Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tego poranka wstałam niezwykle wypoczęta. Pierwsze promienie słońca leniwie wpadały do mojego pokoju przez niezasłonięte okna, oświetlając go. Spojrzałam szybko na zegar, który wskazywał szóstą rano. Z uśmiechem wstałam z łóżka i poszłam do łazienki wykonać poranną toaletę. Postanowiłam pójść pobiegać, więc ubrałam na siebie ciuchy sportowe. 

Zeszłam do kuchni, aby zjeść szybkie śniadanie. W budynku panowała zupełna cisza, więc wszyscy jeszcze spali. Wyjęłam z lodówki składniki na kanapkę i usiadłam z przygotowanym posiłkiem przy stole.

- Bu! - nagle usłyszałam zza pleców, na co krzyknęłam. 

Moja ciało zareagowało instynktownie. Szybko zeskoczyłam z krzesła, stanęłam przodem do intruza i wystawiłam przed siebie ręce. Pod wpływem zaskoczenia z moich dłoni wydobyła się błękitna poświata, która odrzuciła przeciwnika na ścianę.

- Przepraszam, Thor! - krzyknęłam, podbiegając do blondyna, który zdziwiony leżał pod ścianą. - Przestraszyłam się, nie panuję nad tym! - zaczęłam się tłumaczyć i panikować. 

Moje ręce mimowolnie się trzęsły. Przecież mogłam go zabić gdyby nie był bogiem! Już drugi raz spotkała mnie taka sytuacja w Avengers Tower. Narażam ich wszystkich na niebezpieczeństwo z mojej strony.

- Lily, spokojnie, nic mi się nie stało - Thor zaczął mnie uspokajać, ale to nie pomogło. Wciąż cała się trzęsłam. Jego słowa do mnie nie docierały. 

- Co się stało? Co to był za huk?! - do pomieszczenia wbiegł Tony. Widocznie hałas go obudził. 

Wciąż nie mogłam przestać myśleć o jednej, istotnej rzeczy: Gdyby nie był bogiem, mogłabym go zabić. Zdałam sobie sprawę, że moje moce są nie tylko piękne, ale i niebezpieczne, a ja nie mam pewności, czy kiedykolwiek uda mi się nad nimi w pełni zapanować.

- Lily, LILY! - usłyszałam krzyk Tony'ego. Dopiero to mnie przywróciło do rzeczywistości. 

Właśnie dlatego tu jestem - pomyślałam. - Żeby nikogo nie skrzywdzić, bo ich nie jest tak łatwo zranić. Poczułam, że ktoś mnie złapał za dłonie, które wciąż się trzęsły. Spojrzałam w górę i zobaczyłam zatroskane spojrzenie Stark'a.

- Jestem, spokojnie, nic się nie stało - mówił spokojnym głosem, przytulając mnie do siebie i gładząc po plecach. Po kilku minutach całkowicie się uspokoiłam. Przestałam się trząść, więc odsunęłam się lekko od Starka.

- Lepiej? - zapytał, patrząc mi w oczy, na co pokiwałam głową. Byłam mu niezwykle wdzięczna, że potrafił mnie uspokoić.

- Lily, ja przepraszam - usłyszałam skruszony głos Thora.

- To ja powinnam cię przeprosić - stwierdziłam zdziwiona.

- Ale to ja cię przestraszyłem, a wczoraj nam mówiłaś, że to wyzwala moc powietrza. Ja nie pomyślałem. Przepraszam - powiedział, a ja go lekko objęłam. Chciałam mu pokazać, że nie mam mu za złe tego co zrobił.

- Dziękuję - powiedział Thor z uśmiechem, kiedy się odsunęłam.

- No dobra, czy ktoś mógłby mi powiedzieć, co tu się właściwie stało? - wtrącił Tony, skacząc spojrzeniem ode mnie do Thora.

- Bo wstałem dziś wcześniej i chciałem sobie zrobić kanapkę, ale zobaczyłem, że Lily jest w kuchni i pomyślałem sobie, że zabawnie będzie jak ją przestraszę - wytłumaczył Thor zawstydzony, a ja widziałam, jak na twarzy Tony'ego pojawia się zdenerwowanie.

- A czy chociaż przez myśl ci przeszło to co powiedziała nam wczoraj? - zapytał zimnym tonem głosu. Wyczułam, że kłótnia wisi w powietrzu.

- Przestańcie, koniec sprawy - powiedziałam, chcąc uspokoić Stark'a.

- Nie teraz, Lily - przerwał mi Tony, wbijając mordercze spojrzenie w Thora. - Pomyślałeś o tym? - powtórzył pytanie.

- Nie - odpowiedział cicho bóg piorunów.

- Jak rozumiem ten huk, który mnie obudził to ty uderzający w ścianę? - zapytał retorycznie. - Nie mogłaś mocniej? - zwrócił się do mnie.

- Tony przestań. On nie chciał. To moja wina, że nie panuję nad mocami - powiedziałam błagalnie. Zachowanie Starka zaczęło mnie denerwować.

- Stark ma rację - powiedział Thor. - To co się wydarzyło to wyłącznie moja wina - stwierdził.

- Przestańcie oboje! - krzyknęłam zła, że jeszcze ciągną temat. Poczułam jak okropny gorąc rozchodzi się po moim ciele. Oboje na mnie spojrzeli. Ich oczy szeroko się otworzyły.

- Lily - zaczął Tony zduszonym głosem.

- Co? - zapytałam zdenerwowana.

- Twoje ręce - wytłumaczył, a ja spojrzałam na dłonie. Obie płonęły. Przyjrzałam się im zdziwiona. Ogień mnie nie ranił. Musiałam się uspokoić. Zaczęłam liczyć w głowie do dziesięciu, głęboko oddychając, aż poczułam, że uczucie gorąca znika, a moje ręce wracają do normalności. Spojrzałam jeszcze ostatni raz na Thora i Starka, po czym jak gdyby nigdy nic wróciłam do swojej kanapki.

- Co to było? - zapytał Tony, siadając naprzeciwko mnie.

- Zgaduje, że gniew wpływa na ogień - wzruszyłam ramionami. Teraz już chyba nic nie mogło mnie zdziwić. Po chwili do kuchni wszedł Steve, a za nim Natasha z Bruce'em.

- Coś nas ominęło? - zapytał Kapitan, patrząc na nas. W sumie nie dziwię się mu. Tony i Thor wyglądali jakby doznali jakiegoś szoku, patrząc na mnie jak na istotę z innej planety, a ja jak gdyby nigdy nic jadłam kanapkę.

- Powiem później - powiedział Stark, nie odrywając ode mnie wzroku. - Lily ty tak na poważnie? - zwrócił się do mnie. - Przed chwilą paliły ci się ręce, a ty nic?

- Przecież spodziewałam się po wczorajszym odkryciu, że prędzej czy później któraś z emocji aktywuje wodę i ogień - wytłumaczyłam. - Steve, idziesz biegać? - zapytałam chcąc zmienić temat.

- Tak, idziesz też?

- Pewnie - odpowiedziałam i razem z Kapitanem weszliśmy do windy.

***

- Więc chcesz mi powiedzieć, że rzuciłaś bogiem o ścianę? - zapytał rozbawiony Steve, kiedy zrobiliśmy sobie krótką przerwę i usiedliśmy na ławce w parku. On najwidoczniej widział coś zabawnego w tej sytuacji co mi umknęło.

- To nie było śmieszne, dostałam ataku paniki - stwierdziłam poważnie, a on spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.

- Naprawdę myślałaś, że mogłaś zranić Thora przez zwykłe uderzenie? Wiesz wydaje mi się, że skrzywdzić boga nie jest tak łatwo - śmiał się dalej, a ja przewróciłam oczami. Widząc, że wcale nie jest mi do śmiechu, spoważniał.

- O co chodzi? - zapytał.

- Boję się, że przez moje niepanowanie nad mocami coś wam zrobię - powiedziałam na jednym wydechu. Wiedziałam, że mogę mu zaufać i że mnie nie wyśmieje.

- Nie martw się Lily. Nas nie tak łatwo jest zranić - oznajmił, obejmując mnie ramieniem. Zdziwił mnie jego gest, ale nie przeszkadzał mi. Oparłam głowę o jego ramię i zamknęłam oczy. W jego towarzystwie czułam się bardzo bezpiecznie, jakby nic złego nie miało się stać, a wszystkie problemy zniknąć. 

Znowu poczułam dziwne, przyjemne ciepło rozchodzące się po moim ciele. Spojrzałam na swoje dłonie, wokół których pojawiła się zielona poświata. Szybko zablokowałam to ciepło, starając się zapanować nad energią. Po chwili moje ręce wróciły do normalności, a ja odetchnęłam z ulgą. To pierwszy krok do opanowania ziemi.

- No dobra, to teraz powiedz mi o co z tym chodzi - powiedział Steve. Odsunęłam się od niego delikatnie, żeby móc spojrzeć mu w oczy.

- Z czym?

- Z ziemią. Jakie emocje sprawiają, że możesz jej używać? - zapytał, a ja spuściłam wzrok. Odchrząknęłam cicho. Nie chciałam mu tego mówić, ale kłamać też się nie opłacało, bo jaki miałoby to sens?

- Sama nie wiem - odpowiedziałam niepewnie. Usłyszałam, że Kapitan cicho się zaśmiał. - Z czego się śmiejesz? - zdziwiłam się, patrząc na niego.

- Nie wiesz jakie emocje aktywują ziemię, ale wczoraj specjalnie poszłaś szybko spać, żeby nikt o to nie pytał? - zapytał, patrząc na mnie rozbawiony. Cholera, przejrzał mnie. Przegryzłam wargę ze zdenerwowania i znowu spuściłam wzrok. - Nie chcę cię naciskać. Jak nie chcesz to nie mów - oznajmił spokojnym głosem. - Ale kiedy będziesz chciała się tym z kimś podzielić, to wiedz, że chętnie cię wysłucham - powiedział, patrząc mi prosto w oczy.

- To nie tak, że ci nie ufam, Steve. Ja po prostu... - zaczęłam, nie wiedząc co dalej powiedzieć.

- Wiem - oznajmił Rogers. - I rozumiem.

Uśmiechnęłam się na jego słowa. Niestety, tym razem nie zdołałam opanować ciepła, które znowu rozeszło się po moim ciele. Z dłoni wydobyła się jasnozielona energia, osiadając na ziemi. Po chwili w tym miejscu pojawiło się kilka stokrotek.

- Ale muszę ci przyznać, że jakkolwiek to robisz, jest piękne - powiedział Steve z uśmiechem patrząc na kwiaty przed nami.

***

Zaraz po powrocie z biegania poszłam szukać Natashy, bo już dawno nie miałyśmy wspólnych treningów, a ćwiczenie samej obijając biedny worek treningowy to jednak nie to samo. W końcu znalazłam Wdowę w salonie. Oglądała akurat jakiś film akcji.

- Hejka! Co powiesz na wspólny trening? - zapytałam z uśmiechem, stając przed nią. Kobieta spojrzała na mnie dziwnie.

- Ty? Upominasz się o trening samoobrony? Ze mną? - upewniła się, podnosząc jedną brew w górę, na co przewróciłam oczami.

- Nie chcesz, to nie. Zawsze pozostaje mi worek treningowy - stwierdziłam oddalając się w stronę sali treningowej.

- Poczekaj! - krzyknęła i dołączyła do mnie. - Skąd ta nagła ochota na ćwiczenia, co?

- A tak jakoś, bez powodu - stwierdziłam, wzruszając ramionami. 

Po wejściu na salę zaczęłyśmy od rozgrzewki. Kilka ćwiczeń gimnastycznych i w końcu weszłyśmy na matę, aby zacząć pierwszą walkę. Natasha od razu zaatakowała, udarzając mnie lewą ręką, którą udało mi się zablokować. Korzystając z okazji wymierzyłam cios w jej brzuch, ale zdołała mnie zatrzymać. Stanęła za mną i objęła mnie ramionami, unieruchamiając mnie. Moja reakcja była błyskawiczna. Wymierzyłam silne uderzenie z łokcia w brzuch Wdowy, dzięki czemu oswobodziłam się z jej uścisku, a następnie podcięłam jej nogi.

- Nieźle! - pochwaliła mnie, wstając z podłogi. - Teraz ty zaczynasz.

Pierwszy cios skupiłam na jej rękach, starając się ją obezwładnić. Niestety nie udało mi się to i już po chwili czułam jak moje plecy boleśnie zderzają się z twardym materacem. Szybko wstałam i ponownie zaatakowałam.

Po godzinnym treningu byłam cała poobijana. Z resztą Natasha również.

- W końcu wzięłaś się do pracy - powiedziała, siadając obok mnie na ławce.

- Dzięki, ale to i tak mało - stwierdziłam popijając wodę.

- Jutro popracujemy nad techniką - oznajmiła. - Musisz nauczyć się kilku nowych chwytów. A teraz skoro masz jeszcze czas, może poćwiczysz na strzelnicy? - zaproponowała.

- Nie, ćwiczyłam ostatnio. Chyba lepiej pójdę na dół - stwierdziłam, wstając. - Dzięki za trening! - powiedziałam i ruszyłam do swojego pokoju szybko się przebrać i wziąć prysznic. 

Po wykonaniu tych czynności wsiadłam do windy, zjeżdżając do mojego małego królestwa. Rozejrzałam się ponownie po pomieszczeniu i mimowolnie uśmiechnęłam. Zdecydownie to jest moje ulubione pomieszczenie w całym Avengers Tower. 

Dzisiaj postanowiłam zacząć od ognia. Chciałam spróbować wywołać go tym razem celowo, a nie przez zbyt duży gniew. Usiadłam przy małym stosie drewna i próbowałam przypomnieć sobie chwile, kiedy byłam naprawdę zła, jednak to nie było takie proste. Nigdy nie byłam osobą, która często się złościła, a raczej odwrotnie. Do wszystkiego podchodziłam na spokojnie. 

Sięgnęłam myślami czasów szkolnych, aż w końcu znalazłam odpowiednie wspomnienie. Przypomniałam sobie jak moja niegdyś najlepsza przyjaciółka rozpowiedziała mój największy sekret całej szkole, a mianowicie, że moim wujkiem jest Tony Stark. Nie wstydziłam się tego, ani nic z tych rzeczy, po prostu nie chciałam, aby moi rówieśnicy co chwilę prosili mnie o jego autograf, czy coś podobnego. Powiedziałam o tym tylko jednej przyjaciółce, która od razu to rozpowiedziała. Kiedy się o tym dowiedziałam byłam wściekła i na tej emocji się skupiłam. 

Pozwoliłam, aby całe moje ciało wypełniło się już znajomym uczuciem gorąca. Po chwili przede mną paliło się małe ognisko. Uśmiechnęłam się na ten widok, a w miejsce gniewu wstąpiła radość, dzięki której pozbyłam się uczucia gorąca. 

Postanowiłam przetestować też coś jeszcze. Ponownie wróciłam wspomnieniami do próby porwania w Miami i poczułam chłód w całym ciele. Już wiedziałam, że udało mi się rozbudzić energię powietrza. Skupiłam się na ogniu przed sobą, wyobrażając sobie, że gaśnie. Już po chwili zawiał lekki wiatr zdmuchując małe płomyczki. 

Uśmiechnęłam się z zadowoleniem. Byłam coraz bliżej. Jako że nie odczuwałam jeszcze dużego zmęczenia spojrzałam w stronę sektora z wodą, jednak postanowiłam nie marnować na niego czasu. Prędzej czy później woda sama da o sobie znać przy jakiejś z emocji. 

Zamiast tego przeszłam do części z ziemią. To był zdecydowanie mój ulubiony żywioł, bo używanie go było przyjemne. Nie powodowało ani uczucia straszliwego gorąca, ani okropnego chłodu tylko przyjemne ciepło. 

Skierowałam ręce na małą doniczkę. Tym razem pomyślałam o Rogersie, a nie o rodzinie. Byłam ciekawa, czy sama myśl o nim sprawi, że uda mi się wyczarować kwiat. Po kilku sekundach, jak na zawołanie poczułam przyjemne dreszcze ciepła i zobaczyłam przed sobą zieloną mgiełkę unoszącą się wokół pięknych niezapominajek. Uśmiechnęłam się lekko. To już było coś. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro