4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cela w której siedział Filip Treg, była na najniższym piętrze ogromnego gmachu, jakim był Główny Posterunek w Górnym Mieście.

Zaraz po przebudzeniu, wiele miesięcy temu, zabrano go na tortury, grożono, bito, po to, by wydobyć powód włamania, morderstwo i podpalenie. Z początku się wypierał, aż uznał że to bezsensowne. Więc tylko milczał. W pierwszych tygodniach Filip miał stały kontakt z innymi więźniami, na ponurym spacerniaku i stołówce... Jednak naczelnik więzienia postanowił o torturach psychicznych, skoro fizyczne nie dawały rezultatów.

Zamknięto go w najstarszej części więzienia, gdzie nie było innych osadzonych. Nikt z nim nie rozmawiał, dostawał tylko skromne posiłki, a i to wtedy, kiedy spał, tak więc nie mógł nawet pogadać ze strażnikiem.

Czas mijał, a Treg coraz bardziej popadał w apatię, jednak w głowie ciągle paliła się nadzieja na wyrwanie się z tego miejsca i znalezienie tego, kto to wszystko ukartował. Tego, kto go wrobił.

Kolejny dzień. Jak każdy, nudny, pusty. Nagle rozległy się jakieś wrzaski i huk wstrząsnął całym budynkiem. Mężczyzna wstał z pryczy i przywarł do żelaznych drzwi, nasłuchiwał w napięciu.

Kolejny huk, nie... Strzał. Ktoś strzelał. Drzwi się otworzyły. Jakiś zakapturzony osobnik stanął i wyciągnął do niego rękę.

- Pan Treg? Szybko, proszę za mną. Nie ma czasu. - rucił i ruszył z powrotem korytarzem, a uwolniony z celi więzień za nim. Minęli martwe ciało stróża. Następnie wspięli się po zalanych krwią schodach.

- Ty to zrobiłeś..? - spytał Filip.

- Tak, musiałam jakoś się do ciebie dostać, nie? Jestem Maria, miło mi. Choć to chyba zły moment na zawieranie przyjaźni... Jeśli chcesz znaleźć winnych śmierci twojego znajomego, to dobrze, bo ci pomożemy. Getwald zrobił wiele dla nas wszystkich... Dobra, teraz schyl głowę i idź za mną...

Kobieta wyjęła rewolwer i zaczęła strzelać do nowo przybyłych strażników. Padali na posadzkę jeden za drugim.

- Dobrze, teraz wybiegnij na podwórze, jest tam dorożka. Będę cię osłaniać. Już, biegiem!

Mężczyzna zrobił, co mu kazano i w akompaniamencie kul świszczących nad głową, dotarł do pojazdu. Po chwili jego towarzyszka zajęła miejsce obok niego i dała znak woźnicy. Ten smagnął konie lejcami i powóz ruszył po brukowanej ulicy, mijając kamienice, w tym jedną w trakcie gruntownego remontu, była to kamienica Proktusa I.

Powóz, zgubiwszy pogoń, przejechał bez problemów przez granicę że Średnim Miastem i zatrzymał się na lichym placyku, gdzie muzyką był niesiony przez wiatr szczęk maszyn i ludzi pracujących w hutach i fabrykach.

Powóz odjechał, a Filip wraz z Marią weszli do budynku, a dokładniej do piwnicy, która okazała się Biurem Detektywistycznym Williama Yorkish'a.

Za stołem, zawalonym papierami i mapami siedział siwy mężczyzna w płaszczu, na ich widok wstał i podał dłoń gościowi.

- William Yorkish, miło mi, panie Treg, jednak będę zwracał się po imieniu, dobrze? - powiedział i zwrócił się do Mari. - Dobra robota, to twoja część umowy...

- Dzięki, Will. Do zobaczenia. - Wzięła kopertę, uśmiechnęła się do Trega i wyszła z budynku.

- Więc... Co to wszystko ma znaczyć... - zaczął gość, jednak gospodarz mu przerwał.

- Tu masz nowe ubrania, przebierz się, tam za drzwiami jest też balia... Doprowadź się do porządku, a ja tymczasem nakryję do stołu. Zjemy, a potem odpowiem na wszystkie pytania.

Po półgodzinie mężczyźni zasiedli do stołu, a Filip przypomniał sobie wszystkie smaki, których wyzbył się przez ostatnie miesiące.

- Więc, dawno temu, gdy to miasto miało jeszcze poczucie moralności, ludzie o siebie dbali i rządziło prawo, byłem wraz z Erykiem w Straży... W 388 Roku po Mgle odszedłem z policji... Teraz jest 407... I tyle jestem w zawodzie Detektywa... A miasto staczało się coraz bardziej... Po moim odejściu z policji Eryk został rabusiem, mimo że próbowałem pokazać mu, że to stoi w sprzeczności z tym, kim byliśmy nie tak dawno temu, ale nie słuchał... Narobił sobie sojuszników, i zarazem wrogów...
Ostatnio widziałem się z nim chyba z osiem lat temu, gdy moja żona zapadła w śpiączkę. Ocalił ją, jednak z czasem zaczęła tracić pamięć, aż stała się bezmózga, bezwolna... Zastrzeliłem ją. Ale nawet mimo to, byłem wdzięczny Getwaldowi, dalej utrzymywaliśmy kontakt listowy. Od trzech lat do mnie nie pisał, aż kilka dni temu dostałem to.

Filip przeczytał list.

- Hmmm... Wtedy, przed napadem. Wiedział, że może nie wrócić... Zabezpieczył się. A co z tym tysiącem Świętych Monet?

- Dałem Marii i woźnicy za pomoc w wyciągnięciu niejakiego Filipa Trega z Górnego Miasta... Byłem tam komisarzem, poinformowałem ich, jak i gdzie dojść najszybciej. Za resztkę pieniędzy kupiłem to jedzenie. Tyle.

- No dobra... Czytałem list, który zostawił zabójca. Biały Rycerz...
- Treg przytoczył jak najdokładniej potafił treść wiadomości.

- Okej, mamy trop. Jutro ruszamy do Dolnego Miasta, załatwię ci przepustkę tymczasową, nie będziesz musiał się legitymować... Idź się przespać. Jutro ruszy się nasza sprawa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro