Rozdział 35

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Steve? - powiedziałam cicho, rozglądając się wokół siebie. 

Ostatnie co pamiętałam to jego głos, kiedy próbował mnie uspokoić. Musiałam zasnąć, tylko gdzie był on? 

Spojrzałam na zegar, który wskazywał godzinę siedemnastą. Super. Przespałam całe popołudnie, a moje oczy były tak zapuchnięte od płaczu, jakbym płakała kilka dni. 

Moją uwagę przyciągnęła biała kartka, leżąca obok zegarka. Zaciekawiona chwyciłam ją, zauważając, że na wierzchu jest napisane moje imię. Chcąc dowiedzieć się o co chodzi, otworzyłam ją i zaczęłam czytać.

Sam i Bucky wyciągnęli mnie na to spotkanie, które wymyśliłaś. 
Żałuję, że nie mogę być teraz przy tobie. Wrócę wieczorem.

Steve

Krótko i zwięźle. Nawet do niego pasowało. 

Odstawiłam list w to samo miejsce, po czym skierowałam się do łazienki, aby znaleźć świetlik pod oczy - moje dzisiejsze wybawienie. Na szczęście nie musiałam długo szukać. Nałożyłam odrobinę na oczy, zastanawiając się co miałam dzisiaj zrobić. Jestem pewna, że coś było, tylko co?

- Młode pokolenie Starków, jesteś tu? - usłyszałam głos Tony'ego z pokoju, na co parsknęłam śmiechem. Tak mnie jeszcze nie nazwał.

- Co jest? - zapytałam, wychodząc z łazienki.

- Po pierwsze Pepper powiedziała, że cię dorwie, jeżeli nie przyjdziesz do niej teraz zaraz pomóc wybrać sukienkę ślubną - oznajmił lekkim tonem, a ja przybiłam sobie facepalma. No tak! To miałam zrobić.

- Już do niej idę - powiedziałam. - A po drugie?

- A po drugie, wracając do dzisiejszej rozmowy - zaczął, na co cała się spięłam. Miałam nadzieję, że nie będzie do tego wracał. - Chciałbym żebyś wiedziała, że zawsze masz mi mówić o takich sprawach. Nie sądziłem, że było aż tak źle - oznajmił podchodząc bliżej mnie.

- Nie chciałam do tego wracać wspomnieniami - odpowiedziałam, patrząc na swoje stopy, które nagle wydawały się bardzo interesujące.

- Wiem - powiedział, na co podniosłam wzrok. - I rozumiem - dodał, na co mocno go przytuliłam. 

- Przepraszam za mój wybuch. Pewnie nie na taką reakcję liczyłaś.

- To nieważne - powiedziałam, puszczając go.

- Te koszmary, które masz - zaczął niepewnie. - Śnią ci się tortury? - zapytał.

- I cele, które zlikwidowałam - przyznałam, choć czułam jak moje gardło się zaciska. Pokiwał głową w zrozumieniu.

- Może teraz, kiedy już się tym z nami podzieliłaś zaczną znikać - posłał mi delikatny uśmiech.

- Mam nadzieję - odpowiedziałam tym samym. - W każdym razie chyba muszę lecieć do twojej przyszłej żonki, bo zaraz nie będziesz miał chrześniaczki - oznajmiłam, na co parsknął śmiechem. - Do zobaczenia po drugiej stronie! - pożegnałam się z rozbawieniem, wybiegając z pokoju. 

Instynktownie skierowałam się w stronę pokoju Tony'ego i Pepper, licząc, że właśnie tam ją znajdę. Szczerze mówiąc rozmowa z Tonym przebiegła znacznie łatwiej niż się spodziewałam. Bałam się, że będzie chciał znać wszystkie szczegóły, ale najwidoczniej zaakceptował fakt, że nie chciałam tego wspominać. 

Nagle do mojej głowy wpadła pewna myśl, przez którą zawróciłam do Starka.

- Tony! - powiedziałam na wejściu do mojego pokoju, na co spojrzał na mnie zaskoczony. - A tak właściwie to czemu ci ludzie, których ukrywacie przed T.A.R.C.Z.Ą. są zamknięci? - zapytałam. Stark zmarszczył brwi na moje pytanie.

- Bo mogą być niebezpieczni? - stwierdził jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

- Gdybyś w to wierzył, już dawno byliby po nich agenci - spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek. Tony westchnął głośno.

- Co mam ci odpowiedzieć, Lily? Są tu tylko dlatego, że twój chłoptaś mnie do tego pomysłu przekonał - powiedział, na co zmarszczyłam brwi.

- Ale skąd mamy wiedzieć, czy są dobrzy i jak mamy zdobyć ich zaufanie, trzymając ich jak więźniów? - zapytałam. Stark otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili zrezygnował.

- Ty masz jakiś pomysł - oznajmił, patrząc na mnie uważnie. Uśmiechnęłam się szeroko. Znał mnie za dobrze. - Mów.

- Bransoletki, które blokują moce - powiedziałam, na co spojrzał na mnie z zainteresowaniem i niepewnością.

- W twoim wypadku nie podziałały - zauważył.

- Ale oni ich nie roztopią, nie? Nie panują nad ogniem - stwierdziłam, próbują go przekonać. - Mamy dodatkowe pokoje w wieży. Przecież możemy ich traktować jak swoich.

- Jak swoich mówisz? - prychnął śmiechem. - Lily, są tu od kilku dni, a jedyne co mówią to to, że mnie nienawidzą.

- A dajesz im powód do zmiany zdania? - zapytałam, podnosząc jedną brew w górę. Tony wypuścił powoli powietrze z płuc, patrząc na mnie uważnie.

- Dobrze - podniósł ręce w górę w geście poddania. - Jak chcesz, ale bierzesz za nich pełną odpowiedzialność. Jeśli coś się stanie, będzie na ciebie - zaznaczył, wskazując na mnie palcem.

- W porządku - wzruszyłam ramionami. - Zejdę do nich i spróbuję z nimi porozmawiać. Jeśli nie będę widziała zagrożenia to zaproponuję im układ z bransoletkami, może być? - zaproponowałam, na co pokiwał głową i mnie minął, wychodząc z pokoju.

- Idziesz, czy nie? Przecież muszę ci dać tą cudowną biżuterię - oznajmił, na co przytaknęłam i razem udaliśmy się w kierunku zbrojowni. 

Twarz Tony'ego była pozbawiona jakichkolwiek emocji, jednak wiedziałam, że był na mnie zły. I wcale mu się nie dziwiłam. Co takiego strzeliło mi do głowy, żeby wstawić się za zupełnie obcymi ludźmi? Może w pewien sposób czułam, że jestem do nich trochę podobna. Przecież też byłam w Hydrze. Poza tym ufałam Steve'owi. Jeśli uważał, że nie stanowią zagrożenia to musiał mieć rację.

- Trzymaj - powiedział Tony, podając mi dwie pary bransoletek. - Zaprowadzisz ich do nowych sypialni? I pamiętaj o Pepper, bo poważnie cię udusi - przy ostatnim lekko się uśmiechnął.

- Przyjdę do niej jak tylko to załatwię - obiecałam. - Dziękuję - wskazałam na biżuterię, ale tylko machnął ręką. 

Szybkim krokiem wyszłam z pomieszczenia, kierując się do piętra więziennego. Wzięłam kilka głębszych oddechów dla uspokojenia przed wejściem do sali. W końcu nie miałam pojęcia czego się spodziewać i jak będzie wyglądała ta rozmowa, ale jednego byłam pewna. Tony mnie obserwował na kamerach. Wątpię, żeby sobie to odpuścił. 

Z duszą na ramieniu otworzyłam drzwi, uśmiechając się. Moją strategią było pokazanie im, że jestem do nich przyjaźnie nastawiona i nie będę ich traktować tak jak robiła to Hydra. 

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, podchodząc do dwóch zajętych cel. Pomieszczenia były osłonięte szybą i polem siłowym, więc nie było mowy o wydostaniu się z nich. 

Momentalnie w chwili, w której weszłam do sali kobieta oraz mężczyzna wstali ze swoich łóżek i zaczęli mi się uważnie przyglądać. Oboje wyglądali na wykończonych. Kobieta miała na sobie jakiś szary dres, cały pokryty plamami. Jej długie, rude włosy były splątane. Mężczyzna wyglądał podobnie. W przeciwieństwie do swojej siostry miał na sobie granatowe ciuchy, a jego włosy wyglądały na szare, choć wydawało mi się, że w rzeczywistości były blond.

- Kim jesteś? - zapytał mężczyzna, podchodząc do szyby, kiedy stanęłam przed nimi.

- Nazywam się Lily Stark - oznajmiłam na wstępie z przyjaznym uśmiechem. 

To podziałało na nich od razu. Nagle oczy kobiety przybrały szkarłatny kolor, a wokół niej pojawiła się czerwona mgiełka. Zmarszczyłam brwi na ten widok, a mój uśmiech zniknął.

- Wyjdź stąd - wysyczał mężczyzna przez zaciśnięte zęby. Odwróciłam się z powrotem w jego stronę.

- Nie - pokręciłam głową i wzruszyłam ramionami. Moja taktyka nie zadziałała, więc postawiłam na spontan.

- Wyjdź! - krzyknął, podbiegając zupełnie blisko szybko i uderzając w nią z całej siły. Zaskoczyło mnie to, jak szybko potrafił się poruszać, jednak nie dałam tego po sobie poznać.

- Nie - powiedziałam stanowczym głosem, wciąż patrząc na niego z obojętnością. Mężczyzna widząc, że nic nie zdziała prychnął pod nosem i cofnął się na koniec celi.

- Nazywacie się Wanda i Pietro Maximoff, prawda? - zapytałam, choć znałam odpowiedź na to pytanie. Mimo wszystko nie przedstawili mi się, a chciałam jakoś się do nich zwracać. Kiedy nie doczekałam się odpowiedzi, postanowiłam ciągnąć dalej. Może samym gadaniem ich w końcu znudzę na tyle, że zaczną ze mną rozmawiać? - Mogę wam mówić po imieniu? - zapytałam skacząc spojrzeniem od jednego do drugiego. Zauważyłam, że na to pytanie, oboje spojrzeli na mnie zaskoczeni. Jakby sam fakt, że pytam ich o zgodę był dla nich niespotykany.

- Po co tu przyszłaś? - zwróciła się do mnie kobieta. Odwróciłam się w jej stronę, czując ulgę, że w końcu się odezwała. Jej głos był strasznie cichy i zachrypnięty.

- Steve i Tony powiedzieli mi o was - oznajmiłam, a w oczach Wandy znowu przez chwilę pojawił się czerwony błysk, jednak żadne mi nie przerwało. - Na początku byłam przeciwna waszemu pobytowi tutaj. Chciałam, żeby oddali was T.A.R.C.Z.Y. - oznajmiłam szczerze, czekając na ich reakcję.

- Więc po to tu przyszłaś? Napawać się, że w końcu się nas pozbędziesz? - zapytał Pietro znowu zbliżając się do szyby.

- Steve mnie przekonał, żeby dać wam szansę - oznajmiłam. Na ich twarzach pojawiło się zaskoczenie.

- Co przez to rozumiesz? - zapytała Wanda, marszcząc brwi.

- Też byłam przez pewien czas w Hydrze - oznajmiłam. - Poszłam tam, aby uratować moją rodzinę. Wtedy wyczyścili mi pamięć i zmusili do pracowania dla nich. Na szczęście Avengersi mnie uratowali - opowiedziałam w skrócie.

- Dlaczego nam to mówisz? - zapytał Pietro, uważnie mi się przyglądając.

- Bo chcę żebyście spróbowali mi zaufać i powiedzieli jak było z wami - oznajmiłam. - Nie chcę się was pozbywać. Proszę tylko o szansę. Nie wierzę w to, że podążacie ideałami Hydry. Po kilku minutach tej rozmowy wiem, że tak nie jest - mówiłam, patrząc na nich z nadzieją. - Dajcie szansę Avengersom na pokazanie wam ile możecie zyskać, walcząc po właściwej stronie.

- Macie nasze akta - powiedziała cicho Wanda, patrząc mi prosto w oczy, na co pokiwałam głową choć nie było to pytanie. - Wiecie jak zginęli nasi rodzice, jednak jest coś czego nie znajdziecie na papierze. Bomba, która zabiła naszych rodziców, przez którą byliśmy uwięzieni przez kilka dni była wyprodukowana przez Starka - oznajmiła zimnym tonem głosu, a ja poczułam jak dreszcz przeszedł mi po plecach. Poczułam ogromne współczucie względem nich. Od tak dawna żyli w nienawiści, pragnąc tylko zemsty.

- Dlatego dołączyliście do Hydry? - zapytałam, choć już znałam odpowiedź.

- Nie obchodziło nas wtedy co to za organizacja - powiedział Pietro, włączając się do rozmowy. - Zaproponowali nam możliwość zemsty w zamian za kilka eksperymentów.

- Czy teraz, znając naszą historię, możesz zrozumieć dlaczego nie chcemy dać wam szansy? - zapytała Wanda, patrząc mi prosto w oczy. - Stark zabił naszych rodziców.

- To nie był on - powiedziałam twardym tonem. Oboje spojrzeli na mnie z dystansem, nie wierząc, że powiedziałam to po tym wszystkim co usłyszałam. - Nie on sprzedał broń temu wojsku. Kiedy tylko dowiedział się o przekręcie we własnej firmie, zrobił wszystko, żeby to naprawić - wyznałam. - Po prostu z nim porozmawiajcie. Jestem pewna, że wszystko wam wyjaśni. Możecie myśleć, że jest samolubny czy wredny, ale uwierzcie mi, znam go wiele lat i wiem, że nigdy nie zrobiłby niczego złego. Dzięki niemu potrafię zapanować nad swoimi mocami - powiedziałam, chcąc ich tym zainteresować. - Ocalił życie wielu ludziom i wciąż jest bohaterem.

- Jakie są twoje moce? - zapytał Petro, patrząc na mnie z zaciekawieniem. Bez zastanowienia wyciągnęłam przed siebie rękę, wyczarowując kolejno: kwiat, kulę wody, tornado i mały płomień.

- Żywioły - westchnęła Wanda, patrząc na mnie z podziwem.

- Zróbmy tak. Dam wam po parze bransoletek, które zablokują wasze moce - powiedziałam co spotkało się z ich wrogimi minami. - Potem was wypuszczę. Będziecie mogli swobodnie poruszać się po terenie wieży i obiecuję, że zdejmiemy to wam jak tylko będziemy mieli pewność, że możemy wam zaufać.

- A dlaczego my mamy ufać wam? - zapytał Pietro, na co westchnęłam głęboko. 

Wiem co musiałam zrobić aby mi zaufali i wcale mi się to nie podobało. Jestem pewna, że Tony też nie będzie zachwycony. 

Z szybciej bijącym sercem podeszłam do panelu kontroli cel, aby zdjąć pole siłowe z celi kobiety. Wanda uważnie przyglądała się moim poczynaniom. Nie wierząc do końca w to co robię otworzyłam drzwi i weszłam do niej.

- Zajrzyj w mój umysł - oznajmiłam, na co otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. - Wiem, że potrafisz. Dzięki temu będziesz wiedziała czy powiedziałam prawdę.

- A skąd pomysł, że nie spróbuję cię zabić? - zapytała, przekrzywiając głowę.

- Wygląda na to, że muszę ci zaufać - wzruszyłam ramionami. 

Wanda podeszła do mnie bliżej i uniosła dłonie na wysokość mojej głowy. Po chwili poczułam lekki ból, jednak zniknął tak szybko jak się pojawił. Otworzyłam oczy, nawet nie pamiętając kiedy je zamknęłam i spojrzałam na Wandę.

- Mówi prawdę - oznajmiła, wyciągając przed siebie ręce.

- Dziękuję - uśmiechnęłam się do niej, zakładając jej bransoletki, po czym zdjęłam osłony z celi Pietro i jemu też je założyłam.

- To może najpierw zaprowadzę was do waszych pokoi i dam jakieś ciuchy na zmianę? - zaproponowałam z uśmiechem, podnosząc jedną brew w górę. Oboje odruchowo skinęli głowami, jakby wciąż nie dowierzając, że pytam ich o zdanie. Już po chwili staliśmy w windzie.

- Jakbyście kogoś albo czegoś szukali to zawsze możecie poprosić o pomoc Jarvisa - powiedziałam. - To nasza sztuczna inteligencja, jest w całym budynku, prawda Jarvis? - zapytałam w przestrzeń.

- Tak, Lily - odpowiedział, na co rozejrzeli się dookoła siebie.

- Świetne - stwierdził Pietro z uśmiechem, nie odrywając wzroku od sufitu windy. Nagle urządzenie się zatrzymało, drzwi się otworzyły i dołączył do nas Clint.

- Ooo nowi - uśmiechnął się do nich i uścisnął z nimi dłonie na przywitanie. - Jestem Clint, a wy to zapewne Wanda i Pietro?

- We własnej osobie - odpowiedział mężczyzna.

- Clint, skoro już tu jesteś, to miałabym małą prośbę - zwróciłam się do niego. - Pożyczyłbyś jakieś ciuchy Pietrowi?

- Nie ma problemu - wzruszył ramionami. Drzwi windy ponownie się otworzyły i wszyscy wysiedliśmy. Clint skierował się do swojego pokoju, a ja razem z rodzeństwem Maximoff poszłam w stronę dodatkowych sypialni.

- To są wasze pokoje - powiedziałam, otwierając dwie pary drzwi, prowadzące do pokoi obok siebie. - Rozgośćcie się, a ja i Clint za moment przyniesiemy jakieś ubrania na zmianę - oznajmiłam. Już chciałam zostawić ich samych, kiedy usłyszałam cichy głos kobiety.

- Dziękujemy, Lily - powiedziała, patrząc na mnie nieśmiało.

- Nie ma za co - odpowiedziałam z szerokim uśmiechem, po czym odwróciłam się aby pójść po ciuchy. 

Może jednak nie będzie z nimi tak źle? Szybkim krokiem weszłam do swojego pokoju i zaczęłam szukać w szafie czegoś wygodnego dla Wandy. Będę musiała jutro wybrać się na jakieś zakupy żeby mieli co nosić. W końcu znalazłam jakieś luźniejsze ubrania i się odwróciłam.

- Tony! - krzyknęłam zaskoczona, łapiąc się za serce, przez co rzeczy, które trzymałam upadły na podłogę. Nie słyszałam kiedy wszedł do pokoju, a widok kogoś w drzwiach nieźle mnie przestraszył.

- Co ty sobie myślałaś? - zapytał zdenerwowanym głosem, nie zwracając uwagi na to, że mnie przestraszył. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc o co mu chodzi. - Weszłaś do celi tej całej Maximoff. Co byś zrobiła, gdyby cię zaatakowała?

- Cóż, nie zrobiła tego - stwierdziłam, wzruszając ramionami czym najwidoczniej jeszcze bardziej go zdenerwowałam. - Przecież musiałam zyskać ich zaufanie, Tony - oznajmiłam jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

- Mogłaś przy tym zginąć! - krzyknął. - Ona mogła cię zabić. Nie wiemy jakie ma zdolności, więc to co zrobiłaś było wyjątkowo nierozsądne.

- Chyba udzielił ci się Steve, Tony - parsknęłam, chcąc rozluźnić atmosferę. - Ty i rozsądek?

- To nie jest temat do żartów - zachował poważny ton, na co przestałam próbować go rozśmieszyć.

- Przepraszam - powiedziałam cicho, czym go trochę udobruchałam. - Nie powinnam tak ryzykować.

- Więc więcej czegoś takiego nie rób - pogroził mi palcem i już chciał wyjść, ale go zatrzymałam.

- Słyszałeś co mówili? - zapytałam, na co westchnął głośno, po czym lekko skinął głową. - Porozmawiasz z nimi?

- Pewnie będę musiał. Jeśli ten twój plan ma odnieść sukces - oznajmił, na co uśmiechnęłam się z ulgą.

- Dziękuję - powiedziałam. Uważając to za koniec rozmowy, Tony wyszedł z pokoju, a ja skierowałam się do Wandy.

***

- Jestem, jestem! - zawołałam wesoło, wchodząc do pokoju przyszłych państwa Stark bez pukania. 

Zaraz po przekazaniu ciuchów Wandzie i upewnieniu się, że wszystko w porządku postanowiłam w końcu pomóc w wyborze sukni ślubnej. Moim oczom ukazała się Pepper, siedząca na łóżku i patrząca na mnie ze zrezygnowaniem.

- Pomocy! - jęknęła. Otworzyłam szerzej oczy, rozglądając się po pokoju. Wszędzie walały się katalogi sukien ślubnych, propozycji zaproszeń czy tortów. 

- Widzę, że jest sporo do zrobienia - zauważyłam, siadając na podłodze.

- Nawet nic nie mów - powiedziała, zamykając katalog, który aktualnie przeglądała. - Dlaczego ja się tak szybko na to zgodziłam? - zapytała zmęczonym głosem.

- Bo mały Stark jest w drodze? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie z szerokim uśmiechem. Nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu to maleństwo przyjdzie na świat.

- Pewnie masz rację - stwierdziła. Jej twarz momentalnie się rozjaśniła na myśl o dziecku. Od razu było widać ile ono dla niej znaczy. - Ale coś czuję, że to będzie mała Stark - oznajmiła z błyskiem w oku.

- Kolejna dziewczynka Stark? - zaśmiałam się. - Nie mogę się doczekać żeby ją poznać - przyznałam w myślach wyobrażając sobie małego szkraba, bawiącego się z Avengersami, przez co od razu pomyślałam o jego bezpieczeństwie.

- Wyprowadzicie się - bardziej stwierdziłam niż zapytałam, na co Pepper powoli pokiwała głową.

- Chcemy na stałe zamieszkać w Malibu - wyznała poważniejąc. - Siedziba Avengers nie jest odpowiednim miejscem dla małego dziecka - oznajmiła, przez co poczułam niemiły ucisk w brzuchu. 

To co mówiła było najszczerszą prawdą. Poza tym, Tony zasługiwał na to, żeby odpocząć od ciężaru jakim jest ciągłe granie bohatera, ale mimo to, łudziłam się, że to może trwać wiecznie. 

Czułam się częścią czegoś większego. Byłam w składzie Avengers, miałam przyjaciół i misję do spełnienia. Wyprowadzka Pepper i Tony'ego uświadomiła mi, że prędzej czy później każde z nas będzie chciało zacząć spokojne życie. Clint już teraz ma rodzinę. Ile czasu minie, kiedy zostanie u nich na stałe?

- Rozumiem - powiedziałam cicho, uśmiechając się lekko, choć w moich oczach pojawiły się łzy. - Lepiej zabierajmy się za te zaproszenia, torty i sukienkę - oznajmiłam szybko, żeby odgonić nieprzyjemne myśli. Do wesela zostało jeszcze kilka tygodni. Nie było czasu do stracenia.

- Właśnie! - zgodziła się na tą szybką zmianę tematu. - Zacznijmy od zaproszeń. Oboje chcemy zrobić kameralne wesele. Tylko najbliższa rodzina oraz przyjaciele. A mimo to uznaliśmy, że wypadałoby wysłać zaproszenia, już bez potwierdzeń. W końcu dla Tony'ego to nie problem - stwierdziła, na co parsknęłam śmiechem. 

Chwyciłam pierwszy lepszy katalog z zaproszeniami i od razu zrozumiałam dlaczego była tak załamana. Na każdej stronie zostały przedstawione różne propozycje kartek. Od zabawnych, do poważnych i eleganckich.

- Co myślisz o tych? - zapytałam, wskazując na jedną ze stron katalogu. Zaproszenie zostało utrzymane w białej barwie ze srebrnymi dodatkami. Tekst zawierał w sobie trochę humoru, przez co nawet bardziej pasował do Tony'ego.

- Podoba mi się - uśmiechnęła się, biorąc ode mnie gazetkę. - Tak! To jest zdecydowanie to! - krzyknęła, odkładając obok siebie katalog na odpowiedniej stronie.

- To może teraz sukienka? - zaproponowałam. Prawdę mówiąc, tego nie mogłam się doczekać najbardziej. Poszukiwania idealnej sukienki ślubnej.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to zajmie najdłużej? - zapytała Pepper, podnosząc jedną brew w górę. 

Zdecydowanie zaczęła przejmować niektóre miny od Tony'ego. Uśmiechnęłam się na tą myśl. Nie znałam lepiej dobranej pary od nich. No może poza moimi rodzicami.

- Ziemia do Lily? - Pepper machała ręką przed moją twarzą czym wyrwała mnie z rozmyślań.

- Tak, jestem - zaśmiałam się. - Ale nie mogę się doczekać - powiedziałam, chwytając najbliższy katalog z sukniami.

- Niech ci będzie - wzruszyła ramionami. - Tylko później się nie skarż.

2 godziny później

- Mam dość - jęknęłam, kładąc otwarty katalog na swojej twarzy i zamykając oczy. Leżałam na podłodze, a fakt, że miałam już dość tych wszystkich sukien sprawiał, że prawie zasnęłam kilka razy.

- Mówiłam - powiedziała Pepper, odzywając się spod swojej gazetki. - Ale trzeba było to zrobić prędzej czy później.

- Gdzie jest Nat tak właściwie? - zapytałam po chwili. - Przydałaby się tu.

- Z tego co wiem z Bruce'em - odpowiedziała oglądając kolejną stronę. 

Wypuściłam głośno powietrze i jęknęłam ponownie patrząc na kolejne suknie ślubne. Wszystkie były do siebie podobne, ale w każdej Pepper potrafiła znaleźć coś, co jej nie odpowiadało. A to krój, a to materiał czy wykończenie. Do tej pory wybrałyśmy trzy najładniejsze propozycje, ale żadna z nich nie była idealna. Przynajmniej według Potts.

- Może po prostu wylosujesz jedną z nich - zaproponowałam, uśmiechając się szeroko. Nagle wizja odpuszczenia tych poszukiwań wydawała się kusząca.

- Poczekam, aż ty będziesz wybierała suknię dla siebie. To będzie dopiero ciekawe - zaśmiała się na co jej zawtórowałam.

- Jeżeli jeszcze raz mam coś takiego przeżywać, to wolę pójść w moim stroju z misji, chociaż jest trochę zniszczony - oznajmiłam, na co Pepper wybuchnęła niepohamowanym śmiechem. 

Najwidoczniej zmęczenie u niej objawiało się głupawką. Muszę jednak przyznać, że jej śmiech był wyjątkowo zaraźliwy, bo już po chwili obie zwijałyśmy się po podłodze ze śmiechu. Nagle usłyszałyśmy nieśmiałe pukanie do drzwi.

- Proszę - powiedziała Pepper przez śmiech. 

Automatycznie odwróciłam się w stronę wejścia do pokoju. Ku mojemu zaskoczeniu stała tam Wanda i nerwowo rozglądała się po pomieszczeniu. W końcu jej wzrok padł na nas. Pepper zdziwiona spojrzała najpierw na nią potem na mnie.

- Przepraszam, Jarvis wskazał mi drogę do tego pokoju, bo szukałam cię Lily - powiedziała, patrząc na mnie nieśmiało.

- O co chodzi? - wstałam z podłogi i podeszłam trochę bliżej.

- Chciałam zapytać czy mogę sobie zrobić coś do jedzenia? - zapytała, a mi dosłownie szczęka opadła na to pytanie.

- Oczywiście, że tak - powiedziałam. Czyżby w Hydrze musiała prosić o pozwolenie na posiłek? Ja jadłam z resztą agentów, co prawda nie były to smaczne potrawy, ale jednak jedzenia mi nie odmawiano. - Co więcej, razem z Pepper pójdziemy z tobą - oznajmiłam, odwracając się do Potts.

- Pewnie - pokiwała głową. Jej zdziwienie odeszło w zapomnienie, a na twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Pepper Potts, miło mi poznać - przedstawiła się, wyciągając dłoń w stronę kobiety. 

- Wanda Maximoff - odpowiedziała, lekko odwzajemniając uśmiech i uścisnęła dłoń Pepper.

- Pietro też dołączy? - zapytałam, kiedy już wyszłyśmy na korytarz w kierunku kuchni.

- Mówił, że idzie gdzieś z Clintem - odpowiedziała, patrząc na podłogę. Wydawała się mocno zestresowana faktem, że traktowałyśmy ją jak równą nam, ale bardzo chciałam żeby w końcu się tak poczuła.

- Więc na co macie ochotę? - klasnęłam w dłonie, zacierając je. 

Moją uwagę przyciągnęły jakieś głosy z salonu. Zaciekawione spojrzałyśmy na siebie i poszłyśmy tam. Na widok, który tam zastałam uśmiechnęłam się szeroko. Na jednej z kanap siedzieli Clint z Pietrem, oboje trzymali w rękach piwa i oglądali mecz.

- Prawdziwi faceci - skomentowała Pepper, tym samym dając im znać o naszej obecności. Oboje odwrócili się w naszą stronę z uśmiechami.

- No co? To ważny mecz - oznajmił Clint, na co przewróciłam z rozbawieniem oczami.

- Pepper Potts - przedstawiła się, podchodząc do Pietra.

- Pietro Maximoff - wymienili uściski dłoni.

- Chcecie coś do jedzenia? - zaproponowałam, patrząc na nich. 

Kątem oka spojrzałam na zegar na ścianie, który wskazywał już dwudziestą drugą. Nie najlepsza pora na jedzenie, ale raz na jakiś czas można, prawda?

- Jak robisz coś specjalnego to poprosimy - Clint wyszczerzył się w moją stronę z błagalnym wyrazem twarzy.

- Zobaczę co da się zrobić - oznajmiłam, po czym razem z dziewczynami weszłam do kuchni.

- Wanda, na co masz ochotę? - zwróciłam się do niej, czym musiałam ją ponownie zdziwić.

- Ja? Nie wiem - odpowiedziała, rozglądając się po kuchni. - Nigdy nie jadłam jakichś specjalnych dań - przyznała.

- Więc teraz to się zmieni - uśmiechnęłam się szeroko. - Co powiecie na omlety? - zaproponowałam, na co Pepper energicznie pokiwała głową.

Widząc, że Wanda nie bardzo wie o czym mówię, zaczęłam przygotowywać potrawę. Na szczęście nie trwało to długo. Nawet z czystej dobroci serca zrobiłam dwie dodatkowe porcje dla chłopaków, czym zasłużyłam sobie na wdzięczne uśmiechy. 

Cieszyłam się, że Pietro zaczął dogadywać się z Clintem, a nawet czuć się swobodniej. Zostało jeszcze przekonać Wandę. Z jakiegoś powodu nie brałam nawet pod uwagę tego, że to wszystko może być tylko grą z ich strony. Zaufałam im. Mam tylko nadzieję, że dobrze zrobiłam.

- Smacznego! - powiedziałam, siadając przy stole razem z Pepper i Wandą.

- Wzajemnie - odpowiedziała Potts, zaczynając jeść swoją porcję. Sama też dłużej nie zwlekałam. Trochę kalorii przed dalszym planowaniem wesela było niezbędych.

- To jest wspaniałe - oznajmiła Wanda, kiedy przełknęła pierwszy kęs. Uśmiechnęłam się szeroko na te słowa.

- Cieszę się, że smakuje - odpowiedziałam.

Nie minęło nawet dziesięć minut, a nasze talerze już świeciły pustkami.

- Zrobiłabyś jeszcze jedną porcję dla Tony'ego? - zapytała Pepper, na co chętnie pokiwałam głową na zgodę. Widziałam, że Wanda lekko się spięła na dźwięk jego imienia, ale miałam nadzieję, że zmieni o nim zdanie jak tylko go pozna. - Zaniosę mu do pracowni, bo nie mam pojęcia do której ma zamiar tam dzisiaj przesiadywać - oznajmiła, na co musiałam pokiwać głową. 

Tony ostatnio całe noce przesiadywał w pracowni. Może szykował jakiś nowy model swojej zbroi? 

Szybko uporałam się z kolejną porcją i podałam talerz Pepper.

- Poczekacie tu na mnie? Za moment wrócę - poprosiła, na co pokiwałyśmy głowami. 

Niepewnie odwróciłam się w stronę Wandy, zdając sobie sprawę z tego, że prędzej czy później musiałam poruszyć ten niewygodny temat.

- Tony naprawdę nie jest zły - powiedziałam, starając się ją chociaż trochę przekonać.

- Jest twoim wujkiem, oczywiście, że tak mówisz - wzruszyła ramionami, odwracając wzrok. - Ale to nie zmienia faktu, że przez niego moi rodzice nie żyją.

- W firmie był przekręt. Ktoś sprzedawał broń na boku, to nie była jego wina - próbowałam dalej.

- A fakt, że jest samolubny i zapatrzony w siebie to też wymysł mediów? - zapytała silniejszym głosem. Widać nabrała już trochę pewności siebie i najwidoczniej zamierzała bronić swojego stanowiska.

- Nie, on sam udaje, że taki jest - oznajmiłam, na co Wanda przekrzywiła głowę.

- Chyba nie rozumiem - stwierdziła już spokojniejszym głosem.

- Tony gra samolubnego bogacza. Którego obchodzi tylko on sam i nic więcej. To jak wypada jako bohater jest ważniejsze niż to czy kogoś ratuje. Ten profil wypromował w mediach i prawie cały świat w to wierzy. Tylko ludzie, którym pozwoli się do siebie zbliżyć widzą jaki jest naprawdę. On może udawać, że nic go nie obchodzi i tak dalej, ale nie jest tak. Po prostu daj mu szansę, tak samo jak dałaś ją mnie, mimo że jestem jego bratanicą - poprosiłam, na co Wanda jeszcze chwilę na mnie patrzyła, po czym pokiwała powoli głową.

- Spróbuję - oznajmiła, na co się uśmiechnęłam. - A ta Pepper ma jakiś ślub niedługo? Nie żebym była wścibska, po prostu w pokoju, w którym siedziałyście było mnóstwo zdjęć sukien podobnych do tej, którą kiedyś pokazywała mi mama - powiedziała szybko.

- Tak, za kilka tygodni - przyznałam. Po czym po chwili zastanowienia postanowiła dodać - Z Tonym.

Wanda wytrzeszczyła na mnie oczy.

- Poważnie? - zapytała, na co pokiwałam głową.

- Najwidoczniej jest dla niego ktoś ważniejszy od samego siebie - oświadczyłam rozbawionym tonem, na co Wanda lekko się uśmiechnęła.

- Spróbuję dać mu szansę - obiecała. Najwidoczniej to czego się teraz dowiedziała sprawiło, że zaczęła na niego patrzeć z innej strony, co wywołało u mnie wielką ulgę.

- Tony kazał podziękować - oznajmiła Pepper, wchodząc do kuchni. Obie odruchowo spojrzałyśmy w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. - Po drodze wzięłam jeszcze to - powiedziała z uśmiechem, wskazując na dwie butelki wina.

- I dobrze zrobiłaś - wyszczerzyłam się, po czym wyjęłam z szafki trzy kieliszki. - Idziemy do pokoju, dalej szukać tej kiecki? - zapytałam, na co Pepper pokiwała głową, choć widać było, że ma tego dość.

- Idziesz z nami? - zaproponowała Potts, patrząc na Wandę. - Jak widzisz przydałaby się pomoc.

- Chętnie - dziewczyna uśmiechnęła się lekko.

- Ale kieliszki weź dwa, w końcu ja nie piję - przypomniała, wskazując na swój brzuch Pepper.

- Może Natasha dołączy - wzruszyłam ramionami, na co Potts pokiwała głową. - Napiszę do niej, że desperacko potrzebujemy pomocy - zaproponowałam, a przyszła panna młoda się roześmiała.

- I właściwie masz rację - przyznała nie kryjąc rozbawienia. Nie czekając dłużej wyjęłam telefon i zaczęłam pisać wiadomość.

Do Nat:
Nat! Potrzebna pomoc. Sprawa życia i śmierci!!!

- Oki, wysłane - uśmiechnęłam się szeroko. 

***

Od kolejnej godziny siedziałyśmy z Pepper i Wandą wertując następne katalogi. Jak to jest, że ludzie są na tyle kreatywni, żeby zaprojektować tyle różnych sukien? Ze znudzeniem przyglądałam się kolejnej stronie, kiedy usłyszałam, że drzwi się powoli otwierają.

- To czyje życie wisi na włosku? - zapytała Natasha, wchodząc do pomieszczenia. Na jej ustach gościł szeroki uśmiech, więc nie było wątpliwości co do tego czy miała udany wieczór.

- Moje! Jeśli zaraz nie znajdę idealnej sukni ślubnej - oznajmiła Pepper całkowicie poważnym tonem, podnosząc z nadzieją wzrok na Nat. - Chętna do pomocy?

- No, dziewczyny. Wyglądacie tak żałośnie, że nie wiem jakbym sobie poradziła z wyrzutami sumienia, gdybym was tu zostawiła - zaśmiała się. - Tym bardziej, że dysponujecie winem - wskazała na butelkę, na co się roześmiałyśmy wszystkie.

- A właśnie! - krzyknęłam, kiedy zauważyłam, że Natasha zaczyna się przyglądać Wandzie, a ona nie wie jak się zachować. - Nat to jest Wanda, Wando Natasha - szybko je przedstawiłam, na co Romanoff od razu podała dziewczynie rękę na przywitanie, jednak patrzyła na nią podejrzliwie.

- Miło mi - Wanda uśmiechnęła się nieśmiało, po czym zmieszana wróciła do wertowania swojego katalogu.

- Trzymaj! - Pepper rzuciła w stronę Natashy gazetką.

- Najpierw jakieś paliwo - zaśmiała się Romanoff, nalewając sobie kieliszek wina i już po chwili tak jak my wertowała kolejne strony.

- A co powiecie o tej? - zapytała Wanda, na co oderwałam wzrok od strony, na którą właśnie patrzałam aby ocenić suknię, którą pokazywała. 

Cała miała kolor śnieżno biały. Ramiona zostały odkryte, natomiast w pasie była przewiązana materiałem tej samej barwy. Sięgała ziemi, a wykończona została delikatną koronką, która dawała niesamowity efekt.

- Dziewczyny - powiedziała Pepper poważnym głosem, patrząc uważnie na tą suknię. 

Natasha chwyciła kieliszek, który znowu był pełen i wypiła całą jego zawartość, przyglądając się kreacji wybranej przez Wandę.

- Czas świętować. Znalazłyśmy idealną sukienkę - oznajmiła Potts, na co krzyknęłam z ulgą. 

Obie z Natashą zaczęłyśmy wykonywać spontaniczny taniec radości, podskakując i wymachując rękami. Wanda i Pepper patrzyły na nas jak na kogoś, kto właśnie uciekł ze szpitala psychiatrycznego, nie mogąc opanować śmiechu. Wciąż w doskonałym humorze, wyjęłam katalog z idealną sukienkę z rąk Wandy, po czym odstawiłam go w to samo miejsce, gdzie był wybrany wzór zaproszeń. Następnie chwyciłam ją za ręce, zachęcając do wspólnego tańca. Wypite procenty zaczęły nam uderzać do głów, przez co śpiewom i tańcom nie było końca. Pepper włączyła odtwarzacz Tony'ego co niosłoby się na całą wieżę, gdyby nie dźwiękoszczelne drzwi do tego pokoju.

- Zdrowie! Przyszłej Panny młodej! - krzyknęłam, podając dziewczynom drinki, po które poszłam, kiedy Pepper była zajęta wybieraniem muzyki.

- Zdrowie! - krzyknęły równocześnie zbijając się szklankami, a następnie wszystkie opróżniłyśmy ich zawartości, tylko po to, żeby znowu wrócić do tańca. Musiałam przyznać, że już dawno tak dobrze się nie bawiłam. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro