53

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Bertram zdjął puszysty ręcznik i zanużył się w bali pełnej gorącej wody. Wzdrygnął się nieco, gdy jego popażona skóra spotkała się z wysoką temperaturą, przypomniał sobie stare niesnaski z pewnym długowłosym młodzianem w podziemiach Mosforu… Po raz pierwszy od dawna był zrelaksowany. W wodzie zabulgotało, gdy puścił bąka, westchnął z ulgą. Po minucie otworzył oczy i rozejrzał się po łaźni. Pomieszczenie zbudowane zostało na miejscu danego magazynu z alkoholem, pozostałością po tym przybytku były regały z różnymi butelkami, ale większość z nich była raczej tam do celów estetycznych niż praktycznych, bo żaden z nielicznych gości nic nie pił. 

Niski sufit dawał poczucie bezpiecznej atmosfery, czegoś osobistego. Gdy otworzył oczy, ujrzał kobietę. Nagą. Prawda, nie była zbyt urodziwa, wpływały na to liczne blizny na całym ciele, wygolone włosy i stosunkowo niski wzrost  sięgała mu zaledwie do łokcia, choć jeśli o wzrost chodzi, to każdy ma własne preferencje. Jednak ta kobieta odrzucała go, nie czuł podniecenia na jej widok, tym bardziej gdy jej stopa otarła się pod wodą o jego krocze. 

-Proszę proszę, kogo tu mamy? Wiesz, że wstęp do mojej łaźni mają tylko miejscowi, przybyszu z północy? - spytała filuternie i ścisnęła wątłe piersi. Bardziej niż na złą wyglądała na zaciekawioną. - Kim jesteś?

-Możesz mi mówić Biały Rycerz.

-Nic mi to nie mówi, ale akcent już potwierdził moje przypuszczenia, przybyszu z północy. Berawen? Bo nie sądzę, by na Spopielonej Ziemi, miejscu kaźni naszych przodków ktoś mieszkał, prawda?

-Możliwe.

-Możliwe, możliwe, przybyszu z północy… Czego chcesz? Nikt nie przychodzi tu bez zaproszenia. I nikt nie wychodzi, dopóki z nim nie porozmawiam. I dopóki nie otrzymam satysfakcjonującej propozycji.

-Mam kontakty. 

-Jak wszyscy - zaśmiała się kobieta na cały głos, a kilku mężczyzn siedzących w swoich baliach zarechotało. - Ale to nie wyjaśnia, co tu robisz, nieznajomy. Biały Rycerzu.

-Chcę odzyskać skradziony przedmiot. Coś bardzo dla mnie ważnego. Wy możecie wziąć resztę. Bo wiem, że to wy jesteście tu mistrzami złodziejskiego fachu, prawda? Czy może się pomyliłem i jesteście bandą amatorów?

Śmiechy ucichły.

-Podaj kontakt - warknęła kobieta, odsłaniając czarne zęby. 

-Traidelhall, Dzieci Ścieków. Kacperek, Franky, Hansen. Wszyscy wysysłają pozdrowienia. 

-Ach tak? - Kobieta jakby się uspokoiła, machnęła ręką, a strażnicy opuścili broń.

-Tak. Dobrze im się powodzi. 

-Bardzo dobrze. No, dobra, mówiłeś, że reszta doli jest dla nas. Doli czego, jeśli mogę spytać? Obornika? 

-Nie. Dom Aukcyjny Sióstr Nussen.

-Bredzisz. Nie da się ich obrobić. Straciłam trzech dobrych ludzi osiem lat temu, na cholernym ganku. Zapomnij, że przejdziemy gdzieś dalej.

-A jeśli powiem ci, że znam tajne przejście, o którym nie wie nikt, i którego nie ma na planach? 

-Jak mi pokażesz, to poważnie się nad tym zastanowimy, prawda chłopcy? - zawołała kobieta, a chołota jej przytaknęła.

Bertram pokazał prawą dłoń z wyciętym trójkątem z zaokrąglonymi kątami i krzyżem po środku. Kobieta omal się nie zapowietrzyła.

-Wy! Przecież… Przecież to bajki!

-A jednak tu jestem. I daję wam szansę. Co wy na to? Gotowi na największy skok w historii Kuratus? - zaśmiał się Bertram i splunął za krawędź bali. Teraz wszystko się uda. Musiało. Był tak blisko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro