Rozdział 36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Wstawać śpiochy! - usłyszałam głośny krzyk Tony'ego, a zaraz po tym po pokoju rozniósł się dźwięk trąbki, której jestem pewna, używa się w wojsku do obudzenia żołnierzy.

- Wynoś się, Stark! - odpowiedziałam mu, zakrywając swoje uszy dłońmi. Po wczorajszej imprezie w mojej głowie wręcz huczało, nie wspomnę o tym jak bardzo marzyłam w tej chwili o szklance wody.

- Ani mi się śni, to moja sypialnia - zauważył, ani trochę nie ściszając głosu.

- I moja, a chciałabym ci powiedzieć, że byłyśmy zajęte przygotowywaniami do naszego ślubu, bo ty stwierdziłeś, że same sobie damy radę - warknęła Pepper, przewracając się na drugi bok.

- I z tego co widzę miałem rację - prychnął śmiechem. - Wracam za dziesięć minut i chcę iść spać - oświadczył, na co jęknęłam cicho. 

Spojrzałam na zegar przez przymrużone powieki. Ku mojemu zdziwieniu wskazywał godzinę szóstą rano, więc musiałyśmy spać jakąś godzinę. Pomijając fakt, że nie mam pojęcia kiedy zasnęłam.

- Dobra, Nat, Wanda chyba musimy wracać do siebie - powiedziałam, szturchając dziewczyny. Nat tylko mruknęła coś w odpowiedzi, natomiast Wanda wstała i o mały włos by się przewróciła, jednak zdążyłam ją złapać, przez co wylądowałyśmy na podłodze się razem.

- Ałć - jęknęłyśmy obie.

- Dziewczyny, dajcie spokój. Chcę spać - mruknęła Pepper przez sen. Jako jedyna wczoraj nie piła, jednak razem z nami bawiła się do rana. 

Przewróciłam oczami na jej wyznanie, po czym podeszłam aby zasłonić jakąś poduszką wybraną wczoraj sukienkę. Przecież Tony nie mógł jej zobaczyć.

- Do później, dziewuchy - powiedziała Nat, kierując się do swojego pokoju i co chwilę uderzając w którąś ścianę.

- Znasz drogę do swojego pokoju? - zapytałam Wandy, pamiętając, że sama miałam problemy ze znalezieniem się tutaj na początku.

- Nie bardzo - pokiwała przecząco głową.

- Zaprowadzę cię - zaproponowałam. Po chwili wahania postanowiłam, że pójdziemy jeszcze do kuchni po tabletki na kaca oraz butelki wody. Wanda z ulgą przystała na ten pomysł i podziękowała mi za leki.

- Dobranoc albo raczej dobrydzień? - zaśmiałam się lekko, po czym złapałam za głowę. Wanda tylko mruknęła coś w odpowiedzi po czym zamknęła drzwi do pokoju. 

Pierwszym co zrobiłam po dotarciu do swojej sypialni było rzucenie się na łóżko z głośnym westchnieniem ulgi.

- A myślałem, że to ja wyszedłem się zabawić - usłyszałam rozbawiony głos za plecami, na co odruchowo się odwróciłam.

- Steve - mruknęłam cicho, na jego widok, po czym na nowo położyłam głowę na poduszkę. - Jeśli chcesz tu zostać to proszę ciszej, bo cierpię - oznajmiłam, na co cicho się roześmiał. 

Po chwili poczułam, że delikatnie przesuwa moje nogi na łóżko tak, abym cała na nim leżała, po czym przykrył mnie szczelnie kołdrą.

- Dziękuję - uśmiechnęłam się lekko, chociaż wciąż wszystko mnie bolało i jedyne o czym mogłam marzyć to sen. - Kiedy wróciłeś? - zapytałam ciekawa, zauważając jego worki pod oczami.

- Przed chwilą - przyznał. - Sam będzie wyglądał gorzej od ciebie teraz, jak się obudzi - powiedział, na co zmarszczyłam brwi.

- Czy coś jest nie tak z moim wyglądem? - zapytałam, złowrogim tonem.

- Nie, nic - wycofał się szybko.

- Nie chcesz iść spać? - zdziwiłam się, widząc, że po tej długiej nocy wciąż uważnie mi się przygląda.

- Tak, chcę - przyznał. - Ale jak szedłem do siebie, to zobaczyłem w jakim stanie wchodzisz do swojego pokoju i nie mogłem się powstrzymać przed skomentowaniem tego - zaśmiał się.

- Czyżbyś przejął już trochę mojego wrednego humoru? - zapytałam, patrząc na niego przez chwilę.

- Niewykluczone - wzruszył ramionami. Po chwili wahania podszedł do mnie i pocałował mnie w czoło. - Słodkich snów - powiedział szeptem i powoli wycofał się z pokoju.

- Kolorowych - mruknęłam całkowicie zaspanym głosem. Ostatnim co zarejestrowałam przed zaśnięciem był jego cichy śmiech. 

***

Pić. To było jedyne o czym potrafiłam myśleć zaraz po przebudzeniu. Dzięki lekom, uczucie pragnienia odrobinę zelżało, ale i tak mnie trzymało. Zdecydowanie, wczoraj przesadziłyśmy. 

Spojrzałam na swój telefon, aby sprawdzić godzinę. 12:40. Czuję się jakbym przespała maksymalnie trzy godziny. 

Mój wzrok zatrzymał się na dacie. Ósmy maja. Czy to naprawdę już? Jakim cudem mogłam zapomnieć o własnych urodzinach? To pewnie przez to wszystko co się ostatnio dzieje dookoła. 

Na moim telefonie nie było żadnych powiadomień, więc poszłam do łazienki się trochę ogarnąć. Rodzice i Vicky pewnie zadzwonią później. 

Dzisiaj postanowiłam wyjątkowo przyłożyć się do swojego wyglądu. Może nikt o tym nie wiedział, ale dla mnie to był wyjątkowy dzień i nie chciałam aby był taki sam jak reszta. Włosy upięłam w wysokiego koka, a kosmyki z przodu lekko zakręciłam. Nałożyłam delikatny makijaż, podkreślając swoje oczy. Ostatni raz przejrzałam się w lustrze i zadowolona z efektu wróciłam do pokoju, gdzie założyłam na siebie czarne spodnie oraz zieloną bluzkę. 

Z szerokim uśmiechem wyszłam z pokoju i ruszyłam do kuchni, aby coś zjeść.

- Dzień dobry! - krzyknęłam z uśmiechem, wchodząc do pomieszczenia, w którym siedział Clint z Tonym.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, że niektórzy są już po obiedzie? - zapytał mnie Barton, śmiejąc się. 

- A jednak jedzenie śniadań po dwunastej jest u Starków rodzinne.

- Smacznego, Tony - uśmiechnęłam się do wujka, który był zajęty pochłanianiem kanapki.

- Co ty taka w dobry humorze od rana? Kac przeszedł? - zapytał, kiedy przełknął kęs. Na jego twarzy wyraźne było rozbawienie. Pewnie wciąż miał przed oczami mój widok z szóstej rano.

- Już lepiej, dziękuję, że pytasz - powiedziałam, wyciągając z lodówki mleko w celu zrobienia sobie musli. - A dobrego humoru nie można mieć po prostu z rana? - zapytałam, siadając naprzeciw niego z przygotowanym jedzeniem. 

Trochę się zdziwiłam, że nie pamięta o moich urodzinach, ale cóż, zdarza się.

- Określ rano - prychnął Clint, na co przewróciłam oczami.

- No dobrze, nie mogę mieć dobrego humoru, kiedy wstaję z łóżka? Lepiej? - poprawiłam się, rozśmieszając obu.

- Zdecydowanie - Barton energicznie pokiwał głową na zgodę. - Jedz śniadanie i pojadę z tobą do centrum handlowego - zaproponował, na co zmarszczyłam brwi w zdziwieniu. - Przecież trzeba kupić jakieś rzeczy dla Maximoff'ów - przypomniał.

- No tak! - uderzyłam się ręką w czoło. - Tony, rozmawiałeś już z nimi? -zwróciłam się do wujka.

- Nie - wzruszył ramionami. - Nie spieszy mi się, ale tak, jak będą chcieli to porozmawiam. Już na mnie tak nie patrz - powiedział, kiedy zaczęłam go mordować wzrokiem. 

- Idę już do samochodu - oznajmił Clint, podrzucając kluczykami od jego jeepa.

- Jasne, zaraz przyjdę - odpowiedziałam, odstawiając naczynia do zmywarki. - Wiecie gdzie jest Steve? - zapytałam głosem pozbawionym emocji. Fakt, że Tony zapomniał o moich urodzinach trochę mnie dobił, ale miałam nadzieję, że odzyskam humor do końca dnia.

- Błagam cię, Lily - powiedział Clint, zatrzymując się w drzwiach. - Amory na potem. Jedźmy już - marudził.

- Tylko mu powiem, że wyjeżdżam - wzruszyłam ramionami, chociaż skrycie miałam nadzieję, że chociaż on nie zapomniał.

- Tak, tak co z pewnością zajmie ci godzinę - stwierdził Barton i dłużej nie zwlekając chwycił mnie za łokieć, po czym zaczął ciągnąć w stronę windy.

- Niech ci będzie - wyrwałam mu się, po czym poszłam sama. Zrobimy szybkie zakupy, wrócimy i może uda mi się gdzieś wyciągnąć Steve'a. Z trochę lepszym humorem wsiadłam do samochodu. Byle wrócić.

***

Jak się jednak okazało Clint wcale nie miał ochoty na szybkie zakupy. Co dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że jest facetem. 

Zaraz po kupieniu dla Pietra jakichś koszulek, dresów na codzień, a także koszul oraz bardziej wizytowych spodni, zaczęliśmy szukać ubrań dla Wandy. Dowiedziawszy się, że jej ulubionym kolorami jest czerwień i czerń, właśnie w tym odcieniu szukałam głównie ciuchów. Po krótkim zastanowieniu zdecydowaliśmy się nawet na zakup dla niej ładnej, wyjściowej sukienki. Chociaż nie miałam pojęcia do czego jej się przyda, zważywszy na to, że ma swojego rodzaju areszt domowy. Mimo, że samo robienie zakupów dla Maximoff'ów zajęło nam dobre dwie godziny, bo Clint przy każdym wyborze musiał się długo zastanawiać, to i tak Barton przypomniał sobie o tym, że sam musi kupić jakieś ciuchy dla siebie. Właśnie tak spędziliśmy kolejną godzinę.

 - Lily, zobacz! To przeznaczenie! Idealny czas żeby coś przegryźć - stwierdził, kiedy przechodziliśmy obok jakiegoś fast fooda. Miałam nadzieję, że kierujemy się już do auta, ale najwidoczniej Clint zgłodniał.

- Musimy? - mruknęłam, robiąc zmęczoną minę. - Łazimy po tych sklepach od trzech godzin, Clint. Może już wrócimy? - zaproponowałam z nadzieją.

- Na pewno nie bez jedzenia - pokręcił szybko głową, chwycił mnie za przedramię i delikatnie pociągnął w stronę lokalu.

- No dobra - zgodziłam się w końcu. - Nigdy bym nie pomyślała, że potrzebujesz tak dużo czasu na zakupy - stwierdziłam, na co przewrócił oczami.

- Raz nie zawsze - oznajmił, a ja wzruszyłam ramionami i usiadłam przy stoliku. - Co ci zamówić?

- Tortillę z colą- powiedziałam, szukając w torebce portfela, żeby dać mu pieniądze.

- Dzisiaj na mój koszt - oznajmił, odchodząc szybko w stronę kas. 

Dziwnie się poczułam z tym, że chciał za mnie zapłacić, ale po krótkim wahaniu postanowiłam się nie kłócić. Schowałam portfel ponownie do torebki, po czym zaczęłam szukać telefonu. Mając nadzieję zobaczyć na nim jakąś wiadomość od rodziców uśmiechnęłam się delikatnie. Odblokowałam ekran i... nic. Żadnych powiadomień. Jakby wszyscy o mnie zapomnieli. Wypuściłam powoli powietrze, starając się odgonić od siebie smutne myśli. Może rzeczywiście przez moją wyprowadzkę do Tony'ego, rodzice przestali o mnie tak często myśleć. W końcu to całkiem normalne.

- Co jest, młoda? - z rozmyślań wyrwał mnie głos Clinta, który siadał właśnie do stolika z gotowym jedzeniem w rękach.

- Nic - pokręciłam głową. Najwidoczniej zauważył, że coś jest na rzeczy, ale nie miał zamiaru o to pytać. Podał mi moje zamówienie, które z uśmiechem przyjęłam.

- Miałaś dobry pomysł - powiedział nagle, na co zmarszczyłam brwi, kompletnie nie wiedząc o co może mu chodzić. - Z Wandą i Pietrem. Wydaję mi się, że zaczynają zauważać różnice między nami a Hydrą.

- Myślisz, że wybiorą naszą stronę? - zapytałam z wahaniem. 

W końcu to był mój cel. Rozmawiałam już kiedyś na ten temat z Tonym. Światu jest potrzebnych więcej Avengersów. Bo co jeżeli znowu zaatakują kosmici? Albo zrodzi się kolejne zagrożenie na wzór Hydry? Sami nie damy rady.

- Jestem przekonany - pokiwał głową, biorąc kęs swojego hamburgera. - Zgłosili się do eksperymentów żeby chronić swój kraj, tak? - zapytał, na co zmrużyłam oczy.

- A nie żeby zemścić się na Tonym? - przypomniałam sobie naszą rozmowę z Wandą.

- Nie, nie, posłuchaj - pokręcił głową. - Rozmawiałem wtedy trochę z Pietrem. Powiedział, że zrobili to, aby ochronić swój kraj przez zemstę na Starku. Zdawali sobie sprawę z tego, iż jego śmierć nie przywróci im rodziców, a jednocześnie nie chcieli aby ktoś inny podzielił ten los. Hydra ich oszukała. Obiecała to wszystko tylko po to, żeby mieć na kim eksperymentować. Potem ich zamknęli i traktowali jak zwykłych zakładników. Oni są po naszej stronie. Bez obaw, zaufaj mi - uśmiechnął się na koniec, popijając colę. Wydawało się jakby mówił jakiejś błahostce, a jednak decyzja, którą podejmiemy w ich sprawie może mieć ogromne znaczenie.

- Obyś miał rację - powiedziałam cicho, po czym posprzątałam po sobie na stole. - Teraz możemy już iść? - zapytałam z nadzieją widząc, że on też już kończy.

- Za moment. Zostań tu, Natasha kazała mi coś kupić - oznajmił i odszedł w tylko sobie znanym kierunku, nie dając mi nawet szans, żeby zaprzeczyć. 

Lekko zdenerwowana rozejrzałam się wokół. Clint zabrał wszystkie zakupy ze sobą, widocznie lekcje Steve'a z dobrego wychowania przynoszą rezultaty. 

Niedaleko mojego stolika była księgarnia. Nie mając nic innego do roboty i decydując, że nie będę się nudzić przy stoliku tylko dlatego, że Clint mnie poprosił żebym poczekała, ruszyłam w tamtą stronę. Już blisko wejścia zobaczyłam mój ulubiony dział z książkami fantasy. Chwyciłam pierwszą z brzegu, czytając jej opis. Zabawne jak z czasem wszystko to, co uważałam za niemożliwe stało się prawdopodobne. Bo skoro znam boga nordyckiego, a nawet z nim mieszkam, to czy obóz herosów z "Percy'ego Jacksona" nie może być prawdziwy? Uśmiechnęłam się pod nosem odkładając książkę, po czym przeszłam do kolejnego działu. Zdecydowanie mam dość fantastyki. 

Intuicyjnie przechodziłam między regałami aż w końcu mój wzrok przykuła jedna z okładek. Niby nie miała w sobie nic, co przyciągnęłoby oko przeciętnego klienta, jednak mi się spodobała. Rozejrzałam się dookoła, zauważając, że jestem w dziale romantycznym. Nie lubiłam czytać tego typu książek. Zawsze wydawały mi się strasznie nierealne i odległe. Może to dlatego, że jeszcze mieszkając w Miami, przestałam wierzyć, że kiedykolwiek się zakocham? 

Niepewnie sięgnęłam po książkę, aby przeczytać jej opis. Co dziwne nie wydawał mi się tandetny jak zwykłe romantyki. W tym egzemplarzu zawarto wątek fantastyczny, który zdecydowanie nada całości charakteru. Po krótkim zastanowieniu postanowiłam zakupić "Nieuniknione", więc podeszłam do kasy. 

Przy stoliku, gdzie miałam czekać na Clinta byłam już po kilku minutach. 

- A ciebie gdzie wywiało? - przywitał mnie na wstępie. - Podobno tak bardzo się spieszysz?

- Poszłam po coś na nudę, bo o dziwo, mieszkanie z Avengersami zrobiło się nudne - stwierdziłam z zadziornym uśmiechem, na co Barton zrobił oburzoną minę.

- No wiesz ty co? Tak ranić nasze uczucia? Chyba zacznę cię nazywać Królowa Lodu - stwierdził, robiąc zamyśloną minę. Nagle na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech i już wiedziałam, że to co zaraz powie mi się nie spodoba.

- Clint, ostrzegam cię - powiedziałam złowrogim tonem, jednak to go nie powstrzymało.

- Ale o co ci chodzi, Królowo Lodu? To nabiera kompletnie nowego znaczenia, kiedy uświadomisz sobie, że jesteś Królową dla Steve'a, a on przespał większość życia w lodzie - śmiał się w najlepsze, na co przewróciłam oczami i ruszyłam w kierunku parkingu.

- Rusz ten tyłek, Sokole, bo nie uśmiecha mi się tu spędzić ani chwili dłużej - oznajmiłam, kiedy zrównał ze mną krok. Zdawałam sobie sprawę z tego, że torby który niesie nie ułatwiały mu sprawy, ale nie miałam zamiaru mu pomóc. Taka mała zemsta za Królową Lodu. 

*** 

- Naprawdę, Clint, potrafię sama nacisnąć guzik w windzie - warknęłam, kiedy Clint szybko mnie wyprzedził. Powoli miałam dość tego dnia i marzyłam już tylko o położeniu się w swoim cieplutkim łóżku. A myślałam, że pierwsze urodziny w Avengers Tower będą takie cudowne.

- Ale ty chciałaś wcisnąć inny - wytłumaczył się, na co zmarszczyłam brwi i spojrzałam w tamtą stronę.

- Czemu salon? Myślałam, że zaniesiemy najpierw ciuchy Wandzie i Pietrowi - zapytałam.

- Bo, pewnie właśnie tam będą - wzruszył ramionami. Zdecydowanie miałam dość jego dobrego humoru i tego, że zachowywał się dzisiaj tak dziwnie. 

Spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę osiemnastą. Wspaniale! Całe urodziny spędziłam na łażeniu po centrum handlowym z Clintem. 

Zmęczona oparłam głowę o ścianę windy, czekając już tylko na otwarcie się drzwi. W końcu usłyszałam ten wymarzony dźwięk, oznaczający wysiadkę. Otworzyłam oczy tylko po to, żeby o mało nie dostać zawału.

- Niespodzianka! - rozległ się krzyk z kilkudziesięciu gardeł, przez co podskoczyłam w miejscu i złapałam się za serce. 

Cały salon był zapełniony jakimiś ludźmi, a połowy nawet nie znałam. To się jednak w tej chwili nie liczyło. Widziałam tam roześmianych Avengers oraz rodzinę, a to było najważniejsze. Sama nie wiem dlaczego, ale z moich oczu zaczęły wypływać łzy radości, a na ustach pojawił się szeroki uśmiech. Jednak nie zapomnieli.

- Czy ty płaczesz, Dzieciaku? - zaśmiał się Tony podchodząc i przytulając mnie. - Chyba nie sądziłaś, że zapomnieliśmy?

- Dziękuję, Tony - powiedziałam tylko z szerokim uśmiechem, wciąż nie dochodząc do siebie.

- Nie ma za co. Najlepszego! - przytulił mnie jeszcze raz. - A prezent ode mnie leży w twoim pokoju, mam nadzieję, że się spodoba - wyszeptał tak, żebym tylko ja słyszała, a następnie się odsunął, robiąc miejsce mojej rodzinie.

- Sto lat, Lily - powiedziała moja mama, przytulając mnie mocno.

- Zaraz... mnie... udusisz... - oznajmiłam, próbując złapać oddech.

- Przepraszam - odsunęła się delikatnie. - Po prostu dawno cię nie widziałam - przypomniała, podając mi zapakowaną paczkę. - Ode mnie i taty - dodała, uśmiechając się delikatnie.

- Wszystkiego najlepszego, Córuś - powiedział tata, dając mi buziaka w policzek.

- Dziękuję. Jak wy się tu właściwie znaleźliście? - zapytałam.

- Tony planował to od dawna. Steve po nas poleciał dzisiaj rano - wyjaśniła Vicky, wzruszając ramionami. - Starzejesz się siora - dodała, przytulając mnie.

- Spójrz na siebie - zaśmiałyśmy się.

- Chodź, pójdziemy do twojego pokoju, żebyś się przebrała zanim reszta będzie ci składać życzenia - zaproponowała i nie dając mi dojść do słowa, pociągnęła w stronę windy. 

Spojrzałam na swój dzisiejszy strój, kiedy już byłyśmy w środku. No tak, spodnie to chyba nie był najlepszy pomysł.

- Najlepszego - powiedziała Vicky, wyciągając z torebki małe zawiniątko.

- Co to jest? - zmarszczyłam brwi, widząc to. Głupio się czułam, kiedy ludzie dawali mi prezenty i miałam nadzieję, że reszta poprzestanie na życzeniach.

- Odpakuj to zobaczysz - mrugnęła do mnie tajemniczo. Delikatnie pociągnęłam za niebieską wstążkę i odpakowałam papier. Moim oczom ukazał się zwykły, czarny... kubek?

- Ooo ładny - uśmiechnęłam się niezręcznie, wciąż patrząc na naczynie. Na pierwszy rzut oka wyglądał zwyczajnie. Vicky widząc moją reakcję roześmiała się w głos.

- To teraz zrób to swoje czary-mary i wyczaruj gorącą wodę - podpowiedziała, a ja miałam ochotę uderzyć się ręką w czoło. Kiedy doszłyśmy do mojego pokoju, położyłam kubek na biurku i zrobiłam dokładnie to co mi kazała. Moim oczom ukazała się fotografia moja i siostry. Jedna z tych, które zrobiłyśmy zaraz po moim zakończeniu szkoły.

- Dziękuję, Vick - powiedziałam, ściskając ją mocno.

- Czyli się podoba? - roześmiała się, odwzajemniając uścisk.

- Jest idealny - pokiwałam szybko głową znowu patrząc na zdjęcie. 

Przypominało mi czasy, kiedy jeszcze nie bałam się o moje zdolności. Kiedy byłam zwykłą dziewczyną, której największym zmartwieniem było co ubierze na siebie kolejnego dnia. Tak wiele się zmieniło od tamtego czasu, a mimo to nie wróciłabym do tego co było za nic. Przed wstąpieniem do Avengers czułam, że czegoś mi brakuje i w końcu to mam.

- To teraz przestań się zawieszać, czas się ubrać i zejść na własne urodziny - przypomniała mi siostra, machając mi dłonią przed twarzą, czym wyrwała mnie z zamyślenia.

- Momencik - powiedziałam, sięgając do prezentu od rodziców. Vicky przewróciła oczami, ale akceptując moją decyzję, zaczęła przeglądać moje ciuchy w szafie. 

Ostrożnie odwinęłam granatowy papier, a moim oczom ukazały się nowe palety do farb, farby a także małe płótna. Uśmiechnęłam się pod nosem. Zawsze wiedzieli czego aktualnie potrzebuję. 

Odstawiłam podarunek obok moich starych przyborów artystycznych i już chciałam podejść do Vicky, ale moją uwagę przyciągnęła duża, czarna paczka na łóżku. Na wieku została przyklejona karteczka. 

Twój stary się chyba zniszczył, Feniksie.

Tony :)

Zmarszczyłam ze zdziwieniem brwi, zaglądając do środka. To co tam zobaczyłam dosłownie zaparło mi dech w piersiach.

- Co wymyślił? - zapytała Vicky, patrząc mi przez ramię. - Wow - nie mogłam się nie zgodzić. 

W środku znajdował się nowy strój do walki. Nie był on taki jak poprzedni, ten został znacznie lepiej dopracowany. W niczym nie przypominał zbroi Tony'ego. Został wykonany z lateksu w kolorze czerni, przechodzącej w czerwień i żółć. Pierwszym skojarzeniem po połączeniu tych kolorów były płomienie. Najwidoczniej przez to co zrobiłam, moje moce najbardziej kojarzyły się Tony'emu z ogniem.

- Ubierz go - powiedziała Vicky.

- A nie sądzisz, że powinnam się ubrać w jakąś kieckę na urodziny? - zaśmiałam się, choć miałam ogromną ochotę go przymierzyć.

- No tak, ale teraz na szybko. Jestem ciekawa jak będziesz wyglądać - oznajmiła, uśmiechając się szeroko. 

Więcej nie musiała mnie namawiać. Nie minęły dwie minuty, a już miałam go na sobie. Materiał idealnie opinał się na moim ciele nie ograniczając ruchów. Dla podkreślenia tego, że władam czterema żywiołami, na piersi miałam ich symbol.

- Myślisz, że dodał jakieś zabawki? - zapytała Vicky, przyglądając mi się.

- Na pewno są uchwyty na broń białą i pistolety - oznajmiłam.

- Kliknij część na tym znaczku z innym żywiołem - zaproponowała, na co zmarszczyłam brwi. Nie bardzo wiedziałam co miała na myśli, ale i tak to wykonałam. Delikatnie dotknęłam części z ziemią. Ku mojemu zdziwieniu czerwień zmieniła się w zieleń. To samo działo się po dotknięciu pozostałych. Powietrze - srebro i biel, woda - błękit.

- Przeszedł samego siebie - stwierdziłam, na co Vicky pokiwała głową.

- Niesamowite - powiedziała Vicky. - Ale dobra, goście czekają. Ruchy! - zaklaskała w dłonie, na co się zaśmiałam i zaczęłam zdejmować kombinezon, chociaż miałam wielką ochotę w nim zostać.

- Ubierz to - oznajmiła, podając mi czerwoną sukienkę, którą kupiłam, kiedy byłam ostatnio w Miami.

- Nie sądzę żeby to był dobry pomysł - stwierdziłam, krzywiąc się, na co Vicky skrzyżowała dłonie, patrząc na mnie złowrogo.

- A to niby czemu? - zapytała, chociaż chyba już się domyśliła.

- Wciąż nie wszystkie blizny z moich ud zniknęły, a tam jest dużo ludzi i...- chciałam coś dodać, ale Vicky mi przerwała.

- I mało mnie to obchodzi - powiedziała, wciskając mi sukienkę w dłonie i pchając w stronę łazienki. - Odbyłyśmy tą rozmowę w Miami. Wyglądasz w niej bajecznie, więc zakładasz ją w tej chwili.

- Ale - chciałam coś jeszcze powiedzieć, jednak drzwi od łazienki zamknęły mi się przed nosem. - Ugh dobra! - krzyknęłam, postanawiając wziąć jeszcze szybki prysznic, po którym założyłam na siebie sukienkę. 

Muszę przyznać, że była cudowna. Poprawiłam jeszcze swój makijaż, dodając delikatne, bordowe cienie na powieki, a włosy ponownie upięłam w koka.

- Już, możesz mnie wypuścić! - krzyknęłam do zamkniętych drzwi, które od razu się otworzyły.

- No i super - uśmiechnęła się Vicky. - A teraz chodź do gości - pociągnęła mnie delikatnie w stronę wyjścia, na co się roześmiałam.

- Znasz stąd w ogóle kogoś oprócz reszty drużyny? - zapytałam jej, kiedy stałyśmy w windzie.

- Nie, ale mam nadzieję, że mnie zapoznasz z jakimś przystojniakiem - zrobiła zabawną minę, na co parsknęłam śmiechem.

- Czyli początkująca pisarka szuka miłości? - zapytałam przekornie.

- Coś w tym stylu - przewróciła oczami. - A może po prostu chcę się w końcu trochę wyluzować - wzruszyła ramionami. 

Winda otworzyła się, więc rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wszyscy ludzie bawili się na całego. Impreza bardzo przypominała tą, która odbyła się na początku mojego pobytu tutaj.

- O, patrz! Rodzice rozmawiają z Tonym, Pepper i tym jego przyjacielem, jak on miał? - spojrzała na mnie, próbując sobie przypomnieć.

- James, ale wszyscy mówią na niego Rhodey - oznajmiłam. - Chodźmy do nich, chcę podziękować Tony'emu - powiedziałam, na co Vicky pokiwała głową.

- Lily, najlepszego! - powiedział Rhodey, uściskując mi rękę.

- Dziękuję - odpowiedziałam uśmiechem.

- Sto lat, Lily - Pepper mnie uścisnęła, co od razu odwzajemniłam.

- Dłużej się nie dało? - zapytał ze śmiechem Tony, odwracając się w moją stronę. Zmierzył mnie wzrokiem i widziałam, że jego wzrok zatrzymał się na moich bliznach. Na chwilę zacisnął pięść ale w końcu wrócił spojrzeniem na moje oczy. - Ślicznie wyglądasz - oznajmił, starając się nie dać po sobie poznać tego co przed chwilą czuł.

- Dziękuję - odpowiedziałam. - Za prezent też - mrugnęłam do niego.

- Podoba się? - zapytał. Widziałam w jego oczach podekscytowanie. Widocznie naprawdę był ciekawy mojej opinii.

- Jest doskonały - przyznałam. - Czy to nad nim ostatnio tyle przesiedziałeś? - zapytałam, przypominając sobie, że od kilku dni ciągle siedział w pracowni.

- Możliwe, ale warto było - zapewnił.

- To może w końcu wyjdziemy na parkiet, zamiast tak zamulać? - przerwała nam Vicky, na co oboje się roześmialiśmy.

- Nie poznaję cię - stwierdziłam. Nigdy nie przepadała za takimi imprezami, a teraz pierwsza się wyrywała?

- Cóż mogę powiedzieć, trzeba się trochę zabawić, tym bardziej, że tu mnie nie znają - wyjaśniła, wzruszając ramionami. - No chodź! - zachęciła mnie.

- Idziecie z nami? - zwróciłam się do rodziców, Tony'ego, Pepper i Rhodey'a.

- Później dołączymy - zapewniła nas Pepper. 

Nie czekając dłużej, razem z Vicky wmieszałyśmy w tłum na parkiecie, rozpoczynając taniec. Na szczęście z głośników leciały szybkie kawałki. 

Gdzieś w tłumie zauważyłam Natashę z Brucem oraz Thora z jakąś dziewczyną. Clinta dostrzegłam przy jednym ze stołów bilardowych. Chyba grał z Samem, Pietrem oraz Wandą i najpewniej wygrywał. W końcu on nie potrafi nie trafić. Poczułam się szczęśliwsza na ten widok. Najwidoczniej niepotrzebnie bałam się o to, że Maximoff'owie się nie przystosują do nas. Oni już zachowywali się jak członkowie drużyny.

- Kogo szukasz? - zapytała mnie Vicky w trakcie tańca, widząc, że rozglądam się po sali.

- Steve'a - odpowiedziałam jej głośno aby zagłuszyć muzykę. Szukałam go od kiedy wróciłam z Clintem do wieży, jednak do teraz go nie zauważyłam.

- Może gdzieś wyszedł - stwierdziła, na co zmarszczyłam brwi. Chłopak doskonały wyszedłby z urodzin swojej dziewczyny? 

Wtedy go zauważyłam. Siedział razem z Buckym na jednej z kanap i intensywnie mi się przyglądał. Uśmiechnęłam się do niego szeroko co od razu odwzajemnił.

- Chodź musisz kogoś poznać - oznajmiłam, chwytając Vicky za rękę i pociągnęłam ją w stronę kanap.

- Czemu mam przeczucie, że znalazłaś swojego chłoptasia? - zaśmiała się, ale posłusznie poszła za mną.

- Bucky! - zawołałam stając przy kanapie. 

Na moment chciałam zignorować Steve'a, który najwidoczniej był tym lekko zaskoczony. Barnes natomiast uśmiechnął się szeroko na mój widok.

- Wszystkiego najlepszego, Lily - powiedział, ściskając mnie lekko, co odwzajemniłam.

- Dzięki. Chyba mam dzisiaj dzień przytulania - zaśmiałam się, na co mi zawtórowali. - Bucky poznaj Victorię Stark, moją siostrę - zwróciłam się do niego, pokazując na Vicky. - Vick, to jest James Barnes, przyjaciel Steve'a - dokonałam krótkiej prezentacji.

- Miło mi, Victorio - powiedział, po czym pocałował ją w wierzch dłoni. Moja siostra automatycznie spłonęła krwistym rumieńcem. Resztką sił powstrzymałam parsknięcie śmiechem, które wręcz cisnęło mi się na usta. Jakbym widziała siebie i Steve'a kiedy się poznaliśmy.

- Po prostu Vicky - powiedziała zawstydzona, uśmiechając się do niego lekko.

- Bucky - wskazał na siebie. - Więc Vicky, masz ochotę zatańczyć? - zapytał, kurtuazyjnie wyciągając przed siebie dłoń.

- Z wielką przyjemnością, Bucky - uśmiechnęła się szeroko, chwyciła jego rękę i razem poszli na parkiet.

- Ale z ciebie swatka - zaśmiał się Steve, przyciągając moją uwagę. Odwróciłam się do niego z dumą wypisaną na twarzy.

- To się uda - zapewniłam go.

- Skoro tak mówisz, to na pewno - stwierdził, na co się roześmiałam. - Masz może ochotę trochę odetchnąć świeżym powietrzem? - zaproponował, drapiąc się z zakłopotaniem po karku.

- Chętnie - odpowiedziałam, bo rzeczywiście w środku zrobiło się trochę duszno. 

Steve delikatnie złapał moją dłoń i razem wyszliśmy na balkon, który o dziwo był jeszcze pusty. Oparłam się o barierkę, aby obejrzeć widok. Jeszcze nigdy nie widziałam zachodu słońca z tego balkonu, a było na co patrzeć. Ostatnie, pomarańczowe promienie słońca przeciskały się przez pozostałe wieżowce, rzucając cienie na ulice Nowego Jorku. Samo słońce było zasłonięte przez budynki, jednak to dodawało pewnego uroku.

- Piękne, prawda? - zapytał Steve, stając obok mnie.

- Tak - przyznałam bez wahania. - Długo ci zajęło przystosowanie się do nowej rzeczywistości? - zapytałam, odwracając się twarzą do niego. Nowy Jork musiał wyglądać zupełnie inaczej niż on go zapamiętał, a mimo to uważał, że jest piękny. 

- Szczerze mówiąc, nie bardzo - wzruszył ramionami. - Technika się rozwinęła, ale mieszkając w jednej wieży z Tonym dość szybko się wszystkiego nauczyłem. Miasto wygląda zupełnie inaczej, jednak do tego też można się przyzwyczaić. Jedyne czego mi brakowało to ludzie. Ci, których znałem, już nie żyli albo byli starzy. Nie żebym ja nie był - zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam.

- Masz tyle lat, ile przeżyłeś. Śpiączka w lodzie się nie wlicza - stwierdziłam, na co prychnął śmiechem.

- A fakt, że pamiętam drugą wojnę światową? - zapytał z chytrym uśmiechem.

- Za to nie pamiętasz disco - zauważyłam, a on przewrócił oczami.

- Wygrałaś - podniósł ręce w obronnym geście. Po chwili jego spojrzenie stało się bardziej poważne, jednak na ustach wciąż błąkał się delikatny uśmiech. - Spełnienia marzeń, Lily - powiedział, powoli się do mnie nachylając. Po chwili złożył na moich ustach delikatny, jednak czuły pocałunek. W sposobie w jaki to robił było coś staromodnego, ale nie miałam zamiaru na to narzekać. Co więcej, podobało mi się to.

- Dziękuję, Steve - odpowiedziałam z uśmiechem, kiedy się od siebie odsunęliśmy. Na jego twarzy pojawiły się nagle niezdecydowanie i stres. - O co chodzi? - zapytałam, marszcząc brwi.

- Nic, tylko - zaczął, po czym się zawahał. Nie miałam zamiaru go pospieszać. Cokolwiek chciał mi powiedzieć, wiedziałam że potrzebuje na to czasu. W końcu ponownie spojrzał mi w oczy, wypuszczając powietrze z płuc. - Zastanawiałem się nad tym od dłuższego czasu. Ostatnim razem zwlekałem zbyt długo. Teraz nie chcę zmarnować tej szansy.

- O czym ty mówisz? - zmarszczyłam brwi, patrząc na niego jak na kogoś z innej planety. Słowa, które wypowiadał kompletnie nie miały dla mnie sensu.

- Kocham cię, Lily - wyznał. 

To zabawne jak dwa słowa potrafią zachwiać całym twoim światem. Nie tak dawno temu wątpiłam, że ktokolwiek byłby w stanie mnie pokochać. Teraz mam przed sobą najwspanialszego mężczyznę jakiego mogłabym sobie wyobrazić, który wyznaje mi miłość. Moje serce automatycznie zaczęło bić szybciej, a świat wokół nas przestał się liczyć. Ważny był tylko on, ten moment. 

- Kocham cię i jestem tego pewien jak niczego na świecie - mówił dalej, nie czekając na moją reakcję. - Kiedy zniknęłaś, czułem jakbyś zabrała część mnie ze sobą. Bez ciebie nie jestem kompletny, bo jesteś moją drugą połową. Dzięki tobie zwyczajne, szare dni zaczęły nabierać kolorów. I dlatego - uklęknął przede mną na jedno kolano, na co zasłoniłam usta dłońmi. Nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje. To wszystko było zbyt nierealne, zbyt wspaniałe. W moich oczach pojawiły się łzy czystej radości. - Chciałbym cię zapytać, czy ty, Lily Stark, zechcesz spędzić ze mną resztę życia? Pozwolić mi być jego częścią? Chciałbym dzielić z tobą zarówno szczęśliwe chwile jak i te smutne. Lily Stark, czy zechcesz za mnie wyjść? - zapytał, wyciągając przed siebie otwarte pudełeczko z pierścionkiem.

- Tak - wyszeptałam, czując jak po moich policzkach płyną łzy. - Tak! - krzyknęłam ponownie. 

Steve, nie czekając dłużej wstał z kolan i przytulił mnie. Z całej siły objęłam go za szyję, chcąc pozostać w jego ramionach już na zawsze. Nagle poczułam, że się unoszę i obracam w miejscu. Zaśmialiśmy się ze Steve'em, kiedy postawił mnie na ziemię, po czym czule pocałował. Kiedy oderwaliśmy się od siebie, delikatnie złapał moją dłoń i nałożył na palec pierścionek.

- Jest piękny - oznajmiłam, przyglądając się mu. Całość miała złoty kolor, ale tym co najbardziej przykuwało wzrok były wzory układające się w różę, której środkiem był diament. - Kocham cię, Steve - wyznałam, czym zasłużyłam sobie na kolejny pocałunek.

- A więc to tu się schowaliście - usłyszeliśmy głos Clinta, więc odsunęliśmy się od siebie i spojrzeliśmy w stronę drzwi, gdzie stali Natasha, Bruce, Thor oraz Barton, mistrz psucia atmosfery.

- My tylko na chwilę - powiedziała Natasha, podchodząc do nas. - Sto lat - uśmiechnęła się do mnie, przytulając lekko.

- Najlepszego, serialowy maniaku - odezwał się Thor, poklepując mnie lekko po plecach. No nie powiem, krzepę to on ma.

- Wszystkiego najlepszego, Lily - życzył mi Bruce, uściskując mi dłoń.

- Taa sto lat, młoda - powiedział Clint, przytulając mnie. - Wiesz jak zabawnie było dzisiaj, trzymając cię z dala od wieży? - zapytał mnie z chytrym uśmiechem. - A już w ogóle z dala od ciebie, Steve. Już przed wyjazdem chciała się z tobą spotkać - zwrócił się do Rogersa, na co sprzedałam mu lekkie uderzenie w tył głowy. - Ej no! Czym sobie na to zasłużyłem? - zapytał z udawanym uburzeniem, na co wszyscy się zaśmialiśmy.

- Dziękuję wam - powiedziałam z uśmiechem, patrząc na nich. Nie mam pojęcia czym zasłużyłam sobie na takich przyjaciół.

- A jeżeli chciałabyś wiedzieć po co wysłała mnie Natasha, pod koniec naszych zakupów - powiedział Clint, wskazując na ogromne pudło, które postawili przy wejściu na balkon.

- Co to jest? - zapytałam ze zdziwieniem patrząc to na nich, to na pudło.

- Taki skromny prezent od Avengers - wyjaśniła Natasha. - Tylko Tony z tego co wiem zapakował oddzielnie - dodała. - Przymierzyłaś już? - zapytała z tajemniczym uśmiechem.

- Tak, jest cudowny! - oznajmiłam na samo wspomnienie kostiumu. - Pokazywał ci go?

- Pytał, czy ci się spodoba - wzruszyła ramionami.

- O czym mówicie? - zapytał Thor, patrząc to na mnie, to na Natashę.

- Zobaczycie na kolejnej misji - uśmiechnęłam się chytrze, czym zasłużyłam sobie na prychnięcie Clinta, Bruce'a i Steve'a.

- Mam nadzieję, że Fury szybko nam coś w takim razie znajdzie - wyszczerzył się Barton. - Dobra nie przeszkadzamy wam, dłużej - mrugnął do mnie i po chwili znowu zostaliśmy sami na balkonie.

- To może ja zaniosę to pudło do twojego pokoju - zaproponował, idąc w jego stronę.

- Pomogę ci - powiedziałam od razu.

- Nie, daj spokój. Idź się bawić, w końcu to twoja impreza - oznajmił, wskazując na salon głową. - Zaraz wrócę - dodał jeszcze, po czym chwycił pudło i ruszył w stronę windy. 

Nie mając większego wyboru weszłam zaraz za nim do salonu. Przemierzyłam wzrokiem całe pomieszczenie, zauważając, że na jednej z kanap siedzą Bucky, Vicky, Sam, Wanda i Pietro. Z szerokim uśmiechem do nich podeszłam.

- Lilka! Moja droga! Wszystkiego dobrego! - krzyknął Sam, wstając i ściskając mnie z całej siły. Rozbawiło mnie jego zachowanie, ale z uśmiechem podziękowałam. Zaraz po nim życzenia złożyli mi także Wanda i Pietro.

- Więc jak się bawicie? - zapytałam siadając obok nich.

- Jak na każdej imprezie Starków - cudownie - oznajmił Sam, pochylając się po swój kieliszek. Przewróciłam rozbawiona oczami.

- Lily - powiedziała moja siostra poważnym głosem. Jej wzrok był utkwiony w mojej dłoni, a oczy zrobiły duże. - Czy to jest to co myślę, że jest? - zapytała, wracając wzrokiem do moich oczu. Lekko zmieszana pokiwałam głową i poczułam jak na moje policzki wpływa kolor sukienki. Vicky szybko wstała z kanapy, piszcząc.

- Zamknij się, wariatko - zaśmiałam się, zakrywając jej usta dłonią.

- Kiedy? Jak? Gdzie? - pytała, kiedy jej pierwsza reakcja zniknęła i z powrotem usiadła na kanapę obok Bucky'ego, który był najwidoczniej zdezorientowany naszym zachowaniem. Z resztą tak samo jak pozostali.

- Przed chwilą, na balkonie, szczegóły później - powiedziałam, widząc, że otwiera usta aby coś jeszcze powiedzieć. 

Ukradkiem zerknęłam na Wandę, Pietro oraz Sama, żeby zapewnić ich, że Vicky i ja wcale nie zwariowałyśmy. Na twarzach mężczyzn wciąż kryło się zdezorientowanie, jednak Wanda uśmiechnęła się pod nosem.

- Gratulacje - powiedziała. Najwidoczniej to prawda, że dziewczyny są bardziej spostrzegawcze.

- Dziękuję - odpowiedziałam. Uśmiech, który miałam na ustach wciąż ani na chwilę nie opadł i w tej chwili nie sądziłam, żeby kiedykolwiek miał to zrobić. Czułam jakby wszystko było teraz na swoim miejscu.

- Czy ktoś może mi w końcu powiedzieć o co chodzi? - zapytał Bucky, patrząc to na Vicky, to na mnie albo Wandę.

- O nic - machnęłam ręką.

- Co mnie ominęło? - zapytał Steve z uśmiechem, siadając obok mnie i podając mi drinka, którego przyjęłam z radością, zauważając, że jest to mój ulubiony.

- Nic takiego - odpowiedziałam szybko, nie chcąc żeby zaraz zrobiła się scena. Miałam już dzisiaj dość życzeń urodzinowych, żeby jeszcze przyjmować od wszystkich gratulacje.

- No dobra - nie drążył dalej tematu. - Więc jak wam się podoba w wieży? - zwrócił się do Wandy i Pietra, popijając swoje piwo z butelki.

- Poza tym - blondyn wskazał na bransoletki - jest całkiem fajnie. Znacznie lepiej niż w Hydrze - przyznał. 

Dopiero teraz miałam okazję im się lepiej przyjrzeć. Niby są wypuszczeni z cel dopiero przez jeden dzień, jednak już zaczęli wyglądać inaczej. Oboje byli bardziej zadbani, czego na pewno sprawką była porządna kąpiel oraz nowe ciuchy. Poza tym w ich oczach nie widziałam już strachu, a pewną ufność i ulgę, jakby cieszyli się, że już nie są w Hydrze.

- Rozmawialiście ze Starkiem? - zapytałam, przypominając sobie, że mi to obiecał. Miałam tylko nadzieję, iż nie palnął czegoś głupiego w jego stylu.

- Tak - Pietro pokiwał powoli głową, bawiąc się butelką piwa w dłoniach.

- Więc? Jak poszło? - drążył Steve, czekając na ich relację. Widać było, że martwił się tak samo jak ja, w końcu też zdawał sobie sprawę z tego jaki jest Tony.

- Wyjaśnił nam co się działo wtedy w jego firmie. Pokazał dowody z tego czasu - oznajmiła Wanda, na co odetchnęłam z ulgą. - On... wydaje się w porządku. Tak jak mówiłaś. Po prostu ciężko jest mi zaufać człowiekowi, którego nazwisko widziałam na broni, przez którą miałam zniszczone życie.

- Ufacie mi? - zapytałam nagle, na co wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni, a szczególnie Wanda i Pietro.

- Znamy cię jakiś jeden dzień - zauważył brunet, na co wzruszyłam ramionami.

- Normalnie ludziom wystarczy kilka pierwszych minut rozmowy, żeby wyczuć czy dana osoba jest godna zaufania, więc? - zapytałam ponownie. Ich odpowiedź mogła mieć kluczowe znaczenie w uzyskaniu z nich sojuszników. 

- Tak - powiedziała Wanda pewnym głosem, patrząc mi prosto w oczy. 

Uśmiechnęłam się lekko, na te słowa. Ona widziała moje wspomnienia oraz myśli. Jeżeli mogła mi zaufać to znaczy, że nie znalazła w nich nic, co mogłoby to zmienić.

- Mam na nazwisko Stark - przypomniałam, unosząc jedną brew w górę.

- Już niedługo - mruknęła Vicky, popijając swojego drinka, na co lekko się spięłam, a Steve dyskretnie złapał moją dłoń.

- Co? - zapytał inteligentnie Sam, patrząc to na mnie to Steve'a.

- Wracając - powiedziałam szybko, zanim ten temat by wypłynął. Widziałam jednak, że Bucky zerknął na moją dłoń, a teraz uśmiechał się szeroko. - Noszę to samo nazwisko, a jesteście w stanie mi zaufać, więc będziecie też w stanie zaufać Tony'emu - oznajmiłam, na co oboje pokiwali głowami.

- Dobra, dobra. Ufać, nie ufać na potem. Dlaczego już niedługo nie masz być Stark? - Sam postanowił drążyć temat. Na jego pytanie wszyscy przy naszym stole wybuchnęli śmiechem. Najwidoczniej już zauważyli. 

Szybko dopiłam swojego drinka i chwyciłam Steve'a za rękę.

- O, Steve! Nasza piosenka - zauważyłam, po czym pociągnęłam go na parkiet. Szczerze mówiąc, pierwszy raz słyszałam tę melodię, ale potrzebowałam się stamtąd wyrwać.

- No dyskretna to ty nie jesteś - zaśmiał się, ale objął mnie w tali i przyciągnął do siebie lekko kołysząc, bo muzyka właśnie zmieniła się na jakiś wolny kawałek.

- Ja czy Vicky? Bo to przez nią zauważyli - powiedziałam w myślach planując zemstę. 

Oparłam głowę o pierś Steve'a przymykając oczy. Nie mam pojęcia jak on to robił, ale sama jego obecność mnie uspokajała.

- Vicky jest chyba za bardzo zajęta Buckym żeby się tym przejąć - zaśmiał się, obracając nas tak, że mogłam na nich spojrzeć. Barnes właśnie wyciągał do niej dłoń, aby poprosić ją do tańca, a ta przyjęła ją z szerokim uśmiechem.

- Oby byli szczęśliwi - szepnęłam, patrząc na nich.

- Poznali się dzisiaj - zaśmiał się szczerze, na co mu zawtórowałam. Może rzeczywiście za bardzo wybiegałam w przyszłość. Chociaż z drugiej strony...

- My jesteśmy razem od jakiegoś miesiąca, a już jesteśmy zaręczeni - zauważyłam, na co spojrzał mi w oczy.

- I jest to najlepsza rzecz jaka mi się przytafiła w całym, cholernie długim życiu - oznajmił, po czym skradł mi krótki pocałunek. Nagle usłyszeliśmy chrząknięcie z lewej strony.

- Mógłbym na chwilę pożyczyć? - zapytał mój tata Steve'a, wskazując na mnie.

- Ależ proszę - powiedział Rogers, przekazując moją dłoń ojcu, a następnie oddalił się w stronę Sama. Widocznie uważał, że należą mu się wyjaśnienia.

- Jak widzę, zgodziłaś się? - zapytał mnie tata, czym przyciągnął moją uwagę.

- Ale na co? - zmarszczyłam brwi, nie bardzo wiedząc o czym mowa. Muzyka przyspieszyła, więc teraz tańczyliśmy energiczniej, co nie ułatwiało prowadzenia rozmowy.

- Rozmawiałem dzisiaj ze Steve'em. Pytał mnie o twoją rękę - powiedział, a ja poczułam jak moja szczęka z bolesnym łoskotem upada na podłogę. - Naprawdę jest staromodny - zaśmiał się, na co skarciłam go wzrokiem.

- Co mu odpowiedziałeś? - zapytałam ciekawa. Tata poprowadził mnie do obrotu, po czym zaczął mówić dalej.

- Że nigdy nie widziałem cię szczęśliwszej niż wtedy, kiedy jesteś przy nim. I jeżeli ty chcesz z nim być, to nie widzę żadnych przeszkód - uśmiechnął się do mnie, a ja w duchu podziękowałam sobie za wodoodporny makijaż. Kolejne łzy radości napłynęły do moich oczu.

- Dziękuję, tato - uśmiechnęłam się do niego.

- Odbijany, braciszku! - usłyszałam głos Tony'ego, a już po chwili znajdowałam się w jego ramionach. - Chyba zasłużyłem sobie na taniec z chrześniaczką?

- Za ten kostium, oczywiście - odpowiedziałam, na co się szczerze zaśmiał. - Słyszałam, że rozmawiałeś z Wandą i Pietrem? - zapytałam, chcąc się upewnić, że wszystko poszło w porządku.

- I wydaję mi się, że masz rację. To tylko dwójka dzieci, którzy przedwcześnie stracili rodziców - powiedział lekko zamyślony. - Teraz dorośli, ale sporo czasu spędzili w Hydrze i doceniają to, co dajemy im tutaj. Myślę, że jeszcze trochę musimy ich do siebie przekonać i będzie w porządku.

- Cieszę się, że tak sądzisz - oznajmiłam, widząc, że na jego twarzy ponownie pojawił się szeroki uśmiech.

- Widziałaś się już z Peterem? - zapytał, czym mnie zaskoczył.

- Pajączek, tu jest? - zwróciłam się do niego podekscytowana.

- Tak i koniecznie chciał złożyć ci życzenia, więc chodź - złapał mnie za rękę i poprowadził w stronę stołu, przy którym siedział Peter z jakąś dziewczyną. 

Na pierwszy rzut oka była mniej więcej w jego wieku. Kręcone, brązowe włosy upięła w niedbałą kitkę, a na sobie miała luźną sukienkę. Od razu mogłam zauważyć, że wyróżniała się z tłumu.

- Peter! - powiedziałam, na co chłopak odwrócił się w moją stronę.

- Wszystkiego najlepszego, Lily - wyszczerzył się uściskując mnie. - To moja dziewczyna Michelle, MJ poznaj Lily - przedstawił nas sobie, więc z uśmiechem podałam jej rękę.

- Możesz mi mówisz MJ - oznajmiła, machając lekceważąco dłonią.

- To dla ciebie - powiedział Peter, podając mi mały pakunek. - MJ pomagała mi to zrobić, więc mam nadzieję, że się spodoba - uśmiechnął się z zakłopotaniem. Ciekawa co to może być delikatnie otworzyłam prezent.

- No, no, Peter! Ale z ciebie artysta - zaśmiał się Stark, zaglądając mi przez ramię.

- Wow, to jest śliczne - oznajmiłam, podziwiając przedmiot. Było to dzieło, umieszczone w czarnej ramce. Zostało zrobione na czarnej kartce, a wykonane chyba z pajęczyny? Przedstawiało mnie, a obok ziemię, wodę, powietrze, a także ogień.

- Cieszę się, że się podoba - oddetchnął z ulgą. - Przysiądziecie się do nas? - zaproponował, wskazując na wolne miejsca obok.

- Ja pójdę do Pepper, obiecałem, że za moment wrócę - powiedział Tony, kręcąc przy tym oczami. No tak, przyszły mąż musi się uczyć.

- A ja chętnie zostanę - stwierdziłam z uśmiechem i wdałam się z nimi w rozmowę na temat szkoły. 

***

Do końca wieczora tańczyłam jeszcze z Samem, Rhodey'em, Clintem, Thorem, Pietrem, a nawet z Bucky'm, który korzystając z chwili podpytał mnie o pierścionek. Oczywiście nie obyło się bez gratulacji i kolejnych życzeń szczęścia. 

Natomiast ja odpłaciłam się pytaniami o Vicky, które starał się zbywać, jednak zauważyłam, że na samą wzmiankę o niej lekko się spina. 

 Zupełnie pod koniec urodzin ponownie znalazłam się w ramionach Steve'a. Prawie wszyscy goście już się zwinęli. Zostaliśmy tylko my i parę innych osób.

- Nie mogę uwierzyć, że naprawdę się zgodziłaś - wyznał Steve, przyciągając mnie do siebie trochę bliżej.

- A ja, że chociaż przez chwilę w to wątpiłeś - oznajmiłam, przytulając się do niego mocniej. Oparłam głowę na jego klatce piersiowej i na moment zamknęłam oczy. Czułam, że moje powieki stały się ciężkie. W końcu musiało być bardzo późno, a raczej wcześnie, bo przez okna zaczęły wpadać pierwsze promienie słońca. Nagle zaczęło mnie dopadać zmęczenie.

- Chcesz wrócić do pokoju? - zapytał mnie cicho, a ja powoli pokiwałam głową. 

Najwidoczniej Steve zauważył jak zmęczona jestem, bo już po chwili nie czułam gruntu pod nogami, a mimo to przemieszczałam się w stronę sypialni. Nie minęło kilka chwil, a już byliśmy na miejscu, gdzie Steve ostrożnie położył mnie na łóżku.

- Dobranoc - szepnął, całując mnie w czoło.

- Nie, poczekaj - zatrzymałam go, siadając na łóżku. - Przecież jeszcze nie odpakowałam od was prezentu - zauważyłam, wskazując na duże pudło.

- To może poczekać - zaśmiał się, słysząc moje słowa. - Ty zaraz zaśniesz na siedząco.

- Nie, nie, nie! - zaprzeczyłam, podchodząc do prezentu. Chwyciłam go dłońmi, chcąc przenieść na łóżko, jednak Steve, odczytując moje zamiary, zrobił to za mnie. - Dziękuję - uśmiechnęłam się w podzięce, po czym zajęłam się odpakowywaniem, zauważając, że papier jest ozdobiony motywem Avengers.

- Poważnie? - zapytałam, podając papier Steve'owi.

- Pomysł Clinta - powiedział, na co się zaśmiałam. 

No bo kto inny by to wymyślił? Jak się okazało w środku pudła były kolejne. Każde zapakowane w papierze z motywem innego Avengera.

- Rozumiem, że to jest od Nat? - zapytałam, wskazując na pudełko w czarnym papierze z czerwonymi trójkątami.

- Jakbyś zgadła - stwierdził Steve, siadając obok mnie. Widocznie pogodził się z tym, że odpakowuję prezent teraz. 

Zaciekawiona co mogła wymyślić odpakowałam paczkę. Moim oczom ukazał się czarny pistolet, na którym wygrawerowane zostało moje imię.

- Praktyczne - zaśmiałam się, oglądając dokładnie broń.

- Tak, Nat już chyba jest tym typem kobiety, która woli broń od ubrań i kosmetyków - stwierdził Steve, na co musiałam mu przytaknąć.

- No, dobra - powiedziałam, odkładając pistolet z powrotem, po czym sięgnęłam po następną paczkę. - Thor? - zapytałam Steve'a na co przytaknął, chociaż złoty papier w młotki mówił sam za siebie. 

Widziałam w pudle prezent ozdobiony tarczami Kapitana, jednak miałam zamiar zostawić ją na sam koniec. 

Szybko otworzyłam paczkę, a moim oczom ukazała się koszulka z logiem mojego ulubionego serialu - Supernatural. Parsknęłam śmiechem, kiedy to zobaczyłam.

- Prawdziwy serialomaniak - powiedziałam pod nosem, składając ubranie.

- Ale jak ty mogłaś wkręcić w serial boga nordyckiego to ja nie wiem - stwierdził Steve, na co się zaśmiałam.

- A wiesz, że zadawałam sobie to pytanie przez długi czas? - oznajmiłam, wyciągając pakunek ozdobiony Hulkiem. W środku znajdował się mały zestaw chemika.

- Bruce kompletnie nie miał pomysłu, ale Tony zdradził mu, że interesowałaś się chemią w szkole - powiedział, na co pokiwałam głową.

- Może w końcu do tego wrócę - uśmiechnęłam się. - Już dawno nie bawiłam się w eksperymenty.

- Tylko nie wysadź wieży przy okazji - ostrzegł mnie Steve, czym zasłużył sobie na lekkie uderzenie w ramię.

- To teraz Clint! - ucieszyłam się wyjmując podłużne pudełko ozdobione łukami i strzałami. Zmęczenie znowu dało o sobie znać przez co ziewnęłam.

- Może połóż się jednak spać? - zaproponował, patrząc na mnie z troską. - Przecież ledwo siedzisz.

- Już kończę - zaprzeczyłam szybko, rozpakowując prezent. Ku mojemu zdziwieniu, w środku znajdował się wspaniały, czarny łuk. - Piękny - stwierdziłam, przyglądając się idealnie wykończonym końcom.

- Chyba rzeczywiście zaimponowałaś Clintowi swoimi umiejętnościami - powiedział Steve, odkładając łuk obok łóżka. - Nigdy wcześniej nie wybierał osobiście dla kogoś łuku.

- Może jeszcze się do tego przyłożę - stwierdziłam, drapiąc się po głowie. - Pokaż tą karteczkę - powiedziałam szybko, widząc, że do broni została przyklejona krótka wiadomość. Steve lekko zmarszczył brwi, ale zrobił to, o co prosiłam. Treść wiadomości była krótka.

Wiem, że masz na celowniku Kapitana, ale może tym razem do niego z tego nie celuj ;)

Najlepszego, Młoda :D

- Ten zawsze coś wymyśli - zaśmiałam się, pokazując karteczkę Steve'owi, który również parsknął śmiechem.

- Ale muszę się z nim zgodzić. Kolejnego ataku mogę nie przeżyć - stwierdził wciąż się śmiejąc, na co szturchnęłam go ramieniem.

- No to ostatnia paczka - powiedziałam, sięgając do pudła. 

Wyciągnęłam z niego małe, dokładnie zawinięte pudełeczko, owinięte niebieskim papierem w tarcze Kapitana. Ostrożnie zdjęłam opakowanie, a moim oczom ukazało się czarne pudełko z wieczkiem. Spojrzałam ukradkiem na Steve'a, zauważając, że lekko się stresuje.

- Mam nadzieję, że ci się spodoba - uśmiechnął się delikatnie. 

Wróciłam wzrokiem do pudełka, aby je otworzyć. Kiedy wieko się uchyliło, moim oczom ukazał się piękny wisiorek. Całość została wykonana ze złota, a przywieszka miała kształt pięknego ptaka z rozłożonymi skrzydłami.

- Feniks - szepnęłam, nie odrywając wzroku od prezentu. Steve lekko pokiwał głową na moje stwierdzenie.

- Nie chodzi tylko o to, że twoje łzy działają jak jego, ale też o to, że tak jak on, potrafiłaś odrodzić się z popiołów. Znalazłaś się w sytuacji, z jaką wielu z nas by sobie nie poradziło. A mimo to odnalazłaś siłę do walki i byłaś nie do zatrzymania. Jesteś moim feniksem - oznajmił, na co nie wytrzymałam. 

Odstawiłam delikatnie pudełeczko na stolik nocny, a resztę podarunków obok łóżka, chcąc poukładać je jutro. Teraz ważniejszy był ktoś inny. 

Nie czekając dłużej, objęłam go za szyję i pocałowałam. Przelałam w ten pocałunek wszystkie uczucia, które mogły mnie rozsadzić od środka. Miłość, zaufanie, troska. Wszystko to mieszało się ze sobą, a jedynym ujściem tych emocji było przelanie ich wszystkich w pocałunek. Liczyła się tylko ta chwila, tylko on i jego wargi lekko pieszczące moje. Jego dłonie na mojej talii, przyciągające mnie coraz bliżej.

- Kocham cię - oznajmiłam, odsuwając się od niego lekko.

- Ja ciebie też - wyszeptał, patrząc mi prosto w oczy.  

W tym momencie nie potrzebowałam niczego więcej. W końcu poczułam się w pełni szczęśliwa. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro