17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Znów pada, psia mać... Brian, dawaj tu flache, rozpić się trzeba, he he... - zawołał Stalowy Zgryz, przywódca jednej z większych grasanckich grup. -Wiesz, jeśli się nie pospieszysz, przypomnij sobie, co się stało z Willem Nóżką...

- Dobrze, przepraszam bardzo... - wyjąkał przerażony oberżysta, drżącymi rękoma ustawiając na tacy kubki i butelki. Nie chciał podzielić losu biednego Willa, który leży pochowany Atlur Miłosierny wie gdzie... - Już podaję

Wtem drzwi się otworzyły i ktoś wszedł do pomieszczenia.

- Wody, dla psa. A dla mnie whiskey i coś do jedzenia...

Przybysz był wychudzony, ciemna, mokra peleryna była spięta przy szyi srebrnym łańcuchem. Pod peleryną znajdowała się purpurowa kamizelka ze złotymi guzikami. Twarz była skryta pod kapturem. Kiedy nieznajomy zasiadł przy szynkwasie, dostał pod nos drewnianą miskę z zupą jarzynową, a obok talerz z kotlecikiem wołowym i ziemniakiem. Jego pies tropiący o ciemnobrązowym namaszczeniu dostał obiecaną wodę i kawałek kości.

- A whiskey? - mruknął gość, lekko podnosząc głos.

- N... Nie ma... Tamci w rogu... Wszystko wypili, właśnie oddałem im ostatnią zachowaną flaszkę... Nie, proszę nie wstawać... Na Atluta...

Przybysz zdjął płaszcz oraz kaptur. Głowę miał łysą, pokrytą bliznami, zresztą całe jego ciało było skąpane w takich śladach. Do piersi kamizelki miał przyczepioną odznakę z pięcioramienną gwiazdą postawioną na jednym z ramion. Inkwizytor.

Kiedy zbliżył się do stolika okupowanego przez Stalowego Zgryza i jego hołotę. Dwóch drabów wstało i zagrodziło mu drogę.

- Czego? - spytał jeden, wyższy.

- Dirk von Quevern. Starszy Inkwizytor z woli Jego Książęcej Mości Juliana i zwierzchnika Bractwa Srebrnych Słowików. Wyglądacie panowie na światowych i... Hmmm... Obytych... Znacie niejakiego Białego Rycerza? Albo Andrew Shone'a? Mam nakaz ich schwytania, a każdy, kto mi dopomoże, może liczyć na nagrodę.

- Jakiego rodzaju? - Zainteresował się Zgryz. Był szeroki w barach, długą rudą brodę miał zawiązaną w dwa warkocze. Nosił koszulę w kratę, a pod pachami wyraźnie widać było ślady potu. Za pasem miał długi nóż, tak jak jego wspólnicy. Z tyłu natomiast kaburę z pistoletem skałkowym.

- Taką, że nie każę was spalić na stosie, i dostaniecie po tysiąc Świętych Monet na łebka. Jak szybko się uwiniecie, to może będzie jakiś bonus. Co wy na to?

- Dobra! Wchodzimy w to! Tylko, klecho, jak się okaże że to pułapka... Nie chciałbym być w twojej skórze...

- Zapewniam, to nie pułapka. Cele są niedaleko, co najmniej dzień na piechotę... Macie przecież konie, nie?

- Ale teraz? Leje... Rano by nie możnaby? - mruknął niechętnie ten wyższy, już nieco lepiej nastawiony do Dirka, jednak dalej trzymał się na dystans. W odpowiedzi von Quevern wbił mu ostrze sztyletu w gardło, przełożył ramię delikwenta, powalił na plecy i kopnął w żebra.

- Jeszcze jakieś wymówki? Wróćcie tu z ich głowami, a nagroda was nie minie. Już, do koni! - ryknął Inkwizytor. Gdy bandyci w pośpiechu opuścili miejsca i pędem wypadli na deszcz, do pobliskiego zagajnika, gdzie trzymali konie, Dirk złapał nietkniętą jeszcze flaszkę i wrócił do oniemiałego karczmarza.

- To za flaszkę, wodę i resztę... A, i prześpię się. Macie jakiś wolny pokój?

- No... Mamy piętro zwykłe, klasyczne... I zamtuzik taki malutki... Tylko tam miejsca zostały... Wielebność wybaczy, zaraz coś...
- plątał się czerwony na twarzy pulchniutki grubasek, zacierając nerwowo ręce.

- Dobrze, niechaj będzie... Motto Inkwizycji: Praca - czas na zasady i wiarę, Odpoczynek - czas swawoli dla duszy i ciała... To daj mi jeszcze... A, mówiłeś, że już nie ma alkoholu...

- Jutro z samego rana będzie...

- O! To zostaw mi jakąś lepszą butelkę... Znajdzie się miejsce dla mojego Knota?

- Co?

- Dla psa.

- A, E... Tak, może spać w moim pokoju, zapewniam, że będzie bezpieczny...

- Niechaj będzie... Twoje zdrowie! - Inkwizytor odtworzył butelkę zębami, wypluł korek na blat i wypił większy łyk. Skrzywił się nieznacznie. - Ale sikacz, dobra, dobra, wiem... Nic innego nie ma... Trudno. Zatem, czas na wieczerzę.

Podczas gdy Dirk von Quevern posilał się w zajeździe Pod Prosięciem, grupa pod wodzą Stalowego Zgryza przemierzała gościniec. Im bliżej gór, tym było zimniej, jednak Zgryz nie chciał się wycofać, nie dlatego, że może spłonąć na stosie, choć to też. Wyczuwał swoją wielką szansę na lepszą przyszłość. Tyle pieniędzy, to on zarabiał w jakieś trzy miesiące... A miał inny, podstępny plan. Zabić wspólników, zabrać złoto i ulotnić się gdzieś daleko... Może na Wyspy? Niestety... Nie dane było spełnić się jego planom i marzeniom.

Nie w tym życiu.

- Uch... Szefie..? Może wracajmy? W tym deszczu i po nocy nic nie znajdziemy... Szefie? - Zaryzykował jeden z grasantów po kilku godzinach drałowania w twardym siodle.

- Nie - odparł przywódca. - Będziemy jechać, dopóki konie nam nie zdechną, albo my nie zdechniemy... Taką mamonę chcesz przepuścić? Bo ja nie! Ale, leśli chcesz, tchórzu, wracaj do przytulnego zajazdu. Tylko się wytłumacz Inkwizytorowi!

- Hej! Coś jest na szkalu..! - zawołał przyboczny Zgryza. Wtem świsnęła strzała i jeździec wypadł z kulbaki wprost na spływający błotem trakt.

Nim bandyci zrozumieli o co chodzi, kolejny bełt był już załadowany. Gdy podnieśli krzyk, kolejny drab spadł z konia ze sterczącym grotem z piersi.

- Kto was nasłał? - zapytał zimno człowiek z kuszą. Jego towarzysz stał w bezpiecznej odległości za nim, ściskał kurczowo wymięty melonik. Był zdenerwowany.

-Skurczybyku, zabiłeś Jasia! Nie darujemy... - krzyknął Stalowy Zgryz, jednak jego wypowiedź została brutalnie przerwana. Koń, na którym siedział, charknął krwią, stanął na tylnych nogach, zrzucając przy okazji jeźdźca. Następnie przewalił się na bok, przygniatając swego właściciela.

Z gromady bandytów ostało się na nogach jeszcze kilku, jednak ci nie kwapili się do walki. Zamiast tego porzucili konie, które tak jak oni, rozbiegły się po ciemnym lesie, niewiadomo gdzie.

Biały Rycerz podszedł do leżącgo herszta, wypuścił kuszę na brudną, udeptaną ścierzkę i wyciągnął pistolet. Postawił nogę na martwym koniu, sprawiając grasantowi jeszcze większy ból.

- Kto was nasłał. Zmarnowałem dość bełtów, tej kuli nie zmarnuję. Mów!

- I... I... Inkwizytor! Inkwizytor! Cholerny Dirk von Quevern... Obiecał złoto za wasze łby... Już jesteście martwi. Spłoniecie na stosach, ty i twój kolega... Tak, Bertram... Doigrałeś się. Nie można ciągle uciekać! Nie przed nimi! Nie przed nim... Zaszyj się gdzieś, na Wyspach, albo nie... Tam też mają szpiegów... Marchia Zachodnia! Ewnetualnie Królestwa Południa.
Ale to w ostateczności...

- Nie zawrócę, Proctorze. Nie. Dam Ci fory... Andrew, chodź...

Shone pomógł zrzucić ciało konia z Proctora znanego jako Stalowy Zgryz, który jęknął.

- N... Nie mogę chodzić... - Bandyta spojrzał na powyginane kulasy.

- To się czołgaj. A, i żeby cię nie kusiło... - Rycerz wyciągnął jego pistolet skałkowy i rzucił w las. - Powodzenia... Andrew, przeszukajmy juki, może jest tam coś wartego uwagi.

Shone znalazł nieco suchego mięsa, bukłak z wodą, flaszlę spirytusu i kilkanaście mieszków brzęczących monet.

Przeszli jeszcze godzinę wzdłuż szlaku, jednak Andrew był niespokojny, rozglądał się na boki.

- Co jest? Nie obawiaj się bandytów. Dostali nauczkę. - mruknął Bertram

- A jak wrócą po zemstę? W ogóle to czemu nie zabiłeś Proctora?

- Chodzi o wiadomość. Ten dureń pewnie pomyśli, że wszystkiemu winien ten kaznodzieja, razem z niedobitkami wrócą na miejsce spotkania. Będą dowodem, że z nami się nie zadziera. Do tego jak im się uda, to zabiją von Queverna, i po krzyku. Nie martw się. Chodź, zrobimy popas, zgłodniałem jak diabli...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro