21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Panie… kolejna wojna jest niezwykle ryzykowna, państwo nie może pozwolić sobie na nowy konflikt, nie po niedawnych przejściach, które niemal doprowadziły do załamania gospodarki. Tak mu powiem. -mruknął do swojego pulchnego odbicia Joat Guspel, pierwszy sekretarz i majordomus. Nieśmiało zapukał w dębowe drzwi. Przy kominku siedział oparty o zagłówek fotela Einmar Drynn, za nim stał fryzjer, zajmujący się fryzurą jego królewskiej mości.

-Mów. -zakomenderował Drynn.

-Panie, nie powinniśmy posyłać ludzi na rzeź… -zaczął, ale przerwał gdy zobaczył jak Einmar zrywa się z krzesła i gestem nakazuje balwierzowi milczenie.

-Joacie… rozmawialiśmy o tym… -warknął. -Jeśli czytasz więcej ksiąg, jesteś mądrzejszy. Kiedy więcej jesz, tyjesz, kiedy więcej kradniesz, pomnażasz majątek. Wszystko sprowadza się do dominacji nad innymi, a Traidelhall jest idealnym celem. Względnie małe wojsko. I głupi rząd.

-To jest twoja decyzja, królu? Czy twojego nowego doradcy, który swoją drogą zajął moje miejsce.

-Tak, pomógł mi powziąć decyzję. Do tego poparł ją argumentami. Na przykład, wypuścimy wojska, żeby łapać cywilów, którzy następnie zostaną zakuci w kajdany i zmuszeni do pracy w kopalniach surowców mineralnych, których mamy deficyt. Częsć trafi do Eryka, ostatnio przekazałem mu zwierzchność nad Ruen i znajdującym się tam przybytkiem dla umysłowo chorych, chce sfinalizować swój projekt, ale do tego potrzebuję niewolników, którzy będą dla niego pracować. Rozumiesz teraz? Ta wojna jest niezbędna!

-Dla pana Getwalda, ale nie dla ciebie, Einmarze. Nie widzisz tego? Czy po prostu nie chcesz?! Kraj nie chce wojny, nie chce konfliktów z sąsiadami, na Wielkim Słonym Oceanie czy na lądzie! Żadnych!

-Nie ty jesteś królem, przyjacielu. Całe życie to wojna. Każdy, którego znam, coś stracił. Każdy toczy wojnę, tylko na innych płaszczyznach i z innymi figurami! Królowie przeciw królom, Łowcy Plugastwa przeciw potworom, których na szczęście jest coraz mniej, choć ostatnio  za nimi nie przepadam…

-Na Wyspach kazałeś wszytskich zabić. To nie były ćwiczenia. Naprawdę to zrobiłeś. Wysłałeś armię. Czemu? Bo jeden z nich wtrącił się w nie swoje sprawy?

-A właśnie… to mi o czymś przypomniało. Na twoje nieszczęście. - zaśmiał się Drynn i pstryknął palcami. Na ten subtelny znak wartownicy podbiegli do golibrody i gdy jeden trzymał go od tyłu za ramiona, drugi okładał go okutą pałką.

-Ten jegomość, jeden z najlepszych fryzjerów na Wyspach, pokierował Gerga Kurta do bezpiecznej kryjówki. Czyli jest winny. Ale prawdziwi sprawcy zostali ukarany. Ten tu zotanie przydział do wojska. I pójdzie na wojnę. W pierwszej linii. Ale wcześniej chciałem skorzystać z jego usług. Naprawdę jest… był… niezły.

Teraz przygotuj nasze wojska do wymarszu. Niech płyną. I niech łapią niewolników. Potrzebujemy ich. Bardziej  niż czegokolwiek.

-Czy to nie szaleństwo przez ciebie przemawia? Szalęństwo Curusa Flokka? Eryka Getwalda? Błazna? -ściszył głos Joat Guspel spuszczając oczy. -Boli mnie, gdy wiem równocześnie, jaki byłeś za młodu. Nie powinieneś tak młodo tracić rodziny, ojca i władcy zarazem. To trudne…

-Pan Getwald nie ma monopolu na szaleństwo. A ja jestem twoim nowym władcą. I ode mnie zależy twoje życie.

Teraz idź, wykonuj rozkazy. To jest najważniejsze. Lojalność. Zbyt wiele osób chciało mnie oszukać. Czy jesteś wobec mnie lojlany?

-Tak. Jestem.

-Więc idź. -warknął Einmar Drynn i opadł na krzesło przed kominkiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro