślił, co wywołało lekki uśmiech na twarzy brunetki - Ale tak czy inaczej możemy wszystko przypuszczać. Możesz być Baby z Dirty Dancing, Anną z Rzymskich Wakacji, a może Sugar Kane z Pół żartem, pół serio albo Effy ze Skinsów, nie mam pojęcia, nie mogę mieć.

Mimowolnie uśmiechnęła się szerzej na to, co powiedział. Rozbawił ją ten dziwak i jego przemyślenia.

- A ty? Może John Bender z The Breakfast Club? - ciągnęła - Clarence z True Romance? Rhett z Przeminęło z wiatrem? Może Romeo? Albo James Cook ze Skinsów...

- To wszystko może być prawdą, ale wszystko może być kłamstwem - uśmiechnął się, ukazując jeden dołeczek po prawej stronie.

- Nie wiemy.

Jej mózg automatycznie kazał jej zaszufladkować tego chłopaka jako ekscentrycznego dziwaka, ale w pozytywnym sensie.

- Mimo wszystko wydaje mi się, że zasługujemy co najwyżej na bohaterów ze Skinsów - odparła zamyślona.

- Dlaczego? - zerknął na nią z ukosa.

- Holly? Rhett? Zbyt ikoniczni, zbyt ważni - skrzywiła się i skupiła na drodze przed nimi - My jesteśmy tylko młodymi ludźmi, którzy gdzieś się zgubili - powiedziała, rozglądając się dookoła.

Nie potrafiła rozpoznać okolicy, w której obecnie się znajdowali.

- Oni tez w pewnym sensie się zagubili - stwierdził - A my możemy być wszystkimi tymi bohaterami na raz! - rozpromienił się - W zasadzie i tak jesteśmy wszystkimi postaciami, taką mieszanką. Wszystko już było, my tylko to powielamy - zamilkł, kiedy dziewczyna próbowała zrozumieć, co powiedział.

W tym samym momencie zatrzymał auto na podjeździe obok jakiegoś obskurnego baru. Spojrzała na niego zaciekawiona.

- Gdzie jesteśmy? - wysiadła powoli z auta, przeczesując ręką włosy.

- Zobaczymy, czas na trochę zabawy, Effy - wyciągnął w jej stronę dłoń.

Podeszła do niego powoli, udając, że wcale nie chce tam iść, chociaż ciekawość, jej główna wada lub zaleta, sama nie wiedziała, popychała ją mocno. Wreszcie złapała go za ciepłą rękę, która ogrzała jej lodowate palce.

- Więc chodźmy, Cook - mrugnęła porozumiewawczo.

Puściła jego rękę i poszła przodem, co wywołało promienny uśmiech na twarzy czarnowłosej wersji Jamesa Cooka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro