8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po Kontynencie krąży wiele opowieści, jedne bardziej, inne mniej wyssane z palca. Ale jest jedna, którą znają wszyscy ludzie i zwierzęta. Opowieść o Starym Księciu Gardicu. Wiele wieków temu, jeszcze przed goblinami, krasnoludami i elfami, na osobnym kontynencie, na południe od tego znanego dzisiaj, władał król Verlius. Król miał syna, który zamiast studiować mądrości starców, wolał przygody w puszczy czy spędzić noc z jedną z pałacowych służek. Pewnego dnia rozzłoszczony ojciec wygnał niewdzięcznego syna z królestwa. Gardic, bo tak się sym zwał, tułał się po krainach, przez śnieg i pustynie, aż w podmokłej jaskini na bagnach odkrył wyryte w skale symbole opisujące mistyczny rytuał, który mógł odmienić całe dotychczasowe życie młodego wygnańca.

Bertram Surio znał legendę o Starym Księciu Gardicu. Znał ją prawie każdy, kto był choć minimalnie wychowany i miał ambicje kulturowe. W teatrach wystawiano sztuki, malowano obrazy i pejzaże, rozmyślano o kontynencie, gdzie domy są ze srebra, zamki ze złota, a zamiast wody w rzekach płyną diamenty... wielu zapalonych poszukiwaczy ruszyło na niezbadane wody, by odnaleźć zatopione skarby... Nikt nie wrócił, a ci co wrócili byli zniechęceni i stracili wiarę w bajki dla dzieci... Ale mały wówczas Bertram nocami śnił o bogactwie spoczywającym na dnie Wielkiego Słonego Oceanu... Razem z Erykiem latami planowali ekspedycję, choć nie było żadnych szans, że kiedykolwiek opuszczą Dolinę Lart, a jeszcze mniejsze że odnajdą nieistniejące złoto i szlachetne kamienie... budynek przedszkola, w którym chłopcy po raz pierwszy usłyszeli legendę, miał chropowate ściany i porośnięty był bluszczem... to właśnie bluszcz, rosnący wysoko na ścianach opuszczonego zameczku jakiegoś magnata przypomniał Bertramowi stare czasy... i ile się od tego czasu zmieniło... a zmieniło się wszystko.

Weszli do zniszczonego salonu. Zdewastowane ściany i wybite szyby rzucały się w oczy, ale nie aż tak jak drzewo, które przebiło się przez podłogę, piętro, a listowie i gałęzie wyzierały przez wybity strop. Pod drzewem były resztki ogniska, a obok klęczał jakiś obdartus i wysypywał rzeczy ze sporej sakwy, między innymi zdobiony medalion z portretem jakiejś kobiety, kilka ubrań, manierkę... na dźwięk kroków chłopaka i Bertrama mężczyzna obrócił się i wypalił z pistoletu. Pocisk wbił się w zbroję Białego Rycerza i opadł na ziemię z charakterystycznym dźwiękiem.

- Straszne. Prawie się posrałem, przyjacielu - mruknął Bertram i uderzył draba w twarz, a gdy ten padł na kolana, poprawił kopniakiem.

- Brawo! I pomyśleć, że wątpiłem w sprawiedliwość przybyszy z Berawen, poznaję was po akcencie - zaśmiał się zbrojny rycerz wchodząc do sali. Nosił rynsztunek w kolorze miedzi, był szeroki, ale po ruchach widać było, że złapałby komara i zgniótł mu nogi bez większego wysiłku. Twarz zasłaniała mu przyłbica hełmu w krztałcie dzwonu, kończący się ostrym czubkiem. - A jednak! Wiedziałem, że Biczy Las ukazuje prawdę!

- Byłem w Biczym Lesie, nikogo nie widziałem... w sumie widziałem swoją przeszłość - zaczął Bertram, po czym spojrzał podejrzliwie na przybysza. - Śledziłeś mnie cały ten czas?

- Człowiek podąża za przeznaczeniem... Ale nie ja. Ja nie zrobiłem tego umyślnie. Widzisz, Biały Rycerzu, Bertramie Surio... ja widziałem przyszłość. Nie całą, w dodatku zamgloną... Ale część wiedziałem, a resztę wywnioskowałem. Widziałem cię. Razem z tym człowiekiem, tym pomarszczonym... gdy wpadliście do jeziora z nieba...

- Andrew Shone. Stary dureń... a ty? Gdzie byłeś? - Dopytywał Bertram, który z wrażenia przysiadł na chyboczącym się krześle.

- Niedaleko rozbiłem obóz, nasiliły się niepokoje w waszej krainie, postanowiłem wracać... byłem na... przysiędze. Przysięgałem damie serca wyprawę do Berawen i walkę ze szkodnikami, czyli bandytami. Po roku uznałem, że ślubów dotrzymałem i zacząłem się zbierać do domu, do Barvert. Musicie wiedzieć, że miano moje to Serguin de Voy, rad jestem was poznać. Popasając obok urokliwego jeziora zbudził mnie plusk i przekleństwa. Zaciekawiony ruszyłem do lasu za wami. Dostałem wizji, ale jakoś o własych siłach wróciłem do obozowiska i zasnąłem na całą dobę. Nie było sensu za wami gonić, toteż wróciłem do ojczyzny. I jak było w wizji, nasze drogi się przecięły...

- Widzę... i co teraz? Czego oczekujemy od losu? Co ci powiedziała wizja... bo widzisz, ja mam własne przeznaczenie. Ten tu chłopak to dziedzic mojego miasta, mojego domu... i bez względu na twoje przeznaczenie muszę go do domu doprowadzić.

- Jak wspominałem, przeznaczenie jest mgliste. I tak śpieszno mi do mojej pani, do Barvert. Barvert znajduje się za górami Pork. Tam zobaczymy, co zrobię dalej. Zależeć będzie to od woli mojej pani. Tymczasem zbiorę manatki i ruszymy w drogę. Będę dla was przewodnikiem po tych niebezpiecznych ziemiach.

Nim Bertram zdążył coś powiedzieć, Balbdur go uprzedził.

- Oczywiście, panie de Voy. Przyda nam się wszelką pomoc.

- Zatem postanowione! Już pakuję sakwę! Przeznaczenie, moja pani, Serguin de Voy nadchodzi! I to nie sam! - zakrzyknął rycerz i zaśmiał się perliście.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro