Rozdział 24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zamyślona wpatrywałam się w swoją niebieską, podróżną torbę. Nie chciałam zabierać wielu rzeczy. W końcu i tak niedługo tu wrócę. 

Nie miałam zamiaru zostawać na tych przymusowych wakacjach zbyt długo. Owszem, tęskniłam za rodziną i bardzo chciałabym spędzić z nimi czas, gdyby nie to, że jedyne o czym mogę myśleć to zemsta. Pragnęłam jej bardziej niż czegokolwiek innego. Zemsta na ludziach, którzy zmusili mnie do robienia tych strasznych rzeczy, którzy grozili mojej rodzinie. 

Z zamyśleniem przeniosłam wzrok na swoje dłonie. Wciąż nosiłam bransoletki, które hamowały moje zdolności. Musiałam na nowo nauczyć się kontroli nad emocjami. Nie mogłam sobie pozwolić na nagłe pojawienie się mocy w najmniej oczekiwanym momencie. A jednak, gdybym tylko chciała, mogłabym wrócić do domu na stałe. Nosić bransoletki i już nigdy nie bać się o swoje moce. Nikogo więcej bym nie skrzywdziła ani nikomu bym nie pomogła, używając ich. I choć perspektywa ta miała swoje plusy, to jednak nie potrafiłabym już z tego zrezygnować. Te zdolności są częścią mnie, a ich ukrywanie powoduje, że czuję się jak tchórz. 

Chociaż może właśnie nim jestem? Bo jak inaczej można nazwać osobę, która próbuje popełnić samobójstwo? Na szczęście, Avengersi obiecali, że nie powiedzą moim rodzicom o tej chwili słabości za co jestem im niezmiernie wdzięczna. Nie chciałam ich martwić. Wystarczająco im strachu napędziłam, oddając się w ręce Hydry.

- Gotowa? - głos Tony'ego wyrwał mnie z zamyślenia.

- Tak - oznajmiłam zawieszając torbę podróżną na ramię.

- Słuchaj, jest taka sprawa - zaczął mówić, drapiąc się po szyi. Zmarszczyłam brwi na ten gest. W końcu zmieszany Tony Stark to niezwykle rzadki widok. - Pojedzie z nami jeszcze jeden chłopak, w porządku? - zapytał.

- Jaki chłopak? - zdziwiłam się. Z tego co ustalaliśmy miałam jechać tylko ja, Pepper i on.

- Peter Parker, ma 16 lat, miał przyjechać do mnie na kilka dni na praktyki, ale wypadł nam ten wyjazd i mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu? - wyjaśnił. 

Zawahałam się przez chwilę. Pierwszy raz słyszałam, żeby Tony przyjął kogoś na praktyki i muszę przyznać, że niezmiernie mnie to zdziwiło.

- Nie ma problemu - odpowiedziałam w końcu. - A dlaczego on ma mieć u ciebie praktyki? Przecież ty nikogo nie przyjmujesz osobiście.

- Cóż, Peter jest wyjątkowy - oznajmił, na co uniosłam brwi. - Uczy się w najlepszym liceum w Nowym Jorku i jest niespotykanie inteligentny.

- No dobrze. Ale dlaczego przyjąłeś go na praktyki? - ciągnęłam temat. Tą bajeczkę mógł wciskać wszystkim, ale ja doskonale wiedziałam, że coś jeszcze musiało być powodem, dla którego zdecydował się przyjąć kogoś na praktyki.

- Czy ty musisz być taka bystra? - zapytał znudzonym tonem, chociaż w jego głosie pobrzmiewała również nutka dumy.

- A czy ty musisz ciągle ściemniać? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, krzyżując ręce na piersi.

- No niech ci będzie, ale nikomu ani słowa. Peter jest Spider-Manem - oświadczył, na co otworzyłam usta ze zdziwienia.

- No nie gadaj. Tym Spider-Manem? Jest nim 16 letni dzieciak? - nie mogłam w to uwierzyć.

- Dlatego stwierdziłem, że potrzebuje kogoś kto odciągnie go od narażania życia - stwierdził, przewracając oczami.

- Przyjmiesz go do Avengers? - zapytałam, patrząc na niego uważnie.

- Nie, jest zdecydowanie za młody, ale to nie zmienia faktu, że chcę z nim pogadać na ten temat, dlatego zaproponowałem mu praktyki. On nie wie, że ja wiem - oznajmił, na co pokiwałam w zamyśleniu głową. 

Nagle usłyszałam ciche pukanie, które przerwało panującą ciszę. Oboje z Tonym odwróciliśmy się w stronę drzwi.

- Można? - zapytał Steve, patrząc na nas niepewnie.

- Jasne, Kapitanku - powiedział Tony z uśmiechem. - Poczekamy w odrzutowcu - odwrócił się w moją stronę i zabrał moją torbę. Kiedy stał już za Rogersem, uśmiechnął się do mnie cwanie i puścił oczko. No tak. Zrobił to specjalnie.

- Chciałeś o czymś pogadać? - zapytałam niepewnie. Nie bardzo wiedziałam jak się przy nim zachować. Przed tą całą akcją zbliżyliśmy się do siebie, ale po tym co mu powiedziałam i co zrobiłam, nie miałam pojęcia jak to naprawić.

- Chciałem się pożegnać - oświadczył, przyglądając mi się uważnie. Samo jego spojrzenie sprawiało, że czułam się zdenerwowana, a w moim brzuchu pojawiło się stado motyli.

- Przecież nie wyjeżdżam na stałe - przewróciłam oczami.

- Nie, ale też nie wiesz kiedy wracasz - zauważył, podchodząc bliżej. Uważnie przyglądałam się jego ruchom. Mimowolnie spięłam się, kiedy stanął blisko mnie.

- Steve - zaczęłam, nie wiedząc co właściwie chcę powiedzieć ani jak dobrać słowa.

- Nic nie mów. Porozmawiamy jak wrócisz - wybawił mnie, na co z ulgą wypuściłam powietrze z płuc.

- Dziękuję - uśmiechnęłam się lekko. 

Steve odwzajemnił gest, po czym chwycił jeden kosmyk moich włosów, który wypadł z koka i założył mi go za ucho. Ten drobny gest spowodował szybsze bicie mojego serca. Oboje wpatrywaliśmy się w siebie, zapominając o otaczającym nas świecie. Jego oczy powoli skierowały się na moje usta. Widziałam, że walczył ze sobą, a ja sama nie wiedziałam czego chcę. Po dłuższej chwili podszedł do mnie jeszcze bliżej.

- Do zobaczenia - powiedział, całując mnie w policzek, po czym jak najszybciej wyszedł z pokoju. 

Powoli podniosłam dłoń, aby dotknąć miejsca, które pocałował. Cały czas wpatrywałam się w drzwi, po cichu licząc, że tu wróci. Jednak to nie nastąpiło. 

Z mieszanymi uczuciami opuściłam pokój, kierując się do odrzutowca. Po drodze pożegnałam się z resztą przyjaciół, dlatego na dachu znalazłam się dopiero po piętnastu minutach.

- O, jesteś już. Byłem pewien, że Kapcio tak szybko cię nie wypuści - powiedział Tony na mój widok.

- Daruj sobie - odpowiedziałam, siadając obok chłopaka, którego widziałam pierwszy raz w życiu. Na pierwszy rzut oka, wyglądał na bardzo skrępowanego, czemu ani trochę się nie dziwiłam. W końcu przebywa w jednym helikopterze z Tonym Starkiem i jeszcze ma spędzić najbliższy czas z jego rodziną.

- Uczyli cię w szkole jak się zabezpieczać? - zapytał Tony z wrednym uśmieszkiem, a ja poczułam jak krew się we mnie zagotowała.

- Natychmiast przestań! - krzyknęłam. 

Nawet nie wiedziałam, czy po tym wszystkim co się stało Steve'owi wciąż na mnie jakkolwiek zależy, a on wyjeżdża z takimi tekstami. 

Tony przyglądał mi się jeszcze przez chwilę, po czym usiadł na miejscu pilota, aby ustawić autopilota i wystartować.

- Pogadam z nim - powiedziała Pepper, idąc za nim. Ze złością zamknęłam oczy i odchyliłam się na siedzeniu.

-Twoje bransoletki - usłyszałam głos Petera, na co ze zdziwieniem spojrzałam na swoje dłonie.

- Jasna cholera! - krzyknęłam, patrząc jak biżuteria topi się i spływa na ziemię. 

Przyzwyczaiłam się do nich, nawet nie myśląc o hamowaniu emocji. Tym razem musiałam to zrobić. Zamknęłam swoje oczy, uspokajając oddech i cicho licząc do dziesięciu. Po chwili poczułam jak uczucie gorąca znika, a ja byłam zupełnie spokojna. Jednak po bransoletkach została tylko kałuża metalu.

- Co się stało? - zapytał spanikowany Tony, podbiegając do nas. Maszyna leciała już w powietrzu, więc musiał zdążyć ustawić autopilota.

- Bransoletki - powiedziałam tylko, wskazując na srebrną kałużę.

- Twoja moc się zwiększyła - stwierdził. - Chcesz wrócić do wieży? - zapytał niepewnie. - Może uda mi się zaprojektować jakieś bardziej wytrzymałe.

- Nie, lećmy. Dam radę - oznajmiłam, uśmiechając się lekko.

- Jesteś pewna? Nie będziesz chodzącą furią? - zapytał, przyglądając mi się uważnie.

- Jeszcze raz tak na mnie powiesz, a się w nią zamienię - stwierdziłam, czym go rozbawiłam.

- Jak chcesz - powiedział, siadając obok Pepper i wdając się z nią w rozmowę. Niepewnie odwróciłam się w stronę chłopaka, który wciąż wpatrywał się w kałużę.

- Cześć, jestem Lily - przedstawiłam się, podając mu rękę. Chłopak speszony podniósł na mnie wzrok.

- Peter - oznajmił, niepewnie ściskając moją dłoń. - Jesteś czarownicą albo czymś w tym rodzaju? - zapytał, na co się zaśmiałam.

- Można i tak to nazwać - powiedziałam.

- Poważnie? Nie wkręcasz mnie? To super! - stwierdził, uśmiechając się.

- Przed chwilą prawie straciłam kontrolę nad swoimi mocami, a ty uważasz to za coś "super"? - zapytałam z rozbawieniem.

- Zapanowałaś nad tym i tak, to zdecydowanie jest super. Mieć prawdziwe magiczne zdolności. Ale czad! - stwierdził, wciąż się uśmiechając. Zaśmiałam się na jego słowa. - Należysz do Avengers? - zapytał z entuzjazmem.

- Tak, od niedawna - przyznałam. Na twarzy chłopaka pojawił się jeszcze większy uśmiech.

- Więc na czym polegają te twoje zdolności? Potrafisz wyczarować ogień albo po prostu promieniujesz ciepłem z ciała? O! A może zmieniasz się w jakiegoś feniksa czy coś? Przepraszam, jeśli nie chcesz mówić to nie musisz. Nie chcę być wścibski czy coś. Po prostu zawsze podziwiałem Avengersów i jestem ciekawy... - Peter wpadł w słowotok, czym mnie jeszcze bardziej rozbawił.

- Młody, spokojnie - powiedziałam, przez śmiech. Chłopak spojrzał na mnie z lekkim zażenowaniem. - Potrafię zapanować nad żywiołami - oświadczyłam, na co Peter otworzył usta z niedowierzaniem.

- Chciałbym to zobaczyć. Mogłabyś tu coś wyczarować? Jakiegoś kwiatka albo trochę wody? - powiedział. W jego głosie nie było ani trochę kpiny, a raczej podziw i ekscytacja.

- Da się załatwić - stwierdziłam. - Ale później. Dawno nie nie korzystałam z mocy, dlatego wolę nie ryzykować w odrzutowcu. To teraz może ty mi coś powiesz o sobie? - zaproponowałam.

- O mnie? Nie ma co tu dużo mówić - stwierdził, drapiąc się ze zmieszaniem po głowie.

- A ja myślę, że jednak jest, skoro Tony przyjął cię na praktyki - zauważyłam.

- Uczę się w szkole nauk ścisłych i technologii, moimi ulubionymi przedmiotami są chemia i fizyka, które serio uwielbiam. Te wszystkie nowe odkrycia, zwłaszcza Doktora Bannera i Pana Starka są niesamowite! Szkoda, że nie prowadzą jakichś zajęć. A na co dzień prowadzę życie zwyczajnego nastolatka - powiedział szybko, nie patrząc mi w oczy. Młody jest jeszcze gorszy w kłamaniu niż ja. - Pan Stark jakoś się o mnie dowiedział i zaproponował mi praktyki. Sam nie wiem jak, chociaż dzień, w którym się o tym dowiedziałem był najlepszym dniem w moim życiu! - dodał jeszcze, patrząc z uwielbieniem w kierunku Tony'ego, który siedział do nas tyłem i rozmawiał z Pepper. - Chyba po prostu miałem szczęście - stwierdził, opuszczając głowę.

- Albo Tony zauważył coś w tobie - powiedziałam z uśmiechem.

- Naprawdę tak myślisz? - zapytał Peter, patrząc na mnie z nieukrywaną nadzieją.

- Tak - wzruszyłam ramionami. Muszę przyznać, że ten Peter jest całkiem w porządku. Słyszałam pogłoski o Spider-Manie, jednak nigdy nie sądziłam, że za maską może kryć się zwyczajny nastolatek.

- Dzięki - powiedział chłopak z uśmiechem.

- Nie ma sprawy - odpowiedziałam, po czym zapadła cisza. 

Peter wyjął z plecaka jakąś książkę i zaczął ją czytać, a ja założyłam na uszy słuchawki. Do Miami jeszcze jakaś godzina lotu, więc postanowiłam się zdrzemnąć. Zmęczenie dopadło mnie bardzo szybko i już po chwili odpłynęłam w objęcia Morfeusza.

***

- Lily! - krzyknęła Vicky, rzucając mi się w ramiona, kiedy tylko wyszłam z odrzutowca.

- Vicky - powiedziałam cicho, mocno ją ściskając. 

Już się bałam, że nigdy więcej jej nie zobaczę. W moich oczach pojawiły się łzy szczęścia. 

Kiedy tylko oderwałam się od siostry zostałam wyściskana przez rodziców. Mimowolnie poczułam jak przyjemne ciepło rozchodzi się po moim ciele i całą sobą skupiłam się aby zatrzymać moc ziemi. Nie było to łatwe, po tak długiej przerwie, ale na szczęście nikt nic nie zauważył.

- Aleś ty schudła - zauważyła moja mama, oglądając mnie dokładnie. Miała rację. Po ostatnich przejściach strasznie straciłam na wadze. - Niczym cię tam nie karmią? - zapytała, patrząc na Tony'ego z nieukrywaną złością.

- Hej! To nie moja wina, że ma jakąś głupią dietę - stwierdził Tony, podnosząc ręce w obronnym geście. 

Moi rodzice nie mieli pojęcia o depresji, po moim odzyskaniu wspomnień. Wszystko co wiedzieli to to, że aby ich uwolnić oddałam się w ręce Hydry, która wymazała mi wspomnienia. Kiedy Avengersi mnie odbili, przywrócili mi pamięć, po czym moja moc była niestabilna, dlatego nie mogli wcześniej mnie zobaczyć. Tony obiecał mi, że więcej im nie powie. Mam nadzieję, że dotrzyma słowa. Nie chciałam bardziej martwić rodziny.

- Ale twoim zadaniem jest wybić jej głupie diety z głowy - zauważyła moja mama, mrużąc groźnie oczy.

- Daj spokój mamo. Przypominam, że jestem dorosła - powiedziałam z rozbawieniem. Moja mama zawsze traktowała mnie jak małe i bezbronne dziecko, co było powodem częstych konfliktów, kiedy jeszcze tu mieszkałam.

- Chodźmy lepiej do środka, zanim kolacja całkowicie wystygnie - wciął się mój tata, wyczuwając, że zbliża się kłótnia. 

Całą siódemką skierowaliśmy się w stronę drzwi wejściowych. Z podziwem zauważyłam, że Tony wyjątkowo się przyłożył do zapewnienia im bezpieczeństwa. Aby otworzyć drzwi, komputer musiał zeskanować siatkówkę taty, mamy lub Vicky. Nikt niepowołany nie miał dostępu.

- Chciałbym wam przedstawić mojego praktykanta, Petera Parkera - powiedział Tony, kiedy tylko znaleźliśmy się w środku.

- Dzień dobry, państwu - przywitał się zmieszany chłopak. Nie dziwiłam mu się. Miał być tylko na praktykach, a wylądował na zjeździe rodzinnym.

- Witaj, Peter - przywitała go moja mama, podając mu dłoń. którą chłopak uścisnął z uśmiechem. Ten sam gest powtórzył tata i Vicky.

- Zgłodnieliście? - zapytała moja mama, z uśmiechem prowadząc nas do kuchni. 

Poczułam ciepło na sercu na widok szczęśliwej rodzicielki. To zdecydowanie będzie miło spędzony czas. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro