Rozdział 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lily

- Dzień dobry - usłyszałam cichy szept przy uchu, na co szeroko się uśmiechnęłam. 

Nie otwierałam jeszcze oczu. Zamiast tego wtuliłam się mocniej w Steve'a. Musiałam przyznać, że budzenie się obok niego było bardzo przyjemne. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo samotna się czułam. Teraz, mając obok Rogersa wiem, że życie w samotności wcale nie jest takie piękne jak zawsze mi się zdawało.

- Jeszcze pięć minut - mruknęłam w odpowiedzi. 

Poczułam jak Steve ostrożnie zmienia naszą pozycję, przez co całkowicie opadłam na miękką poduszkę. Już po chwili poczułam na swoich wargach usta Rogersa. Całował mnie powoli i delikatnie, jakby bał się, że zaraz zniknę.

- Ten dzień zdecydowanie będzie dobry - stwierdziłam, kiedy się od siebie odsunęliśmy, na co parsknął śmiechem.

- Ma pani zamiar wstać na śniadanie, czy życzy pani sobie abym je tu przyniósł? - zapytał niezwykle oficjalnym, ale i rozbawionym tonem głosu.

- Jakbyś był tak miły - uśmiechnęłam się niewinnie. Steve spojrzał na mnie rozbawiony i już miał wstać, jednak zarzuciłam mu ręce na szyję i z całej siły przyciągnęłam do siebie, składając na jego ustach namiętny pocałunek.

- Zaraz przyjdę - oznajmił po dłuższej chwili. Steve powoli wstał z łóżka i z uśmiechem wyszedł z pokoju. 

Kiedy tylko drzwi za nim się zamknęły przeciągnęłam się na łóżku, ziewając. Jak on to robił, że przy nim wszystkie koszmary znikały? 

Uśmiechnęłam się pod nosem i wstałam. W końcu nie mogłam przeleżeć całego dnia. Odruchowo spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę dziewiątą. Pewnie pozostali też już wstawali. 

Wyjęłam z szafy luźną bluzkę oraz spodenki, po czym poszłam do łazienki się ubrać. Poranna toaleta zajęła mi zaledwie dziesięć minut, więc już po chwili kierowałam się do kuchni. 

To co zobaczyłam na miejscu wywołało jeszcze szerszy uśmiech na mojej twarzy. Stanęłam w wejściu i oparłam się o framugę, patrząc jak dwójka mężczyzn, wygłupiając się ze sobą, przygotowuje naleśniki. 

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak Steve'owi musiało brakować jego najlepszego przyjaciela. Patrząc na niego teraz widziałam kogoś zupełnie innego, jakby przy Buckym znowu stał się tym chłopakiem z Brooklynu, o którym kiedyś mi opowiadał. W jego oczach była tylko radość. Zero zmartwień o losy świata. Zwyczajne szczęście. 

Od ostatniego spotkania w Barnesie też mogłam zauważyć pewną zmianę. Widząc go teraz, nigdy nie powiedziałabym, że to on był Zimowym Żołnierzem.

- A co tu tak wesoło? - zapytałam radośnie, postanawiając w końcu wejść do pomieszczenia. 

- Cześć, Lily! - przywitał się od razu Bucky. Zmarszczyłam brwi na tą nagłą zmianę. Wydawało mi się, że jeszcze wczoraj był na skraju depresji.

- Hejka - odpowiedziałam, siadając na krześle.

- Wiesz co Steve? Rzeczywiście sporo się zmieniło przez te siedemdziesiąt lat. Jak to się stało, że my robimy śniadanie, a kobieta siedzi? - zapytał z przekąsem, na co uderzyłam go ze śmiechem w ramię. - I jeszcze mnie bije! - oburzył się. - Ja ci mówię Steve, świat stanął na głowie.

- Chyba masz na myśli to, że ja robię śniadanie, a ty mi przeszkadzasz - odpowiedział Rogers, wykładając naleśnika na talerz, po czym wlał na patelnię kolejną porcję ciasta.

- Przyzwyczajaj się Barnes, mamy dwudziesty pierwszy wiek - oznajmiłam wesoło.

- Co nie zmienia faktu, że miejsce kobiet jest w kuchni, Stark - odpowiedział. 

Steve momentalnie zastygł z nożem nad owocami i już chciał coś odpowiedzieć swojemu przyjacielowi. Wieczny dżentelmen przecież nie pozwoli na obrażanie swojej dziewczyny. 

Ja jednak wiedziałam, że ze strony Bucky'ego to tylko sposób na zdenerwowanie mnie, więc z wrednym uśmiechem spojrzałam mu w oczy i bez większego skupienia oblałam go jakimś litrem wyczarowanej przez siebie zimnej wody. Znowu odzyskałam pełną kontrolę nad mocą, a używanie jej przychodziło mi coraz bardziej naturalnie. 

W kuchni zapadła cisza, ale już po chwili razem ze Steve'em wybuchnęliśmy niepohamowanym śmiechem. Bucky spojrzał na mnie zmrużonymi oczami, jednak też nie wytrzymał i przyłączył się do nas.

- Zapamiętam, żeby z tobą nie zadzierać - oznajmił, chwytając ręcznik i wycierając sobie twarz. 

Machnęłam ręką w jego stronę, tym razem skupiając się na odparowaniu wody z niego i z podłogi. To było znacznie trudniejsze, biorąc pod uwagę fakt, że nie mogłam stracić koncentracji. W końcu organizm człowieka to głównie woda. Na szczęście, już po chwili Barnes znowu był suchy.

- Dzięki - powiedział, odkładając ręcznik.

- Nie ma sprawy - uśmiechnęłam się.

- Smacznego! - powiedział Steve, kładąc przed nami talerze z naleśnikami ozdobionymi owocami, bitą śmietaną oraz syropem klonowym. Widocznie w czasie zaczepek moich i Bucky'ego zdążył przygotować śniadanie.

- Wzajemnie - odpowiedziałam i razem zaczęliśmy jeść. - A tak właściwie gdzie jest reszta? - zapytałam, dopiero teraz zauważając, że nie spotkałam nikogo po drodze.

- Tony z Pepper śpią, Natasha z Brucem jeszcze nie wrócili od wczoraj, Clint jest na sali ćwiczeniowej, a Thor poleciał do Jane - oznajmił Steve. - Przynajmniej tak powiedział Jarvis.
Pokiwałam w zamyśleniu głową na jego słowa. Chyba powinnam porozmawiać z Clintem, w końcu wciąż nie odpowiedziałam na jego wczorajsze sms-y.

- Jakieś plany na dzisiaj, chłopcy? - zapytałam ciekawa.

- Zero - Steve wzruszył ramionami, patrząc na Bucky'ego.

- Na mnie nie patrz, nowy tu jestem - zaśmiał się.

- Więc może zrobicie sobie męskie wyjście z Samem do jakiegoś baru? - zaproponowałam. Chciałam jakoś pomóc Bucky'emu przyzwyczaić się do nowego otoczenia.

- Z kim? - Barnes zmarszczył brwi ze zdziwieniem.

- Dobry pomysł, Lily. Przynajmniej się poznają - zgodził się Steve, a w jego oczach dało się zobaczyć błysk zrozumienia. Najwidoczniej domyślił się dlaczego im to zaproponowałam. - Idziesz z nami? - zapytał.

- Nie - zmarszczyłam nos i pokręciłam głową. - Męskie wyjście, to męskie wyjście. A ja może pomogę Pepper z wyborem sukni na ślub. W końcu to już niedługo - zauważyłam, uśmiechając się szerzej. 

Nie mogłam uwierzyć, że zdecydowali się na ślub. Patrząc na to co się wokół nas ostatnio działo, to mogła być idealna okoliczność do poprawienia wszystkim humoru.

- Ty zdecydowanie musisz mi pomóc - wtrąciła Pepper, wchodząc do kuchni i wskazując na mnie palcem. - Więc dzisiaj zostajesz w wieży, bo mamy dużo pracy - zaklaskała w dłonie.

- Sami widzicie panowie - wzruszyłam ramionami w geście bezradności. 

Spojrzałam na Bucky'ego, który chyba był trochę zmieszany obecnością kogoś jeszcze w kuchni.

- Ooo, Bucky! Cieszę się, że mogę cię w końcu poznać! - powiedziała Potts, podchodząc do niego z uśmiechem i wyciągając w jego stronę dłoń. - Nazywam się Pepper i wiele o tobie słyszałam. Mogę ci mówić Bucky, prawda? - zawahała się na końcu. Barnes patrzył na nią zdziwiony, ale już po chwili chwycił delikatnie jej dłoń i pocałował jej wierzch. No tak, kolejny dżentelmen.

- Tak, oczywiście - odpowiedział z uśmiechem. Widać było, że cieszy się, iż Pepper nie robiła jakiegoś przedstawienia z jego wyjścia z pokoju.

- Tylko mi narzeczonej nie podrywaj! - ostrzegł go Tony, wchodząc do pomieszczenia, na co Potts pokręciła z rozbawieniem głową.

- Mógłbyś brać przykład Tony, jak się traktuje kobiety - zauważyła, a kiedy zrobił urażoną minę podeszła i cmoknęła go krótko w usta. 

- Tak, wysyła się je do kuchni - mruknęłam tak cicho, że tylko Steve i Bucky słyszeli i parsknęli śmiechem. 

- Jeżeli macie ochotę to zostawiłem tam kilka naleśników - powiedział Rogers po chwili, wskazując na talerz z jedzeniem.

- Pewnie - uśmiechnęła się Pepper i zaczęła nakładać dodatki na dwie porcje. Jako że my już skończyliśmy, postanowiłam posprzątać ze stołu.

- Czyli rozumiem, że już wszystko z tobą w porządku, Żołnierzyku? - Tony zwrócił się do Barnesa, czym zasłużył sobie na szturchnięcie Pepper i jej ostre spojrzenie. - No co? Jeszcze wczoraj nie wychodził ze swojego pokoju. Chcę wiedzieć czego mam się spodziewać, tym bardziej, że prawie zabił Lily - oznajmił.

- Tony, dobrze wiesz, że to nie była jego wina - powiedział spokojnie Steve, uważnie obserwując reakcje Bucky'ego i zaciętą minę Starka. Nie dało się nie zauważyć, że żywi do niego urazę przez ostatnie wydarzenia.

- Tak, wiem, ale mimo wszystko - zaczął Tony, jednak Barnes mu przerwał.

- Nie, Stark ma rację - powiedział pewnym głosem, po czym odwrócił się w moją stronę. - Przepraszam cię Lily za to co zrobiłem i mam nadzieję, że będę miał okazję ci to wynagrodzić - powiedział, a w jego oczach znowu widziałam poczucie winy oraz żal.

- To nie była twoja wina - powtórzyłam słowa Steve'a. - Poza tym, to ty broniłeś mnie w Hydrze przed torturami, przez co karano również ciebie. To ja powinnam przepraszać ciebie, nie odwrotnie - zauważyłam, na co wszyscy zebrani wciągnęli powietrze.

- Przed czym? - zapytał Steve, przyglądając mi się ze strachem. 

No tak. Nie powiedziałam im o tym. Nie chciałam współczucia za to co ze mną robili. Powiedziałam o moich bliznach tylko Bruce'owi i rodzinie którzy myśleli, że mam je od misji i obiecali, że nikomu o tym nie wspomną. Bucky zmarszczył brwi widząc reakcję wszystkich wokół.

- Nie powiedziałaś im? - zwrócił się do mnie, na co spuściłam wzrok. Jak mogłam tak głupio wpaść i się wygadać?

- Lily, czego nam nie powiedziałaś? - zapytał Tony, podchodząc do mnie i chwytając moje ramię, jednak odruchowo wyrwałam się z uścisku.

- Niczego - odpowiedziałam krótko. 

Nie miałam zamiaru opowiadać im o tym co przeszłam w Hydrze, bo i po co? To była przeszłość, coś co nie wróci. Zniszczyliśmy Hydrę i tylko to się dla mnie liczyło. 

Podniosłam wzrok, a widząc ich zmartwione miny poczułam ogromne wyrzuty sumienia. Oni się o mnie martwili, a ja ich zbywałam, ale nie potrafiłam zrobić nic innego. Nie byłam na to gotowa. 

- Przepraszam was - powiedziałam cicho i szybkim krokiem wyszłam z kuchni, chcąc znaleźć Clinta. Przynajmniej on nie będzie wymagał ode mnie zwierzania się.

Steve

Z niedowierzaniem patrzyłem na wyjście z kuchni, gdzie przed chwilą zniknęła Lily. Przez moją głowę przewijało się jedno słowo: tortury. Na samą myśl o tym, że ktoś mógł jej umyślnie sprawiać ból zrobiło mi się słabo.

- Co ona miała na myśli, Żołnierzyku? - Tony zwrócił się do Bucky'ego. Normalnie zwróciłbym uwagę na to jak go nazwał, ale nie mogłem przestać myśleć o tym, czego przed chwilą się dowiedziałem.

- Ale muszę wam przyznać jedno. Najwidoczniej Starki wymyślają takie same przezwiska - powiedział, starając się odwrócić naszą uwagę od Lily. - Chyba nie jestem osobą, od której powinniście się tego dowiedzieć - oznajmił, widząc nasze spojrzenia. - Jestem pewien, że kiedy Lily będzie gotowa to wam wszystko powie.

- Tylko, że ona nie chce nam powiedzieć - zauważył Tony, przecierając włosy dłońmi ze złością.

- Opowie nam - oznajmiłem zamyślonym głosem. Poczułem na sobie spojrzenia reszty. - Bucky ma rację. Dopóki ona nie chce, żebyśmy wiedzieli co tam się stało, nie powinniśmy wiedzieć. Kiedy będzie gotowa, powie nam. Musimy jej zaufać - dokończyłem, na co Pepper pokiwała głową w zrozumieniu, natomiast Tony spojrzał na mnie ze złością.

- Zaufać jej? Myślisz, że tego nie robię? Ona nie powinna radzić sobie ze wszystkim sama, Rogers - wymierzył we mnie palcem. - Co ty z resztą możesz wiedzieć o tym, czego ona potrzebuje? Jeśli dobrze pamiętam, to wczoraj przez ciebie płakała, więc nie będziesz mi mówił co jest dla niej najlepsze - oznajmił zdenerwowanym głosem, po czym wyszedł z pomieszczenia.

- Pogadam z nim - powiedziała Pepper, patrząc na mnie ze współczuciem i również wyszła z kuchni.

- Nie ma co, Starkowie mają temperament - zauważył Bucky. - Trzymasz się? - zapytał, widząc moją zamyśloną minę.

- On ma rację. Nie mam pojęcia co jest dla niej najlepsze - przetarłem twarz dłońmi.

- Ale się starasz, a to jest najważniejsze. Poszukaj jej - powiedział wychodząc z kuchni. Westchnąłem ciężko. Najwidoczniej zbliżała się kolejna trudna rozmowa z Lily.

Lily

- Hejcia, Legolas - przywitałam się, wchodząc na salę treningową w momencie, w którym Clint odkładał łuk.

- Kogo moje oczy widzą? - powiedział, odwracając się w moją stronę z szerokim uśmiechem. - Coś się wczoraj stało, że nie dawałaś znaku życia? - zapytał, podchodząc do mnie z łukiem w ręku.

- Nic wielkiego - wzruszyłam ramionami.

- Czyli wszystko w porządku? - upewnił się, uważnie mi się przyglądając.

- Tak - powiedziałam, odpychając od siebie sytuację sprzed chwili. Musiałam zająć czymś swoje myśli i to natychmiast, bo co chwilę miałam przed oczami obraz zmartwionych przyjaciół. - To co z tym treningiem? - zapytałam, wskazujac na łuk.

- Trzymaj - odpowiedział, podając mi go. - I strzel do tarczy. Jestem ciekawy ile zapamiętałaś z ostatniego razu. 

Zmarszczyłam niepewnie brwi, starając się przypomnieć sobie wszystkie wskazówki. Stanęłam w odpowiedniej pozycji przed tarczą i naciągnęłam odpowiednio cięciwe, czując mimowolne drżenie ciała, jednak powstrzymałam się od opuszczenia łuku. Oddałam strzał, jednak strzała uderzyła w ścianę obok tarczy.

- No i co zrobiłam źle? - odwróciłam się do Clinta, który miał lekki uśmiech na twarzy.

- Nie trzymałaś ramienia w linii prostej ze strzałą - wytłumaczył ze spokojem, podchodząc do mnie.

- Zdecydowanie łucznictwo to nie moja bajka - zaśmiałam się.

- Trochę praktyki i może zmienisz zdanie - stwierdził. - Przyjmij jeszcze raz pozycję - powiedział, co od razu wykonałam. Musiałam przyznać mu rację. Mój łokieć był zdecydowanie za wysoko. - Trochę niżej - oznajmił, lekko poprawiając ustawienie mojej ręki. - Teraz wyceluj i strzel - poinstruował. Wykonałam jego polecenie i tym razem strzała trafiła niedaleko środka.

- Świetnie! - pochwalił mnie Clint, przybijając mi piątkę. Zaśmiałam się na ten gest. Przecież wcale nie strzeliłam jakoś super, a bez jego pomocy to już w ogóle.

- Teraz ty - oznajmiłam, podając mu łuk. - Pokaż co potrafisz - zachęciłam go z uśmiechem.

- W takim razie odsuń się do drzwi - powiedział, pokazując na wejście, co zdziwiona wykonałam. 

Na twarzy miał chytry uśmiech, więc już wiedziałam, że coś kombinuje. Kiedy tylko stanęłam w wyznaczonym miejscu zaczął się pokaz. Clint trafił we wszystkie tarcze w pomieszczeniu, nie zmieniając miejsca, tylko ustawienie. Robił to z niezwykłą szybkością i precyzją jakby ćwiczył to od urodzenia, co z resztą mogło być prawdą. Kiedy skończył zaczęłam bić brawo, a on skłonił się teatralnie.

- Autografy rozdaję po treningu - oznajmił z uśmiechem.

- Zdecydowanie łucznictwo zostawiam tobie, Sokole oko - stwierdziłam, na co się roześmiał.

- Ooo, Steve - powiedział, patrząc za mnie. 

Cała się spięłam. Nie chciałam się z nim znowu kłócić, ale powrót do wspomnień był trudny, a wiem, że właśnie tego będzie chciał. Żebym z nim porozmawiała, że wtedy będzie mi łatwiej. Problem polegał na tym, iż wcale nie byłam tego taka pewna. 

- Też chcesz się nauczyć? - zapytał Clint z uśmiechem, nie zdając sobie sprawy z napięcia, które zaistniało.

- Nie, dzięki, zostanę przy tarczy - powiedział Steve lekkim tonem, co zachęciło mnie do spojrzenia na niego. Może wcale nie po to tu przyszedł?

- Więc pewnie jesteś tu po swoją dziewczynę? - zapytał Barton z chytrym uśmiechem, kładąc nacisk na słowo "dziewczyna". Uderzyłam go za to lekko w ramię. - No co? Mylę się? - zaśmiał się, pocierając miejsce, w które go uderzyłam.

- Właściwie to nie - stwierdził Steve, przenosząc wzrok na mnie. 

W jego spojrzeniu wciąż malował się cień troski, którego nie sposób było nie zauważyć. 

I wtedy coś do mnie dotarło. Oczekiwałam od niego zrozumienia tego, co zrobiłam w okresie pracowania dla Hydry. Ale jak mogłam go o to prosić nie zdradzając wszystkich szczegółów mojego pobytu tam? Jak mogłam oczekiwać szczerości i zaufania od Steve'a, skoro sama mu tego nie dawałam? Gdybym to ja była na jego miejscu, nie wiem co bym zrobiła wiedząc, że ktoś umyślnie sprawiał mu ból. Nie potrafiłam sobie tego nawet wyobrazić.

- Możemy iść do Tony'ego? - zapytałam niepewnym tonem, wskazując na drzwi. Steve tylko pokiwał twierdząco głową i przepuścił mnie przodem do wyjścia. - Dzięki za trening, Clint! - krzyknęłam odwracając się do łucznika. Starałam się brzmieć radośnie, ale nerwy spowodowane zbliżającą się rozmową mi to utrudniały.

- Polecam się na przyszłość, młoda - wyszczerzył się i powrócił do układania sprzętu.

- Jarvis, gdzie jest Tony? - zapytałam sztuczną inteligencję, kiedy razem ze Stevem stanęliśmy na korytarzu.

- W swojej pracowni, Lily - usłyszałam odpowiedź.

- Sam? - dopytałam dla pewności. 

Jeżeli już komuś miałam to opowiedzieć, to tylko Steve'owi i Tony'emu. Gdyby ktoś jeszcze chciał o tym wiedzieć to będą mogli powiedzieć, ale ja nie mam zamiaru opowiadać tego dwa razy, ani przed wszystkimi jak jakąś historyjkę.

- Tak, Lily - odpowiedziała sztuczna inteligencja.

- Dzięki, Jarvis - podziękowałam. - To idziemy? - zapytałam, widząc, że dziwnie na mnie patrzy.

- Jesteś pewna, Lily, że chcesz nam o tym opowiedzieć? - zapytał. Najwidoczniej zrozumiał dlaczego chcę teraz iść do Tony'ego. - Nie chcę cię do tego zmuszać. Jeżeli nie czujesz się gotowa na powrót do wspomnień, to to zrozumiem.

- Nie, Steve. Wiem, że mogę wam zaufać i zasługujecie na to, żeby wiedzieć - oznajmiłam, patrząc mu w oczy.

- Jest jeszcze jedno - podrapał się po głowie z zakłopotaniem. - Tak jakby pokłóciłem się z Tonym - oznajmił, na co otworzyłam szeroko oczy.

- O co? - zapytałam.

- O ciebie - wyznał, a ja przewróciłam oczami, złapałam go za rękę i pociągnęłam w stronę windy.

- Jestem pewna, że cokolwiek się stało, Tony'emu już przeszło - wzruszyłam ramionami, po czym wcisnęłam przycisk z odpowiednim piętrem. Steve nie odpowiedział tylko spojrzał na nasze złączone dłonie.

- Wciąż nie mogę w to uwierzyć - powiedział, a na jego ustach błąkał się szczęśliwy uśmiech, który od razu odwzajemniłam.

- Mi też ciężko uwierzyć, że umawiam się z bohaterem wojennym, o którym uczyłam się na lekcjach historii - oznajmiłam, czym udało mi się go rozbawić. - Nagle różnica wieku nie ma znaczenia - dodałam, wzruszając ramionami. 

Drzwi windy się otworzyły i ponownie uderzyły mnie wątpliwości. Czy na pewno jestem gotowa? Co zrobią, kiedy się dowiedzą?

- Tony, jesteś tu? -zapytałam, nie mogąc znaleźć go wzrokiem.

- Jestem - powiedział, wstając spod jakiejś półki i podchodząc do nas. Zmierzył Steve'a wrogim spojrzeniem, po czym wrócił do mnie. Chyba jednak jeszcze mu nie przeszło - Co chcecie?

- Uznałam - zaczęłam, choć nie wiedziałam do końca co chcę powiedzieć i czy na pewno chcę to powiedzieć. Spuściłam wzrok na dłonie, którymi zawsze się bawiłam, kiedy byłam zdenerwowana. Wzięłam głębszy oddech i wróciłam spojrzeniem na twarz Tony'ego. Widać było, że jest zdenerwowany moim zachowaniem, ale cierpliwie czekał na to co chcę powiedzieć, przyglądając mi się uważnie. - Że powinniście wiedzieć, co się działo w Hydrze - dokończyłam, wypuszczając powietrze. 

Steve stanął obok Tony'ego w napięciu czekając na to co chcę powiedzieć. Przełknęłam ślinę, czując jak nerwy zaczynają brać nade mną kontrolę, a bolesne wspomnienia wracają. Zamknęłam oczy starając się uspokoić, jednak nie było to takie łatwe. 

Nad moimi dłońmi zaczęła się unosić błękitna mgiełka. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Spojrzałam w tamto miejsce, a następnie na właściciela dłoni. Tony uśmiechał się lekko starając się dodać mi otuchy. Przeniosłam wzrok na Steve'a, który patrzył na mnie z troską i czymś jeszcze, czego nie potrafiłam określić. 

Uśmiechnęłam się lekko. Zaufaj im. Mgiełka nad dłońmi zniknęła, a ja zaczęłam mówić.

- Tak jak wiecie, kiedy byłam w Hydrze umiałam posługiwać się tylko jednym żywiołem - zaczęłam trochę spokojniejszym głosem.

- Ogniem, bo czułaś tylko gniew - dokończył za mnie Tony, na co pokiwałam twierdząco głową.

- Chociaż były momenty, takie jak kiedy was spotkałam lub któryś z celów zaczął mówić o swojej rodzinie, ja w takich chwilach się wahałam - oznajmiłam, wracając do wspomnień.

- Wahałaś? - zapytał Steve, marszcząc brwi. Przeniosłam na niego wzrok. Czułam, że w moich oczach pojawiły się łzy, a na ich twarzach zagościło zrozumienie. - Nie chciałaś ich zabić - odgadł Steve, na co znowu przytaknęłam.

- W takich chwilach - przełknęłam ze zdenerwowania ślinę. - Za takie akcje dostawałam karę - powiedziałam, czując jak pierwsza łza spływa po moim policzku.

- Jaką karę? - zapytał Tony delikatnym głosem, choć widziałam, że zaciska pięści ze złości.

- Zależało od tego co akurat mieli pod ręką - wzruszyłam ramionami, przypominając sobie obojętność na twarzach moich oprawców. - Czasami mnie cięli, innym razem wypalali coś na skórze albo wstrzykiwali środki mające sprawić ból - powiedziałam głosem całkowicie wypranym z emocji, czekając na ich reakcje. Oboje patrzyli na mnie z ogromnym współczuciem, przez co poczułam się jeszcze gorzej. - Może to była pewna forma odkupienia win za to, ile zła wtedy robiłam - stwierdziłam, przecierając twarz dłońmi.

- Nawet tak nie myśl - powiedział Steve stanowczo. - To co oni ci robili było nieludzkie i niczym sobie na to nie zasłużyłaś.

- A to co ja robiłam było ludzkie? - zapytałam, patrząc mu prosto w oczy. - Z resztą. Kiedy takie kary nie działały, a ja zaczęłam mieć coraz częściej przebłyski wspomnień, jak moment, w którym zobaczyłam was, po prostu ponownie usuwali mi wspomnienia, a właśnie to bolało najbardziej - powiedziałam, wracając do wszystkiego co wtedy czułam.

- Karali tylko za odzyskiwanie wspomnień? - zapytał Tony, odwracając się ode mnie plecami.

- Nie - pokręciłam głową. - Za to, że nie potrafiłam kontrolować czegokolwiek poza ogniem też - przyznałam i nagle usłyszałam huk. 

Momentalnie spojrzałam w kierunku źródła dźwięku razem ze Steve'em. Jeden ze stolików został przewrócony daleko od miejsca, w którym był wcześniej, a obok stał Tony. Oddychał ciężko i zaciskał ręce w pięści.

- Tony? - zapytałam cicho, podchodząc do niego bliżej. Położyłam mu rękę na ramieniu, na co się odwrócił do nas i spojrzał w moje zapłakane oczy.

- Pokaż - poprosił cichym głosem, na co spuściłam głowę. Wiedziałam o co mu chodzi, jednak nie chciałam, żeby widział. Żaden z nich nie miał tego zobaczyć. Część blizn już zniknęła, ale zostały też takie, które wyraźnie odbijały się na skórze. Steve stanął obok niego. - Lily, proszę - powiedział, chwytając mnie za rękę. Nie podniosłam na niego spojrzenia, jednak kiedy chwycił za moją koszulkę nie protestowałam. Podniósł ją delikatnie odsłaniając kawałek skóry. Odwróciłam wzrok nie chcąc zobaczyć ich min.

- Lily - szepnął Steve, głosem tak pełnym smutku i współczucia, że nie wytrzymałam. Odsunęłam się od nich, ponownie zakrywając blizny.

- Teraz wiecie wszystko - oznajmiłam, kierując się do windy w szybkim tempie. 

Nie oglądając się za siebie pobiegłam do swojego pokoju i przytuliłam się do poduszki, zanosząc się płaczem. Wiedziałam, że ta rozmowa nie skończy się dobrze, a mimo to zaryzykowałam. 

Poczułam jak materac ugina się pod ciężarem drugiej osoby, a już po chwili poczułam, że ktoś mnie obejmuje. Mimowolnie odwróciłam się do Steve'a i wtuliłam w jego klatkę piersiową. Teraz wiedział wszystko. Oboje wiedzieli. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro