35

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Vilson biegł nie patrząc za siebie. W tle słyszał trąby.

-To na nic - myślał gorączkowo. -To monstrum jest silniejsze niż cała straż razem wzięta. Biegł przed siebie, zrzucił kurtkę, krępowała ruchy, a to najgorsze co może być, gdy ściga cię potwór. Przebiegł Główny Most i wpadł do właściwego Miasta Króla, Remmurtu, choć nikt go tak już nie nazywał. Słyszał bicie swojego serca i nawałnicę z tyłu, potwór był tuż za nim i wcale się nie męczył. Vilson miał silne przeczucie, że to już miało kiedyś miejsce, dokładniej gdy wraz z Savomirem ścigał wilkołaka, który okazał się synem komendanta straży. Wciąż czuł miejsce, gdzie chrząstka w nosie zrosła się na nowo. Napięcie sięgnęło zenitu, gdy wpadł do studzienki kanalizacyjnej, tej samej, gdzie wraz z Savomirem dopadli Wilkura imieniem Tertur Robsor. Zdesperowany zaczął schodzić po drabinie, gdy pazury przejechały mu po lewej ręce, rozcinając ją na pół. Vilson runął w dół z wrzaskiem. Z chlupotem upadł na kupę odpadków i nieczystości. Wzrokiem szukał swoich palców, których brakowało. Drugą ręką wydobył długi nóż gotowy do walki.

Nie z takimi walczył za młodu.  

Potwór z wyciem wpadł do studzienki, szczęknął na widok srebrnego ostrza, które wbiło mi się we włochaty bark. Zatoczył się do tyłu na ścianę, a Vilson z braku innych rozwiązań uderzył potwora w twarz. Trafił w usta, które się rozwarły i z kłapnięciem zamknęły. Mężczyzna spojrzał na krew tryskającą z kikuta i padł na kolana. Czuł ból, strach i bezradność. Nikt mu nie pomoże. Tylko zamknął oczy. Zęby wbiły mu się w gardło, rozrywając krtań i tętnicę. Głowa zwisała mu już tylko na płacie skóry. A wilkołak nie skończył z jego ciałem. Pazurami rozorał klatkę piersiową, wyszukując wątroby i serca do zjedzenia. Drgnął, gdy usłyszał kroki odstrony korytarza prowadzącego do drugiej studzienki. Kule świsnęły. Pół tuzina strażników grodowych wykorzystało amunkcję i sprzęt Łowców Plugastwa by rozprawić się w potworną zarazą, która wymknęła się naukowcą ze szpitala psychiatrycznego na Ruen. Srebro działa na wszytskie wybryki natury jak ogień. Futrzasta masa zwaliła się do rwącego potoku brudnej wody i popłynęła z jej prądem. Strażnicy potem szukali ciała w głównym zbiorniku, jednak nic nie znaleźli. Uznali, że ciało zostało rozniesione przez szczury i innych lokatorów kanału, a swoją pracę uznali za wykonaną.

Po wszytskim dostali medale i byli wychwalani przez całe miasto. Jednak tej samej nocy, pełnej strachu i napięcia w Berawen, Królestwa Południa nie miały lepiej. Tam też wiele się działo…

-Hej. Wstawaj. - szepnął Dima Olbert, rzeźbiarz i właściciel niebieskiej kury o imieniu Mniszka. Szturchał Edricka, aż ten w końcu się obudził.

-Co…

-To dziś. Ubierz się. Mamy mało czasu.

Serguin de Voy już czekał, podobnie jak inni współwięźniowie. Nad podkopem pracowano już od dawna, ale dopiero poprzedniego dnia udało się zakończyć pracę. Czekali tylko aż wybiją dzwony obwieszczające północ. Wtedy strażnicy byli najdalej od cel na obchodzie, więc było więcej czasu na ucieczkę.

-Pamiętacie jeszcze niebieskie niebo? -

zapytał jakiś grubas, reszta mruknęła coś w odpowiedzi. Chyba nikt z nich nie pamiętał poprzedniego życia, mimo to ciągnęło ich ku wolności. Nicolas, pomysłodawca i główny realizator planu ucieczki dał znak, że już czas. Gdy pierwszy więzień wszedł do tunelu rozległy się dzwony. Czołgali się jeden za drugim dysząc ciężko. Przybyli tak kilkaset metrów, aż dotarli pod mur okalający destylarnię wody. Pod osłoną  nocy przemknęli najciszej, jak umieli. Ale to nie wystarczyło. Bo rozległy się warki i szczeki psów.

-W nogi! - ryknął Nicolas, ale nie musiał nikogo zagrzewać. Wszyscy rozbiegli się szukając wyjścia, strażnicy krzyczeli, psy warczały i gryzły, poszły w ruch łopaty rozbite na głowach oprawców. Edrick padł na piasek po tym jak ktoś go potrącił. Na chwilę stracił przytomność, nic nie widział, słyszał tylko szumy. Poczuł, że ktoś go podnosi i niesie na ramieniu. Był to Serguin, biegł ile sił w nogach by dopaść rozwartej, wyłamanej z zawiasów bramy. Rozległy się strzały, dwóch uciekinierów padło na wznak, podczas gdy pięćdziesięciu innych wypadło na światło rzucane przez rozświetlone niebo.

-Musimy pomóc Dimie… Serguinie?

-Musimy się stąd wydostać! Nie widzę go, pewnie jest przed nami. - rzekł z powątpiewaniem de Voy przeskakując nad jednym z martwych strażników.

Następne minuty minęły szybko niczym błyskawica. Po prawie pół godzinie biegu przez wąwozy, Serguin padł wymęczony na piasek. Od razu przywarli do skały nasłuchując śladów pogoni. Minęły ich małe oddziały złożone z piechoty z bronią krótką oraz konnych z włóczniami i muszkietami.

-Co teraz z nami będzie? - jęknął cicho Edrick. Nie wiedział co robić, stracił dom, człowieka który go uratował i nadał mu cel… Co mu zostało?

-Ruszymy na południe, mam tam paru znajomych, którzy z pewnością nam pomogą. Co do Twojej misji, a raczej naszej… Bo teraz tkwimy w tym razem, po… Po śmierci Bertrama. Moja wizja w Biczym Lesie była niczym objawienie, znak od Buguanta, Atlura, czy innego bóstwa. I za wszelką cenę Ci pomogę. Tobie jako przyjacielowi i osobie, która pomogła wyzwolić moją Panią od cierpień. Przysięgam ci to ja, Serguin de Voy. - szepnął zdyszanym z emocji głosem mężczyzna.

-Nie jesteś mi nic winien. Nie musisz mi pomagać...

-Nie muszę. Ale chcę.

Wtem do wąwozu wtoczył się starszy mężczyzna z czymś pod pachą, nosił taki sam uniform, więc uciekł z niewoli bez szwanku. Przedmiotem tak kurczowo ściskanym okazała się kura o niebieskim zabarwieniu piór. Zagdakała cicho na widok siedzących postaci.

-Witajcie, przyjaciele. Nie mogłem jej zostawić. Nie tam. Teraz, gdy wszystkie sprawy mam uporządkowane, przyłączę się na trochę do waszej kompanii. Jeśli pozwolicie. Mniszka z chęcią was pozna.

Na dźwięk swojego imienia ptak zagdakał i potrząsnął głową w akcie aprobaty na ten pomysł.

-No, to rad jestem was powitać w naszej kompanii króla Edricka Balbdura I. - rzekł Serguin z rozbawieniem przejmując torbę z prowiantem, który Dima Olbert ukradł ze stróżówki. - Dziś na kolację podamy suchary i wodę. Za wolność, i niech ziemią lekką będzie dla Bertrama Surio.

Tymczasem Bertram Surio miał przed sobą największe wyzwanie w całej swojej karierze, a od powodzenia tej misji zależą losy pewnego miasta...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro