Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- James Anthony Rogers, natychmiast oddaj lalkę swojej siostrze! - powiedziałam złowrogim głosem, podchodząc do siedmioletniego bruneta, który z szerokim uśmiechem trzymał zabawkę w powietrzu.

- Ale charakter to zdecydowanie ma po Starkach - zaśmiał się Steve, przechodząc obok mnie i całując mój policzek. Na jego ustach błąkał się delikatny uśmiech, kiedy podszedł do naszej pięcioletniej córki - Margaret Victorii. - Twój brat się znowu psoci? - zapytał, podnosząc ją.

- Moja lalka! - powiedziała Maggie ze złością, krzyżując ręce na piersi.

- James liczę do trzech - powiedziałam do syna, wyciągając przed siebie trzy palce. - Raz - zgięłam jeden z nich, na co James uśmiechnął się szerzej. - Dwa - ugięłam kolejny, a on podniósł lalkę jeszcze wyżej. - No i trzy - schowałam dłoń i koncentrując się na zabawce, sprowadziłam ją na ziemię swoją mocą. 

Jak się okazało kilka lat po urodzeniu Jamesa, moje moce mogły być dziedziczone, tak samo Steve'a. Przynajmniej częściowo. Z tego co zauważyliśmy James miał moc powietrza oraz ognia, a do tego nadludzką wytrzymałość, siłę, a nawet przyspieszony metabolizm. Natomiast Maggie okazywała zdolność panowania nad wodą i ziemią oraz moce odziedziczone po ojcu. W skrócie nasze dzieci miały zadatki na superbohaterów. 

- Proszę - powiedziałam, podając Maggie jej lalkę. - A ty nie dokuczaj więcej siostrze, używając mocy. Pamiętaj, że powinieneś korzystać z nich tylko do czynienia dobra, a nie dowcipów - pouczyłam syna, czochrając jego brązowe włosy.

- Będę kiedyś tak silny jak ty? - zapytał, patrząc na mnie z lekkim smutkiem. Na widok miny syna, poczułam ucisk w sercu.

- Będziesz silniejszy - oświadczyłam, podchodząc do niego i kładąc mu rękę na ramieniu. - I wiem, że wykorzystasz swój potencjał do dobrych celów - uśmiechnęłam się do niego, a on odpowiedział tym samym. - A na razie możesz nakryć do stołu, goście niedługo będą.

- Dobrze, mamo - powiedział James, podbiegając do szafki z talerzami.

- Mogę pomóc Jimmy'emu? - zapytała Maggie, kiedy Steve postawił ją na ziemię.

- Tylko ostrożnie - zgodził się mój mąż i z uśmiechem patrzyliśmy jak dwójka naszych dzieci przygotowywuje nakrycie na dzisiejsze przyjęcie. Świętowaliśmy piąte urodziny Maggie, więc spodziewaliśmy się wielu gości.

- Pójdę się przebrać - powiedziałam, odwracając się do Steve'a i krótko go całując. - Popilnujesz ich?

- Jasne, kochanie - pokiwał głową. Uśmiechnęłam się szeroko, kątem oka zauważając, że Maggie upuściłaby szklankę na podłogę, gdyby nie szybki refleks Jamesa i jego moc powietrza. - Chociaż sami sobie świetnie radzą - zaśmiał się. Z rozbawieniem kręcąc głową poszłam do naszej sypialni aby założyć na siebie sukienkę. 

Zaraz po ślubie, przeprowadziliśmy się ze Stevem do małego domku na wsi. Takiego, o jakim zawsze marzyłam. 

Tony przerobił Avengers Tower na jeden z lokali swojej firmy, a siedziba Avengers została przeniesiona na obrzeża Nowego Jorku. Spotykaliśmy się tam tylko w razie potrzeby, gdyż każde z nas zaczęło żyć własnym życiem. 

- Nad czym tak myślisz? - usłyszałam głos za sobą, kiedy przyglądałam się sobie w lustrze. W odbiciu zauważyłam Steve'a, opierającego się o framugę.

- Nie wyobrażam sobie co bym zrobiła gdybym nigdy was nie poznała - powiedziałam, wyciągając z pudełka naszyjnik z feniksem. - Pomógłbyś? - zapytałam, na co uśmiechnął się szeroko i podszedł do mnie. Ostrożnie zapiął biżuterię, po czym mnie przytulił.

- Na pewno coś równie wyjątkowego jak teraz - stwierdził, całując mnie w kark.

- Bez ciebie nie zrobiłabym niczego - zaprzeczyłam szybko i zanim zdążył coś dodać, odwróciłam się do niego, aby go pocałować.

- Mamo! Tato! Ciocia Vicky i wujek Bucky już są! - usłyszeliśmy krzyk James'a. Niechętnie odsunęłam się od Steve'a.

- Musimy iść - powiedział cicho, po czym chwycił moją dłoń i razem skierowaliśmy się do salonu.

- Cześć, wam - powiedziałam, przytulając się do siostry, kiedy Steve wymieniał uścisk z Buckym. - Jak się ma mały Sam? - zapytałam, patrząc na jej brzuch.

- Zdecydowanie będzie sportowcem - zaśmiała się, kładąc na nim dłoń.

- Wujek Bucky! - usłyszeliśmy śmiech małej Maggie, która już po chwili była ściskana przez swojego ojca chrzestnego - Bucky'ego.

- Cześć, księżniczko - powiedział, czochrając jej blond włoski. - Słyszałem, że masz dzisiaj urodzinki? - zapytał, na co mała dziewczynka energicznie pokiwała głową. - I dlatego mamy dla ciebie coś takiego - powiedział pokazując jej dużą paczkę, stojącą na podłodzę.

- Dziękuję - uśmiechnęła się szczerze. Po chwili usłyszeliśmy ponowny dzwonek do drzwi.

- Ja otworzę - zaproponowałam, idąc do drzwi. - A wy siadajcie - gestem dłoni pokazałam im jadalnię. 

Nie minęło piętnaście minut, a nasz dom zapełnił się gośćmi. Przyszli moi rodzice, Tony z Pepper oraz pełną energii Morgan, Natasha z Bruce'em, Clint z rodziną, Thor z Jane, Sam, Rhodey, Peter z MJ, Pietro, Wanda, a nawet Vision - android, którego stworzyli Tony z Bruce'em.

- Wspaniała ta nasza rodzinka, prawda? - zaśmiał się Tony, podchodząc do mnie. Z uśmiechem rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym wszyscy rozmawiali ze sobą, śmiali się, a dzieci biegały dookoła goniąc się i żartując.

- Drugiej takiej nie ma - uśmiechnęłam się szeroko. - Drugiej takiej nie ma. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro