Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Biegłam za mężczyzną w średnim wieku. 

Właśnie dowiedzieliśmy się, że jeden z naszych agentów jest szpiegiem T.A.R.C.Z.Y. Kiedy tylko zorientował się, że znamy jego sekret zaczął uciekać. Nie mogliśmy go wypuścić. Nie żywego. 

Zostałam wysłana w pogoń za nim, z jedną misją. Zabić. Rozkaz był jasny. Biegłam tak szybko, na ile pozwalały mi nogi. Ciemny las nie ułatwiał mi jednak sprawy. Tak samo jak gęsta mgła, unosząca się nad ziemią. 

W końcu znalazłam go. Siedział za pniem drzewa. Jego ciało się trzęsło, a do piersi przyciskał kawałek papieru.

- Myślałeś, że nam uciekniesz? O, nie, kochany. Przed Hydrą nie ma ucieczki - syknęłam, stając nad nim.

- Proszę nie - błagał mężczyzna. Po jego policzkach leciały gorzkie łzy, jednak ja patrzałam na to niewzruszona. - Moja rodzina czeka na mnie, moje małe córeczki - wyszeptał, a jego głos się załamał. Wyciągnął przed siebie papier, który trzymał i wpatrywał się w niego, jakby to miało uratować jego życie. - Proszę - załkał.

- Niech się zastanowię - powiedziałam obojętnym tonem, patrząc na swoje paznokcie. - Dla szpiegów nie mam litości - wymierzyłam w niego pistolet i oddałam strzał. 

Po lesie rozniósł się głośny huk. Martwe ciało mężczyzny opadło na ściółkę. Jego oczy powoli stały się całkowicie pozbawione życia. 

Od niechcenia podniosłam kartkę, którą trzymał. Było to zdjęcie, przedstawiające kobietę z dwiema małymi dziewczynkami.

- Żałosne - mruknęłam pod nosem i spaliłam fotografię w ręku. 

- Aaa! - krzyknęłam, siadając na łóżku. 

Czułam, że jestem cała zlana potem. Wspomnienia służby w Hydrze wciąż dawały o sobie znać w najmniej przyjemny sposób. 

Zamknęłam oczy, próbując wymazać sen z pamięci, jednak przed oczami miałam zdjęcie kobiety z dziećmi i ciało mężczyzny. Przeze mnie już więcej go nie zobaczą. Wszystko przeze mnie. 

Schowałam twarz w dłoniach, a z mojego gardła wydobył się kolejny, gorzki szloch.

- Lily, wszystko w porządku? - usłyszałam cichy głos Vicky. Powoli podniosłam głowę i spojrzałam na moją starszą siostrę. - Usłyszałam twój krzyk, bałam się, że coś się stało - wyznała. No tak. Nasze pokoje są obok siebie, nic dziwnego, że mnie usłyszała.

- Nic się nie stało, możesz wracać do spania - odpowiedziałam, siląc się na uśmiech. Vicky usiadła na moim łóżku, uważnie mi się przyglądając. 

Jedynym źródłem światła był księżyc za oknem, ale pełnia sprawiała, że było dość jasno, więc nie miałam jak ukryć swojego wyrazu twarzy.

- Wciąż nie umiesz kłamać - stwierdziła, uśmiechając się lekko. - Czemu płaczesz?

- Miałam koszmar - wyjaśniłam, na co dziewczyna przekrzywiła głowę.

- Hydra? - zapytała, uważnie na mnie patrząc. Lekko pokiwałam głową, uciekając spojrzeniem. Vicky głośno westchnęła. - Nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczna, że nas uratowałaś - oznajmiła, na co gwałtownie odwróciłam się w jej stronę. - Nie pamiętam co się wydarzyło tego dnia, ale powiedzieli mi, że nas uratowałaś poświęcając siebie. Nie mam pojęcia co oni ci tam zrobili albo do czego cię zmuszali, ale wiedz, że dla mnie jesteś najdzielniejszym z bohaterów - wyznała, cały czas patrząc mi w oczy. Jej słowa wywołały ogromne ciepło na moim sercu.

- Dzięki, Vic - powiedziałam, uśmiechając się lekko. Po moich policzkach spłynęły kolejne łzy, jednak tym razem były to łzy radości.

- To nie ty powinnaś dziękować - zauważyła, śmiejąc się lekko. - Lepiej zrób coś z tymi dłońmi, chyba, że chcesz mieć kwiaciarnię zamiast pokoju - powiedziała, rozglądając się po podłodze. 

Zdezorientowana spojrzałam w tym samym kierunku, a moim oczom ukazało się kilka niezapominajek, leżących na ziemi. Szybko zapanowałam nad mocą i ponownie spojrzałam na siostrę.

- A teraz chodź spać, nie mam zamiaru przez ciebie przegadać całej nocy - zaśmiała się, a ja jej zawtórowałam. Vicky bez zastanowienia weszła pod kołdrę obok mnie, odwracając się tyłem.

- Dobranoc - powiedziała cicho.

- Kolorowych - odpowiedziałam, pierwszy raz od dawna, zasypiając z uśmiechem.

***

Powoli otworzyłam oczy, aby uważnie przyjrzeć się miejscu, w którym się obudziłam. Mój pokój. Jestem w domu. Wspomnienia minionych dni wróciły do mnie. 

Z uśmiechem spojrzałam na widok za oknem. Małe fale delikatnie odbijały się od brzegu, wydając przyjemny dźwięk. Tak bardzo mi tego brakowało. 

Radosna wstałam z łóżka, aby się ubrać. Vicky nie było już w pokoju, więc musiała wstać wcześniej. Jak najszybciej przejrzałam ciuchy, które zabrałam, decydując się na biały crop top z nadrukiem oraz niebieskie spodenki. 

W dobrym humorze opuściłam pokój, kierując się do łazienki, gdzie wykonałam poranną toaletę i ubrałam przygotowane ciuchy. Zdecydowałam się na odpuszczenie makijażu, a z włosów zrobiłam niedbałego koka. Jakoś nie czułam potrzeby strojenia się przed kimś. Ostatni raz spojrzałam na efekt w lustrze i opuściłam pomieszczenie. 

Pierwszym co zamierzałam zrobić było odwiedzenie kuchni. Mój żołądek już dawał mi się we znaki, nie wspominając o kościach biodrowych, które strasznie wystawały przez moją sporą niedowagę.

- Cześć wam - przywitałam się, wchodząc do kuchni, w której zastałam Vicky i Petera. Na mój widok od razu przerwali rozmowę.

- Cześć - odpowiedział Peter z uśmiechem.

- Śpiąca królewna wstała - zakpiła Vicky, popijając kakao. Co jak co, ale odzywki to wszyscy Starkowie mają takie same. Przewróciłam oczami i otworzyłam lodówkę, szukając czegoś do jedzenia.

- Idziecie na plażę? - zaproponowałam.

- Jasne, czemu nie - Vicky wzruszyła ramionami. - Idziesz Peter? - szturchnęła chłopaka.

- Pewnie! Jeszcze nigdy nie pływałem w morzu, a słyszałem, że woda tutaj jest świetna - ucieszył się.

- O, Lily wstałaś - usłyszałam głos mojej mamy. Automatycznie odwróciłam się w kierunku
źródła dźwięku. Na twarzy mojej rodzicielki malował się szok i strach. - Co to jest?! - zapytała, trzęsącym się głosem, uważnie patrząc na mój brzuch. 

Nie bardzo rozumiejąc o co może chodzić, spojrzałam w to samo miejsce. No tak. Na odkrytej skórze widniało kilka dość widocznych blizn, po torturach zadanych przez Hydrę. Przyzwyczaiłam się do nich na tyle, że zapomniałam ich zasłonić.

- Przewróciłam się - powiedziałam szybko, po czym miałam ochotę walnąć się czymś ciężkim w głowę. Nie mogłam wpaść na coś bardziej prawdopodobnego?

- Kto ci to zrobił? - zapytała, przenosząc spojrzenie na moje oczy. Szybko uciekłam spojrzeniem. Wspomnienia były wciąż zbyt świeże, by o nich opowiadać.

- To nic takiego. Jak wrócę do wieży, poproszę Bruce'a o maść na blizny i wszystko zniknie - uśmiechnęłam się. - To za godzinę idziemy - powiedziałam jeszcze do Vicky oraz Petera i jak najszybciej opuściłam kuchnię, chwytając po drodze jabłko. 

Nie miałam zamiaru odpowiadać na więcej pytań. Każde kolejne mogło być jeszcze trudniejsze, a ja nie chciałam wspominać. Jedyne o czym marzyłam to odpłynięcie w jakąś bajeczną krainę, gdzie moim jedynym problemem byłoby wybranie filmu na wieczór.

Nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić, postanowiłam posłuchać muzyki. Ruszyłam więc do swojego pokoju, konsumując posiłek. 

Niepewnie stanęłam przed dużym lustrem. Jak mogłam wcześniej nie zwrócić na to uwagi? Cały mój brzuch był pokryty obrzydliwymi bliznami w różnych kształtach. Część z nich została wypalona gorącymi prętami, które przykładali do mojego ciała, wcześniej zakładając mi kajdanki, blokujące moce. Dopiero, kiedy rany się zabliźniły zdejmowali je i wysyłali na kolejną misję. Inne z blizn to ślady po ostrzach, wbijanych w moje ciało. Wszystko przez to, że nie mogłam użyć innych żywiołów. 

Z obrzydzeniem dokładnie oglądałam moją skórę, znajdując coraz to inne rany. 

Jedna z nich szczególnie rzucała się w oczy. Na lewym ramieniu miałam wypalony symbol Hydry. Okropna czaszka widniała na mojej skórze i na ten moment nie mogłam nic z tym zrobić. 

Z głośnym westchnieniem opadłam na łóżko. Mam nadzieję, że maść Bruce'a jest dość skuteczna abym mogła pozbyć się tego znaku. Do diabła z resztą, ale nie chcę mieć na sobie wypalonego symbolu wroga, który chciał zniszczyć mi życie. 

Po chwili leżenia doszłam do wniosku, że powinnam znaleźć jakiś stary strój kąpielowy w szafie, jeżeli chcę gdziekolwiek iść. Po jakichś piętnastu minutach dokładnego przeszukiwania całej szafy znalazłam bordowo-czarny strój jednoczęściowy, który nosiłam, kiedy miałam jakieś szesnaście lat. Nie mogłam ubrać dwuczęściowego ze względu na moje blizny. W końcu nie chciałam, aby ludzie na widok mojego ciała krzywili się z niesmakiem. Poza tym, ten strój jako jedyny mi pasował przez spadek wagi. 

Szybko się przebrałam, spakowałam do plecaka ręcznik i poszłam do pokoju Vicky, aby sprawdzić czy jest już gotowa. Nie musiałam nawet pukać do drzwi, gdyż te same otworzyły się przede mną.

- O, Lily! Dobrze, że już jesteś. Jak wyglądam? - zapytała Vicky, okręcając się przede mną. Miała na sobie czerwone bikini, które doskonale podkreślało jej kształty, natomiast włosy związała w niedbałego koka.

- Jak dla mnie bardzo dobrze, tylko ubierz coś na to - stwierdziłam, dokładnie ją lustrując wzrokiem.

- No jasne - zaśmiała się, zakładając zwiewną sukienkę. - Wiesz jak dawno nie byłam na plaży?

- Czyżby od mojego wyjazdu? - zapytałam, podnosząc jedną brew. Zawsze to ja ją tam wyciągałam.

- Żebyś wiedziała - pokiwała głową, po czym wyszłyśmy z pokoju. W korytarzu spotkałyśmy Petera.

- Gotowy? - zapytała Vicky. Cieszyłam się, że Peter zaczął się trochę rozluźniać w naszym towarzystwie chociaż przypuszczam, że nie było mu łatwo. W końcu jesteśmy od niego znacznie starsze. 

Nagle pomyślałam o Steve'ie. No tak. On ode mnie jest jeszcze starszy. Tak się zamyśliłam, że umknęła mi odpowiedź Petera.

- Lily? Wszystko w porządku? - zapytała Vicky, przyglądając mi się uważnie.

- Tak, jasne - uśmiechnęłam się na potwierdzenie tych słów.

Już po chwili całą trójką ruszyliśmy w stronę plaży. Aby dostać się na miejsce, musieliśmy przejść zaledwie jakieś sto metrów od domu. To była największa zaleta tej lokalizacji. Morze zaraz obok. 

Jako mała dziewczynka kochałam pływać. Z rozmarzeniem patrzyłam na wodę, przypominając sobie wszystkie radosne chwile z tego miejsca. To jak tata uczył mnie pływać, jak z mamą się opalałyśmy, jak razem z Vicky robiłyśmy zamki z piasku. Zdecydowanie uwielbiałam to miejsce.

- Będziesz tak stać i się dziwnie uśmiechać, czy jednak wejdziesz do wody? - usłyszałam głos siostry, więc odwróciłam się w jej kierunku. Oboje z Peterem patrzyli na mnie z lekkim rozbawieniem.

- Zdecydowanie wejdę do wody - zadecydowałam z uśmiechem, rozkładając nasze rzeczy na piasku i czym prędzej zdjęłam z siebie ciuchy, zostając w samym stroju. 

Nie czekając chwili dłużej wbiegłam wprost na falę, która doszczędnie mnie zmoczyła. Poczułam jak ogromny chłód ogarnia moje ciało. Wbiegnięcie do zimnej wody nie było najlepszym pomysłem, ale i tak tego nie żałowałam. Tęskniłam za tym uczuciem. 

Odwróciłam się w kierunku plaży, a moim oczom ukazał się widok Vicky i Petera, próbujących wejść głębiej.

- No, chodźcie! - zachęciłam ich.

- Zi-imno - wystękał Peter, pocierając swoje ręce.

- Jak już się zanurzysz, będzie lepiej - stwierdziłam, podchodząc do nich. - Dobra, mam pomysł - powiedziałam, na co oboje spojrzeli na mnie zaciekawieni. - Na trzy całą trójką nurkujemy - oznajmiłam z szerokim uśmiechem.

- Chyba cię pogięło - stwierdziła Vicky poważnym głosem.

- Ja bym chyba jednak wolał powoli się zanurzyć - dodał Peter, wciąż pocierając ręce.

- No dawajcie - zachęcałam ich. - Czym jest życie bez odrobiny szaleństwa? - zapytałam, unosząc jedną brew. Oboje wciąż patrzyli na mnie nieufnie.

- Dobra, ja się piszę - oznajmił Peter.

- No, niech wam będzie - dodała Vicky, na co szeroko się uśmiechnęłam.

- No to na trzy - powiedziałam i złapałam ich za ręce - Raz - spojrzałam na ich niepewne miny, a mój uśmiech się poszerzył. - Dwa - i zanim powiedziałam trzy, z całej siły pociągnęłam oboje na dno. Od razu poczułam jak się wyrywają. Nie miałam jednak zamiaru z nimi walczyć. Puściłam ich dłonie, wynurzając się.

- Lily! Ja ci pokażę, ty zdrajco! Miało być na trzy! - krzyczała Vicky, na co roześmiałam się chytrze.

- Mam wodę w nosie - poskarżył się Peter, próbując otworzyć oczy, co jeszcze bardziej mnie rozśmieszyło.

- Ty, wredna małpo! - powiedziała Vicky, po czym zaczęła chlapać mnie wodą. 

Krzyknęłam zaskoczona, kiedy słona woda dostała się do moich oczu, jednak szybko zrozumiałam co to znaczy. A to oznaczało wojnę. Już po chwili całą trójką chlapaliśmy i śmialiśmy się głośno. Już dawno nie bawiłam się tak dobrze. 

Nagle poczułam, że jestem pod wodą. Jak najszybciej wynurzyłam się i przetarłam oczy. Jakaś fala, której nie zauważyliśmy musiała nas przykryć.

- Żyjecie? - zapytała Vicky, wynurzając się z wody.

- Ja tak, nie wiem jak Peter - stwierdziłam, rozglądając się. - Peter?! - krzyknęłam, jednak nie doczekałam się odpowiedzi.

- Peter?! - powtórzyła moja siostra. Spojrzałyśmy na siebie przerażone. Nagle ktoś złapał mnie w pasie i wciągnął do wody.

- Aaa! - krzyknęłam, zanim woda dostała się do moich ust.

- Ty idioto, wiesz jak mnie przestraszyłeś?! - zdenerwowałam się i odwróciłam w jego stronę, kiedy się wynurzyliśmy. Jego jedyną reakcją był głośny śmiech, który muszę przyznać jest bardzo zaraźliwy, bo już po chwili śmialiśmy się wszyscy.

- To ja idę na ręcznik - oznajmiłam i nie czekając na odpowiedź popłynęłam w kierunku brzegu. 

Czas na leniuchowanie na ręczniku. Rozłożyłam materiał na piasku i położyłam się na nim. Słońce przyjemnie grzało moje zimne od wody ciało. Czułam się tak spokojnie, jakby nic nie mogło już tego zakłócić. Uśmiechnęłam się lekko i oddałam tej cudownej chwili.

- Ooo, a kogo my tu mamy? - usłyszałam zbyt dobrze znany mi głos. I tak cały mój spokój odszedł w zapomnienie. 

Gwałtownie otworzyłam oczy i wstałam z ręcznika, stając oko w oko z moimi szkolnymi wrogami. Tak, tak jak w każdej szkole to bywa i u mnie znalazła się banda idiotów, którzy poniżali wszystkich i wyśmiewali się z nich. W moim przypadku było tak samo, oprócz tego, że przez jakiś czas spotykałam się z przywódcą tej bandy - Adrianem. Nabrałam się na jego czułe słówka i byłam pewna, że jego uczucia są szczere. A tak jak wszystkim, chodziło mu tylko o poznanie sławnego Iron Mana.

- Nasza mała Stark - zaśmiał się Adrian, patrząc na mnie z pogardą. Całe szczęście, że przejrzałam go zanim doszłoby między nami do czegoś więcej niż pocałunku, bo zdecydowanie miałabym traumę do końca życia.

- Myślałam, że wyjechałaś - powiedziała zimnym głosem blondynka, którą Adrian obejmował w pasie. Dopiero teraz zwróciłam na nią uwagę. Co ciekawe, nawet nie poczułam się zazdrosna. Wyglądała na pusty plastik. Nic dziwnego, że są razem. Pasują do siebie idealnie.

- Wróciłam na kilka dni - odpowiedziałam spokojnie. Nie chciałam się z nimi kłócić, bo i po co?

- Po cholerę? I tak nikt cię tu nie chce - powiedziała, brunetka, stojąca obok plastiku. A nie, przepraszam. Obok dziewczyny Adriana.

- Tak się składa, że mam tu rodzinę i jestem pewna, że oni chcieli się ze mną spotkać - odpowiedziałam.

- Naprawdę w to wierzysz? Mogę się założyć, że twojej rodzinie jest lepiej bez ciebie. Spójrz na siebie. Jesteś chodzącą porażką. Pewnie było dla nich ulgą, że już nie musieli się z tobą pokazywać - prychnął Adrian, a ja poczułam jak fala gorąca rozlewa się po moim ciele. 

Całą sobą skupiłam się na hamowaniu gniewu. Nie mogłam pozwolić na ujawnienie mocy, a moja samokontrola była osłabiona.

- O ja cię! - znowu odezwał się Adrian. Jego wzrok przeniósł się na moje odkryte uda, pokryte bliznami. - A myślałem, że brzydsza już być nie możesz - stwierdził, na co reszta się roześmiała.

- A ja, że ty bardziej pusty - wyrwało mi się.

- Coś ty powiedziała? - zapytał mnie, puszczając swoją dziewczynę i podchodząc niebezpiecznie blisko.

- Że jesteś jeszcze bardziej pusty, niż to zapamiętałam - odważnie spojrzałam mu w oczy. Słowo się rzekło, nie mogłam go cofnąć, a korzyć się przed nim nie miałam zamiaru.

- Odszczekaj to, suko - wysyczał i z całej siły popchnął mnie na piasek. Poczułam ostry ból pleców, po spotkaniu z twardym podłożem. Kolejna fala gorąca przeszyła moje ciało.

- Wal się - odpowiedziałam, wstając. Adrian wymierzył kolejny cios, jednak tym razem byłam przygotowana. Zwinnie zablokowałam uderzenie i sama posłałam go na ziemię. Nie sądziłam, że nawet tutaj, treningi z Natashą staną się przydatne. Widząc to, jego kumpel już chciał do mnie podejść.

- Nie radzę - usłyszałam ostry głos tuż za sobą. Obejrzałam się do tyłu, zauważając Petera i Vicky.

- Spadamy - zarządził Adrian, podnosząc się z ziemi. - To jeszcze nie koniec, szmato - powiedział, patrząc mi prosto w oczy, po czym całą paczką oddalili się w przeciwną stronę. 

Wzięłam głęboki oddech, opadając na piasek.

- Lily, wszystko dobrze? - zapytała Vicky, kucając obok mnie.

- Muszę, wejść do wody - powiedziałam, wstając szybko i biegnąc do morza. 

Fale gorąca ogarniały moje ciało, a jedynym sposobem na pozbycie się ich było wyładowanie się albo uspokojenie. Jako, że nie było przy mnie Steve'a, przy którym uspokajałam się najszybciej, musiałam spróbować czegoś innego. 

Zimna woda ochłodziła moje rozgrzane ciało, jednak nie przyniosło mi to spodziewanego rezultatu. Podniosłam dłoń nad wodę i momentalnie pojawiła się na niej kula ognia. Przerażona schowałam ją pod powierzchnię, aby zgasła. 

Skupiłam się na uspokojeniu oddechu. Spojrzałam na plażę, gdzie stali Peter i Vicky. Widziałam, że patrzą na mnie ze strachem, więc uśmiechnęłam się blado, aby ich nie martwić. 

Nagle pomyślałam o moim wodoodpornym smartwatchu od Tony'ego. Dał mi go zaraz po tej całej aferze z Hydrą. Mówił, żebym bez niego nigdzie się nie ruszała. Pewnie miał w sobie jakiś GPS, czy coś. 

Czując kolejną falę gorąca, podniosłam dłoń z urządzeniem i zadzwoniłam do Steve'a. Sama nie wiem czemu, ale miałam wrażenie, że jeżeli ktoś będzie w stanie mi pomóc, to tylko on.

- Halo? - usłyszałam jego łagodny głos, wydobywający się z zegarka.

- Steve - powiedziałam z nieukrywaną radością, że odebrał tak szybko.

- Lily? - zdziwił się. - Co się stało? - zapytał. pewnie usłyszał, że mój głos trząsł się ze zdenerwowania.

- Ja, nie mogę zapanować nad gniewem - wyznałam. - Jestem na plaży, kawałek dalej są ludzie. Steve, ja się boję, że kogoś skrzywdzę - powiedziałam na jednym wydechu.

- Spokojnie, Lily. Jestem przy tobie. Wdech i wydech. Pomyśl o czymś przyjemnym - mówił, starając się zachować spokojny głos.

- Kiedy nie mogę! - załamałam się. Poczułam lekki ból głowy, spowodowany zbyt dużą ilością nagromadzonej energii w ciele.

- Pomyśl o rysowaniu. Wyobraź sobie, że masz przed sobą kartkę, a w ręku ołówek. Ostrożnie poruszasz miękkim grafitem po papierze, kreśląc określony kształt - mówił, a ja zamknęłam oczy, wyobrażając sobie to co mówił. 

Skupiłam się na spokoju w jego głosie. On się nie martwił. Wiedział, że dam sobie radę. Gorąco powoli opuszczało moje ciało. Gniew całkowicie zniknął, a oddech wrócił do normy.

- Lepiej? - usłyszałam głos Steve'a.

- Tak, dziękuję. Gdyby nie ty, nie wiem co bym zrobiła - przyznałam, patrząc na zegarek, na którym wyświetlało się jego zdjęcie.

- Ja nic nie zrobiłem, przecież mnie tam nie ma - stwierdził, a w jego głosie usłyszałam cień radości. - Sama nad tym zapanowałaś.

- Wiesz, że to nieprawda, ale jesteś zbyt skromny, żeby to przyznać, więc nie mam zamiaru się kłócić - powiedziałam, na co się roześmiał.

- Więc, co słychać w Miami? - zapytał. Czułam, że tym pytaniem chciał oderwać moje myśli od zaistniałego przed chwilą incydentu.

- Wszystko w porządku. Rodzice są w domu razem z Tonym i Pepper, a ja, Vicky i Peter postanowiliśmy popływać - oznajmiłam. - A wy jeszcze nie zdemolowaliście Avengers Tower? - zapytałam z przekąsem.

- Ku mojemu zdziwieniu wszystko w porządku. Nie licząc ciszy. Uwierz mi, bez codziennych docinek Tony'ego nawet tu nudno - powiedział, na co się roześmiałam. - Dobrze, więc nie odrywam cię dłużej od wypoczynku. Ale gdybyś mnie potrzebowała to pamiętaj, że zawsze możesz dzwonić - oznajmił.

- Dziękuję ci - powiedziałam. Uśmiech sam cisnął mi się na usta. To dziwne jak krótka rozmowa z tą właściwą osobą może zmienić twój nastrój. - I przepraszam, jeżeli ci w czymś przeszkodziłam.

- Ty nigdy mi nie przeszkadzasz. Miłego dnia - pożegnał się.

- Wzajemnie - odpowiedziałam i rozłączyłam się. Wzięłam głęboki oddech, po czym z uśmiechem odwróciłam się w stronę plaży. Powoli podpłynęłam na brzeg.

- Już wszystko dobrze? - zapytała ostrożnie Vicky.

- Tak - posłałam im szeroki uśmiech. - Wszystko jest wspaniale.

- Z kim rozmawiałaś? - zapytał Peter, patrząc na mnie z zaciekawieniem.

- A z nikim ważnym - poczułam jak na moje policzki wpływa zdradziecki rumieniec. - To ja wracam do opalania się - oznajmiłam, kładąc się na ręczniku.

- O, nie moja droga. Tak łatwo się nie wywiniesz - stwierdziła Vicky, kładąc się obok mnie. - A od kiedy to Steve Rogers jest nikim ważnym? - zapytała z rozbawieniem podnosząc jedną brew. 

Gwałtownie odwróciłam się w jej stronę. Peter leżał obok niej, więc teraz dwie pary oczu uważnie mi się przypatrywały.

- Czemu pytacie z kim rozmawiałam, skoro to wiecie? - zapytałam z lekkim rozbawieniem.

- Nie wiedziałam, ale teraz już tak - stwierdziła Vicky, na co lekko uderzyłam ją w ramię.

- Cios poniżej pasa - oznajmiłam, kładąc się na brzuch. Jednego mogłam być pewna. Teraz Vicky nie przestanie mi tego wypominać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro