11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdyby ktoś był w okolicach pałacu w Monkenmarcie, z pewnością zauważyłby kilka parkujących obok siebie powozów, z których wysiada kilkunastu mężczyzn, nie wyglądających jakby mieli dobre intencje. Wszyscy podeszli pod wejście i coś podłożyli na progu, coś jakby skrzynię.

Drzwi wyskoczyły z zawiasów wśród szczęku i łoskotu gniecionej blachy. Strażnicy odbili się od ściany, eksplozja była tak potężna. Niedobitków szybko wykończono strzałem w głowę albo przebiciem mieczem. Do holu weszło najpierw dwóch zamaskowanych mężczyzn z karabinami. Gdy sprawdzili wszystkie kąty, dali znak do dalszej drogi. Przez wyrwane drzwi wszedł człowiek w garniturze z ciemnozielonym krawacie. Chodził o lasce z rączką przypominającą ptasi dziób. W drugiej ręce trzymał rewolwer.

Za nim szedł podstarzały człowiek w srebrnym płaszczu. Minę miał nietęgą.

- Jesteś pewny, że to tutaj? - zapytał Sopor Uster, trącając nogą jedno z ciał. - Straciłem już sporo ludzi…

- Skarby, które tu są, wynagrodzą każde cierpienie - Uśmiechnął się Harry. - Na górze znajduje się sejf z kluczami do skarbca. Kod to 0202. Ruszaj. Przeszukam piwnice.

- Ech… oby to było tego warte, zięciu - mruknął Sopor i wszedł po schodach z resztą uzbrojonych bandytów. Na górze znajdowały się podwójne wrota do prywatnych komnat Einmara Drynna. Jedwabne pościele i firany, kamienne progi i hebanowe stoły, kredensy i szafki… wszystko ociekało bogactwem.

- Jest sejf! - zawołał Dolog i przepuścił szefa, by czynił honory. - Coś łatwo poszło…

- Nie przejmuj się tym, ważna jest kasa. I niech ktoś znajdzie Einmara…

- Nie ma go - odezwała się siedząca w cieniu kobieta o krótkich, czarnych włosach. Była chuda i średniego wzrostu, ale przez buty na obcasie wydawała się wyższa. Nosiła czarną sukienkę i srebrny medalik. - I raczej nie będzie. Ale ja jestem. I w jego imieniu jestem wam wdzięczna.

- Co ona pierdoli… - zapytał Dolog, ale nie usłyszał odpowiedzi, chyba że odpowiedzią była seria z karabinu. To samo spotkało resztę popleczników Sopora Ustera. On sam schował się za wielkim łożem i ukrył głowę w ramionach.

Do pokoju spokojnym, choć nierównym krokiem wszedł Harry Wirden. Zatrzymał się na chwilę przy ciele Dologa i splunął.

Wbił rękojeść laski w udo teścia i jak hakiem przeciągnął go na środek pokoju.

- Wybacz, zamykam przeszłość, a przy okazji zyskam łaskę naszego władcy… a ty jesteś tylko nieśmiesznym żartem, który nie jest już nawet ironiczny. Przestępczość w tych czasach zasługuje na więcej niż jakaś zbuntowana rodzinka…

- Moja córka dała ci wszystko, miłość… dała nowe życie! Wydała dziecko…

- Które zginęło w moich ramionach. Tak jak twoja córka. Dali mi tylko ból.

- Dzięki rodzinie jesteś silny, w rodzinie siła, rodzina to cel… jesteśmy na siebie skazani krwią! - zawył Sopor, próbując zatamować krwawienie nogi.

- Błąd, starcze! Rodzina ogranicza! Gdy ktoś umrze, czujesz się winny, czujesz żal! A teraz? Teraz już nic nie czuję. A gdy będę dowodził oddziałem… poślę ich na rzeź, bez zastanowienia! Bo cele ustanawiam sobie sam! - krzyknął Harry i zdzielił starego laską w głowę. - I nie mów nigdy, co jest dla mnie ważne.

- Co chcesz z nim zrobić? - zapytała Leila.

- To mam tu coś do gadania? - zdziwił się mężczyzna.

- Tak. Einmar zostawił to do twojej dyspozycji. Dla niego liczyło się rozbicie gangu, co z nimi zrobisz… twoja wola. Dodam, że restauracja będąca meliną należy teraz do najbliższego krewnego Sopora Ustera, czyli do ciebie.

- Zamknijcie to ścierwo gdzieś w lochu. Nie chcę go widzieć. Co do jego interesów, Einmarowi przyda się ktoś zaufany w półświatku.

- Też tak sądzi. - Poparła go kobieta i skinęła na służbę, która wywlokła Sopora Ustera z pomieszczenia. - Więc, skoro zostaliśmy sami…

Podeszła do niego wolno ściągając suknię, która opadła na podłogę. Ramieniem oplotła szyję Wirdena.

- Robiłeś to kiedyś w królewskich komnatach? - zapytała i pocałowała go w odsłoniętą szyję.

- Nie. A ktoś powiedział, że chcę to robić? - spytał Harry, krzyżując ramiona na piersi, spojrzał z góry na wąskie usta kobiety.

- Co prawda kiedyś bawiliśmy się inaczej… w innej scenerii, i w innym towarzystwie. Gerg dalej się gniewa?

- Też bym się gniewał, gdyby ktoś się mną zabawił - warknął Harry. - A co ty chcesz ze mną zrobić, co? Wykorzystasz tak samo?

- Skąd! Gerg był… specyficzny, nie pasowaliśmy do siebie… Ale kiedyś, cała nasza trójka tworzyła drużynę, pamiętasz skok na posiadłość przy latarni morskiej? To były czasy. Te emocje, ta determinacja… a teraz?

- Teraz jestem inny. Gerg też. To były inne czasy. Takie same nastały teraz. Nie ma miejsca na emocje. W każdym razie… nie powinno być.

- Na pewno..? Chcesz obejść się smakiem? Mogę sobie pójść gdzieś indziej, gdzie będę bawiła się dobrze… - Kobieta zmrużyła oczy i odeszła kilka kroków prezentując zgrabne ciało.

- Nie… mam jeszcze coś do załatwienia z Błaznem, panem Getwaldem… Ale to może poczekać. W imię dawnych czasów - Harry podrapał się po zaroście i oparł laskę o framugę drzwi. - Jesteś ładna, Leilo.

- Tylko tyle? - zapytała zawiedziona, rozpinając jego szyty na miarę garnitur, gdy poczuła na sobie dłoń w purpurowej rękawiczce, która popycha ją w stronę dużego łóżka z baldachimem.

- Mogę rzec, że jesteś piękna. Na pewno tego chcesz? - zapytał, patrząc znacząco na jej nage ciało. - Nie chcę, żebyś żałowała…

- Zobaczmy, czy będę tego żałować. - Uśmiechnęła się przebiegle kobieta i pociągnęła Harry'ego za rękę. Ten upadł ciężko na łóżko i zaczął ją całować, podczas gdy ona zdejmowała z niego marynarkę i resztę garderoby.

Służący, który stał pod drzwiami w gotowości na rozkazy królewskiej doradczyni słyszał tylko jęki rozkoszy, ale nie ważył się nawet zerknąć przez dziurkę od klucza. Wiedział, że kobieta by go zwolniła, pobiła, albo strąciła do lochu. Co do mężczyzny który się z nią zabawiał, mogło zdarzyć się wszystko, więc służący wolał nie ryzykować i powstrzymać ciekawość, co nie było łatwe, bo krzyki i westchnienia były coraz głośniejsze i bardziej lubieżne.

Po niezmierzonym czasie, bo szcześliwi czasu nie liczą, z pokoju wyszedł Harry Wirden, wiązał krawat a laslę trzymał pod pachą.

- Dobrze nam było, prawda? Powtórzymy to? - Dobiegł głos z głębi zbitej pościeli.

- Może? Na razie mam robotę. Ale jeśli będę miał czas…

- Nie pogrywaj tak ze mną, bo zadowolę się pachołkiem pod drzwiami! - zawołała Leila. Harry zlustrował służącego, który zatrząsł się ze strachu.

- Naprawdę? Szkoda takiego chłopaka… oby tylko nie stracił… dla ciebie głowy. - zaśmiał się Harry, ale zniżył głos i zwrócił się do pachołka. - Spróbuj tylko się do niej zbliżyć, a nie dożyjesz obiadu. Bo ty będziesz moim obiadem. Jasne?

- T… tak… - wyjąkał sługa.

- Dobrze, że się rozumiemy - warknął Wirden i trącił go ramieniem schodząc po schodach. Po trupach nie było najmniejszego śladu. Przeszedł kilka przecznic, zapinając korzuch. Było zimno, zaspy piętrzyły się po dwóch stronach ulicy. Teraz studenci mieli czas wolny, żeby siedzieć nad pracami zaliczeniowymi, więc uczelnia była pusta, podobnie biblioteka. Mężczyzna zszedł po krętych schodach ukrytych za jednym z regałów prosto do siedziby Nowej Ligii Słowa. Stoły zostały odsunięte pod ściany, a na środku ustawiono kowadła, zbiorniki z zimną wodą oraz wrzątkiem. Po całej hali rozbrzmiewał huk kucia metalu i syk hartowania wyrobów.

Wtem ktoś złapał Harry'ego za ramię i poprowadził do jednego z gabinetów.
Był to postawny mężczyzna, już stary, ale przez ten czas krótkiej znajomości, były Łowca nie lekceważył Helmuta Kalkena ani razu. W pokoju stał Eryk Getwald i przeglądał się w lustrze. Nosił biały surdut z czerwoną muszką i skórzane buty z noskami. Na twarzy miał maskę wykonaną z czytego złota.

- Ach, jesteś! Jak robota?

- Dobrze… wszystkie interesy Usterów należą do nas.

- A… nie, o to się nie martwiłem. Raczej chodziło mi o sprawy z panną Leilą… Jaka jest w łóżku? Heh, żartuję.

- Jak…

- Mam szpiegów w całym mieście. Nic nie dzieje się bez mojej wiedzy i zgody. No i może zgody Einmara. Teraz spójrz - Getwald wskazał skrzynię wypełnione nabojami z niebieskim połyskiem. - Czyż nie są piękne? A to nie wszystko! Mamy noże, miecze, sztylety, wszystko do walki z tymi piekielnymi istotami! I to wszystko dzięki uprzejmości pana Trega… Ale musimy mieć pewność, że nasza praca nie pójdzie na marne. Mój bliski przyjaciel, Helmut, sporządził specjalną szczepionkę, która zmieni zwykłego człowieka… w coś potwornego. Sam zobaczysz. Czyńcie honory.

- Jasne, Eryku… za mną, młodzieńcze - mruknął Kalken i ruszył po schodach w dół, do cel. W jednej klatce siedział chudy mężczyzna, w drugiej kobieta. Na stoliku przed pierwszą klatką leżał rewolwer z niebieską kulą, obok długiego noża z granatowymi zabarwieniami na ostrzu.

- Jesteś Łowcą, wiesz co robić. Daj mi chwilkę… - Starzec wyciągnął strzykawkę z pomarańczową substancją i wstrzyknął dawkę zarówno kobiecie jak i mężczyźnie. Ci wykrzywili się, wygięli, twarz im się ściągnęła, oczy nabiegły krwią. Paznokcie i zęby ze stukotem wypadały na podłogę. - Teraz mają zbliżony stan do Ludzi z Naah. Organizm produkuje zbliżone substancje… Wiesz o co chodzi. Ten stan utrzyma się przez pięć minut, podem zdechną. Pośpiesz się.

- Czemu sam tego nie zrobisz?

- Bo mam ważniejsze rzeczy do roboty, niż ubijanie jakiś podróbek potworów z kosmosu! Przyjdź jak skończysz, spiszemy protokół.

- Dobra, dobra… - warknął Harry i załadował kulę do pistoletu. W drugą rękę wziął nóż. Odczekał chwilę, i przestrzelił mężczyznę, potem wbił ostrze w brzuch kobiety i obserwował efekty. W miejscu gdzie kula przebiła tkankę, rozeszły się czarne smugi, a żyły zabarwiły się na ziemisty kolor. Człowiek zakaszlał i splunął gęstym, białym śluzem, po czym umarł. Podobnie stało się z kobietą potraktowaną nożem.

- Cholera, co to za badziewie? - Harry spojrzał z obrzydzeniem na zwłoki. Nie wiedział że w niedalekiej przyszłości dowie się o nich więcej, niż by chciał...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro