31

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- No, panowie, jestem z was dumny... w zamian za dobre zakończenie sprawy, Peterlin powierzył nam dwie jednostki pływające, stoją w Porcie Wytchnienia, oraz kilka domów z zaopatrzeniem rozrzuconych po Nerze... osadziłem tam nowych rekrutów i innych żółtodziobów, by zajmowali się pomniejszymi sprawami... Ja za trzy dni ruszam do Monkenmartu razem z Peterlinem Raydem. Jego wnuk kończy dziesięć lat, a na Wyspach ten wiek uznawany jest za wyjątkowy... zresztą sami jesteście z Wysp, to po co ja to mówię...

- Żeby wyjaśnić czytelnikom albo słuchaczom... Wiesz, gdyby ktoś czytał książkę, to chciałby wiedzieć dokładniej, o co chodzi... - powiedział Savomir.

- Ale to nie książka, ani żadne bajania! Ale pomysł dobry. Możesz zacząć pisać, proszę bardzo. Ale nie zapominaj o powołaniu Łowcy. Dlatego was wezwałem. Wybywam razem z Peterlinem na Kontynent, więc coś, co miałem załatwić w pojedynkę, spada na was... Chodzi o Dziką Puszczę. Okolicznych mieszkańców trapią plagi, koszmary i halucynacje. Wszystko bierze się stamtąd. Pojedziecie, zbadacie, zabijecie ścierwo, wracacie, jasne? Ruszacie pojutrze, Anders wyda wam ekwipunek.

- Dobrze, dobrze... kawał drogi... Ile to, trzy dni statkiem? Cztery? - Spytał Vilson.

- Coś koło tego... No, lecę ogarniać resztę sprawunków... do zobaczenia chłopaki. Powodzenia. Będę o was myślał, jedząc mięso z podudzia gryfa, już czuję jego smak... - Gerg zszedł po schodach i wyszedł z kwatery.

- Ale się wycwanił... Skubany, skazany na przywileje... Nic to, idę do biblioteki, poczytać trochę o Puszczy. Była od zawsze... a czuło się zło... Anders mieszkał w okolicy, może wspomóc nas wiedzą. A ty?

- Lecę odebrać miecze od Yerena, naostrzył i tak dalej. Część zostanie u nas, reszta do placówek. Przy okazji wezmę pięć pistoletów, dwie strzelby oraz garłacz. A, i jeszcze harpun. I muszkiet.

- Jak to przetransportujesz? Może pójdę z tobą... - Zdziwił się Vilson.

- Dostanę wózek. Tam wszystko będzie bezpieczne. I wygodne w transporcie. Ale jeśli chciałeś nieść wszystko w ramionach, to możemy się zamienić...

- Nie, nie, nie... jest dobrze, dzięki... dobra, też lecę, do biblioteki... - Mruknął Vilson.

- Jasne. Narazie...

BERAWEN, DOLINA LART.

- Płód wychodzi! Szybko, Filip... trzymaj ją... a ty, Carl, podnieś jej głowę, wyżej... Okej... Spokojnie, wyjdziesz z tego... uciskaj plastry i przyj... Przyj! - krzyczała Maria, grzebiąc między nogami Beatrice Kav. - Nie poddawaj się, dziewczyno! Dawaj...

Beatrice krzyczała, płakała i krwawiła. Gdy upadła, poczuła okropny ból w brzuchu, i to nie z powodu wbicia noża kilka razy w żebra... W każdym razie nie tylko z tego powodu. Dziecko zaczęło wychodzić, a ona nie była na to przygotowana... fizycznie, ani psychicznie. Gdy ją rozebrano, tłumiony strach i ból wyszły w jednym, kwilącym krzyku. Na szczęście Maria wiedziała w miarę jak postępować, tylko dzięki temu nie pochłonęła ją całkowita panika.

- O! Idzie... Na Atlura... zdeformowane... Jaka abominacja... - sapnęła Ratt, pokryta śluzem, krwią i płynami ustrojowymi. Zresztą krwi było mnóstwo, na jej ubraniu, ziemi i ciele.- To przetniemy... już, już po wszystkim, kochana... Spokojnie...

- Widzę go... cały czas... przed oczami mam jego twarz... tego psychopaty, Wirdena...

- On nie żyje. Nie ma prawa żyć... jesteś w szoku, uciskaj... pij wodę, musisz pić... i odpoczywać... Co z dzieckiem... - spytał Filip, podając Carlowi manierkę, którą ten przytknął do ust dziewczyny.

- Za... zaa... zakopcie... tak... tam, w krzakach. Oznaczcie białym kamieniem... kiedyś, gdy ten koszmar się skończy... wrócę tu... chcę tu wrócić... - wysapała Yga.

- Dobrze. Krzaki... Kamień... jasna sprawa... Zawińmy go w coś... - mruknął Carl i owinął zdeformowany płód szmatką. - Dobre miejsce na pochówek...

-Żadne miejsce nie jest dobre... - mruknęła Maria. - Ale tego wymaga sytuacja... Idźcie, wykopcie porządny grób... godny sytuacji...

- Wiem, że to nie było twoje dziecko, Carl. Pytanie, czemu to ukartowaliscie. Nie jestem zły... w sumie jestem, ale co mogę Ci powiedzieć? "To było złe?", "Po co zabierać kobietę w ciąży na wyprawę?"... Mógłbym ci nagadać aż miło, ale nie jestem w nastroju. Musiałem zabić przyjaciela... to nie jest fajne uczucie, wiesz? Tym bardziej, że coś do mnie czuł, co musiało boleć go podwójnie... Ale to twoja wina. Zabrałeś ją, i patrz. Tak się potoczyło. Ale chcę wiedzieć, czemu? Czemu ją zabrałeś, mimo że wiedziałeś o jej stanie?

- Nie wiedziałem. Poprosiła, bym powiedział ci, że jesteśmy parą, z dzieckiem i w ogóle... przyjąłbyś ją, bo masz wielkie serce, i kochasz mnie jak syna...

- Ostatnie wydarzenia zdają się zniekształcać twoje wyobrażenia. Nie pisałem się na... poród. Ani nikogo na doczepkę. Ale dałem ci szansę. A ty uganiasz się za zemstą... - zaczął Treg, kopiąc zawzięcie dół.

- Nie chodzi o zemstę. Wiem, czemu Rycerz się przemieszcza. Ma klienta. A klient ma coś, co może zniszczyć cały świat na kawałki! Oko Mosforu. Razem z cholernym demonem. Idą na Spopieloną Ziemię, by ostatecznie uwolnić Waullorta...

- I dopiero teraz mi mówisz? To zmienia wszystko! Musimy go znaleźć i... i... zabić! A Oko ukryć... bezpiecznie... tak by nikt go nie znalazł...

- Zgadzam się z tobą, ale co z Beatrice? - zapytał Carl.

- To już nie mój problem. Dawaj płód. Leci do dołka. Teraz ty zakopuj. Zmęczyłem się...

Gdy wrócili do ogniska, Beatrice spała głęboko.

- Zostanę z nią, aż wydobrzeje... trochę to zajmie. Na razie bredziła, ma gorączkę, do tego rany. Postawię ją na nogi, umyję, i będzie jak nowa... - powiedziała cicho Maria.

- Dobrze... Mamy nowe fakty, mogące zagrozić rasie ludzkiej. Ruszamy do przełęczy Księcia Krolla. Dogonicie nas?

- Tak, jak ttlko wydobrzeje - szepnęła Ratt.

- Do zobaczenia, Mario. Opiekuj się nią... dobrze? - Poprosił Carl na odchodnym.

-Tak... postaram się... powodzenia, przyjaciele.

TYMCZASEM

- Brrr... Cholera... jak zimno... - szczękał zębami Shone, okutany w wilcze futro.

- Zimniejszy będziesz, gdy Yorkish z tobą skończy! Nie jęcz, tylko potrzyj klatkę piersiową, ramiona i nogi sobie poradzą! - krzyknął Bertram kilka metrów przed nim.

- Boisz się tego Yorkisha? Przecież jesteś zawodowym mordercą!

- Nawet zawodowy morderca natrafi na kogoś, kto jest twardy jak diament! Jak go uderzysz, złamiesz rękę, a jak on ciebie, złamie ci kark! Nie chcesz go spotkać! Miałem do czynienia z jego ojcem... pomińmy tę historię...

- To opowiedz inną. Z życia mordercy i najemnika. Masz ich pewnie mnóstwo...

- Mam. no dobra, niech będzie. Było to za Mgły, w Mosforze. Byłem młody, leżałem na ulicy, błagając o drobne, gdy z tyłu głowy myślałem, w jaki sposób zabiję jedną osobę... Myślałem o wyjątkowo brutalnych metodach, wiesz, piła do kości, wiertło i młotek... Gdy stanął nade mną jakiś mężczyzna. Nazywał się... Helmut. Był lekarzem. Podobno wiedział, co się stało, chciał mi pomóc, dostrzegł we mnie potencjał. Dał mi szansę. Miałem zabić szybko i cicho. Najpierw szczura, potem jednego bezdomnego... szczurowi zgniotłem czaszkę, żebrakowi wbiłem szkło przez ucho do mózgu. Strata wszystkiego ukazała moje prawdziwe oblicze, bestialstwo i brutalność... Doktor zabrał mnie do Górnego Miasta, tam miał siedzibę. Poznałem wielu ludzi, dobrych, złych... Mój brat do nich należał, niech spoczywa w pokoju... Nazywają się Ligą Słowa, używają takiego samego znaku, jaki masz wypalony na policzku, zobacz.

- Bertram pokazał wnętrze prawej dłoni. Był tam wycięty symbol trójkąta z zaokrąglonymi rogami i "X" w środku.

- Zacząłem szkolenie. Ta sekta... podobno nikt nie jest wszechwiedzący, jednka ta zgraja... wiedzą praktycznie wszystko. Wykonywałem zlecenia w całym Mosforze, dopiero z czasem zacząłem podpisywać się pseudonimem... Zabijałem, torturowałem, grabiłem, wymuszałem, studiowałem wiedzę tajemną... wiele rzeczy robiłem. Kiedyś jeszcze ci opowiem, przy ognisku, kuflu piwa i ciepłej strawie...

- To raczej szybko nie nastąpi - Andrew omiótł wzrokiem biel śniegu dookoła niego.

- Wszystko jest możliwe, kolego. Zagęszczaj kroki. Musimy się spieszyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro