69

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Edrick ocknął się. Przetarł brudną twarz. Śmierdział. Śmierdziała cała obora, wypełniona niewolnikami, śmierdziało podawane jedzenie, śmierdział Jocas Hiviuk, który to jedzenie przynosił, nie szczędząc przypadkowych kopniaków i batów...

Ostatnie tygodnie śmierdziały. Wichrowy Port, znajdował się tu jeden z największych targów niewolników na świecie. Nigdy nie miałeś pewności, czy cię nie wykupią. Mogłeś trafić na "dobrych", ale trafiali się też "źli". Więcej było tych drugich. Denara sprzedali już piątego dnia, ale towaru ciągle przybywało, gnieździł się w oborach i barakach... i tak dni mijały...

Noce się dłużyły. Jedzenie podłe. Dookoła lamemty i modlitwy. Każdego ranka pytasz, ile jeszcze? Kiedy wreszcie umrę? Albo zostanę sprzedany za jakąś godziwą cenę? Ale nie umierałeś, a ceny były niegodziwe. Za robotników brano po trzy tysiące za sztukę, hurtowo, do kopalni na przykład. Wtedy była zniżka. A pojedynczo to coś około czterech tysięcy.

Za kobiety dawano więcej. Był tylko jeden rodzaj usług świadczonych przez niewolnice, seksualne. Ceny dochodziły nawet do diesięciu tysięcy, towaru było dużo, nikt nie narzekał. No może poza niewolnicami. Dzieci były najtańsze, około tysiąc, półtora. Ale każdy z handlarzy ustanawiał swoje ceny.

Za dnia wystawiano co lepsze sztuki na widok kupców, by mogli sobie je pooglądać i zdecydować się na zakup. Kazano wtedy rąbać drwa, kruszyć kamienie, dla zaprezentowania jakości towaru. Każdy z niewolników miał numer, potem kupcy licytowali, sprzedawano niewolnika, i tak dalej...

Aż nadszedł ten dzień.

Edrick pocił się w słońcu, patrzył na twarze kupujących. Nie znał ich, wydawały się obce. Aż spojrzał w oczy jednego z mężczyzn. Nosił porwany kaftan ze srebrnymi klamrami, wysokie buty. Większość torsu i twarzy zakryte były czerwoną chustą osłaniającą przed kurzem i piaskiem. Szczególnie przydatne podczas burz piaskowych. Czasem dochodziło do nich nawet w miastach, ale to raczej pojedyncze przypadki. Widać było że przebył daleką drogę. Patrzyli sobie w oczy. Nagle nieznajomy cofnął się w tłum, a niewolników pognano do obory.

Mężczyzna w chuście podszedł do Jonasa.

- Ile za małego? Tego z blizną.

- Dwa tys... chwila ... znam cię.

- Znasz. Sześć lat temu, pamiętasz?

- Ta... zniknąłeś bez słowa z kupą szmalu. Prawie zginąłem.

- Błędy młodości.

- Ta, jasne. Deptali ci po piętach...

- Wracając, ile za chłopaka?

- Pięćdziesiąt tysięcy.

- Proszę bardzo - Nieznajomy odliczył nominały.

- Sześćdziesiąt tysięcy?

- Jak chcesz.

- Siedemdziesiąt?

- Nie przeginaj. Masz sześćdziesiąt, zadośćuczynienie za poprzednią akcję. Jesteś grubo na plusie. Nie kuś losu.

- Dobra, dobra... twardy się zrobiłeś... zaraz go przyprowadzę...

Jocas Hiviuk wszedł do obory.

- Piętnastka! Dziś twój szczęśliwy dzień! Wstawaj.

- Co jest? - szepnął przerażony Edrick.

- Nie pyskuj, jest kupiec. Raduj się i ciesz, nie pytaj. Ma powód, skoro zapłacił taką kasę. Sześćdziesiąt tysięcy Świętych Monet.

Niewolnicy zaszemrali. Edrick wstał i wyszedł nie patrząc na pozostałych. Oślepiło go słońce.

- Teraz będziesz służyć temu panu. Co z tobą zrobi, jego wola. Żegnajcie, mam jeszcze sporo roboty...

- Chodź - rzekł kupiec i ruszył główną ulicą, Katedralną, od dużej ilości tychże budynków z pięknymi ozdobnymi kopułami.

- Gdzie będę pracował?

- Nigdzie. Nie potrzeba mi robotników.

- Więc nie rozumiem... Tyle pieniędzy...

- Jesteś mi potrzebny, Edricku Mikkelu Balbdurze. Nie znoszę anarchii. Tym bardziej nie podoba mi się że rozpanoszyła się w miejscu bliskim mojemu sercu. W Mosforze. Chcę to zmienić. Chcę by powróciła linia Balbdurów. Znałem Huberta, twego ojca. Na bogów to prawie pół roku! Tyle rządzą! I miasto stoczyło się na dno. Jednak nim się tym zajmiemy, trzeba mi do Kuratus, do domu aukcyjnego sióstr Nussen. Mam tam niedokończone porachunki. Znajdują się tam też rzeczy, które przydadzą się i tobie. Wiem z pewnego źródła, że gdy trafiłeś do niewoli, cały twój dobytek tam powędrował. W tym twój pierścień, insygnium władzy, nie da się go podrobić. By odzyskać Mosfor, będziesz go potrzebował. Teraz oficjalnie cię ułaskawiam, nie jesteś niewolnikiem. Ale wymagam posłuszeństwa, bez dyskusji. Od tego zależy twoje życie... i proszę nie wyjeżdżaj mi tu z dojrzałością. Jesteś pod moją opieką i już. Masz jakieś pytania?

- Nie... A, ale widziałem cię już! U ojca, ze dwanaście lat temu... Pan Bertram? Bertram Surio? Biały Rycerz?

- Tak, we własnej osobie. Napatrzyłeś się już? Dobrze. Trzeba kupić ci jakieś odpowiednie ubrania. Noce są zimne. Potem ruszamy. Ruszamy do Kuratus przez Pasmo Agariusa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro