Rozdział 31

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od samego rana coś nie dawało mi spokoju. Kiedy tylko wstałam, poczułam nieprzyjemny ścisk w brzuchu, jakby coś za moment miało się stać. Leniwym ruchem ręki wyłączyłam budzik. Za oknem było widać piękny wschód słońca. Wszystkie odcienie pomarańczy powoli przebijały się przez ciemny granat nocnego nieba. Niechętnie spojrzałam na swój budzik. Czemu nastawiłam go tak wcześnie? I wtedy do mnie dotarło. Dzisiaj wojna z Hydrą dobiegnie końca. Za zaledwie kilka godzin rozpocznie się mój największy koszmar. Mój brzuch ponownie skręcił się z bólu.

- Jarvis, czy reszta już wstała? - zapytałam w przestrzeń.

- Pan Rogers poszedł biegać, a reszta jeszcze jest w pokojach - odpowiedziała sztuczna inteligencja.

- Dziękuję - powiedziałam, kierując się w kierunku szafy z ubraniami. Jednak po chwili zrezygnowałam z tego pomysłu. Pod bluzkę od piżamy założyłam sportowy stanik i postanowiłam w tych ciuchach pójść coś zjeść. Nie chciałam przez przypadek ubrudzić przed misją kombinezonu. 

Po krótkim zastanowieniu postanowiłam zjeść musli. Przez ból brzucha nie chciałam dużo jeść, a jednocześnie wiedziałam, że potrzebuję siły na walkę.

- Smacznego, Dzieciaku - usłyszałam głos Tony'ego.

- Dzięki. Nie śpisz już? - zapytałam zdziwiona, przyglądając się jak wyjmuje z lodówki składniki na kanapkę.

- Nie mogłem zasnąć - wzruszył ramionami. - Każdemu się zdarza - dodał, widząc moją zszokowaną minę.

- Po prostu nie sądziłam, że Tony Stark, śpioch numer jeden, nie będzie mógł zasnąć - zaśmiałam się, czym zasłużyłam sobie na lekkie szturchnięcie w brzuch.

- A ja nie sądziłem, że nie powiesz mi, że jesteście z Mrożonką razem - oznajmił, na co zaksztusiłam się mlekiem. - Clint się wygadał - wytłumaczył, kiedy już uspokoiłam kaszel.

- Chcieliśmy ci powiedzieć, ale po misji - powiedziałam szybko. Poczułam jak czerwony rumieniec wpływa na moje policzki i nie mogłam tego powstrzymać.

- Daj spokój, chyba nie sądzisz, że dostaniesz ode mnie jakiekolwiek kazanie? - roześmiał się, podnosząc brew w górę. - Gdyby to był jakiś nieodpowiedzialny gówniarz, podobny do mnie to pewnie byś dostała - dodał żartobliwie, na co oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

- A wam co tak wesoło? - zapytał Steve, wchodząc do kuchni. Pierwszym co zrobił było wyjęcie z lodówki zimnej wody i wypicie prawie całej butelki.

- Rozmawiamy o tym jaki charakter powinien mieć mój chłopak, żebym nie musiała słuchać kazania Tony'ego - wyjaśniłam, co spotkało się ze zdziwionym wzrokiem Steve'a i głośnym śmiechem Starka.

- I do jakiego wniosku doszliście? - zapytał, nie rozumiejąc z czego się śmiejemy.

- Że ty się zaliczasz - oznajmiłam, wstając z krzesła. Odstawiłam pustą miskę do zmywarki, a następnie złożyłam na policzku Steve'a całusa. - To ja idę się ubrać - dodałam, kierując się do swojego pokoju.

- Ale przy mnie nie musicie tak słodzić! - usłyszałam jeszcze krzyk Tony'ego, jednak nie zwróciłam na to większej uwagi. 

Zaraz po przekroczeniu progu sypialni skierowałam się w kierunku szafy. Biorąc głębszy oddech otworzyłam ją, a następnie wyjęłam czarno-błękitny strój. Już tak dawno nie miałam go na sobie. Ile czasu minęło, od kiedy ostatnio walczyłam u boku przyjaciół? 

Ostrożnie założyłam na siebie strój, a do tego czarne buty. Włosy związałam w ciasną kitkę, aby mi nie przeszkadzały. Spojrzałam na siebie w lustrze. Muszę przyznać, że nawet mi tego brakowało. Odruchowo zerknęłam na zegarek, według którego zostało mi jakieś dziesięć minut. Jeszcze tylko broń.

***

- Plan jest taki - zaczął Steve, kiedy już lecieliśmy na autopilocie do celu. Mój brzuch boleśnie ściskał się z nerwów, ale starałam się skupić na tym co mówi.

- Nie przynudzaj Sopelku, wbijamy, rozwalamy i zostawiamy sprzątanie T.A.R.C.Z.Y. Jak zawsze - przerwał mu Tony, na co Nat i Clint się roześmiali. Ja nie wiem jak oni to robią, że nawet w takiej chwili potrafią żartować.

- Mniej więcej - przyznał Steve, wzruszając ramionami. - Tylko nie zabijcie Zimowego - dodał, poważniejszym głosem.

- A jeżeli od tego będzie zależało życie kogoś z nas? - zapytał Bruce, skupiając wzrok na Rogersie.

- Zrobimy wszystko abyśmy i my i on wrócili do domu - powiedziałam pewnym głosem, na co Steve spojrzał na mnie z wdzięcznością.

- Bruce, przykro mi, ale tym razem idziesz od razu z nami - dodał Kapitan, patrząc na Bannera. - Przyda się Hulk - powiedział, na co Bruce pokiwał w zrozumieniu głową, chociaż było widać, że nie podobało mu się to. - Tak jak mówił Tony, nie dzielimy się. Naszym celem jest pokonanie wroga, a to jest ostateczna bitwa, więc nie bawimy się w rozbudowane taktyki. Wszystko jasne? - pokiwałam powoli głową, na znak, że zrozumiałam.

- Aj, aj Kapitanie! - krzyknął Clint, czym lekko mnie rozbawił. Ten tekst nigdy się nie znudzi. 

Wnioskując, że to koniec narady usiadłam na jednym z siedzeń. Musiałam jakoś zapanować nad stresem, który z każdą kolejną chwilą się powiększał, czego skutkiem były lekkie podmuchy wiatru wokół moich dłoni. Aby odciągnąć swoje myśli od tego tematu rozejrzałam się po odrzutowcu. Tony i Clint rozmawiali przy sterach, Steve z Thorem stali w tym samym miejscu widocznie nad czymś dyskutując, natomiast Nat usiadła obok Bruce'a. Uśmiechnęłam się lekko na ich widok. Zdecydowanie coś się święciło.

- Hej, jak się czujesz? - zapytał mnie Steve, siadając obok mnie.

- Szczerze? Jestem zdenerwowana bardziej niż przed pierwszą misją - przyznałam, po czym podniosłam w górę swoje dłonie. Rogers zmarszczył brwi, widząc delikatne podmuchy wiatru. Nie odrywając od nich wzroku wyciągnął swoją rękę.

- Nie - powiedziałam, odsuwając dłonie. - Jeszcze coś ci zrobię - powiedziałam zmieszana.

- Lily, spójrz na mnie - poprosił cicho. Powoli spełniłam jego prośbę. - Wiem, że ty mnie nie skrzywdzisz - powiedział. Nagle poczułam delikatny dotyk na mojej dłoni. Steve ostrożnie splótł nasze palce razem. - Widzisz? - zapytał.

- Dziękuję - uśmiechnęłam się do niego. Jak to możliwe, że kilka jego słów i subtelny dotyk potrafią mnie tak uspokoić?

- Zaraz lądujemy - oznajmił. - Muszę mieć absolutną pewność, że jesteś w stanie podjąć tę walkę. Jeśli wyjdziesz z tego odrzutowca, to walczysz żeby zabić, nie zranić. Stawka jest zbyt wysoka.

- Jestem gotowa - oświadczyłam pewnym głosem. - Zabiłam zbyt wielu niewinnych ludzi przez nich, aby żałować tych potworów.

- Koniec drogi, proszę wycieczki - powiedział Tony, wyrywając mnie z rozmyślań.

- Spokojnie - szepnął mi Steve do ucha, a następnie pogładził moją dłoń kciukiem.

- No to wysiadka - oznajmił Clint, otwierając wyjście z odrzutowca. Nie czekając na nic więcej, puściłam dłoń Steve'a i razem z resztą wyszłam z odrzutowca, chwytając w dłoń pistolet. 

Znajdowaliśmy się na jakiejś polanie w środku lasu. Nic nie zapowiadało tego, żeby za moment właśnie w tym lesie miała rozpocząć się bitwa. 

Wszyscy skierowaliśmy się w kierunku miejsca, w którym według Fury'ego miała znajdować się ich tajna, ostatnia baza. Wokół nas panowała niczym nie przerwana cisza, od której dostałam gęsiej skórki. 

Po krótkim zastanowieniu schowałam ponownie pistolet za pas. Jeśli zajdzie potrzeba, użyję mocy.

- Uważaj! - usłyszałam głośny krzyk Clinta, a już po chwili zobaczyłam jak jedna z jego strzał trafia w agenta, który ukrywał się na drzewie. 

W tym samym momencie wydarzyło się kilka rzeczy: martwy agent spadł z drzewa, Bruce przemienił się w Hulka, Tony wzleciał w swojej zbroi w powietrze, a ze wszystkich stron zbiegła się cała masa żołnierzy Hydry. Przełknęłam głośno ślinę ze zdenerwowania. Zaczęło się. 

Zostaliśmy otoczeni przez uzbrojonych agentów Hydry, a na ich czele stało pięciu żołnierzy i to nie byle jakich. Przyjrzałam się im i dopiero wtedy zrozumiałam jak bardzo mamy przechlapane.

- Ta piątka to Zimowi. Wszyscy - powiedziałam, wiedząc, że dzięki komunikatorom mnie usłyszą.

- Wszyscy?! - usłyszałam Clinta.

- Tak. Widziałam ich raz, kiedy byli uśpieni. Muszą być zdesperowani, skoro ich obudzili. Zimowi są nieprzewidywalni - odpowiedziałam przerażonym głosem. 

Bez jakiegokolwiek uprzedzenia Thor rzucił w jednego z nich Mjolnirem i walka się rozpoczęła.

- Czyżby nasz Płomyczek do nas wrócił? - usłyszałam znajomy mi głos, od którego dostałam ciarek na plecach.

- Zimowy - mruknęłam odwracając się w jego stronę.

- Tęskniłaś? - zapytał, mierząc do mnie z pistoletu. Nie czekając dłużej machnęłam ręką, wytrącając pistolet z jego rąk za pomocą silnego podmuchu wiatru. - No, no czyli jednak jesteś Żywioł - zaśmiał się, po czym zamachnął się, wymierzając cios w moją głowę. Bez najmniejszego problemu uniknęłam uderzenia, jednak nie spodziewałam się, że zaraz potem oberwę jego metalową ręką w brzuch.

- Wciąż jesteś słaba - usłyszałam jego kpiący głos, kiedy zgięłam się wpół z bólu. 

Po chwili zobaczyłam jak rozpędzony Steve wpada na niego z całym impetem. Wykorzystując to, że odciągnął go ode mnie pobiegłam aby pomóc pozostałym.

- Steve, ten z którym walczysz to Bucky - powiedziałam, nie wiedząc czy go poznał, bo wszyscy mieli założone maski. 

Rozejrzałam się szybko po polu walki. Hulk walczył z całym oddziałem agentów, wbiegając na nich i rzucając ich czołgami, a każdy z pozostałych był zajęty walką z Żołnierzami. 

Nagle stanęła przede mną kobieta, jedna z Zimowych. Nie czekając na nic więcej posłałam w jej kierunku kulę ognia, myśląc o wszystkich chwilach spędzonych w Hydrze. Ku mojej większej złości, przeciwniczka uchyliła się przed ciosem, po czym ruszyła na mnie z karabinem. Natychmiast skupiłam na niej całą moc powietrza jaką w sobie miałam, podnosząc ją nad ziemię i z ogromną siłą rzuciłam nią o drzewo. 

Ledwie zdążyłam się jej pozbyć podeszło do mnie kilku agentów z karabinami zrobionymi za pomocą technologii Chitauri. Wszystkich posłałam na pobliskie drzewa, używając kolejnego silnego podmuchu wiatru. 

Czułam jak powoli opuszczają mnie siły. Wyjęłam zza paska dwa pistolety i zaczęłam strzelać do agentów. Hulk powoli kończył rozwalanie ich czołgów, a Thor zaczął mu pomagać. Zapewne zdążył pozbyć się swojego przeciwnika.

- Przydałaby się pomoc - usłyszałam głos Natashy w słuchawce.

- Biegnę! - odpowiedziałam, zauważając ją niedaleko siebie. Walczyła z jednym z Zimowych, jednak ten wyglądał na dużo silniejszego od reszty. 

Zobaczyłam jak pozbawia Nat broni i celuje w nią ze swojego karabinu. Natasha zamknęła oczy, przygotowując się na strzał, jednak zdążyłam wyczarować pomiędzy nimi tarczę z powietrza, dzięki której kula stanęła w miejscu.

- Trzymaj! - krzyknęłam rzucając w jej stronę jeden z pistoletów, a następnie strzeliłam do Zimowego. 

Niestety, miał na sobie kamizelkę kuloodporną, więc nasze wysiłki były na nic. Nie czekając dłużej rzuciłam w jego kierunku olbrzymią kulą ognia. Mężczyzna nie zdążył się uchylić i po chwili wydał z siebie głośny krzyk bólu spowodowany paleniem się ręki. Wykorzystując moment nieuwagi, w którym starał się ugasić kończynę, Natasha wymierzyła cios w jego głowę, dzięki czemu stracił przytomność.

- Stark, jak wygląda sytuacja z góry? - zapytała Nat.

- Przybywają kolejne oddziały - powiedział. - Przelecę się do głównej bazy. Może znajdę Pierce'a. Dacie radę? - zapytał.

- Leć - odpowiedziała Natasha. 

Ponownie rozejrzałam się po polu bitwy. Clint i Steve wciąż walczyli z Zimowymi, a Romanoff pobiegła pomóc Bartonowi. Widząc, że Rogers daje sobie radę, chwyciłam w dłoń pistolet i zaczęłam strzelać do agentów, ukrywając się za jednym z drzew. 

Nie wiedziałam w kogo celuje, nie miałam pojęcia czy ich ranię czy zabijam. Liczył się tylko cel. Zniszczenie Hydry. Odzyskanie spokoju ducha. 

Pociski leciały z obu stron. Każde z nas było wystawione na ogromne niebezpieczeństwo, a jednak wszyscy tu byliśmy. Walczyliśmy ramię, w ramię o lepszy świat. 

Nagle usłyszałam głośny huk, a następnie jakaś siła odepchnęła wszystkich no bok. Najwidoczniej jakiś głąb z Hydry nie umiał się posługiwać technologią Chitauri. Poczułam jak coś ciepłego spływa po moim czole. Musiałam o coś rozciąć czoło.

- Wszyscy cali? - usłyszałam zdyszany głos Steve'a.

- Clint oberwał - oznajmiła Natasha.

- U mnie w porządku - powiedziałam, chociaż czułam jak powoli zaczynam słabnąć. Moc, chociaż silniejsza, wciąż nie była przyzwyczajona do tak częstego używania w krótkim czasie.

- U mnie też - oznajmił Thor. - Natasha, gdzie jesteście? Przeniosę szybko Clinta do odrzutowca, jeśli nie jest w stanie walczyć - zaoferował.

- Obok jakiegoś przewróconego czołgu - powiedziała, jednak zaraz po niej dało się słyszeć głos Bartona.

- Dam radę! - zapewnił. Nagle poczułam silny ból w okolicy ręki. Pocisk otarł moje ramię, pozostawiając krwawy ślad.

- Cholera - przeklęłam pod nosem, aby następnie odwrócić się w kierunku, z którego nastąpił strzał i się odwdzięczyć, ale celniej. 

Z mojego gardła wyrwał się zaskoczony krzyk. Zimna, metalowa ręka owinęła się wokół mojego gardła, a następnie zostałam podniesiona w powietrze.

- Lily?! Co jest? - usłyszałam przerażony krzyk Steve'a. 

Tak bardzo chciałam mu odpowiedzieć, a jedyne co mogłam zrobić to wpatrywać się w te pozbawione uczuć, szare oczy, patrzące na mnie jakbym była zwykłym próchnem.

- Zimowy - wycharczałam. - Chyba nie zabijesz swojej przyjaciółki? - zapytałam. Strach paraliżował mnie całą, jednak nie mogłam się poddać.

- Właśnie tym się różnimy, Płomyczku. Ja jestem gotowy, żeby zabić - wysyczał, ściskając moje gardło mocniej. 

Poczułam jak świat wokół mnie zaczyna wirować, jednak w ostatniej świadomej sekundzie złapał jego dłoń, skupiając się na całej złości, którą w sobie tłumiłam. Udało mi się roztopić trochę metalu, dzięki czemu Zimowy upuścił mnie na ziemię. Zaczęłam łapczywie łapać powietrze.

- Lily, gdzie jesteś?! - słyszałam krzyk Steve'a w słuchawce, ale wiedziałam, że znalezienie mnie w tym momencie graniczyło z cudem. Wybuch odrzucił nas wszystkich, przez co znajdowaliśmy się jeszcze dalej od siebie, a zamieszanie wywołane wznowieniem bitwy było ogromne.

- Ty gnido - warknął Zimowy ze złością, a następnie kopnął mnie z całej siły w brzuch.

- Nie wiesz, że leżącego się nie kopie? - zapytałam z lekką kpiną. 

Czułam się coraz słabiej. Wystarczyła jeszcze chwila, żebym straciła przytomność. Poczułam w swoim gardle metaliczny smak krwi, po czym zaczęłam kaszleć. Z moich ust wypływała szkarłatna ciecz.

- Już jesteś martwa - syknął Zimowy, podchodząc do mnie.

- Lily, jestem przy tobie. Pomyśl o tym wszystkim co razem przeszliśmy. Nie poddawaj się - usłyszałam pełen smutku głos Steve'a. - Proszę cię, Lily. Wytrzymaj jeszcze chwilę - dodał z błagalną nutą. 

Poczułam jak po moim ciele rozlewa się przyjemna fala ciepła. Przez moją głowę przebiegły wspomnienia związane ze Steve'em. Jak trzymał mnie za rękę, jak mówił, że wszystko będzie dobrze, jak mnie tulił, całował. Instynktownie dotknęłam dłońmi ziemi, z której już po chwili wyrosły grube pnącza i owinęły się wokół kończyn Zimowego całkowicie go unieruchamiając.

- Pierce jest związany w odrzutowcu, walczycie z resztą żołnierzy - powiedział Stark. - Lily powiedz co widzisz - zwrócił się do mnie. 

Leżałam całkowicie pozbawiona sił na ziemi, a obok mnie związany Bucky. Wokół nie było nic charakterystycznego. Same drzewa i porzucone na ziemi karabiny. Zebrałam w sobie resztki energii, posyłając w górę czerwone iskry ognia.

- Widzę ją! Lecę do ciebie - krzyknął Stark, a ja uśmiechnęłam się z ulgą. Już po wszystkim. Zaraz Avengersi dokończą resztę agentów i wrócimy do domu.

- Tony - szepnęłam, widząc lądującego przy mnie Iron Mana.

- Jestem tu - powiedział, przyciągając mnie do siebie. - To jest Bucky? - zapytał, wskazując na związanego bruneta.

- Tak - potwierdziłam słabym głosem, próbując wstać.

- Jesteś pewna, że nie mam cię zanieść do odrzutowca? - zapytał Tony, widząc moje wysiłki.

- Dam radę - oznajmiłam uparcie. 

Nagle zobaczyłam rosłego mężczyznę tuż przede mną. Wycelował do nas z jakiegoś karabinu obcej technologii. 

- Uważaj! - krzyknęłam, ale było za późno. Tony ledwo zdążył się odwrócić, a wystrzelony pocisk trafił prosto w jego reaktor łukowy. Siła wybuchu odrzuciła nas obu kilka metrów tył. Widziałam, że Zimowy chciał podejść do nas i dokończyć misję jednak przeszkodził mu w tym młot Thora, który posłał go na ziemię.

- Tony, Tony! - krzyczałam klękając nad nim. 

Ku mojemu przerażeniu, nie ruszał się. Adrenalina zadziałała natychmiast. Nie liczyło się już, że robię się coraz słabsza. Wszystko co miało dla mnie jakiekolwiek znaczenie to mężczyzna leżący przede mną. 

- Tony, do cholery, ocknij się! - krzyknęłam, otwierając jego maskę. 

To co za nią zobaczyłam przeraziło mnie. Z jego nosa ciekła strużka krwi, a twarz wyglądała blado. 

Rozejrzałam się rozpaczliwie wokół. Avengersi stali niedaleko i przyglądali mi się, nie wiedząc co zrobić. Oni myśleli, że on nie... Nie. To nie mogła być prawda. 

- Tony, proszę obudź się. Powiedz coś głupiego, powiedz cokolwiek - prosiłam, zanosząc się płaczem.

- Lily - poczułam dłoń Steve'a na swoim ramieniu. - Przykro mi - powiedział z rozpaczą.

- Nie. On się obudzi. To jest Tony Stark! On się nie podda. Nie zostawi nas - mówiłam. 

Łzy leciały z moich oczu prosto na jego twarz, mocząc jego policzki, usta, rozmazując stróżkę krwi. Przez moją głowę wędrowały wspomnienia związane z nim. Nie mogłam go stracić. Nie, kiedy jeszcze tak mało czasu z nim spędziłam. Nie, kiedy wszystko miało się ułożyć. On miał mieć ślub. On miał zostać ojcem! Na samą myśl o Pepper z mojego gardła wydobył się głośny szloch rozpoczy.

- Tony, proszę cię - szepnęłam błagalnym tonem. - Wróć do nas - nagle łzy, które spadły na jego policzki zaświeciły się krótko złotym blaskiem i wchłonęły się w jego skórę. 

Ponownie poczułam ogarniającą mnie słabość. Przed moimi oczami pojawiły się czarne plamki. Ostatnie co udało mi się zarejestrować to czyjeś ramiona, które przytrzymały mnie przed upadkiem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro