12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po dotknięciu artefaktu w oczy uderzyła wizja, rozbrzmiały szepty. Ból, jakby rozżarzony węgielek dostał się do krwiobiegu i przepłynął przez całe ciało, trafiając z całą mocą do mózgu.

Wizja ukazała Spopieloną Ziemię, czyli miejsce najkrwawszej bitwy podczas Wojny Centralnej. Tam też, według legend przed Wielką Czystką Rasową, wiele wieków temu znajdowała się Kuźnia Krasnoludzkich Magów.

- Widzisz to?! Tam znajdują się narzędzia zdolne rozbić tą drogocenną skorupę! Będę znów wolny, ja, Waullort... Przesłałem Ci moją malutką cząstkę... Pomoże ci przejść to Kuźni! Uwolnisz mnie, a sprawię że staniesz się królem świata, ustanowię cię prawą ręką! Będziemy rządzić całym Berawen, Wielkim Słonym Oceanem i Nieznanymi Kontynentami!
W przeciwnym wypadku, cząstka mnie wypali cię od środka, i tak w kółko, aż znajdę kogoś, kto w końcu mnie uwolni... To jedyna szansa. Albo umrzesz w zapomnieniu, albo zgodzisz się dźwigać to brzemię do końca... Staniesz się kimś, nie będziesz musiał już rzebrać, kraść ani oszukiwać! Możesz żyć jak król! Więc? - spytał głos Upadłego Demona.

- Wielkiego wyboru nie mam, między spopieleniem, a wiecznym bogactwem... Nie pozostaje mi nic innego jak przystać na twoją propozycję. Zgoda! Już za długo siedziałem w brudzie i błocie... Czas na wielkie zmiany!

Ból stawał się coraz silniejszy, mięśnie skurczyły się. Tęczówki zmieniły kolor na szary, wzrok stał się ostry i twardy.

- Dobrze więc! - powiedział Andrew głębokim głosem Waullorta. - Czas na zmiany!

Tym razem Shone się nie patyczkował. Zabijał każdego na swojej drodze. Gdy droga do zsypu była czysta, zrzucił przez niego bezwładne ciało Siostry Aurelii, sam natomiast zszedł po drabinie.

Na zewnątrz czekał Illius Perp, klęczał nad zwłokami mniszki.

- Coś ty zrobił... Co... Miałeś tylko okraść skarbiec... Czego nie zrozumiałeś, idioto..?

- Nie lubię, gdy ktoś mnie tak nazywa. Szczególnie ludzie, których miałem za wspólników!

- On... Ty! Dotknąłeś go, prawda..? Prawda?! Atlutrze, dopomóż...

-Nim odejdziesz, twoja dola... - Mężczyzna sięgnął do worka, z którego wyjął długi nóż. Wbił ostrze w gardło Illiusa, patrzył jak krew ścieka po rękojeści. - I nie wzywaj imienia mojego kuzyna na daremno! On ci nie pomoże! Nie teraz, gdy będę u władzy! A będę, wierz mi fanatyku! To będą niesamowite czasy!

Ciało byłego przeora upadło na kolana, następnie na plecy, gdzie jeszcze chwilę dygotało spazmatycznie.

-Śmiertelniku, muszę cię opuścić! Moja moc jest zbyt słaba, by ciągle cię wspomagać, jednka pamiętaj o naszej umowie... Pamiętaj o profitach i konsekwencjach...

-Pamiętam, pamiętam... A ta pamiątka będzie mi o tym stałe przypominać - Andrew wskazał na policzek, na którym został wypalony symbol trójkąta, w którym każdy kąt był zaokrąglony, a w środku znajdował się "X".

-Takie jest jej zadanie. Żegnaj, Powierniku. Na razie. Znajdź sprzymierzeńca, nawet... Mam już swojego faworyta...

TYMCZASEM W DOLINIE LART WE WSI NOWE JURGAM.

Miasto powstało na gruzach dawnej mieściny, która nie zdołała uporać się ze Mgłą, niestety jak większość podobnych miejsc. To tutaj, po zwycięstwie nad szaleńczymi oparami, powstała pierwsza baza wypadowa Łowców Plugastwa. Została założona przez Filipa Trega, do spółki z Carlem Yorkish'em. Mimo to za Starego Łowcę uznaje się historycznie Filipa. Zaczęli szkolić wojowników w tajemnych dziedzianch nauk, między innymi alchemii, egzorcyzmów i Nauk Zakazanych.

Nauki Zakazane zostały ustanowione przez profesora Hueya Reverta na uniwersytecie w Monkenmarcie prawie dwa wieki temu. Revert był jednym z najlepszych demonologów, duchoznawców i egzorcystów. Nawet badał przypadki opętań w Klasztorze Srebrnych Słowików, i to dzięki niemu, wielu ludzi zostało uwolnionych od duchów przeszłości.

Jurgam znajdowało się pośrodku niczego, dookoła tylko bagna. I przeróżne potwory. Na środku mieściny zbudowano wielki bukier, gdzie Łowcy przesiadywali i pilnowali całej okolicy. Z czasem zaczęli się rozchodzić poza ograniczoną okolicę, zakładali nowe bazy... Po dwóch latach przeszli Pasmo Gór Stennisa i zaczęli szkolić nowych kadetów w całym Berawen. Kilku pierwszych kadetów Carla Yorkisha zebrało zapasy i wypłynęli na Wyspy, w poszukiwaniu nowych, nieznanych wyzwań. Właśnie dotarła informacja, że są w drodze na Nerę, główną wyspę. Całe Jurgam pracowało na rzecz Łowców, w zamian za ochronę. Uprawiali rośliny, zboża, hodowali zwierzęta...

Do tego miasto było pod oficjalną opieką Veredu i jego władczyni, dzięki czemu nowych rekrutów nie brakowało, pieniądze na utrzymanie Bractwa były zbierane od wszystkich mieszkańców za pomocą podatków. Poza Doliną trzeba było imać się najemnych robót, jak nie trudno się domyślić, krwawych, takich, których lokalna ludność się nie tykała.

Dziaiaj było wyjątkowo ciepło, słońce świeciło... Do bunkra wbiegł Yorkish, od razu przebił się przez ochronę i wszedł do gabinetu Starego Łowcy. Ten westchnął i zamknął księgę rachunkową.

- Słucham cię, Carl. Ale streszczaj się, zaraz idę na trening kadetów...

- Wiem gdzie on jest! Wiem i muszę go znaleźć! Rozumiesz? Muszę!

- Ech... Ostatnio Białego Rycerza widzieliśmy jedenaście lat temu w podziemiach pałacu Balbdura II w Mosforze... Gdy dostałem protekcję od Mauritty od razu wysłałem patrol do Mosforu, który był w większości ruiną... Głównie Dolne Miasto... Nie znaleziono nikogo o wyglądzie spieczonego kurczaka w białych ciuszkach. Potem, za twoją namową, wysłałem jeszcze pięć takich patroli, ba! Nawet dałem Ci dzień wolny, byś sam poszukał tego śmiecia! I co? Nic! Jak kamień w wodę, albo kamień w ciało. Przesłuchałem nawet sekretarzy Balbdura, nawet z nim rozmawiałem... Był trochę grubiański, jednak nie miał pojęcia co się stało z zabójcą twojego ojca... I nic! Zainwestowaliśmy cały nasz czas w to miejsce, to, gdzie teraz stoimy! Nie bez twojej pomocy i wsparcia! Jesteś tu potrzebny!

- Nie chcę tego słuchać, "Opiekunie Prawny"! Ruszam jego śladem! I koniec!

- Nie. Nie zgadzam się. Jesteś zdenerwowany, bo jakiś wioskowy lump zaczął gadać o Rycerzu... On został pogrzebany w Górnym Mieście ponad dekadę temu!

- Nie wiesz tego! - ryknął Carl i wyszedł z gabinetu.

- Cholera... - sapnął Filip i otworzył księgę na odpowiedniej stronie. - Młody i szalony... A to tylko plotki... Tylko plotki... Przynajmniej mam taką nadzieję...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro