34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W pięknie zdobionych złotych kandelabrach dopalały się ogarki świec, gorący wosk kapał na srebrną tacę z sykiem niczym wąż, gdy dotykał zimnej tafli metalu. Służący przystanął zdegustowany, odstawił taką samą tacę zastawioną półmiskami i pucharkami z winem i obłupał resztki wosku specjalnym młoteczkiem. Zdmuchnął ogień a końcówki świec zgarnął do kieszeni pamiętając, by wyrzucić je przy najbliższej okazji. Kamerdyner pamiętał dom swoich Panów za czasów Thompsona Drynna. I wtedy żyło się wszystkim lepiej. Teraz, gdy władzę przejął jego jedyny pozostały przy życiu syn, Einmar, wszystko się skomplikowało. Agresywna polityka Wielkiego Imperatora Morza Północy, jak od niedawna nakazał się zwać, dawała się we znaki zwykłym szarym mieszkańcom Quinty oraz sąsiadom, Wyspiarzom i Traidelhallczykom. Ze wszystkimi był w konflikcie, co pomagało gospodarce, prawda, przychody z rubieży i porwań są wysokie, jednak mając przeciwko sobie wszystkich zaprzyjaźnionych monarchów i rody, była to marna pociecha.

Kamerdyner cicho nacisnął klamkę i wszedł do pomieszczenia. Za stołem siedział Einmar Drynn i grzebał widelcem w świńskiej tuszy.

-Zawsze był wybredny. - pomyślał służący, zamieniając półmisek z mięsiwem na ten z ciastem, na które jego pracodawca rzucił się jak pies.

-Odejdź! - rzucił nie patrząc nawet.

-Ja cię przewijałem, kąpałem i musiałem prać twoje zarzygane prześcieradła! Trochę szacunku! - oczywiście tak nie powiedział, tylko przemknęło mu to przez myśl jak błyskawica. Kątem oka złowił wzrok mężczyzny w masce. Miejsce na oczy nie było dużej średnicy, jednak mimo to dostrzegł jego przekrwione gałki, które ruszały się szybko jak anakondy. Czy był jakimś ważnym szlachcicem? Krążyły po dworze pogłoski o nowym doradcy króla, człowieku bez twarzy noszącym złotą maskę. Nikt nie wiedział czemu, i raczej nikt się nie dowie. Ale skoro siedział przy królewskim stole, nie był raczej byle kmieciem…

Eryk Getwald patrzył na lokaja. Nie podobał mu się. Jak wszyscy ludzie, którzy nie pracowali dla niego. Tylko swoim ufał, tylko ich nagradzał. Reszta mogła być tylko narzędziem. Gdy sługa odszedł, wzrok Eryka utwkił w Einmarze. Musiał go wykorzystać do granic możliwości, wytrzymać jeszcze kilka miesięcy i jego plan będzie wypełniony. Nie mógł tego zrobić bez wpływów i darmowej siły roboczej.

-Więc… Porozmawiamy o interesach?

-Nie. Nasze interesy sięgnęły dna, Panie Getwald, Flokk, czy jak się zwiesz.

-Eryk. Dla przyjaciół Eryk, Einmarze. Ale…

-Dość gadania! Mam straty w wojsku, Traidelhall okazał się silniejszy, główne siły zamiast na walce, skupione są na dostarczaniu ci niewolników i królików doświadczalnych do psychiatryka! A ja wierzyłem w twoje intencje, że chcesz mi pomóc! Ty, Wirden i cała reszta twoich ludzi to nieudacznicy! A teraz monstrum z waszym znaczkiem sieje masakrę i pożogę w Forcie Stuarta!

-Co? - zapytał Eryk, przestraszony, że Drynn wie więcej od niego.

-Wasz obiekt testowy uciekł. I niszczy moje dobra! Są rzeczy które wybaczam, ale zdrady, kontrabandy, kłamania i wykorzystywania nie znoszę! Może jeszcze szykowałeś zamach, by zająć moje miejsce?

Eryk nie przyznał mu racji, mimo że faktycznie planował swego rodzaju zamach, nie zrobił tego głośno rzecz jasna.

-Posłuchaj, jesteś zdenerwowany, ja również. Ale wspólnie opanujemy sytuację…

-Nie. Ja to zrobię. Nie potrzebuję więcej twoich usług, ani twoich ani Ligi Słowa! Wynoś się stąd! Ty i twoi ludzie mają zniknąć z Quinty do świtu!

-Nie rozumiesz, przyjacielu. My nie jesteśmy organizacją do wynajęcia. My po prostu jesteśmy. I nikt nam nie mówi co mamy robić. To wy, władza, wykonujecie nasze rozkazy i zachcianki. Tak było zawsze. Twój ojciec to rozumiał,i był potulny jak szczeniak. Tak samo będzie z tobą, wierz mi.

Eryk już wstawał od stołu, gdy kula przeszyła mu brzuch i kręgosłup. Padł razem z krzesłem na dywan, zalewając go krwią i winem. Biały materiał fraka zmieniał kolor na czerwony, tuż nad pępkiem. Getwald nie był w stanie się ruszyć, mógł tylko jęczeć, dolną część ciała miał sparaliżowaną.

-Wyrzućcie go na bruk! I zajmijcie się jego meliną! Za długo ich tolerowałem. Czas na zmiany. I to jakie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro